środa, 26 września 2018

Stworzył świat i siebie


Na pasie szybkiego ruchu




Osiemdziesiątka brzmi jak ograniczenie prędkości.  Ale Jerzy Grupiński nie zwalnia, naciska pedał do grobowej dechy i mknie dalej przez poznańskie wertepy poezji. Jest mu wierna jak kobieta, przydaje blasków i cieni, czasem bezwzględna zmusza jubilata do intymnych posług. Garbata i prosta kusi pagórkami, po których on uwielbia się wspinać. 

Od lata do lata przez wiosny i zimy, jesieniami trzeba wzlatać, kiedy wszystkich dopada nostalgia, kiedy wszystkim dokucza reumatyzm, On swoim łagodnym tonem łagodzi szorstkość klimatu panującego w środowisku wierszokletów. Wbija klinem swój entuzjazm, aby ci, co próbują wieszczować uwierzyli w swój talent wymagający szewskiego kopyta. Ale co tam, poezja jest do wszystkiego, więc trzeba z niej korzystać jak z miejskiej łaźni albo publicznych szaletów, które nie różnią się od salonów i innych przybytków mowy pisanej. 

Wspominki jak wypominki, dawne dzieje zamkowe i cichaczem profanowanie poznańskich świętości. Do roli świętego jest mu daleko, do czyśćcowego bliżej, ale w piekle jest mu najcieplej. Każdy z nas diabłem bywa i aniołem. Anielice topielice, studnie głębinowe, ileż to razy w nie wpadaliśmy, nieprawdaż? I uchodziło nam to na sucho, mimo że mokro było i ślisko jak w gołoledź.  Cmentarze, pogrzeby, stypy i wesela – tyle imprez z wódką i rozwódką. Piwniczanki, słodzianki, przylepki i wszystkodajki, to tytuły najwyższe, nie tam jakieś dyplomy i medale-krasnale, liczył się kontakt elektryczny, bo, z czego miało nam iskrzyć? 

Ciała niebieskie odziane kuso, papier czerpany językiem. Atrament czerwony, ślina bezbarwna – to wszystko zakwitło w wierszach pośród chwastów. A teraz? Współczesna garbarnia, nasze skóry niewarte wyprawki, nasze gnaty nie posłużą za granaty, nasze miłości, te w skrytości ducha inni powielą. Bez spirytusu, bez papieru i bez ducha, bo duch nasz odejdzie z nami, pozostawiając wyprostowany środkowy palec. 

Osiemdziesiątka, brzmi jak dwie czterdziestki w mini oprawie na trawie. Mogą być cztery dwudziestki w kożuchach na brzuchach do kolan odziane. Poezja lubi rozbierać i szperać w zakamarkach. Jak już czegoś szuka to znajduje w stanie ważkości i rozkładu, zależy czyje to jest ciało, albo czyja wysmukła szyja. Grzebanie w piórach przypomina iskanie puenty, choćby jej tam nie było i podmiot był urojony, więcej uroić już się nie da. My na szali śmierci już niczego się nie obawiamy. I niczego nie odmawiamy. 

Dziewiąta dekada dziewiąty pawilon pełen epitafiów i nekrologów. Imiona, nazwiska, pseudonimy, ksywki, – jeśli pamięć o kimś zapomniała, to przypomni poezja erozja przeciek niekontrolowany. Myślisz metaforą mówisz języczkiem uwagi. To potrwa jeszcze długo a potem razem wsiądziemy do tramwaju i pojedziemy do centrum, bo tylko w centrum jest uwaga, w środku miasta w jego wnętrznościach trawieni jesteśmy, niestrawni naszej epoce, odbijamy się czkawką poetyckiemu pokoleniu, które próbuje zasiedlić najwyższe poetyckie piętra. Nasz parter, nigdy niesprowadzeni do niego, a jednak na nim spoczniemy nim dojdziemy, dokądś tam. Amfiladowym traktem na końcu, którego nie ma drzwi, tylko przeźroczysta ściana. 

Wronki, 21.09.2018