środa, 1 października 2014

Nowe wiersze

Dylemat


Mój ostatni dylemat co zrobić z książkami. Inne rzeczy
trafiły pod strzechy, książki trafią innym trafem,
przypadkowym kanałem. Nie mam wizji co dalej, jestem
na wizji w niebieskim kanale, co zrobić z książkami
co zrobić z sobą, z tyloma tytularnymi grzbietami.

Książki jak wypełnienie przestrzeni, w której życie
i śmierć panują nad ładem wszechrzeczy. Panują
nad moim nieładem, podzielnie a jednak są momenty
nierównowagi. Ważą się słowa o przyszłości, małe
rzeczy urastają do wyższych form, wielkości w niebyt
odchodzą. Mój ostatni dylemat – co zrobić z sobą.






Jesień 1997



Niech ci glina lekką będzie
w dębowej trumnie, bo inne zgniją.

Glina zatrzymuje wodę,
ojciec kiedy przesadzał brzoskwinię
powiedział: w te piachy trzeba dać
tłuste podłoże. Owoce potem
były dorodne, ale ojciec umarł.

Umarła mama świadek wyczynów
ojca, wszystkie psy poszły do gleby
inne drzewa też szlag trafił,
sąsiadów żegnałem co roku,
koledzy wybierali zimowe terminy.

Jesień otwarła swój sekretarzyk;
w nim gęsie pióro i pełno liści,
zaczyna na nich pisać imiona:
klon, dąb, jesion- pseudonimy
przyjaciół- już nie ma przyrostu
słojów, rdzeń pamięta nasiona.






z albumu



Babcia umarła na polu:
podwójne żniwa mówiono we wsi.
Zabrałem babcię do wiersza,
wtedy jeszcze kapało mi z nosa mleko
wiersze były z masła i chleba.

Dzisiaj jest w nich cierpliwość,
sierp i fotografia ojca
kiedy uschła śliwa.

Jutro będzie zrezygnowanie
nasycone szkliwem,
aby słońce miało od czego
się odbić,
jeśli trumna będzie z desek

przydrożnego drzewa.






Czerwone szpilki


Nie musiałem daleko szukać, szczęście leżało na ulicy,
ślad damskiej szpilki, wyraźny jak szkarlatyna
urwał się  w pobliżu tramwajowej pętli. Co było robić

wsiadłem do ósemki mając nadzieję że spotkam
właścicielkę czółenek. Jeszcze tego dnia jeździłem
numerami po mieście aż zrobiło się ciemno. Zrobiło

się granatowo w wejściu do jednej z kamienic,
na klatce schodowej jarzył się ognik. Czyjeś serce
w czymś ręku -  pomyślałem wypatrując czółenek.

Tej nocy spałem na klatce schodowej
owinięty muzycznym szalem śniąc czerwone szpilki.







koniec lata w Bobolinie


Długo jeszcze będę czekał na Godota
albo on czeka na mnie cierpliwie od lata.
Było miło pod parasolami, deszcz
wszystkich bratał w pasażu apollo.

Bratali też grajkowie na deptaku,
i podwórkowa kapela przy molo,
a Godot się opalał w czyimś wcieleniu.

Pewnie za kilka dni usłyszę o morzu
że się przewala, dokąd wyjechał Godot
w damskim wcieleniu, daleko mi do
ciebie pani od nastroju, jeszcze dalej
mi do siewcy snów różowych, a już
całkiem niedostępne obszary zalesione
spokojem - gdzie można zbierać runo
i nazywać je kobiecym łonem.



Jesień



Bezdomne koty szykują się do zimy,
poeci przez całe życie wychodzą z zimy.

Nie zaprzeczaj historio, że jest inaczej
tobie zmieniano buty i szynele, poetom
zmieniano prycze, a dzisiaj zmiany
dotyczą stanu choroby. Poeci siedzą
na miedzy a jest to granica martwego.
Tu żadne zboże piasek nie urodzi
rzucany w oczy. Schowaj się i nie wychylaj
głowy, jutro spadnie śnieg, pojutrze
zamknie oczy rumianek. Za tydzień
nic nie zaskrzeczy, za miesiąc plama

jak plazma rozlana. 





kopcowanie milości


Dziewczęta wkładają cieplejsze pończochy,
chłopi prostują grzbiety po żniwach,
a ja w swojej norze gromadzę zapasy

na zimę. Od południa dzieli mnie śląska
pokrywa, od północy wzgórza morenowe,
byłem w piekle dojrzewać dla takiej jednej
z osiedla, wyszło jak zawsze krzywo.

Pozostanie bezlistnie. Tylko wiosna może
coś zrobić, ale też nie za bardzo jest żywa. 
 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz