środa, 30 lipca 2014

Gromnica (17)


(...)
 Z tymi kartkami to istny cyrk. Odkąd je wprowadzili, nasze życie stało się ciekawsze. Gdzie tylko jestem, wszyscy o tych kartkach dyskutują? Nic innego nie słyszę. Jedni chwalą sobie te kartki, bo bez kolejki mogą dostać kawałek mięsa. Inni, że mogą kupić w kiosku papierosy a wcześniej tych papierosów nie było. Jeszcze inni zadowoleni są z cukru. Teraz nam wystarcza, mimo że to zaledwie dwa kilogramy. Kawę pijemy gorzką, herbatę bardzo rzadko, jak już to z konfiturą, do której potrzebny jest cukier. O wódce nikt nie mówi. Wódki ciągle jest za mało, nawet gdyby przydział był większy?
           U mnie w domu giełda kartkowa. Co by nie rzec, mamy ciekawe zajęcie? Na początku każdego miesiąca rozkładamy kartki i zaczyna się wyliczanka. Na pierwszy ogień idą papierosy. Ci, co nie palą oddają swoje odcinki palącym. Palący w zamian muszą oddać odcinki na cukier. Potem tematem jest wódka, a na końcu mięso i wędliny. Wychodzi na to, że najwięcej odcinków dostaje się mamie. Mama nie pali i nie pije, więc cukru ma pod dostatkiem i na dokładkę moje i ojca odcinki na mięso, bo my obaj dostajemy wszystkie odcinki na wódkę. Wychodzi na te, że ojciec nie jada mięsa, ale za to, że nie pali, dostaje ode mnie połowę wędlin. I w taki to sposób stałem się jaroszem, takim, któremu daleko do abstynencji. Wstyd się przyznać.
          Dardanele sakramenckie i jeszcze ta Syberia we mnie, której nijak się wyzbyć. Poezja mnie trapi codziennie za te moje kamieniarskie błoto i zmarnowany czas przy kamieniu. Kamień jest jak moje życie chłodny i do tego twardy i taki niespolegliwy. Już się na tym łapię, że zmiany jakowe we mnie zaszły i to bardzo daleko i teraz jestem już nie ten sam, chłopiec o piwnych oczach czuły i wrażliwy na piękno. Takie czasy a nie inne, z bujnych ogrodów pozostały stepy i rzeki brudem zaszły, jak patrzę teraz w lustro to jakbym ojca widział i tego ojca to ja już się nie wyprę, chyba, że moja pamięć jest zawodna, chyba, że to lustro nadali diabli, chyba, że tego lustra nie ma i mnie też już nie ma, jest tylko wyobrażenie i miejsce na to lustro dopiero.
      Dobre czasy dla poetów, tych, co cierpią i nie wiedzą, za co. Bursa pisał, że poeta cierpi za miliony. Ciekawe, kogo miał na myśli. Naród z pewnością. Nie wziął chyba pod rozwagę, że naród może też cierpieć. Dzisiaj naród cierpi zbiorowo a poeta w odosobnieniu, jeżeli jest poetą a nie bywa nim? Poetą jest na pewno Andrzej Babiński. Dzisiaj mnie odwiedził a ja nie wiedziałem, że przyjdzie. Dzwonek u drzwi o tej porze dnia?
                 – Jestem Babiński – przedstawia się mojej żonie.
                 – Wiem, wiem. Pan Andrzej. Pewnie do męża?
                 – Ja tylko na chwilę.
                 – Proszę niech pan wejdzie. Jurek to do ciebie!
                 – To ja zdejmę buty.
                 – Nie, nie trzeba. Proszę wejść.
Andrzej trzymał mnie za słowo i dlatego przyszedł. Kiedyś przelotnie wspomniałem o papierosach, że mogę załatwić, coś w tym stylu. Andrzej widocznie złapał tę propozycję i oto jest w moim domu, a ja nie wiem jak z tego wybrnąć. Będę musiał mu odpalić z własnej puli gromadzonej wypadami na bazar. Nie może odejść z pustymi rękami.
                – Dużo palisz? – z ciekawości zapytałem.
                – Dwie paczki dziennie, czasem więcej, kiedy zarywam noce.
                – Ciężkie czasy dla palaczy?
                – Dla poetów-palaczy.
Andrzeja spotkałem jeszcze kilka razy, potem nasze drogi się rozeszły i dopiero następnego roku w maju dotarła do mnie wiadomość o jego tragicznej śmierci. Było to krótko przed naszą rodzinną tragedią. Straciliśmy dziecko, a żona tylko Bogu zawdzięcza, że z porodu wyszła cało. Bardzo źle z nią było. Wróciła „stamtąd” – jak to określił lekarz – To cud, że żyje, ja takiego przypadku nie pamiętam.    Lekarz, który mi to mówił, czułem wyraźnie, poruszony był wielce i coś jakby przede mną krył. Dopiero żona po powrocie do domu wyjawiła parę faktów, które niewątpliwe były przyczyną naszej rodzinnej tragedii. 

Jeżeli jest sprawiedliwość to na pewno nie tutaj – w moim mieście, w moim kraju. Ja wiem, co to łzy i wiem, co to wściekłość zarazem, kiedy człowiek jest bezsilny, kiedy zwycięża zło a prawda ginie w papierach i ludzie odpowiedzialni za wyrządzoną krzywdę nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia – pisał kiedyś poeta, a ja teraz mogę poświadczyć  trafność tych słów (.....)

fragment powieści pt. Gromnica.

wtorek, 22 lipca 2014

Ostrołęka Dionizje 2014

Laureatem XXII edycji konkursu im. Dioznizego Maliszewskiego został Radosław Sobotka, Ostrołęczanin obecnie zamieszkały we Wrocławiu. Drugą nagrodę zdobyła Ewa Frączek z Lublina, trzecie miejsce Milena Rytelewska z Płocka, czwarte Olivia Betcher związana z Toruniem, mieszkająca obecnie we Wrocławiu. Ostrołęcki konkurs organizowany jest m.in. w celu promowania młodych poetów. W  tym roku konkurs  poetycki połączono z plenerem malarskim w Łęgu Starościńskim, poeci do wystawionych prac podjęli się trudnej sztuki pisania ekfraz. W scenerii kurpiowskiej przyrody ta konfrontacja wypadła okazale, Wcześniej odbyły się warsztaty poetyckie, których celem było uwypuklenie cech poezji rustykalnej,  z dominującym akcentem kultury regionu kurpiowskiego. Organizatorzy: Urząd Miasta Ostrołeki, Towarzystwo Przyjaciół Ostrołęki, Miejska Biblioteka Publiczna, oraz zrzeszeni w klubie literackim miejscowi poeci, dołożyli starań aby Dionizje nabierały cech ogólnokrajowej imprezy mającej na celu nie tylko promocję regionu, także promocję młodej poezji polskiej, promocję sztuki i muzyki mającej swoje inspiracje w mieście nad Narwią. Wszystkie punkty programu zostały zrealizowane w sposób perfekcyjny. Uroczystego podsumowania dokonał V-ce Prezydent Ostrołęki Pan Grzegorz Płocha. Prezes Towarzystwa Przyjaciół Ostrołęki Pani Jadwiga Nowicka podziękowała władzom miasta za mecenat. Wszyscy uczestnicy Dionizji zaangażowani w plenerze w Łęgu Starościńskim, byli zgodnego zdania, że takich imprez powinno być jak najwięcej,  awizując swoją obecność za rok. Podczas dziewiątego pleneru.




od lewej strony: Sabina Malinowska, dyr MBP w Ostrołęce, pani Maliszewska, Milena Rytelewska, Radek Sobotka, Olivia Betcher. Jerzy B. Zmny, Ewa Frączek. Karol Samsel.




Prezes Zwiazków Twórczych Ziemi Zawkrzeńskiej Jarosław Trześniewski-Kwiecień, z prawej strony Prezes Towarzystwa Przyjaciól Ostrołęki, Pani Jadwiga Nowicka.






Jarka Trześniewskiego zainspirowały kurpiowskie płoty?









Czytanie ekfraz przez poetów


Ewa Frączek i Marcin Tomczak 






nie zabrakło muzyki i wokalu

Nagrodę za najlepszą ekfrazę otrzymał Marcin Tomczak z Ostrołęki,  wiersz pt. halucynogenny las zrobił wrażenie na wszystkich. Marcin jest laureatem m. in. I edycji Konkursu "O Trzos Króla Eryka" w Darłowie. Jeszcze przed debiutem ale to tylko kwestia czasu. 

Dzisiaj  na portalu Liternet ukazały się wiersze bedące efektem ostrołęckich inspiracji, Jarek opisał wyprawę na słynny most kolejowy w Ostrołęce, ja całą wyprawę do Ostrołęki przez Kujawy i Mazowsze. Poniżej wspomniane wiersze.






Jarosław Trześniewski-Kwiecień

nadnarwiańska dekompresja liryczna

leżeliśmy na  zardzewiałych torach
pochylający się cień wiesiołka
w samo południe chłodził twarze
na wyciągnięcie ręki obłok obok

mostu nad ciemną rzeką niesłyszalny
stukot pociągu mijane krwawniki słupy
przekwitających dziewann i  motyle
jakby ze starego klasera wypadające 

rusałka pawik paź admirał modraszek
bielinek kapustnik cytrynek trójwymiarowo
okrążały trupie główki niedźwiedziego czosnku
pachniało pachniało  narwiało narwiało.



Jerzy Beniamin Zimny


Nad Narwią

Upał, sceneria czwartku z rzepakiem
w tle, fermy drobiu, łąki – dużo łodyg.

Nigdy nie pisałem o królowej rzek,
poezja nie jest dorzeczem spływa gdzie popadnie.

Słońce najwierniej oddaje kolory
kiedy zbliża się do widnokręgu.
Ciemność przybliża wszystko.
Słowo zawsze oddala od siebie śmierć.
Rzeka zakolem omija cmentarz.

Miłości tyle ile w niej ryb. Łodygi
podtrzymujące niebo pod wieczór,
fermy drobiu, zatrzęsienie łąk.








środa, 16 lipca 2014

Niezapomniane stacyjki


Stacyjki porosłe krzakami tory niewidoczne w trawie,
jeszcze żyje kolej, jeszcze gdzieś wyjadę piórem.

Słowa o miłości zawsze zaczynają się tutaj,
pierwszy pocałunek na znak semafora.

Stacyjki nie przypominają Golgoty
a jednak cierpią tutaj wspomnienia,
nie mogą dojść do siebie odjazdy i powroty.

Gdym miał mundur z guzikami
nosił wypolerowane buty,
nie zabrakłoby pary
wszystko z zadartym nosem
nawet puste hangary.

A tak hula wiatr Janosik
nie ma komu zabierać
i puste haki pod żebra
i zlasowany brykiet w trawach.

Pojadę jednak
i bez pióra.

Pojadę choćby
nic to nie miało
znaczyć.



piątek, 11 lipca 2014

życie ważniejsze niż słowo

Krzysztof Jeleń, poeta z Głogowa wydał kolejną książkę, ósmą, najbardziej okazałą z wszystkich dotąd jakie napisał, książkę zawierającą poezję, prozę oraz przekłady poezji francuskiej. Od trzydziestu lat z "różnym natężeniem" poeta zmaga się z przedkładem wierszy ze zbioru: Kwiaty Zła Baudelaire a, a także innych znanych poetów francuskich. Dawno nie miałem w rękach książki poetyckiej o takim nagromadzeniu znakomitych tekstów, przeplatanych lekką współczesną prozą,  zamkniętą sprawnym przekładem poezji jednego z najlepszych poetów francuskiego romantyzmu. Krzysztof Jeleń jest wierny strukturze wiersza sylabicznego a także wiersza wolnego. Nigdy nie miał ambicji ocierać się o awangardę, dla niego życie jest ważniejsze od słów, a inspiracje znajduje w tym co widzi, co jest namacalne, i wymaga autentycznego wyrazu bez kreacji i wybujałego obrazowania,  chociaż nie mogę mu odmówić inklinacji do rozstrzygnięć stricte romantycznych. Nie jest to jednak upiększanie rzeczywistości a odkrywanie w niej ukrytego piękna nawet jeśli w wizualnym przekazie trąci brzydotą. Credo poetycie Krzysztofa Jelenia brzmi następująco:  

 Dziękuję ci Poezjo 
 że nie muszę z ciebie żyć
 ale dzięki tobie 
 mogę żyć piękniej
 zachowując zdrowy dystans
 między sobą a światem
 że nie pozwalasz mi ulegać naporowi słów
 ani demonom wyobraźni
 że jeśli mam wybierać 
 między czekaniem na olśnienie
 a obieraniem ziemniaków
 wybieram to drugie
 w poczuciu uległości
 wobec tego co ważne
 że nie każesz mi być swoim sługą
 ale jesteś aniołem stróżem
 który wciąż powtarza
 że najpiękniejsze strofy
 zapisane są w oczach 
 Ewy i Kasi
 i mruczeniu Julka
 w przypływie czułości
 zasypiającym na moich kolanach.

 Wszystko inspiruje poetę Krzysztofa Jelenia, nigdy nie czeka na olśnienie, wena - obcy mu stan nie był i nigdy nie będzie niewolnikiem Poezji. Nie traktuje pisania jako sposób na przetrwanie, nie ucieka do desperackich kroków aby zaistnieć mitem. Nie mitologizuje swojej rzeczywistości, sięga po pióro w taki sam sposób jak bierze do ręki piłkę. Wędruje lirycznie spacerując po parku, a nawet wdziewa sportowe buty aby dać upust ciału, które jest powłoką ducha, z którym się utożsamia w postrzeganiu materii. W codziennych czynnościach składających się na życie w sposób godny, pozbawiony elementów sprzecznych z zasadami stosunków międzyludzkich. I nie konserwatyzm w jego postępowaniu lecz świadomość własnej tożsamości, którą pielegnuję niczym kruchą roślinę, w ciągłym zagrożeniu:
 - Nie mów do mnie sorry, jest przecież słowo przepraszam, nie wysyłaj mi lajków, powiedz że lubisz. nie zapraszaj mnie na sale event, chętnie pójdę na wydarzenie, wyprzedaż, nie chciej być na siłę happy, staraj się być szczęśliwy, a jeżeli chcesz mi dołożyć, to nie fuckuj, są przecież dosadne słowa w języku, w którym jesteśmy sobie mniej obcy.

 - Biblioteka to nieludzkie miejsce. Książki bowiem nie ubliżają sobie, nie okładają się okładkami, nie mówią jedna do drugiej "jesteś głupia" , stoją cierpliwie opierając się o siebie. Dlatego trzeba się z nimi spotykać, rozmawiać, trzeba je kochać. A tym którzy próbują je zamknąć, każmy się zamknąć. Chodzi przecież o to, aby ocalić w człowieku wrażliwość i mądrość, aby ocalić człowieka. Rozumiał to doskonale Emil Cioran pisząć, iż gdyby przez jakiś wybryk barbarzyństwa lub socjalizmu nasza cywilizacja miała legnąć w gruzach, jedynie literaturę należałoby ocalić, gdyż cala wiedza znajdyje się w dziele literackim. Czytajmy więc, nawiedzajmy biblioteki, aby nasz świat stawał się mniej nieludzki.

   Poezja Krzysztofa Jelenia jest taka jaki on sam. Nie trzeba doszukiwać się w niej podtekstów obcej mu natury. Jaki jest w życiu,  tak to oddaje  piórem - delikatny, liryczny i stanowczy w swoim ideałach. Przy czym nic, co jest mu obce, lub nie do przyjęcia - nie kwestionuje - hołdując zasadzie poszanowania i tolerancji. Pielęgnuje wszystko co ludzi łączy. Podkreśla umiłowanie do sztuki i książki - jak przystało na wybitnego pedagoga i nauczyciela.        Nie tylko z tych względów polecam tę książkę, przede wszystkim ze względu na słowo, które głęboko dociera do świadomości. Mimo że niewyszukane, proste - ale nie naiwne. Wartościowe w najwyższym stopniu. Życie jest ważniejsze niż słowo. Ale słowo  jest jedną z miar wartościowania życia. Krzysztof Jeleń  to wie.  Czyni starania, aby te dwie wartości nawzajem się przenikały.
  
   





  

środa, 2 lipca 2014

Manifesty i profanacje



 Szukając artykułów o Ratoniu - na półkach natknąłem się na dziewiąty numer Poezji z 1981 roku. Cały numer poświęcony był poetom przeklętym (poetes maudits) Józef Giello, przyjaciel Ratonia, umieścił w tym numerze artykuł zatytułowany: manifesty i profanacje.  Treść jakby wyjęta z teraźniejszości, mimo że minęło kilka dekad, zagadnienie grafomanii ma podobne, jeśli nie te samo podłoże egzystencji. Pozwolę sobie zacytować obszerny fragment tego artykułu.
Zapis 21. O zalewie grafomanii
   Zjawisko grafomanii – jeśli nie przybiera groźnych dla literatury rozmiarów – powinno być traktowane z przymrużeniem oka, a nawet życzliwością. Dziury w niebie nie będzie jeśli ktoś własnym sumptem wyda w nakładzie dwustu egzemplarzy swoje ukochane wiersze. Każde czasy miały swoich grafomanów, nasze też mają (pisze Giello, i ja powtarzam za nim to samo i podtrzymuję to wszystko co pisze dalej) jeśli tradycyjny grafoman chciał się tylko ogrzać przy ognisku prawdziwej sztuki, to współczesny ( przypisuję aktualność temu stwierdzeniu) chce upiec swoją pieczeń. Podsuwa, wtyka, i wciska jak może kapłanom obsługującym ołtarz swoją baraninę. A nuż wezmą i będzie pieczyste. Najczęściej ( tutaj znów aktualność ) stosowaną zasłoną dymną jest niezrozumiałość poezji nowoczesnej. Sytuację tą wykorzystują legiony nowoczesnych grafomanów ( czyż nie jest to aktualne?) Tak, w tym względzie oblicze grafomanii się nigdy nie zmienia.

   Józef Giello, ponad trzydzieści lat temu odkrył pewną zależność która się nigdy nie zmienia, jest odporna na wszelkie zmiany otoczenia społecznego i politycznego. Chodzi o tzw. gangi wspólnego interesu, jak to określił, które dla zamaskowania prawdziwych celów przybierają nazwy grup poetyckich. Ponieważ jednostka jest zerem, i nie ma żadnej siły przebicia, zbiera się kilka zer obok jedynki i ruszają zdobywać dziewicze tereny. Tutaj pojawia się nowum, o czym Giello nie mógł wiedzieć, polegające na nieograniczonym dostępie do komunikacji. Niepotrzebne są już krzykliwe programy, manifesty, w obszar wkracza socjotechnika, i inne sztuczki stosowane w celu zwrócenia na siebie uwagi. Celem nie jest sztuka słowa, w myśl zasady, że cel uświęca środki. Giello na koniec swojego wywodu stwierdza: aż dziw bierze, że od lat ten haczyk jest niezawodny. Dodam od siebie, że z upływem lat coraz bardziej skuteczny.

Jerzy Beniamin Zimny