poniedziałek, 2 grudnia 2019
niedziela, 17 listopada 2019
Młodzi na MLP 2019
To idzie młodość
słowo i taniec
Irina Malińska, urodzona na Podolu na Ukrainie, mieszkająca od 2010 r. w Polsce, artystka wielu dziedzin, grafika, desingerka, poetka.
Michał Banaszak z Zielonej Góry, laureat 42. MLP na najlepszą książkę poetycką 2018rJest to druga książka tego młodego poety, będąca nagrodą na Konkursie im. Kazimierza Ratonia w Olkuszu. Banaszak jest też jednym z laureatów Lubuskiego Wawrzynu Literackiego 2019. "Miejsca" to znakomita książka, jurorzy byli zgodni w swoich ocenach.
Banaszak gościł wczoraj w Kościanie gdzie zaprezentował się rewelacyjnie. Podobnie pozostali młodzi laureaci, 20 letni Marcin Bojanowicz z Radomia i Anna Mochalska z Bydgoszczy, Niewątpliwie byli jedną z atrakcji 42. MLP
Marcin Bojanowicz z Radomia, lat 20 a już tak świetnie pisze.
Rozmowa na tzw. temat
Laureaci konkursu recytatorskiego w Wągrowcu, uczestniczyła w nim młodzież wszystkich szkół z terenu powiatu Wągrowieckiego. Jeden z laureatów czytał wiersze Karla Bussego, poety, wychowanka miejscowego Liceum z końca XIX wieku. W Liceum - podczas spotkania młodzieży ze mną, czytał fragmenty mojej powieści pt. "Róże z Montreux" dotyczące dramatycznej historii niemieckiego dramaturga i poety, Alfreda Henschke, który urodził się w Krośnie Odrzańskim i dopiero na początku lat 90-tych, minionego stulecia wróciła do łask jego bogata twórczość, zniszczona fizycznie i zakazana w III Rzeszy.
Poeci 42. MLP wystąpili w następujących miejscach: Chodzież, Margonin, Budzyń, Wągrowiec, Łękno, Gołańcz, Antoniewo, Wapno, Poznań, Pobiedziska, Swarzędz, Śrem, Kościan, Leszno.
Poeci odbyli spotkania w szkołach, bibliotekach, księgarniach. domach kultury. W tym roku bardzo okazale wypadł Wągrowiec, w auli liceum wypełnionej do ostatniego miejsca prezentowali swoją twórczość poeci miejscowi, młodzież szkolna, oraz literaci z naszego poznańskiego Oddziału ZLP. W miejscach spotkań autorskich odnotowano spore zainteresowanie poezją. Wieczorem poeci uczestniczyli w uroczystości obchodów święta niepodległości w Wągrowcu.
W Łęknie prezentowała swoją poezję Irina Malińska, przyjęta entuzjastycznie przez licznie zebraną publiczność Nic dziwnego poetka jest dizajnerką i utalentowaną graficzką, potrafi zaskakiwać.
W Wągrowcu obecni byli: Zbigniew Gordziej, Anna Andrych, Zdzisława Kaczmarek, Franciszek Haber, Sejfu Gebru. W Kościanie w nowym obiekcie biblioteki prezentował swoje wysokie umiejętności lektorskie Michał Banaszak, laureat nagrody Listopada, oraz Marcin Bojanowicz, 20 letni poeta z Radomia. Leszno odwiedzili: Karol Maliszewski, Rafał Różewicz i Robert Rudiak, poetów tych organizatorzy nie musieli przedstawiać. W Śremie m.in. goszczono Marka Wawrzkiewicza, Andrzeja Waltera, Andrzeja Dębkowskiego, Leszka Dembka, Agatę Widzowską.
Księgarnia MLP 2019
JBZ. 2019
środa, 30 października 2019
42.Międzynarodowy Listopad Poetycki
1. Przyznanie nagrody literackiej za całokształt twórczości dla pisarza związanego z Poznaniem
2. Przyznanie nagrody za najlepszą książkę poetycką wydaną w Polsce w 2018 roku.
3. Przyznanie nagrody honorowej za wspieranie inicjatyw literackich w Wielkopolsce.
4. Prezentacja almanachu Listopadowego, udział autorów w Maratonie Poetyckim",
5. Dialogi kontrolowane o poezji polskiej w minionym ćwierćwieczu.
6. Widowiska artystyczne, spotkania autorów z czytelnikami.
7. Księgarnia Listopada z nowościami wydawniczymi.
Do Poznania zaproszono blisko 50 pisarzy z kraju i zagranicy. Wśród nich laureaci konkursu im. Kazimiery Iłłakowiczówny, laureat konkursu im. Kazimierza Ratonia w Olkuszu, laureaci Lubuskiego Wawrzynu Literackiego, znani w kraju poeci i krytycy literaccy.
Listopad otworzy swoje podwoje także w Lesznie, Wągrowcu i Śremie. Wcześniej Listopad gościł w Chodzieży, Margoninie i Budzyniu.
Zapraszamy do Poznania, w dniu 7 listopada godz. 16 00. do Pałacu Działyńskich przy Starym Rynku.
środa, 2 października 2019
środa, 18 września 2019
Wiersze dedykowane
Neptun w leśnym zakątku
Edmundowi Pietrykowi
Nasza rozmowa jest trudna
Edmund nie dopowiada,
wiatr nie do wiewa z pół,
a słońce wędruje powoli.
Drżę z chłodu, mówię ciszej
aby żadne ze słów nie miało
posłuchu, bo już tyle lat
minęło z poezją a my ciągle
w tym samym miejscu
czekamy na coś, co nas
ruszy z posad do przodu
gdzie więcej życia rośnie,
gdzie można o nic nie pytać.
Nasza rozmowa kończy się
w punkcie wyjścia jakby jej
nie było. Miejsce i czas
realne, reszta to sceneria,
osoby dramatu i pewność
epilogu z ostateczną puentą.
Pokolenie
Jerzemu Grupińskiemu
Promień się łamie
w szkle musztardówek,
dzień się zjawia i odchodzi
a noc trwa i nie przestaje,
chłopaków gdzieś wymiotło.
Zostaliśmy sami,
zostaliśmy z niczym,
zapisani czarną czcionką.
Można nas czytać cyrylicą.
Barokowi, czasem śnięci
gotykiem znikamy za rogiem
reprezentacyjnej ulicy.
15.08.2019
sobota, 14 września 2019
Neptun w zakątku leśnym
Poezja w domu (2)
Siekierki, to jakby willowa dzielnica w aglomeracji Paczkowa. A Paczkowo, to jakby przedłużenie Swarzędza. Tak to wygląda zza szyb samochodu. Kiedy
zorientowałem się,
że mogę zaliczyć dwie wizyty podczas jednego
wyjazdu w ramach „poezji w domu”, bez wahania zboczyłem do Siekierek gdzie mieszka
poznański
poeta Zygmunt Dekiert. Stąd
już tylko
cztery kilometry do Brzeźna, tam w „Zakątku leśnym seniora” od niedawna zamieszkał
Edmund Pietryk, legenda poznańskiej
Bohemy, aktor, poeta, prozaik, i mentor wielu twórców młodszego pokolenia.
Wizyta w posiadłości
Zygmunta, niespodziewana nie trwała
długo. Miejsce to jest bardziej poetyckie niż jego
poezja, penetrująca zupełnie inne obszary. Dojrzewające
owoce pigwy i czerwone winogrono, dały mi do zrozumienia, że zimą gospodarz będzie raczył gości nalewkami i swoją miejską poezją. Zygmunt pokazał mi altanę, w której powstają jego wiersze. Towarzyszą mu przy tym, dwa koty i pies pekińczyk, innych stworów w
obejściu nie dostrzegłem, chociaż
w nocy kręcą się tutaj lisy i podchodzą do sadu sarny. Poezja w domu
Zygmunta ma się
dobrze. I to by było na tyle z uroczych Siekierek.
Brzeźno, leży na trasie szybkiego ruchu, niegdyś autostrady A2, ale trafienie do domu Edmunda Pietryka graniczy z cudem. Gdyby nie przypadkowy kierowca, zagadnięty na stacji benzynowej, pewnie nigdy byśmy tam nie dotarli. Niecały kilometr jazdy polną dróżką i na skraju lasu wyłania się niska zabudowa obiektów służących seniorom w trudnym dla nich okresie. Powietrze niczym nie skażone, szum lasu i zapachy płynące z pół, czynią to miejsce bardzo przyjaznym dla ludzi. Wita nas Edmund w czerwonej czapeczce Ferrari, z plikiem gazet pod pachą. Wita ale bez przekonania - sprawdza naszą tożsamość nie bardzo ufając własnym oczom. Za moment zjawia się bardzo sympatyczny pan, przedstawia się jako właściciel tego uroczego miejsca, zachęca do gościny proponując kawę lub herbatę. Siadamy przy stoliku pod młodymi dębami, zaczynamy nawijać, każdy po swojemu w stylu kultowych winyli. Edmund zapewnia, że jest starszy od piramid egipskich, Zygmunt nie znajduje takich porównań, rzuca do puli swoją historię z murami Halszki w Szamotułach, ja dla mojej starości nie znajduję żadnego z porównań, ponieważ czuję się w miarę na siłach i nie spieszno mi do jakichkolwiek muzealnych porównań.
W południe sympatyczna pani zaprasza Edmunda na obiad, my udajemy się do ogrodów, części rekreacyjnej ośrodka, gdzie panuje sceneria iście bajkowa, z fontanną i Neptunem. Altanki, zakątki okolone krzewami, ławeczki, miejsca biwakowania, w perspektywie pola kukurydziane, i dalej na horyzoncie trasa szybkiego ruchu. Siedzimy przy fontannie. Gdy po kwadransie zjawia się kelnerka z poczęstunkiem, odmawiany, tłumacząc, że za wcześnie, że nie jesteśmy głodni? Nic z tego, taki tu obyczaj gości traktować jak członków rodziny. Rad nie rad, korzystam z oferty obiadowej, popijam kompotem i obserwuję kolegę jak sobie radzi z pokaźną roladą. Jest ciepło, słońce przypomniało sobie, że trwa nadal lato kalendarzowe. Nasze kalendarze penetrują już jesień. Edmund przekonuje nas, że u niego od dawna panuje zima. Wypędzam go z tego przekonania, a on dalej swoje: „nie dane mi było mieć czwartej żony, bo umarła, z czego więc mam się cieszyć”? Wiem że żartuje. Odpowiadam równie szybko i dobitnie: "z tego o czym piszesz, raczej z tego, że jeszcze piszesz, bo niektórzy twoi koledzy nie mają już czym pisać, chęci są ale sprawność przepadła na zawsze".
Poezja w domu to projekt bardzo potrzebny. Dzisiaj my odwiedzamy przyjaciół, jutro młodsi będą nas odwiedzać, a może nikt. Może nawet bliscy o nas zapomną? Dom domowi nierówny, samotność we własnym domu jest bardziej znośna od samotności spędzanej w szerszym gronie w obcym domu. Niby dużo nas ale jakby wszystkich ubyło: znajomych twarzy, bratnich dusz, niekiedy miłości skrywanych latami. Las, powietrze, woda, pola, wszelkie wygody i troskliwa opieka - nie zastąpią skórki suchego chleba z herbatą przy boku matki, żony, brata lub siostry. Poezja jest obecna, pozwala przeżyć wszystkie zakręty, ale nie zastąpi dotyku czyjeś bratniej dłoni.
Zanim powróciłem do domu, w komórce miałem cztery nieodebrane połączenia. Dzwonił do mnie Edmund. I pewnie będzie codziennie po kilka razy dzwonił, aby nie czuć się samotnym?
14.09.2019
JBZ
poniedziałek, 9 września 2019
W oku cyklonu
Stoję
po prawej stronie życia i nie dostrzegam swojego bytowania. W środku bytu jak w
oku cyklonu cisza, przerażający bezruch a zaledwie kilka kroków dalej zawirowania polityczne, kulturalne i pogodowe. Jakby to wszystko połączyć w jedno ciało,
byłby koniec świata. I z pewnością poezja najwyższego ruchu. W której prym
wiodą demony miłości, maszkary estetyki, pokemony wiary i coś, ktoś tam jeszcze?
Po serii odejść powiększa się pustka, wiersze-sieroty wyciągane z archiwum, fotografie czarno-białe, na których dominuje młodość. Bez retuszu, z ząbkami dookoła - co było wtedy przemyślane, dzięki czemu to ząbkowanie pozwoliło przetrwać każdej podobiźnie. Tylko kogo to dzisiaj wzrusza, kto się obejrzy za niegdyś młodym i pięknym poetą. W wyobrażeniu są bezbarwne plamy, jak na ulicy w słoneczny dzień, kurz się unosi, wznosi, oślepienie dopada widzącego coraz gorzej.
Piętnasta rocznica śmierci Danielewskiej, na ścianie kilka jej przedmiotów: lustro w stylu bidermeier, w owalnej ramce obraz surrealistyczny i kilka znaczących książek z dedykacjami. Z czasem wszystko traci na znaczeniu, z odległej perspektywy widoczne są tylko wzniesienia, wysokie punkty majaczące na zygzakowatej linii horyzontu. Niewątpliwie takim punktem jest Cmentarz Górczyński gdzie często bywam z obowiązku. Panta rhei, i wszystko ucieka w niepamięć, na próżno wysiłek odtwarzania w pamięci. Było, minęło, nie wróci, po co więc rozpamiętywać w szczegółach jakieś zdarzenia. Zdołowany często przychodzę do siebie i walczę ze swoimi słabostkami, często poważnymi, więc gdzie mi do wypraw w przeszłość? Historia jest jedyną spadkobierczynią naszych dokonań, jeśli zasługują na jej karty, trafią tam prędzej czy później. Jest jeszcze uniwersalny cenzor, który zmienia swoje patrzenie w zależności od wiatru historii, a ten jak wiadomo, wieje z różnych stron.
Po serii odejść powiększa się pustka, wiersze-sieroty wyciągane z archiwum, fotografie czarno-białe, na których dominuje młodość. Bez retuszu, z ząbkami dookoła - co było wtedy przemyślane, dzięki czemu to ząbkowanie pozwoliło przetrwać każdej podobiźnie. Tylko kogo to dzisiaj wzrusza, kto się obejrzy za niegdyś młodym i pięknym poetą. W wyobrażeniu są bezbarwne plamy, jak na ulicy w słoneczny dzień, kurz się unosi, wznosi, oślepienie dopada widzącego coraz gorzej.
Piętnasta rocznica śmierci Danielewskiej, na ścianie kilka jej przedmiotów: lustro w stylu bidermeier, w owalnej ramce obraz surrealistyczny i kilka znaczących książek z dedykacjami. Z czasem wszystko traci na znaczeniu, z odległej perspektywy widoczne są tylko wzniesienia, wysokie punkty majaczące na zygzakowatej linii horyzontu. Niewątpliwie takim punktem jest Cmentarz Górczyński gdzie często bywam z obowiązku. Panta rhei, i wszystko ucieka w niepamięć, na próżno wysiłek odtwarzania w pamięci. Było, minęło, nie wróci, po co więc rozpamiętywać w szczegółach jakieś zdarzenia. Zdołowany często przychodzę do siebie i walczę ze swoimi słabostkami, często poważnymi, więc gdzie mi do wypraw w przeszłość? Historia jest jedyną spadkobierczynią naszych dokonań, jeśli zasługują na jej karty, trafią tam prędzej czy później. Jest jeszcze uniwersalny cenzor, który zmienia swoje patrzenie w zależności od wiatru historii, a ten jak wiadomo, wieje z różnych stron.
O pobycie u Wandy Wasik już pisałem. Pomysł odwiedzania naszych starszych współplemieńców znajduje swoje uzasadnienie. Kto ma to robić jak nie my, jeszcze sprawni do pokonywania przestrzeni. Poezja w domu jest najbardziej wiarygodna, ma inne oblicze, przemawia przedmiotami które mają najwięcej pamięci, otoczenie poety jest inspiracją pierwszorzędną, a poezja odzwierciedleniem tej małej rzeczywistości. Jest to widoczne w domu Wandy Wasik i w każdym innym miejscu gdzie egzystuje poeta, artysta.
Zbieram materiały do kolejnych Dialogów Poetyckich. Chcę wrócić do Mariusza Rosiaka i Andrzeja Mendyka, postaci kontrowersyjnych nawet teraz, kiedy minęło sporo czasu od ich śmierci. Obaj odeszli w swojej młodości nie pozostawiając złudzeń, co do kresu ziemskiej wędrówki człowieka. Statystyka stwarza reguły potwierdzane przez wyjątki. Mariusz i Andrzej w jednym stali domu, potem się rozeszli a potem śmierć ich rozdzieliła na zawsze. W kolejnych "Dialogach" przypomnę ich literackie sylwetki, przedstawię również materiały archiwalne, dotyczące ich działalności społecznej i zawodowej.
W ubiegłym roku postanowiłem zorganizować wieczór pamięci Mariusza w BWA. Wszystko było przygotowane skontaktowałem się z Marią Rokosz, jego żoną, rozmawiałem także z córką Marceliną, ale choroba Marii, jak się niebawem okazało, była bardzo poważna. Odeszła do męża w listopadzie, a mnie pozostały wspomnienia i pamiątki po nich. W archiwum znalazłem wczoraj kilka znaczących dokumentów: umowę założenia spółki wydawniczej "KANWA" z 1990 r. oraz foldery reklamowe Hotelu Sudety w Szklarskiej Porębie. Było to pierwsze dzieło nowego wydawnictwa, pamiętam nasz pobyt w Karkonoszach, przyjęliśmy zamówienie z entuzjazmem, folder spodobał się dyrekcji hotelu, do tego stopnia, że zagwarantowano nam raz w roku, bezpłatny pobyt dla dwóch osób. Skorzystaliśmy tylko raz, ponieważ nie było okazji tak często tam jeździć. Drugim dokumentem jest umowa wydawnicza zawarta z Wincentym Różańskim, na wydanie tomu poezji. Propozycja tytułu wyszła ode mnie, skwitowałem wtedy krótko: "były wiersze dzieci, niech będzie córeczka poezja" i tak zostało. W rezultacie maszynopis trafił do Wydawnictwa A5, i tam został wykorzystany przez Ryszarda Krynickiego.
Po prawej stronie życia jest mój dom, grób moich rodziców, grób córki, i ogród który z roku na rok staje się coraz bardziej tajemniczy. Niektóre rośliny od samego początku marudzą, nie nabierają masy, często chorują, wymagają szczególnej opieki. Inne takie jak tamaryszek panoszą się wśród innych drzew zabierając im przestrzeń, przyrosty coroczne mają imponujące. Moja prawa strona przypomina ogród. Centrum opanowała literatura, od lat panuje tutaj niepodzielnie poezja, przeplatana prozą, kapryśna jak kobieta pragnie mnie całego pochłonąć. Z lewej strony znajduje się moja przeszłość, bujna i durna, poważna kiedy było trzeba, polityczna z przymusu, i całkiem wolna od mechanizmów indokrynacji politycznej. W pewnym okresie kiedy nie miałem przełożonych nad sobą i innych aparatów indywidualnego ucisku. Na ile ten front daje się scalić, tolerancja, pluralizm, przymykanie oczu, chowanie głowy w piasek, ucieczki, powroty. I tak rok po roku krystalizuje się moje uniwersalne ego, bardzo przydatne w obcowaniu z ludźmi. Po prawej stronie jest Warta, po lewej Odra, w środku dorzecze z wieloma dopływami, miłości, gotówki, wolności, satysfakcji z poezji, są też odpływy szczęścia, zdrowia i przyjaźni, odejścia najbliższych i przyjaciół. Czas się z czasem mi rozliczyć, czemu jest taki szybki, przecież nikogo nie goni, nie musi się spieszyć. Po prawej stronie jest najmniej czasu na pokonywanie przeszkód, zauważyłem znaczenie cierpliwości, chociaż nie każdemu jest ona przydatna. Za Jurkiem Szatkowskim będę bez powtarzał: "My już nie możemy czekać" nam należy się pierwszeństwo, bez znaczenia skąd nadchodzimy, z prawej czy lewej strony.
JBZ
Zbieram materiały do kolejnych Dialogów Poetyckich. Chcę wrócić do Mariusza Rosiaka i Andrzeja Mendyka, postaci kontrowersyjnych nawet teraz, kiedy minęło sporo czasu od ich śmierci. Obaj odeszli w swojej młodości nie pozostawiając złudzeń, co do kresu ziemskiej wędrówki człowieka. Statystyka stwarza reguły potwierdzane przez wyjątki. Mariusz i Andrzej w jednym stali domu, potem się rozeszli a potem śmierć ich rozdzieliła na zawsze. W kolejnych "Dialogach" przypomnę ich literackie sylwetki, przedstawię również materiały archiwalne, dotyczące ich działalności społecznej i zawodowej.
W ubiegłym roku postanowiłem zorganizować wieczór pamięci Mariusza w BWA. Wszystko było przygotowane skontaktowałem się z Marią Rokosz, jego żoną, rozmawiałem także z córką Marceliną, ale choroba Marii, jak się niebawem okazało, była bardzo poważna. Odeszła do męża w listopadzie, a mnie pozostały wspomnienia i pamiątki po nich. W archiwum znalazłem wczoraj kilka znaczących dokumentów: umowę założenia spółki wydawniczej "KANWA" z 1990 r. oraz foldery reklamowe Hotelu Sudety w Szklarskiej Porębie. Było to pierwsze dzieło nowego wydawnictwa, pamiętam nasz pobyt w Karkonoszach, przyjęliśmy zamówienie z entuzjazmem, folder spodobał się dyrekcji hotelu, do tego stopnia, że zagwarantowano nam raz w roku, bezpłatny pobyt dla dwóch osób. Skorzystaliśmy tylko raz, ponieważ nie było okazji tak często tam jeździć. Drugim dokumentem jest umowa wydawnicza zawarta z Wincentym Różańskim, na wydanie tomu poezji. Propozycja tytułu wyszła ode mnie, skwitowałem wtedy krótko: "były wiersze dzieci, niech będzie córeczka poezja" i tak zostało. W rezultacie maszynopis trafił do Wydawnictwa A5, i tam został wykorzystany przez Ryszarda Krynickiego.
Po prawej stronie życia jest mój dom, grób moich rodziców, grób córki, i ogród który z roku na rok staje się coraz bardziej tajemniczy. Niektóre rośliny od samego początku marudzą, nie nabierają masy, często chorują, wymagają szczególnej opieki. Inne takie jak tamaryszek panoszą się wśród innych drzew zabierając im przestrzeń, przyrosty coroczne mają imponujące. Moja prawa strona przypomina ogród. Centrum opanowała literatura, od lat panuje tutaj niepodzielnie poezja, przeplatana prozą, kapryśna jak kobieta pragnie mnie całego pochłonąć. Z lewej strony znajduje się moja przeszłość, bujna i durna, poważna kiedy było trzeba, polityczna z przymusu, i całkiem wolna od mechanizmów indokrynacji politycznej. W pewnym okresie kiedy nie miałem przełożonych nad sobą i innych aparatów indywidualnego ucisku. Na ile ten front daje się scalić, tolerancja, pluralizm, przymykanie oczu, chowanie głowy w piasek, ucieczki, powroty. I tak rok po roku krystalizuje się moje uniwersalne ego, bardzo przydatne w obcowaniu z ludźmi. Po prawej stronie jest Warta, po lewej Odra, w środku dorzecze z wieloma dopływami, miłości, gotówki, wolności, satysfakcji z poezji, są też odpływy szczęścia, zdrowia i przyjaźni, odejścia najbliższych i przyjaciół. Czas się z czasem mi rozliczyć, czemu jest taki szybki, przecież nikogo nie goni, nie musi się spieszyć. Po prawej stronie jest najmniej czasu na pokonywanie przeszkód, zauważyłem znaczenie cierpliwości, chociaż nie każdemu jest ona przydatna. Za Jurkiem Szatkowskim będę bez powtarzał: "My już nie możemy czekać" nam należy się pierwszeństwo, bez znaczenia skąd nadchodzimy, z prawej czy lewej strony.
JBZ
środa, 4 września 2019
Róże z Montreux na Raszynie
Poniedziałek, rozpoczęcie roku szkolnego i nowego sezonu kulturalnego w Klubie Osiedlowym Raszyn w Poznaniu. Po przerwie wakacyjnej zebrali się członkowie tego Klubu, miłośnicy literatury i zaproszeni goście, na promocję mojej nowej powieści pt. "Róże z Montreux". Program poprowadził Marcin Kostaszuk, przy "akompaniamencie słownym" Zygmunta Dekierta, który z ogładą aktorską zaprezentował fragmenty powieści. Kierownik klubu Dawid Nowak przedstawił w skrócie nasze sylwetki twórcze, biznesowe i urzędowe, jak to ma miejsce w przypadku Marcina Kostaszuka znanego w mieście dziennikarza muzycznego, obecnie z-cę dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Poznania. Byłem zaskoczony pytaniami kierowanymi do mnie, a dotyczącymi faktów z książki. Z iście dziennikarską wnikliwością Marcin Kostaszuk "rozkładał" mnie na czynniki pierwsze. A już pytanie dotyczące znaczenia niektórych faktów historycznych, jakie wydarzyły się w okresie powojennym w Poznaniu, wprowadziło mnie w niemałe zakłopotanie. Próbowałem z tego wybrnąć, jednak nie do końca się to udało. W sumie bardzo udane spotkanie, nigdy dotąd nie miałem tak wymagającego interlokutora, co przełożyło się na atmosferę panującą na sali, występ Zygmunta dopełnił dzieła. Wszystkim należą się słowa uznania. Raz jeszcze dziękuję.
Marcin Kostaszuk na pierwszym planieuczestnicy spotkania
Podsumowanie imprezy przez kierownika klubu Dawida Nowaka
sobota, 24 sierpnia 2019
POEZJA W DOMU
Poezja w domu
Sierpień 2019
Poezja Wandy Wasik w
Kobylnicy.
Dom rodzinny kilku pokoleń, stąd odchodzili w świat i na zawsze, bliscy
sercu Wandzi. Ogród tajemniczy, drzewa bujne, samosiejki, krzewy owocowe, czuje
się magię,
powietrze wilgotne od parującej gleby, poetka siedzi z nami i opowiada o swojej
przeszłości. W kilku zdaniach cała przeszłość, tutaj w Kobylnicy spędzona, z
przerwami na wojaże z przymusu, ale zawsze przystań ta sama. Moje kilka wywodów
wywołuje wstrząs nostalgiczny, mówię, że dom nie może zostać sam, ostatni
mieszkaniec jest jakby ostoją, dlatego ktoś musi go zastąpić jeszcze za życia?
Dom nie może zostać sam, pies i kot mogą. Przyroda jeśli zabraknie jej ręki
człowieka dziczeje, dom murszeje rozpada
się, tylko portrety przodków niezmiennie takie same, zatrzymana na płótnie
młodość, kpi z nas doczesnych. Zachodzę w głowę jak to jest z dorobkiem
człowieka, nikomu nie potrzebne
przedmioty, obrazy, książki, stare meble, swarzędzka szafa ważąca z pół tony, sprzęt
radiowy, mnóstwo drobiazgów pokrytych kurzem. Książki, kto zechce czytać lirykę
w warunkach totalnego rozprzężenia, cierpliwość do metafor mają tylko poeci,
pieniądz zajmuje najwięcej miejsca pośród zainteresowań.
Wracamy podbudowani przyrodą,
miejscem magicznym gdzie powstawała proza koleżanki, gdzie na moment zatrzymała
czas dla jednego pokolenia, jak sama twierdzi nie Interesują ją inne tematy
oprócz poezji i sztuki, łaknie takich spotkań jak źródlanej wody.
czwartek, 8 sierpnia 2019
środa, 31 lipca 2019
Dąbrówka .
Po dłuższej przerwie wybrałem się do Dąbrówki, miejsca gdzie my - poznańczycy po piórze - starzejemy się w tempie kilkunastu spotkań rocznie. Nikt tego nie zauważa, jedynie ci, którzy bywają tutaj rzadziej mogą dostrzegać destrukcyjny charakter czasu. Jak ja, posiadający żelazne usprawiedliwienie na wszystkie moje nieobecności. Zawsze byłem i jestem duchem obecny przy Grupińskim. Od 50 lat, jeśli ktoś na mnie patrzy wzrokiem pytającym o tożsamość, nie mam mu tego za złe, jest to dowód na to, że obaj z Jerzym możemy rozmienić kolejną pięćdziesiątkę.
Tradycyjne "witamy", i na marginesie wypowiedzi: "jest z nami Jerzy Beniamin" i dalej kilka słów o "Różach z Montreux" książce bardzo poznańskiej. Mam jednak wątpliwości czy to określenie jest adekwatne do jej zawartości? Ale wróćmy do wczorajszych gości Jerzego, Stanisław Chutkowski, inżynier z dyplomem i książeczką członkostwa w ZLP, bardzo wzruszony wyczekiwał na swoją kolej, wcześniej promowano malarkę i poetkę w jednej osobie. Piękno barw i urok słów, w jednej książeczce, obrazy i ich ekfrazy, nie wiem co powstało pierwsze, jeśli kolejność jest inna, to czapka z głowy przed autorką. Po części zrobili to recenzenci, a na koniec sama poetka i malarka w monologu podkreśliła swoje artystyczne uzależnienia od kilku znanych malarzy, w tym Beksińskiego. Dobry i wymagający to patron. Każdy ma swojego patrona, warsztatowego przewodnika, w poezji mało kto porusza się w pojedynkę, osobność jest wyjątkiem na miarę geniuszu, a tego trudno szukać obecnie pośród bywalców Dąbrówki. W przeszłości była rotacja, sporo młodych roczników zabiegało o legitymację klubową, stąd wyszło wielu świetnych poetów, obecnie można mówić o końcu pewnej epoki, czymś co się już nigdy nie powtórzy.
Stanisław Chutkowski jest debiutantem, wydał trzy tytuły, dostał się do szeregów ZLP, ale jest wierny Dąbrówce, tutaj stawiał pierwsze kroki literackie, tutaj go spotkałem, tutaj mnie zaczepił i nie odpuścił. Dzięki takiej postawie w krótkim czasie poczynił duże postępy i może obecnie powiedzieć, że wszystko jest jeszcze przed nim. Tom poezji "Oczekiwanie" dał mu przepustkę do świata poezji, jest to książka spójna tematycznie, przemyślana, sprawna językowo, graficznie bez zarzutu. Poecie wypada pogratulować i życzyć dalszych sukcesów.
JBZ
wtorek, 23 lipca 2019
3. Dialogi Kontrolowane
3. Poznańskie
konstelacje literackie
Dialog kontrolowany:
Szatkowski i Wyrwa-Krzyżański, razem czy osobno?
Odpowiedzą, Jerzy Grupiński i Jerzy Beniamin
Zimny
Przywołani do tablicy:
Maria Magdalena Pocgaj
promotorka: Anna Andrych
recenzenci: Jerzy Grupiński i Jerzy Beniamin Zimny
Gość Konstelacji:
Jerzy Grupiński: debiut Agnieszki Pawlak pt. Pst...ryk
poniedziałek, 15 lipca 2019
Mentor z Podlasia w Poznaniu
Niespodziewane wizyty zdarzają się niezmiernie rzadko, coraz rzadziej z biegiem wieku mojego, który ma już wymiar historyczny, zważywszy na przepełnienie minionymi wydarzeniami i czymś, co nazywamy - "zmęczeniem materiału".
Tak. Trzy razy tak. Już bez Nie. Nawet wiele razy, bo jak powtarzał Szatkowski: "nam już wszystko wolno, musimy być poza kolejnością wszelkiego czekania". A więc żadnej kolejki przed nami nie należy stawiać. Żadnej zapory ludzkiej i prawnej. No może z prawem jak z prawą ręką, bardziej przydatną do wszystkiego, zwłaszcza do pisania poezji i czegoś tam jeszcze na boku.
Niespodziewana wizyta miała miejsce w czwartek, mentor z Podlasia Janusz Taranienko, przybył przeprowadzić ze mną wywiad dla radia w Białymstoku. Tematem wywiadu była magia i pomroczność postaci Andrzeja Babińskiego. W trakcie tego szczególnego memoriału zboczyliśmy do Piły i Antoniewa "rozprawić" się pośmiertnie Tadeuszem Niebieszczańskim i Jerzym Słowiarzem.
Z planowanych dwóch godzin nasiadówki zrobiły się trzy, poderwał nas z foteli ostatni autobus, wskazówki zegara ściennego skracały nieubłaganie czas tej ciekawej i bogatej w fakty historyczne rozmowy, przypominającej sentymentalną podróż w przeszłość, aż do początku lat sześćdziesiątych. Prostowałem Janusza, Janusz prostował mnie. Weryfikowaliśmy pewne fakty i materiały publikacyjne. Odkurzaliśmy pamięć, to najbardziej upierdliwe archiwum, czasem bardzo spójne, niekiedy dziurawe jak ser. A dziury trzeba łatać, bo szybko je wypełni mit, dzisiaj niezmiernie popularny. Żądza sensacji i szerzenie nieprawdy - są w coraz wyższej cenie. Dopóki żyjemy, żadne kłamstwo nie przejdzie, trzeba sumiennie dokumentować przeszłość literacką poetów, których poezja żyje, mimo upływu kilkudziesięciu lat od ich śmierci.
Janusz podczas studiów na UW praktykował w redakcji "Poezji" gdzie zlecono mu recenzję debiutu Babińskiego, wydanego przez oficynę Jerzego Leszina w serii "Pokolenie które wstępuje". Była to pierwsza i jedna z nielicznych recenzji wierszy Babińskiego opublikowana w tamtym okresie. Ja recenzowałem jego debiut książkowy "Znicze" na zlecenie Andrzeja K. Waśkiewicza, który wówczas kierował działem krytyki w dwutygodniku "Nadodrze". Wróciliśmy do tych wydarzeń nie znajdując w nich nic szczególnego poza faktem tragicznej śmierci, poety mającego związek z Podlasiem i Mazowszem. Mazowszem, o czym dotąd nie było wiadomo, epizod, a może bardzo ważny szczegół w jego biografii? Przeglądając listy Bruna Milczewskiego do Jerzego Szatkowskiego, znalazłem odnotowanie tego faktu. Babiński przez jakiś czas przebywał w Ostrołęce, oczekując na obiecane mieszkanie. Nigdy za życia Andrzej o tym nie wspominał, podobnie jego związki z Podlasiem nie znalazły jaskrawego tropu w twórczości. Nic dziwnego, tworzył przecież kreacje uniwersalne, nie miało znaczenia gdzie i kiedy, kto z kim, kto stoi a kto biegnie. Panta rei, w odniesieniu do przeszłości piętnującej teraźniejszość, wnikającej w sam środek azylu poety. Azylu który nie dał mu skutecznego schronienia. Stał się w ostateczności jego grobem, z którego bardzo szybko zmartwychwstała jego poezja i żyje do dziś.
Odprowadziłem Janusza na przystanek, zielony autobus jak barwy poznańskiej Warty, klubu z tradycjami i wspomnieniami z tętniącej przemysłem Wildy. Żyję tutaj od ponad pół wieku, w coraz młodszym gronie znajomych, bo starsi odeszli, i pojedynczo odchodzą ci nieliczni z tamtej epoki. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte na życie, które nie składa się wyłącznie z atrakcji za którymi goni ludzkość. Trzeba wyprzedzać ruchy, które wykonuje przeznaczenie, bo nic nie jest dziełem przypadku, a wszystko może być skutkiem asekuracyjnych działań. Nie do końca jednak.
JBZ
Subskrybuj:
Posty (Atom)