Na pasie szybkiego ruchu
Osiemdziesiątka brzmi jak ograniczenie prędkości. Ale Jerzy Grupiński nie zwalnia, naciska pedał do grobowej dechy i mknie dalej przez poznańskie wertepy poezji. Jest mu wierna jak kobieta, przydaje blasków i cieni, czasem bezwzględna zmusza jubilata do intymnych posług. Garbata i prosta kusi pagórkami, po których on uwielbia się wspinać.
Od
lata do lata przez wiosny i zimy, jesieniami trzeba wzlatać, kiedy wszystkich
dopada nostalgia, kiedy wszystkim dokucza reumatyzm, On swoim łagodnym tonem
łagodzi szorstkość klimatu panującego w środowisku wierszokletów. Wbija klinem
swój entuzjazm, aby ci, co próbują wieszczować uwierzyli w swój talent
wymagający szewskiego kopyta. Ale co tam, poezja jest do wszystkiego, więc
trzeba z niej korzystać jak z miejskiej łaźni albo publicznych szaletów, które
nie różnią się od salonów i innych przybytków mowy pisanej.
Wspominki
jak wypominki, dawne dzieje zamkowe i cichaczem profanowanie poznańskich
świętości. Do roli świętego jest mu daleko, do czyśćcowego bliżej, ale w piekle
jest mu najcieplej. Każdy z nas diabłem bywa i aniołem. Anielice topielice,
studnie głębinowe, ileż to razy w nie wpadaliśmy, nieprawdaż? I uchodziło nam
to na sucho, mimo że mokro było i ślisko jak w gołoledź. Cmentarze, pogrzeby, stypy i wesela – tyle
imprez z wódką i rozwódką. Piwniczanki, słodzianki, przylepki i wszystkodajki,
to tytuły najwyższe, nie tam jakieś dyplomy i medale-krasnale, liczył się
kontakt elektryczny, bo, z czego miało nam iskrzyć?
Ciała
niebieskie odziane kuso, papier czerpany językiem. Atrament czerwony, ślina
bezbarwna – to wszystko zakwitło w wierszach pośród chwastów. A teraz?
Współczesna garbarnia, nasze skóry niewarte wyprawki, nasze gnaty nie posłużą za
granaty, nasze miłości, te w skrytości ducha inni powielą. Bez spirytusu, bez
papieru i bez ducha, bo duch nasz odejdzie z nami, pozostawiając wyprostowany
środkowy palec.
Osiemdziesiątka,
brzmi jak dwie czterdziestki w mini oprawie na trawie. Mogą być cztery dwudziestki
w kożuchach na brzuchach do kolan odziane. Poezja lubi rozbierać i szperać w
zakamarkach. Jak już czegoś szuka to znajduje w stanie ważkości i rozkładu,
zależy czyje to jest ciało, albo czyja wysmukła szyja. Grzebanie w piórach przypomina
iskanie puenty, choćby jej tam nie było i podmiot był urojony, więcej uroić już
się nie da. My na szali śmierci już niczego się nie obawiamy. I niczego nie odmawiamy.
Dziewiąta
dekada dziewiąty pawilon pełen epitafiów i nekrologów. Imiona, nazwiska,
pseudonimy, ksywki, – jeśli pamięć o kimś zapomniała, to przypomni poezja
erozja przeciek niekontrolowany. Myślisz metaforą mówisz języczkiem uwagi. To
potrwa jeszcze długo a potem razem wsiądziemy do tramwaju i pojedziemy do
centrum, bo tylko w centrum jest uwaga, w środku miasta w jego wnętrznościach
trawieni jesteśmy, niestrawni naszej epoce, odbijamy się czkawką poetyckiemu
pokoleniu, które próbuje zasiedlić najwyższe poetyckie piętra. Nasz parter,
nigdy niesprowadzeni do niego, a jednak na nim spoczniemy nim dojdziemy, dokądś
tam. Amfiladowym traktem na końcu, którego nie ma drzwi, tylko przeźroczysta
ściana.
Wronki, 21.09.2018