piątek, 29 czerwca 2012

Czerwona Winnica Andrzej Jopowicz (baribal)




Andrzej Jopowicz urodził się 19 listopada 1974 r, w Skarżysku Kamiennej, Rok później rodzice przenieśli się do Buska Zdrój, tam ukończył szkołę podstawową Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w 1994 r. Potem ukończył policealne studium rachunkowości w Chmielniku.  W wieku trzynastu lat stracił ojca, niewątpliwie fakt ten miał olbrzymi wpływ na jego osobowość, co uwidacznia się w wierszach. Poezją zainteresował się w 2004 roku, zainspirowany poezją francuską XIX wieku, Mallarme, Artur Rimbaud i inni. Pasjonowała go również muzyka klasyczna, Bach, Mozart Bethoven. Słuchał rocka klasycznego i jazzu. Zgromadził ponad pięćset płyt. Był bardzo wrażliwym człowiekiem, wszystko brał na serio, dlatego tak trudno było mu obcować z ludźmi. Trzech przyjaciół, jeszcze z liceum utrzymywało z nim kontakt aż do śmierci. Niewiele pozostawił po sobie dokumentów, około stu wierszy publikowanych na portalu internetowym Poezja-Polska, korespondencję z użytkownikami portalu i kilka zdjęć. Zmarł
na serce 6 sierpnia 2010 r. Tom Czerwona winnica jest jego pośmiertnym debiutem.

Niniejsze wiersze stanowią załącznik do poczty jaką otrzymałem 24 lipca 2010 roku. Pisał w liście że odchodzi z portalu, i nie będzie już nigdzie publikował. Nie wiem dlaczego zdecydował się przekazać mi poprawione, wyselekcjonowane przez siebie wiersze. Czyżby coś przeczuwał, a może to tylko zbieg okoliczności. Nie dociekałem przyczyn tej decyzji, chociaż powinno dziwić tak długie milczenie poety. Dopiero po roku dotarła do nas wiadomość o jego nagłej śmierci. Wiersze pomieściłem w tomie bez jakiejkolwiek ingerencji, nie dokonanałem żadnych poprawek a jedynie klasycznej korekty redakcyjnej. W ten sposób chciałem zachować cechy dokumentu kierując się zasadą autonomii autorskiej, która w tym przypadku jest niepodważalna.
Jerzy Beniamin Zimny


Karol Samsel

Dziwka pośród dam



I poszedłem do Anioła, mówiąc mu, aby dał mi książkę.
I rzekł mi: Weźmij książkę, a zjedz ją: i gorzkim uczyni
żołądek twój, ale w uściech twoich słodka będzie jak miód.
I wziąłem książkę z ręki Anioła i zjadłem ją: i była w uściech
moich słodka jak miód, a gdym ją zjadł, brzuch mój zgorzkniał.

(Ap, 10, 9-10)

„Krople krwi w kielichach” – tym obrazem rozpoczyna się tytułowy wiersz z tomu Andrzeja Jopowicza pt. Czerwona winnica. We mnie otwierają się jednocześnie dwie ikonosfery: pierwszą z nich określać mógłby rytuał otrząsania winogradu, ujęty w panoramie słynnego obrazu Vincenta van Gogha, drugą – wyznaczałaby ikona świętego naczynia, kielicha Graala. I trudno doprawdy uznać, czy Jopowicz chciałby w chłopkach van Gogha pracujących w winnicy widzieć męczenniczki, kapłanki czy „dziwki pośród dam”. Nie jest to istotne w chwili, gdy ziemia „pragnie oracza”. W porze żniw nie należy obawiać się tego, czyje ręce uniosą do ust „tłuste i ziemiste ciało”:

[…] błysk
w oku stwórcy – kruki nad pszenicznym łanem, unoszą do ust tłuste i ziemiste ciało, które
oddycha, pragnie oracza, siewcy. wyczekiwać żniwa

nad wioską, może innym miejscem.

(A. Jopowicz, Czerwona winnica)

Uniwersum czerwonej winnicy musi być przerażające, jeśli „błyskiem w oku stwórcy” są kruki nad łanami zbóż, ogrodnikiem oczyszczającym winorośl okazuje się zaś dziwka. Jopowicz nie waha się w obliczu bluźnierstwa. Świętokradztwo okazuje się bowiem jedyną możliwością przyjęcia daru eucharystycznego – „przyjdą do nas listy, rzucone na łaskę przypływu”, „szukamy gwiazdy, jak dziwki pośród dam”. Jeśli mamy być uświęceni – zdaje się uświadamiać Jopowicz – to tylko przez zburzenie Olimpu i rozbicie arki przymierza. Ampułki należy roztrzaskać, wyrzucić fistulę i puryfikaterz.
Tym, co należy pielęgnować i podtrzymywać przy życiu, jest wyłącznie Czerwona winnica, jedyny sprzedany przez van Gogha obraz – zakupiony w 1888 roku w Brukseli przez Annę Boch, założycielkę Les XX. Miesiąc wcześniej Vincent stworzył jego odmianę: spokojną, dyskretną i nasyconą Zieloną winnicę. W liście do Paula Gauguina mówił o nim dość przytomnie:

W tej chwili zmagam się z pejzażem z błękitnym niebem ponad ogromną zieloną, purpurową i żółtą winnicą z czarnymi i pomarańczowymi pędami. Małe figurki kobiet z czerwonymi parasolkami i drobne figurki zbieraczy winogron z małymi wózkami jeszcze bardziej ją ożywiają. Z przodu szary piasek. Jeszcze jedno płótno rozmiaru 30 dla dekoracji domu.

Po prostu, nic więcej – „płótno rozmiaru 30 dla dekoracji domu”. Obraz, który miał być krotochwilą codzienności, wprowadzaniem linii basso continuo, „dziwką pośród dam” wreszcie – rzekłby poeta. Żadnego wystrzału ani ogłuszającego krzyku, żadnej tyranii szoku. Wierzę, że gdyby Andrzej Jopowicz żył, byłby w stanie napisać Zieloną winnicę. Z nami pozostała jednak ta książka – rachująca się z utopią, mitologiami i religią. Sąd szaleństwa poetyckiego nad cywilizacją – jednostkowy i kosmiczny sąd Orfeusza w todze sprawiedliwości. Nie zdradzę, jaki wyrok wydał Apollo. Zbyt wiele dowiedziałem się o Czerwonej winnicy. Zjadłem ją.



Ostrołęka,
3 czerwca 2012 r




POSŁOWIE

Zadzwonił telefon –napisz posłowie do czerwonej winnicy– usłyszałam – są gotowe do wydania wiersze Andrzeja Jopowicza . To była dobra wiadomość, od dawna czekaliśmy na realizację tego zamierzenia i właśnie stało się ono realne. Przywołałam w pamięci sylwetkę Autora i wróciłam do lektury Jego tekstów w Internecie oraz tych, zebranych w książce. Biorąc pod uwagę myśl przewodnią, charakterystyczną dla większości wierszy Andrzeja, pomyślałam, by posłużyć się konkretnymi cytatami, które w sposób szczególny świadczą o wrażliwości poetyckiej Autora. Jednak ostatecznie uznałam, że nie należy pozbawiać czytelnika możliwości samodzielnego zgłębiania treści, często wieloznacznej, otwartej na indywidualną interpretację. Autora poznałam, jako „baribala”, na portalu internetowym Poezja Polska. Zwróciłam uwagę na Jego wiersze metaforyczne, wielowarstwowe, głęboko  osadzone w realiach, z formą przekazu dość skomplikowaną, trudną. Przeważnie są to utwory mocne i skłaniające do głębszej refleksji. Często w tle majaczy świat z pogranicza – oniryczne obrazy, mitologiczne i religijne odniesienia, świat, w którym dominują: cierpienie, smutek i samotność. To również utwory, w których nierzadko pojawia się gwałtowny protest, wobec bezsilności, wyrażany w mocnych słowach. Zależnie od nastroju lub samopoczucia Autora, powstawały teksty o różnym zabarwieniu oraz nasyceniu emocjonalnym. Baribal, nie tylko ciekawie pisał, ale również z wyczuciem, interesująco komentował wiersze innych autorów; był wnikliwym obserwatorem i czytelnikiem. To ogromna strata, że wszystkie Jego teksty zostały usunięte z portalu. Dopiero teraz, dla wielu z nas nabrałyby one nowego i głębszego znaczenia. Andrzeja zapamiętałam, jako otwartego na innych, komunikatywnego i niezwykle ciepłego człowieka.
Prowadziliśmy korespondencję pod wierszami i za pośrednictwem portalowej skrzynki, niestety, niewiele się zachowało, a teraz, jakże chętnie wróciłabym  do tych serdecznych, czasem żartobliwych rozmów, które sprawiały mi wielką przyjemność. Kiedy zamilkł, nie wiedziałam, dlaczego.
05 kwietnia 2010 roku zamieścił w Internecie , bardzo wymowny i przejmujący, ostatni  wiersz:
Kolejka”
w najbliższej perspektywie
spojrzenia ściekają po szybach
zabujane w obłokach
baranki bujają we wzroku
węża na szyi baranka.

nadchodzi widmo burzy.

po plecach mknie gradobicie
krew wolno spływa z krzyża
za zdrowie wychylić kieliszek.

umierać na widok człowieka.

Na portalu została odnotowana data ostatniej aktywności baribala - 29 lipca 2010 roku, a potem – cisza, długa, przeciągająca się. Ktoś twierdził, że Andrzej zamierzał odejść z portalu, mówiono również, że pisze gdzieś pod innym nickiem. Szukałam jego wierszy, próbowałam znaleźć kontakt, bez powodzenia. Zamilkł. Odsunął się od nas, od portalu – tak sądziliśmy.
Po roku, Wojtek Roszkowski zamieścił na portalu komunikat o Jego śmierci:

[ ze smutkiem chciałbym poinformować, że niedawno dowiedziałem się z listu mamy naszego portalowego kolegi Andrzeja ( baribala ), iż rok temu umarł na zawał serca. Miał 35 lat. Na pewno wciąż wiele osób pamięta jego wiersze, komentarze i rozmowy na portalu.]

Zmarł 06 sierpnia 2010 roku. Trudno było uwierzyć w tę wiadomość, która do  nikogo z nas wcześniej nie dotarła, więc jak było naprawdę? Mógł być aż tak samotny?
Przed śmiercią wysłał część swoich wierszy Wojtkowi Roszkowskiemu i Jerzemu Zimnemu / coś przeczuwał? Nigdy się nie dowiemy /. Wiersze wydano w takim stanie, jak zostały napisane, bez redagowania, bez korekty, po prostu – bez najdrobniejszego ingerowania w ich oryginalny zapis. Nawet, jeśli zostały wysłane właśnie w tym w celu – przejrzenia, dokonania ewentualnej warsztatowej obróbki ( może? ) - tego również się nie dowiemy. Może niektóre wymagają szlifu, pozostaną warsztatowym szkicem, pomysłem, jednak z całą pewnością zasługują na uwagę, bowiem każdy tekst baribala coś do nas mówi, sygnalizuje i jest wart pochylenia się nad nim, nad zawartą w nim myślą, przekazem. Jest wart refleksji i zastanowienia się nad komunikatem, jaki Autor pozostawił.

Myślę, że „Czerwona winnica” będzie cenną pamiątką, szczególnie dla mamy Andrzeja, a nam, czytelnikom Jego wierszy, pozostanie pamięć po młodym, wrażliwym poecie, koledze z portalu internetowego Poezja Polska.
Andrzeju (baribalu), tym gestem dziękujemy, że byłeś z nami.

Elżbieta Tylenda








Andrzeja poznałem na początku mojej obecności na portalu Poezja-Polska w dość przypadkowy sposób. Po wklejeniu jednego z pierwszych wierszy zauważyłem komentarz „baribala” wytykającego mi częstochowski rym. Czym prędzej wszedłem na stronę, gdzie był Jego ostatni wiersz i zarzuciłem Mu, trochę zaczepnie, to samo. Tak rozpoczęła się nasza, trwająca do końca, korespondencja. W pewnym momencie, komentując wiersz Jarka Trześniewskiego-Jotka, ujawniłem miejsce swojego zamieszkania, ponieważ okazało się, że korzenie Jarka sięgają w świętokrzyskie.W ten sposób było nas trzech górali świętokrzyskich, jak mawiał Jarek. Bardzo sobie ceniłem komentarze Andrzeja, zawsze wyważone, czasem krytyczne , ale życzliwie krytyczne, Andrzej nigdy nie „kadził”, pisał prawdę. Zaczynał, chyba jak wszyscy początkujący, trochę nieporadnie, ale z każdym wierszem Jego poezja stawała się dojrzalsza, choć wcale niełatwa. Kiedyś, chyba wiosną 2010 roku, Jarek zaproponował spotkanie trzech świętokrzyskich górali w Staszowie, połączone z grzybobraniem w lasach Pocieszki, gdzie Jego dziadek był kiedyś leśniczym. Niestety, do spotkanie nie doszło. kilka miesięcy później Andrzej zmarł. O czym dowiedziałem się po roku, jak inni użytkownicy portalu
ponieważ Andrzej w kwietniu 2010 roku oznajmił że zaprzestaje publikować w internecie.


Józef Obora







































.
























wtorek, 26 czerwca 2012

Fucha, raz jeszcze


Zapadła się trumna Mamy pod ciężarem Ojca.
Nie ma spokoju w grobie, i w niebie nie będzie.

mówi Józef, kamieniarz z esperalem.

Pijemy kawę wprost na nagrobku Jana Muchy
Siąpi, będzie plucha. Józef nie wątpi.
Bohater gromnicy cierpliwie czeka na odnowienie
ślubów. Epilog z trupem, jego czaszką
i piszczelami. Pamięta egzamin z odwagi
nad grobem, wspomina spróchniałe deski
na których graliśmy w karty o magnetofon.

Łopaty nasze święte i nadprzyrodzone grabie.
Wszystkiego nie da się święcić przy wódce.


Byłem dzisiaj na cmentarzu w Żabikowie. Jutro imieniny Ojca, pojechałem więc zapalić znicz i porozmawiać  o sprawach moich, przyziemnych. Zawsze to robię kiedy odczuwam taką potrzebę. Ale dzisiaj przed południem zapaliłem tylko znicz, po ostatnich deszczach pojawiła się dziura pod fundamentem nagrobka.  W tym roku minie dwadzieścia lat od pochówku Mamy, a zatem trumna miała prawo się zapaść. To takie prawidło materii cmentarnej, które znają kamieniarze. Trzeba uzupełnić glebę, podsypać suchym betonem, bo inaczej cały nagrobek siądzie. Pojechałem więc do Józefa. Był uczniem majstra, mojego Ojca,  dzisiaj warsztat prowadzi jego syn, Józef czuwa nad robotą a ja do niego zaglądam bardzo często. W przeszłości wiele nas łączyło, dlatego zawsze jest pretekst do pogadania. 
- Naprawimy, co trzeba, inaczej majster nie da mi spać- Józef zaparza kawę, szklanki ustawia na płycie nagrobnej leżącej na koziołkach. Właśnie skończył wykuwać napis. Pijemy, zaczyna siąpić. 
- Będzie plucha, chłopaki na Junikowie stawiają nagrobek. Wrócą, zajmą się nagrobkiem majstra.
Wróciłem do domu w nastroju panującej dziś pogody. Nic dobrego, od kilku tygodni pasmo nieszczęść. A miał być rok spokojny. Horoskopy mają to do siebie, że są wymysłem człowieka, a człowiek istota ułomna, w przeciwieństwie do natury. W moim ogrodzie coś wisi, czai się. Niedobrego.

Dzisiaj Władysława. Znicz symbol pamięci, płonący, w tle modlitwa, która dociera tam gdzie oko nie dotrze. Ani ucho nie usłyszy odpowiedzi. Bezgraniczna próżna, pod ziemią doczesne szczątki trawione przez glebę. Piętnaście lat rozłąki tej ostatecznej, spotkanie jeśli nastąpi to już nie tutaj. Czym jest poezja, która nie wyzwala, czym są słowa bez odpowiedzi. Metaforyczne uniesienie może przetrwa, jeden wiersz ucieleśniony
może się oprze materialnej śmierci. Może. Może. Nigdy zawsze tak. Mój pobyt duchowy wśród żyjących jest coraz gęstszy, już jestem tam, więc bez znaczenia są codzienne odgłosy, telefon, media warkot pojazdów na ulicy, deszcz albo słońce, wiatr i cisza. Jedynie fizjologia świadczy o ruchu, płynąca w żyłach krew, i to co w głowie odrealnione, ale nie mistyka. Raczej nowy, wewnętrzny świat rządzący się swoimi prawami, jako efekt doświadczeń nawet tych dobrych. Idę siedząc, biegnę leżąc, bywam tysiące kilometrów stąd bez zerkania w okno. Uciekam i wracam, pozostaję w miejscach gdzie można do woli żyć nie czując własnych nóg, nie widząc nieba i mroku, tylko światełko które gdzieś zachęca do magicznej wędrówki. Los wieloramienny, wielonogi, zwielokrotnione tętno jakby wszystkie impulsy z jądra ziemi zmogły się w klatce piersiowej. Aż do wieczora i tak każdego dnia sprawdzam czy jeszcze jest na swoim miejscu rzeczywistość. Odlana jakby z brązu, pokryta patyną, którą trzeba czyścić, inaczej przeniesie się na człowieka, i stanie się ostatnim słowem. Za chwilę wypiję druga kawę, znak że toczy się dzień.         

  



piątek, 22 czerwca 2012

Z notatnika (6)

Każdego dnia ktoś obchodzi urodziny. Małe, duże i te bez euforii. Tak, licznik przebiegu jest bezlitosny, karoseria jeszcze całkiem, całkiem, ale bebechy wytarte nie mówiąc o przegubach i zawieszeniu. Jubilat poeta zawsze odnajduje się w wierszach, bynajmniej nie jubileuszowych, wbrew naturze zmierza na podwórko zabaw, salę taneczną, albo ładuje się do klasy liceum. Stąd łatwiej dalej żyć, bo w świadomości będzie kolejna wycieczka w góry lub nad morze. Wyjazd niespodziewany i atrakcje kreowane przez przypadek. Wiersze nie kłamią, bo są zawsze wycieczką do czegoś, z kimś, uprzedmiotowione i jeszcze podmiot w nich brylujący mimo bezwzględnej fizjologii, której nie uzdrowi nawet lotna metafora. Czerwiec pieski więc pisanie mokre, śliskie. Wszystko w oczekiwaniu na uderzenie pioruna, bo po nim zawsze przejaśnienia, chwilowe, ale skuteczne jak nadzieja. Ostatnimi dni, przybiły mnie do ziemi, Ody odbite Karola Maliszewskiego. Odkąd poezja siedzi mi na karku, jeszcze nigdy nie dźwigałem takiego bagażu utożsamiając się z tym wszystkim o czym mówi Maliszewski. Ktoś by rzekł, że Ody mają w sobie znamiona testamentu, w pewnym sensie ma rację, ale sądzę, że jest to testament tyczący "zdobyczy" minionego dwudziestolecia. Gorzkie słowa Maliszewskiego, rozrachunek jakby z samym sobą, szacunek do pewnych obszarów, pogarda do innych, a nawet drwina i sarkazm. Jednak bohater liryczny wychodzi z tej konfrontacji bez szwanku, skrywa nadzieję na przyszłość oddając się bez reszty siłom natury i resztkom tradycji, bo "zawsze był przemytnikiem prawdy". A więc prawdę trzeba przemycać jak używki, niezależnie od panującego systemu.Tak było w wierszach z lat dziewięćdziesiątych poety z Nowej Rudy , tak jest i teraz kiedy wygasły już hałdy kopalniane, jeszcze ktoś zjeżdża pod ziemię, a chłopcy kopią piłkę w pobliżu kopalń. W tym roku przyszło mi podróżować między Piątym królestwem a Odami odbitymi.  Dzięki temu udało mi się zachować równowagę w tym co robię. Miałem moment aby przerwać tą podróż, ale nie znalazłem innej linii poetyckiego porozumienia. W istocie, obie książki podziałały na mnie jak sterydy, więc będę wracał do lektury, ponieważ nie sądzę, aby coś nowego stanęło mi na drodze, zbyt dużo we mnie potrzeby na poezję najwyższych lotów.  Ostatnimi czasy.

Wracając do jubileuszy, odkryłem nową formę świętowania, bez kabli, impulsów i cieczy, w oddaleniu od hałasu, tub naśladowczych i blichtru. W lesie, tak, pośród drzew których jeszcze nie wycięli, nad wodą bez pomostów i altan, w szczerym polu odpoczywającym od kół traktorów. Nic że ugory, zielsko się pleni, i nie wiadomo co dalej, z pewnością wiją tutaj gniazda ptaki, można do woli wdychać powietrze, i jeszcze o tym pisać w domowym zaciszu. Wraz z upływem lat zmienia się otoczenie, przyroda walczy o przetrwanie, poeci walczą o najwyższą uwagę, jednakże niewidoczna gołym okiem, równowaga jest gwarancją bytu. Gdybym miał moc Herkulesa podniósłbym niejedną upadłość, ale nie mam, wiec mogę jedynie o tym pisać, bardziej lub mniej doskonale, momentami ułomnie. Ale szczerze i z oddaniem. 

czwartek, 7 czerwca 2012

Miejsce obecności




Ukazała się kolejna Antologia poetów i pisarzy Sopotu.   

Wiosną 1993 roku na zanurzonym między leśne wzgórza Brodwinie, zebrała się grupa literatów w celu  podjęcia wspólnych działań.  Poezję reprezentowali: Monika Czerniewska, Teresa Ferenc, Marzena Wiśniewska, Zbigniew Jankowski i Jerzy Tomaszkiewicz, prozę: autorka autobiograficznych opowieści - Maria Odyniec, marynista Lesław Furmaga i autor książek historycznych i sensacyjnych - Sławomir Sierecki, oraz - Wojciech Witkowski, kronikarz dziejów pirata Rabarbara i Mirosław Stecewicz, autor cyklu "Na wyspie Umpli-Tumpl"i. Wszyscy wymienieni zebrali się, aby utworzyć Sopocki Klub Pisarzy i Przyjaciół Książki "BRODWINO". Z czasem dołączyli do nich kolejni twórcy: m.in. nestorka pisarzy Wybrzeża Irena Suchorzewska, autorka popularnych wierszy dla dzieci, w tym słynnego "Mam trzy lata, trzy i pół… " (przytaczanego w czytankach szkolnych już od pół wieku!), owiana skrzydłami Pegaza sopocka lekarka Maria Augustyniak i - również zamieszkały w Sopocie - awangardowy prozaik Marek Gajdziński.
Odtąd w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca w Filii Nr 7 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Sopocie na Brodwinie można spotkać sopockich twórców na otwartych spotkaniach autorskich i dyskusjach. Zaś co roku na przełomie maja i czerwca klub prezentuje swój dorobek mieszkańcom uzdrowiska w trakcie organizowanych przez siebie Sopockich Wiosen Literackich i na stronach antologii MIEJSCE OBECNOŚCI. […] Promocji poetyckich talentów służy organizowany przez klub, adresowany do debiutantów, konkurs "O Złote Pióro Sopotu". 
W tym roku Złote pióro otrzymał Czesław Markiewicz z Zielonej Góry. 

źródło: Miejska Biblioteka Publiczna w Sopocie. 















Daniel Baca

L. B. P.
gin w destylarni Greenall
pachnie czarnymi włosami Luisa.
przyjacielu, dym z papierosów
zamienimy w szafir. o poranku
rozłożymy sieci. pozłacana bryza
rozbije się o nasze czoła. na brwiach
zakręci pył z mielonego piri-piri.
zaczekam na chwilę, w której
łódź położy falę burtą.
podniosę głowę. nie zapytam o niebo.
poczujesz przez skórę.
powiesz céu

- mogłeś zostać w domu, Bruno.
- przecież my go nie mamy.

teraz krwawisz na beton.
nieczęsto tak mam, ale chciałbym
cię przytulić powiedzieć,
że nie rozumiem, ale kiedyś spróbuję.
za nami tłuką butelki.
trzaskają szklane łby o ścianę.
powoli odchodzisz.
zabierasz ze sobą
fucking British weather,
a na sznurku
ciągniesz fado, jak pieska na smyczy.

4:30. Pedro odjeżdża bez słowa.
dłoń przyciska do szyby.

błyszczą alufelgi albańskich emigrantów.
noc roztapia się w wilgotnych,
szaroniebieskich gałęziach.
Pedro znika za zakrętem,
wraz z pewnością o powrocie.
gryzie od wewnątrz, jak wyrzut pragnienia.

Ele sempre gostou de guardar tudo em segredo.
 -------------------------------------------------------------------------------------
céu – (port.) niebo
* Ele sempre gostou de guardar tudo em segredo –  (port.) On zawsze lubił zachowywać wszystko w tajemnicy
  





Piotr Szczepański

***

to już tyle lat
mieliśmy zjeść kolację
z Herbertem
na balkonie
ja nie zaprosiłem
on nie odpowiedział
i zeszło
to już tyle lat
miało nie być przepiórek
i nie było
ale wiersze znakomite
w kawiorze
i w sosie do ostryg
gdy północny zawiał wiatr
w dziejowość
i prosto w okno
ostrygi otworzyły się żarłocznie
a wiersze bardziej zgłodniały
metafizycznie




Janina Szołtysek

fuga daemonum

rozcieraj mnie w palcach jak świętojańskie ziele
na własną prośbę, na czerwono. może zdążę uciec
przed sobą. obmyję się w rzece. jak liść dziurawca
zwinie się kolejne łono, zasuszy w lek przeciwko
wszystkim jadom. a dzieci dalej będą sypać kwiaty
w hołdzie świętemu ciału. a my będziemy nadal zbierać
chwasty na cześć nieczystych myśli. to tylko taki
rodzaj czerwcowej wariacji na ten sam temat.

po tym dywanie zawsze będą szły szczęśliwe
żony, z żółtym pyłkiem na palcach,
gotowe błogosławić każdy urodzaj.

     *tytuł (przeganiająca diabła) to średniowieczna nazwa dziurawca 
      na Śląsku: krewka Matki Boskiej



Jolanta Kmieć-Sabura

Oksywie

Waszym domem jest cień huśtawki
błysk metalowych słupków na placu zabaw
za klockiem bloku o żółtej barwie murów
i ciemnym zapachu korytarzy
pęczniejących od krzyku dzieci i turkotu wózków
Popatrz w jej brzuchu również rośnie ono
kopie coraz mocniej
gdy wystawia swoje piegi na słońce
ławeczka przed blokiem też podkula kolana
chyba przeczuwa że jej jedynym wianem
będzie kącik za sofą i ten widok ze skarpy
na peryferiach marzeń i oksywskich wzgórz
widok na morze i szachownicę kontenerów w porcie
choć nigdy nie odczyta rysów na twarzy
tej wielokształtnej materii
zalegającej we wnętrzu
nie odgadnie odcieni i barw tysięcy przedmiotów
obleczonych w skrzypienie metalu
w jego głuche jak wieko przesłanie




Ewa Polińska-Mackiewicz

Oni

oni mówią że jesteśmy pożyteczne
rodzimy dzieci by wycierać im nosy
tulimy się do zabłąkanych psów
i mężczyzn
kochamy słabych chorych by
krzątać się krzątać po życiu
z zachwytem dla kwiatka
pasikonika
bojąc się myszy wojny karalucha
ze strachem myśląc o śmierci
w obawie że nie wszystko
zdążymy powiedzieć



Jarosław Trześniewski-Kwiecień

wrażenie
jak martwo wyglądają
ciasne uliczki Heiligenstadt
(dzisiaj dzielnica Wiednia)
nie przypominają tamtych
kiedy terkoczącą dryndą
powracał z miasta o zmroku
(bruk potęgował stukot końskich kopyt)
i obolały drżąc  z zimna
myślał całą drogę w którym miejscu
dać wejście chóru  w którym
oddać mocz bo pęcherz cisnął
po cienkuszu zbyt wytrawnym
Karol znowu przegrał u szulera
i trzeba płacić jego długi
cóż że moją mszę D-dur
siedmiu subskrybentów wykupiło
(prędzej  zamówią  za mnie mszę)
a książę Golicyn ten przewrotny Rosjanin
śmiał zamówić  trzy kwartety
nic nie  zapłaciwszy !
dobrze że tutaj powietrze
czyste lżej oddychać
zaraz wyjdzie na spacer
musi tylko wziąć kajet
z obawą wychodzi
co będzie gdy trafi
na kogoś kto nie umie pisać
jak się z nim porozumie
nie umie odczytywać z ust
a może to tylko
takie wrażenie


  
Gabriela Szubstarska

***
kiedy wstępowałam w noc
pełną nawoływań
nie wiedziałam że pójdę za tobą
nie mam doświadczenia
w liczeniu gwiazd

więc i one i słowa
przestały wobec mnie
przybierać wymyślne pozy

teraz wiem że chwile
jak mgielne istoty rozpłyną się
nim zdołam je nazwać






Fragmenty listów Ryszarda Milczewskiego-Bruno do Jerzego Szatkowskiego



Ryszard Milczewski-Bruno

Przesłanie

                         Jerzemu jak niżej


Skoroś Szatkowski - szatkuj...

A nie o pannicach myśleć dolnie, tylko
Roziwiony w Wirach jako lubień
Lub listopad pisz o śpiewie którego nie...
Albo piłą wejdź i zasmuć się - o sęk
Pień twój gałęzi ile ma i ile korzeni
Skąd twój ból i w jakich górach się roznosi
Na ilu palcach gwiżdże w karkołomnych graniach
Od-bruk-nij ! - pora już popadać w siły - lubo:
W kujawskie solce wróć - i w gruszkach się pogrzeb
Jak wróbel ów co go schrupał na szaro mróz
Jako bo tobie i mnie tako dane - -



1. /.../ Brak floty. Nie poszedłem ani do klubu, ani na piwo
będę dzisiaj w łóżku pił wiersze. /.../ 20.05.62

3. /.../ Piszę te dziwolągi a z góry wiem, że Ci dzisiaj tej listówki 
i tak nie wyślę. Groszy niet./.../ Leń się opętał. I piwo mnie
wyciąga. I dużo gadam na tematy związane z polską rzeczywis-
tością. /.../ Mam już tyle materiału na tomik. Trzeba trochę szli-
fować... Tylko ten szlif nie jest taki łatwy. A przede wszystkim
nerwów brak od wnętrza. Muszę na nie czekać. /.../ 9.7.62/



7./.../Wieczór miałem, 24 km od Brodnicy./.../ Z powrotem zapychałem piechotą. Ale co zrobić.Trzeba się jakoś pchać. Niedobrze, że nic nie napisałeś o formalnych stronach załączonych wierszy./.../ Teraz potrzebuję ostrych słów. Szczerych. Do tych, które ci dzisiaj załączam musisz się ustosunkować trochę szerzej. Potrzebuję tego. /.../  10.9.62



10./.../ Przekonałem się wówczas, że Mefisto mnie nie chce. A do nieba nie ma co się spieszyć. Tam jest przeludnienie./.../ Byle do jutra. Niedługo zaduszki. Trzeba pójść zobaczyć jak niektórym wyrosły poziomki. I za ile. A i ogarek należy sobie wziąć. I pół basa obalić. Że nie lubisz ludzi, to nic. Ja też. Mimo to, czasami człowiek jest takim przyjemnym skurwysynem. Napisz lepiej coś o niechybnym zmartwychwstaniu./.../ 12.10.62


59/.../ Wróciłem z W-wy wcześniej. Zmordowałem się tam. Za dużo huku. A tu? Bursa miał rację "mam w dupie małe miasteczka". Tylko tyle, że tu nieco spokoju. Poszedłem na piwo. Obaliłem. Jak nie zakurzy wiatr, Jak nie strzeli deszcz. Pęknie piorun. Wyrywałem na stację. A tak mnie odciska w palcu u nóg. Byle nad Trynkę tylko. /.../ 13.9.66



83/.../ Ano skończył się V Toruński Maj Poetycki./.../ Byłem z I. Wróciła wykończona widokami dziejby poetów /zwłaszcza mojej i Steda/ Ale wróćmy do życia./.../ Żałuję bardzo że nie mogłem przyjechać do "Nurtu". Myślę, że wiesz ile mnie rwie w podróż. A jeszcze tam gdzie Ty i Krynicki. chyba się jeszcze taka impreza wykrztusi. Że. Tylko nie pisz tak bardzo zmiękczająco jak np. "świętoszek" Przecież lepiej brzmi świnia lub kierda. Ale wiesz, jak to z tym pluciem ma się na deszcz./.../ 22.5.67



84/.../ Tylko mnie to już przerębel w głowie i cała jego mać./.../ Czasami myślę, żem dyląg- ptak przekorny./.../ Egzaminy i w ogóle a ja ciula znam. Stale mi dulęby szczypiorne w głowie./.../ Jutro otwarcie mojej wystawy pt. "Rysunki piórkiem RMB z tekstami A. Bursy"./.../ To już nie Józwy nasze./.../ to konie z mordami w żarnach piachu./.../  26.6.67



76/.../ Ano było/.../Nigdzie nie byłem. Zdjęli gips i czuję się stokroć

gorzej./.../Od wczoraj przebywamy już pod nowym adresem./.../Tylko światła jeszcze brak./.../A tak to mi się wlecze. Zabieram się do artykuły o A.Bursie/ jako że 10-lecie jego śmierci./.../Tyle na dziś ewangelii św. Gorgula./.../ 15.3.67




67/.../W poniedziałek rano wróciłem z Lublina z kogutem. Dzisiaj już jestem wykończony nad Brdą. Do jutra. W czwartek- Okocim. W piątek też jeśli przyjedzie B. Justynowicz  gdzieś pojadę. W sobotę zjazd absolwentów, okazja aby wyprostować gówniarza. W niedzielę i poniedziałek sesja w Bydgoszczy. I tak dalej. Itd. No i co Ty na to. Zesrać się czy co. A w sobotę ubiegłą miałem być na Kolegium.  Barany z CN zauważyli że zakłócam spokój w nocy. Już ja ich przerobię. Na Zjeździe brałem udział w dyskusji, nawet Melchior Wańkowicz mi gratulował. Podobno nieźle wyszedł mi ten głos plebejski. Rozprawiłem się z norwidkami i eliocikami (gięte meble)  Narozrabialiśmy, owszem, owszem. Hamiltonowi brałem ciastka i rzucałem w orkiestrę - np. Ale jestem słaby fizycznie. Muszę dojść do żywych,/.../ 16.11.66 



63/.../ Jestem w drzazgach. Co chwilę ktoś z poetników do mnie jak na odpust. Jako, żem kierownik i mogę spotkania organizować.. Ano. /.../ Nawet ja w więzieniu Centralnym dla kobiet w niedzielę  będę miał spotkanie. /.../ Ruch nie z tej ziemi./.../ Istny bóbek z gorczycą na wiejskim szlaku. /.../ Wyrwę się 22 rano, tak że o 12 z minutami będę w Poznaniu i u Was. /.../ Także dzięki za krzepę. ?.../ 7.10.66



65/.../ Wracam do żywych. Ledwom. Ale. /.../ Walczę o grosze. Wyjechałem od Was bez nerw. /.../ Jurek! Byłeś kapitalny - kompletny w tym skrzypcowaniu. Kołyszę was w marcepany winne./.../ 3.11.66


286/.../ Reż. A Różycki zaprosił mnie/ tudzież E. Stachurę i J. Żernickiego/ do filmu pt. "Spotkanie autorskie". Pełno kamer, ludzi, picia. Ale film nakręciliśmy./.../ Stachura uciekł i tylko my z Januszem odstawialiśmy cudo. Oj co za cuda. Po drodze do Torunia zachciało nam się wysiąść w Kutnie na piwo. Wynik: zgubiłem chlebak z wierszami i tomikami Wojaczka, Czychowskiego i przyborami różnymi oraz beret. Dwa dni byłem w Toruniu/.../ nie jestem już klasyfikatorem żywca. Rzuciłem tę robotę. Jeszcze trochę a padłbym/.../ 6.2.72


185/.../ W Toruniu /16.II./ "obraziłem J.B.Ożoga./ Przyjechał mówić o Czerniku, a mówił stale o sobie/./...Jestem na rozdrożach. A już mi chlasnęło 30 lat./.../18.2.70/


211/.../ Skurwiel ze mnie. Skobel. W ogóle. Nie pisałem. Jeździłem po miasteczkach. Prawie zawsze przypadkowo. A wszystko po to, aby ujeździć chandrę. Nie czuję się dobrze. Nie idzie tu o zdrowotność. Nie. To dreptanie po kuchni już mnie wkurwią. Czekam na Ciebie. Można by coś   ukłuć. Rozsadzić się po kawałku. Myślę że już w przyszłym tygodniu się zjawisz nad Trynką - w Kalinkowej Dulębie. Czekam./.../W razie czego w tydzień pożywicujemy? /.../24.8.70/


74/.../  Nie jestem krytykantem. Po prostu mam wyczucie, rozpoznaje poezję. I tu często mogę być subiektywny, Biorę z literatury to co mi odpowiada.Wnętrze mam chropawe, tak że na pewno wiersze pięknoduchów są mi obce. Wiem że inni mogą je uważać za bardzo dobre./.../ 9.2.67/
















sobota, 2 czerwca 2012

Okolica Poety

Wizyty u Jurka to dla mnie święto. Wyrywam się z zatłoczonego i rozkopanego miasta na uroczyska peryferyjne. Taki przerywnik musi być, i czasem trzeba dać komuś pyska i grabę poczuć. Oboje jesteśmy blisko Polski, jak mawiał Bruno, i żadne tam stolice. Człowiek musi być kijem niekiedy,  a bywa że i kij puści listki i nawet zakwitnie. Cytuję Babińskiego nie bez powodu, czuję się jak kij który właśnie puścił listki  po wizycie u Jurka. Mimo chłodu i chmur na niebie wracałem ciepło i słonecznie. Deszcz spasował, poszedł w innym kierunku, zboża jeszcze nieufne trzymają się blisko ziemi. I nam trzeba trzymać się tej ziemi, naszej ziemi, bo ziemia jest święta. Pisałem kiedyś że jest drugą matką, Jerzy dodaje jeszcze drzewa, niekoniecznie szumiące ale zawsze pochylone, bo ciężkie od owoców. I zatrzęsienie w nich ptaków, co powtarzam za Babińskim. I jeszcze Azja stacji benzynowych i małomówne klony. Jerzy nawet nie wie że mieszka w pogodzie, to tytuł jednej z książek Witka. W ostatnim numerze Okolicy Poetów pomieścił jego rysunki, bo mało kto wie, że poeta z Ostrobramskiej z powodzeniem uprawiał rysunek. Podobnie jak Bruno. Jerzy zresztą też. Ja bardzo wcześnie walczyłem z akwarelą. Dzisiaj walczę z grafiką komputerową, bez większych efektów. 
Trudno człowiekowi pogodzić się z myślą, że to ostatni etap. Jerzy zatrzymał swoje zegary, ja nie nadążam za wszystkim, nawet mrówka zda się szybsza. Nie będzie mi nic odpuszczone, nawet uschnięte gałęzie mirabelki po wiosennych mrozach. Ciąć i płakać za utraconym owocem, a owoc żywota jeszcze nie dojrzał,  może z innej perspektywy jest bardziej widoczny, i w innych oczach już się mieni dojrzałością. Gdyby znać prawdę łatwiej byłoby zamknąć oczy. A tak, bierz chłopie swoje nogi i oczy codziennie na trakt, drałuj przed siebie, jeszcze kilka zakrętów, wzniesień i zjazdów. Pogoda jest najlepszym symbolem zwycięstwa. Przejaśnia się, aby zaraz chmurzyć. I dni i noce w odmiennych stanach postrzegania barw. Czarne coraz częściej pojawia się niezależnie od pory dnia i roku. Ale to nic, to prawda, którą należy respektować nie mając jeszcze świadomości o tym, że kres jest tak oczywisty jak początek.  




                                              Ostatnio wydane książki Jerzego Szatkowskiego



                                                                 Jerzy Szatkowski



                                     szczyt techniki biurowej lat sześćdziesiątych



                                                        Ryszard Milczewski-Bruno



                                                 Ryszard Milczewski-Bruno










                                                                     Andrzej Babiński





                                                    Janusz Żernicki - Demon Ciechociński



                                                        ściany pamięci



                                                                  Jerzy Szatkowski




                                                szczęście w podkowach





                                          gitara stoi tam gdzie grać przestała




            Dzieła zebrane Ryszarda Milczewskiego-Bruno przez Jerzego Szatkowskiego
                                              Wydawnictwo Czytelnik  1989 r.