czwartek, 22 stycznia 2015

GOK Komorniki


TAKA GMINA


Gmina Komorniki nie tylko gospodarką stoi. Kultura jest tak samo ważna jak inne rodzaje działalności organizacji i podmiotów gminnych na rzecz mieszkańców. O sukcesach gminy w tym zakresie wielokrotnie czytałem w mediach. Miałem przyjemność uczestniczyć w kilku imprezach i mogę potwierdzić profesjonalizm organizacyjny. Nic nie dzieje się przypadkowo, kalendarz imprez obejmuje wszystko to, czego oczekują  mieszkańcy. Niewątpliwie struktury GOK-u, którym kieruje pan Antoni Pawlik, są trwałą bazą wszelkich przedsięwzięć, a także biblioteki usytuowane na terenie gminy, prowadzące działaność na rzecz młodzieży i dorosłych. Koła Gospodyń Wiejskich w kilku sołectwach prowadzą działaność wzbogaconą, o doradztwo w zakresie gospodarstw domowych, kultywują sztukę rękodzieła, a także w działalności artystycznej - spuściznę mikroregionu ,na którą składają się: muzyka ludowa, rękodzielnictwo, literatura i historia współczesna a także tradycja. Z przyjemnością rekomenduję to wszystko, co widziałem i usłyszałem podczas spotkań bezpośrednich.  Gmina w tym względzie nie ma sobie równych i jest wzorcem do naśladowania. Do pełnego obrazu kultury gimny trzeba dodać wkład Muzeum Rolnictwa działające w Szreniawie, 

W GOK-u działają następujące kluby i zespoły:


                                                     Zespół wokalny "KOMORNICZANIE"
        Zespół powstał 1 kwietnia 2009 roku z inicjatywy Marii Grześko – aktywnej członkini Klubu Seniora, oraz dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury w Komornikach Antoniego Pawlika.
        Pierwszym Dyrygentem i prowadzącym Zespół Wokalny „Komorniczanie” był pan Tadeusz Kubisa wieloletni kierownik grupy puzonów Filharmonii Poznańskiej.Od początku roku 2012 zespół prowadzi pan Zenon Dolata.
       „Komorniczanie” to zespół składający się z czterech panów i dwunastu bardzo zaangażowanych w śpiewanie pań. W wykonaniu grupy można usłyszeć muzykę ludową, regionalną wielkopolską oraz biesiadną. Pierwsze koncerty zespołu odbyły się podczas Dni Gminy Komorniki.
         Zespół Wokalny „Komorniczanie” koncertuje na terenie Gminy Komorniki, Wielkopolski oraz innych regionach kraju.


                                                     Zespół Harmonijki Ustnej „ PICCOLO”
                   Zespół muzyczny - harmonijki ustnej działa przy Gminnym Ośrodku Kultury w Komornikach od 14 listopada 2006 roku. Zespół założył Stefan Kroll. Od stycznia 2011 roku zespół zmienił skład osobowy. Obecnie zespół liczy 5 muzyków. Kierownikiem zespołu jest Marian Patalas, liderem grupy jest Zbigniew Polody. Zespół gra muzykę biesiadną, ludową oraz popularną, swój repertuar prezentuje na przeglądach , festynach rodzinnych, Dniach Gminy . Zespół brał udział w biciu rekordu Guinessa, grających na harmonijkach.  Zespół bierze udział w konkursach i przeglądach m.in. w Kamieniu Pomorskim, Debrznie.

                                                     Kapela podwórkowa "Plewiszczoki"   
Kapela „Plewiszczoki”powstała we wrześniu 2001 r., działa przy Gminnym Ośrodku Kultury w Komornikach. Obecny skład zespołu to : kierownik artystyczny Czesław Gryska – akordeon , Leszek Gryska – bęben, Jacek Kaniewski- trąbka, Konstanty Pawelski – klarnet/ saksofon, Zbigniew Majchrzak- gitara basowa, Damian Majchrzak- bando.Kapela bierze udział w wielu imprezach okolicznościowych Gminy Komorniki,  imprezach powiatowych, festiwalach, przeglądach kapel podwórkowych w różnych zakątkach Polski. Kapela jest współorganizatorem corocznego przeglądu kapel podwórkowych KAPELIADA.W 2012 roku kapela PLEWISZCZOKI za całokształt pracy artystycznej otrzymała nagrodę z rąk Starosty Poznańskiego – Jana Grabkowskiego.

                                                       
                                                 ZESPÓŁ WOKALNY „A s p i r y n k i”
    „Aspirynki” to zespół wokalny, w którym śpiewają panie należące do kół gospodyń z gminy Komornik, ale obecnie dołączyli do nich panowie tzw. męskie głosy.
    Zespół powstał 9 marca 2006 r., działa przy Gminnym Ośrodku Kultury w Komornikach. Kierownikiem artystycznym zespołu jest Czesław Gryska, szefowa zespołu Weronika Kaczmarek pełni swoją funkcję od czerwca 2007 roku.
    Obecnie zespół liczy 11 pań i 6 panów. Repertuar zespołu jest różnorodny, od utworów biesiadnych, ludowych, pieśni patriotycznych do operetkowych. Piosenki przyjazne dla ucha i ducha, znane lubiane i przez Czesława komponowane.
    „Aspirynki” swym śpiewem uświetniają imprezy gminne takie jak : Dni Gminy Komorniki, Dożynki Gminne, Dni Seniora, festyny rodzinne. Koncertowały na Słowacji i wielu zakątkach naszego kraju na przeglądach zespołów śpiewaczych, festiwalach międzynarodowych. Z inicjatywy kierownika zespołu i „Aspirynek”, co roku w Plewiskach odbywa się przegląd zespołów śpiewaczych „Babiniec” . Zespół Aspirynki wspiera pomocą i śpiewem coroczny przegląd kapel podwórkowych „ Kapeliada”. W 2008 r., zespół zdobył nagrodę Grand Prix i wielokrotne miejsca na podium.
    W 2012 roku zespół wspólnie z kapelą „ Plewiszczoki” nagrał płytę i teledysk o Komornikach pt: „ W Komornikach fajnie jest .”
                                                          
                                                          Zespół Pieśni i Tańca  „Szreniawa”
Zespół Pieśni i Tańca  „Szreniawa” powstał z inicjatywy Muzeum Narodowego Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego i działa od 10 lat.
Choreografem i opiekunem jest pani Małgorzata Wyspiańska-Matysiak. W lipcu 2003 roku do zespołu dołączyły dzieci ze Szkoły Podstawowej z Wir. Obecnie grupa liczy 23 osoby, w tym 9 chłopców.
Zespół ma już na swoim koncie ponad 50 koncertów, w tym 2 poza granicami Polski, w Niemczech. Próby odbywają się 2 razy w tygodniu w poniedziałki i środy w godz. 17.45-19.00 dzieci, 19.00-20.30 młodzież. Zespół finansowany jest ze środków Muzeum w Szreniawie i budżetu Gminy Komorniki.
                                         
                                           Zespół Dziecięcy Tańca Ludowego „Komorniki”
     Od listopada 2005r., z inicjatywy Gminnego Ośrodka Kultury w Komornikach, rozpoczął działalność Dziecięcy Zespół Tańca Ludowego „Komorniki”. Zespół tworzą dzieci komornickiego przedszkola oraz uczniowie klas, 0, 1, 2, szkół podstawowych z Komornik i Chomęcic.
    Zespół posiada oryginalne stroje krakowskie zakupione w pracowni Polskich Strojów Regionalnych „Perfekt”s. c. w Krakowie.
     Dzieci pięknie prezentowały się, w swoim pierwszym publicznym przedstawieniu w trakcie XIV Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Komornikach. Kolejne występy przewidujemy z okazji Dnia Babci i Dziadka oraz podczas Dni Gminy Komorniki. 

                                  Dziecięcy zespół tańca nowoczesnego „Disco Dance”
       Choreografem zespołu jest instruktor tańca pani mgr Maria Nawrocka. Zespół działa od 2005 roku. Prezentuje nowoczesny taniec i nowatorskie układy choreograficzne. Zespół występował na różnych imprezach m. in. na Dniach Gminy Komorniki, podczas koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, na inauguracji roku kulturalnego GOK-u, zajął IV i V miejsce na IV Otwartym Amatorskim Turnieju Formacji Tanecznych w Mosinie w 2007 roku.

(informacje pochodzą ze strony internetowej GOK w Komornikach)



Wójt Gminy mgr inż Jan Broda



      fotorelacja  z prezentacji potraw regionu w Domu Kultuty w Głuchowie




                                     Liderki Koła Gospodyń Wiejskich w Głuchowie i Plewiskach.










                                      Dyr. GOK-u pan Antoni Pawlik



sobota, 10 stycznia 2015

Rekordy cierpliwości.

Rekordy cierpliwości.

    
      Lubię Rafała Różewicza a jeszcze bardziej Konrada Górę. Za co? Nie wiem i nie chcę wiedzieć, sentyment bierze się z dystansu, a dystans zawsze jest skracany przez sztukę. W tym względzie poezja bije na łeb inne mazgajstwa, wybitne i te mniej. Rafał zapytuje o rekordowe skoki poetyckie, Konrad chroni przed desperackim skokami - głodnych, opuszczonych, przegranych społecznie. Rekord nierówny rekordowi, rekord absurdu przeciw normalce? 
     Prowokowanie jest dzisiaj powszechne jak wszelkie przejawy oszustwa. Skakałem w przeszłości. Rozmaicie skakałem, w górę, w dół, na bok, w powietrzu, do wody, skakałem do gardła hydrze przeróżnej maści, jednak moim rekordem jest siedzenie na tyłku, kiedy wysiaduję spokój i przelewam go na papier.  Ten spokój się buntuje, od dość dawna robi ze mnie innego człowieka, o czym później rozpowiadają ludzie, nadając mi miano niepasujące do mojego charakteru. No i dobrze, no i super, bo i tak kiedyś umrę nieświadomie podczas kolejnego skoku na rzeczywistość, która przypomina wiekowego sokoła pozbawionego lotnych piór. Umrę zaznawszy spokój wieczny, umrę ku chwale poezji oczyszczonej z wyrzutków takich jak ja. Tak, wyrzucono mnie kiedyś i zapomniano z powrotem wpuścić. Jak rojalistę w czasie rewolucji,  który po przywróceniu monarchii nadal musiał przebywać w miejscu odosobnienia? Takim miejscem jest poezja przepełniona człowiekiem, jak u Góry, bo on jak nikt potrafi obierać stosy kartofli i jeszcze na kartofliska zaglądać, podczas gdy inni rozlewają się po salonach.  
     Poetyckie rekordy? Rekord Tomasza Pietrzaka. Tak, to był rekord krajowy. Inne rekordy rozmyły się w pralni internetowej, z czym rozpoczął walkę Rafał Różewicz, Jabrzemski dosłownie i w przenośni pokazał lirycznemu bractwu - język, Mariusz Jagieło dał sygnał, że warto czasem przeczekać w brudnopisie barwną procesję.  Wiele nowych książek – osobistych rekordów, ale na skalę krajową jedynym rekordem mogą poszczycić się czytelnicy pełniący obecnie rolę cenzorów. Czego dowodem są antykwariaty?  I tak dalej można skakać począwszy od nowego roku.
      Idolem Rafała jest Robert Kranjec, moimi idolami są nadal: Zdzisław Hryniewiecki, skoczek, który pokonał własną niemoc po tragicznym skoku w 1960 roku.  Był najlepszym skoczkiem w okresie między Marusarzem a Małyszem. Drugim idolem jest Wojciech Fortuna człowiek, który boleśnie ukąsił narodową dumę Japonii urzeczywistniając mit fortuny, za co otrzymał nagrodę pieniężną w kwocie 150 dolarów?  Jego wyczyn był skokiem w XXI wiek, skok Hryniewieckiego można porównać do skoku Zbyszka Cybulskiego.  Byli zresztą przyjaciółmi, stali się niekwestionowanymi idolami mojego pokolenia.  I pozostają do dnia dzisiejszego.
    Idolem dla nas wszystkich powinien być Noriaki Kasai, z upływem lat jest coraz lepszy w tym, co robi. Gdyby nie „koalicja punktujących”, wygrałby turniej czterech skoczni. Skacze dłużej aniżeli Stefan Kraft żyje na tym świecie. Rekord nie do pobicia, i wzór do naśladowania. Siedem igrzysk olimpijskich, w których uczestniczył i medale na ostatnich (najstarszy medalista w dziejach igrzysk). Czapka z głowy to za mało. Myślę, że Kasai już sam postawił sobie pomnik. Na koniec przytoczę jego wypowiedź po igrzyskach w Soczi:          
       „Mam nadzieję, że moim medalem dodam innym odwagi. Nigdy nie wolno się poddawać. Wyznaczaj sobie cele. Rób to, co kochasz. Jeżeli tak żyjesz, wszystko jest możliwe i warto żyć”.
    Czy warto żyć dla poezji? Myślę, że warto, ale poświęcać się powinno dla ludzi, bowiem nie wszyscy znajdują w sobie dość sił, aby przetrwać. Skoro życie nie jest bajką to poezja winna być odzwierciedleniem wszystkich zjawisk, w które uwikłany jest człowiek.  Rekordy bez gratyfikacji, jak ten Fortuny, rekordy okupione zdrowiem- to są rekordy ludzi pióra. Nic nie wskazuje na to, aby w przyszłości coś zmieniło się na lepsze.  Życzę wszystkim pomyślności i zdrowia w kolejnym roku. I dalej.

Jerzy Beniamin Zimny


wtorek, 6 stycznia 2015

Debiut który mnie urzekł

Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska.




Pochodzi ze Szczecina, osiadła w Krakowie. Absolwentka Uniwersytetów: w Szczecinie i UJ w Krakowie. Publikowała w Kozimrynku, Migotaniach, Nowej Okolicy poetów.  Jest odkryciem I-szej edycji Dużego Formatu, W ubiegłym roku zadebiutowała tomem: i tu, i tu, wydanym przez wydawnictwo Towarzystwa Słowaków w Polsce. Pisze poezję barwną, obrazową, pobudzająca zmysły, posiadła niesamowity "słuch języka" sporo jej wierszy są jakby ekfrazami tego, czego jest świadkiem, Potrafi odkrywać w naturze  związki z człowiekiem. Największym walorem jej pozji są skojarzenia. Refleksyjność. Język  w prostocie znajdujący doskonałości. To jeden z najlepszych debiutów minionego roku.   






Pewien wieczór

Deszcz miliona gwiazd nad zachodnim wybrzeżem,
a na rynku el mariachi spod palców słonecznego
hiszpana zagęszcza granat nocy. to miasto nie śpi.
napici angole w perukach, z pośladkami na wierzchu
zaliczają kolejne kluby. w piwnicy na kanoniczej
błękitny ekspres ordonki zmiażdżył nieszczęśliwą
miłość. lato powoli pakuje walizki, chłód przenika
kości, a w piersi, jakby wbrew naturze, łopocze 
wielkie ptaszyszko. ono wie dobrze, że gwiazdy
bezustannie rodzą się w ludziach.

niedziela, 4 stycznia 2015

Się zdarza wyobracać czyli krótka wizyta w Zielniku Iwony.





      Nie lubię określenia "późny debiut”, bo na dobrą poezję nigdy nie jest za późno, tak jak na złą poezję zawsze jest za wcześnie, niezależnie od wieku autora. Jarosław Jabrzemski podąża śladami Janusza Szubera, i nie chodzi o ścieżkę, rodzaj prezentowanej poetyki, ale właśnie o wiek, w jakim przyszło mu debiutować, I co najgorsze w roku wspaniałych debiutów, roku, jakiego nie było od pół wieku? Zatem bez skrupułów mogę przyznać poecie z Ochoty palmę pierwszeństwa pośród ubiegłorocznych debiutów (2013) w kategorii: dobra poezja.
    Tyle uroczystego wstępu, czas na Egzuwia Egzekwie, nowy tom poety obdarzonego instynktem zjednywania znaczeń dla różnych stanów i przedmiotów niemających ze sobą jakiegokolwiek powiązania? Czyżby nie wszystko zostało powiedziane w zakresie semantyki, w zakresie przydzielonych funkcji na rzecz człowieka? Otóż tak mi się zdaje, że Jabrzemski wcale nie próbuje udowodnić, jest przekonany o posłudze języka, o powinnościach języka w łamaniu pewnych trwałych zasad, utartych znaczeń nawet w skojarzeniach daleko idących w pewnik, stereotyp. Powinnością poety jest szukać nowych skojarzeń, nadawać przedmiotom nowe funkcje znaczeniowe, przybliżać je do człowieka, nawet w sytuacjach, kiedy człowiek posiadł inne, nowe będące owocem doskonale rozwijającego się świata.
     Język nadążający za rozwojem społecznym, poezja uciekająca od swoich historycznych obciążeń, tak jak futuryzm, czy imażynizm, tak jak dzisiaj nowomowa, lub naginanie języka do potrzeb przekazu w sposób naturalny, w sposób przekonywający będąc w konflikcie z obowiązującymi kanonami sztuki słowa, jednak niekiedy wbrew samemu sobie, w imię zaistnienia we własnej rozpoznawalnej postaci lirycznej.  To uczynił Jabrzemski w swoim drugim tomie, którego zapowiedzią (konwencji językowej) był "Dyptych ciułaczy" wydany rok wcześniej.     
    Do rzadkości należy sytuacja, w której druga książka jest milowym krokiem autora naprzód. Często bywa niepotwierdzeniem udanego debiutu, i dość często - cofaniem się, jeśli mamy na względzie wszystkie walory poezji (obowiązujące lub będące deklaracją czegoś nowego).  Po lekturze Egzuwii Egzekwii jestem w kropce, żeby nie powiedzieć w kleksie rozlanym na bielutkim papierze. Kleksie, który miał wystarczyć na kilkanaście zdań, wychodzę z niego otrząsając się jak pies po wyjściu z wody, ale wielce podbudowany tym, co wyjawił poeta z Ochoty. Wyjawił swoją pozycję liryczną jakże inną od spotykanych dotąd w ostatnich latach. Bez wyjątku, starzy czy młodzi – Jabrzemskiemu wiszą niziutko, nawet nie zerka na ich dokonania, patrzy przed siebie i to, co dostrzega przedstawia w świetle sobie tylko wiadomym, używając pozornych echolalii. Przeciwstawia jedno drugiemu, niweczy jedno drugim odrębnością nacechowanym, natomiast czas u niego jest przestrzenią (w jednej godzinie może się przejrzeć cała wieczność, albo w wieczności ważne są jedynie chwile, od których zaczyna się coś nowego, po zrzuceniu kokonu przeszłości). Sam natomiast pozostaje niewzruszony jak demiurg (rdzeń tej ironicznej karuzeli), rozdając kopniaki i pochwały, niekiedy uczucie, wszystkiemu i wszystkim, wobec których pragnie się pochylić lub zatrzymać swoją uwagę. Autoironia, kosmiczny dystans do przedmiotu rozważań, czy wejście w środek jądra, aby mieć własne zdanie na temat powłoczki zewnętrznej, która przecież ma właściwości maskujące. A więc obnażyć to, co na pozór jest doskonałe, albo podnieść do rangi doskonałości - banalne- niemrawe, nic nieznaczące w natłoku blichtru i świecidełek. Szczurzasty Jabrzemski jest mi bliższy niż gołąbkowaty cukiernik albo kwiaciarka z ulicy, po której biegają poeci i poetki w średnim wieku z wrzaskiem przypominając miejsca schadzek, zabaw w berka, albo piwnice gdzie rzadko zaglądało słońce- podglądacz miłostek, – z czego powstała niejedna książka debiutancka – z dominującym rekwizytami wody, wiatru, słońca i ryb w strumieniu.
    Jabrzemskiemu słońce świeci z tyłu, dlatego szczur jest przewodnikiem w kierunku światła: podaruj szczura żeby pomógł /odnaleźć wyjście z labiryntu/ i drogę wskazał mi do domu/ i tropy pośród wszystkich mitów/ tych, co natręctwem mącą obraz/, który wydawał się tak jasny/, że chętnie brałem go na obcas/ rozswawolonej wyobraźni…/ Rozswawolona wyobraźnia, a może nieograniczona? Tutaj nie ma granicy jest tylko graniczność odczytu, z czym czytelnik musi sobie poradzić, nie musi jednak popadać w skrajności, ponieważ przedmioty rozważań poety są oczywiste, ale nie oczywiście pojmowane, w myśl zasady – widzę inaczej, poszukuję takich zestawień, których dotąd nikt nie użył. I nie są to zamienniki, raczej nowe funkcje, które mogą zostać przyjęte do obiegu.
   Lektura Egzuwii Egzekwii ani na moment nie jest nudna, nie jest też monotonna. Jest rozkoszowaniem się językiem przy pomocy, którego autor jak wytrawny żongler bawi się przedmiotami. Ustawia figury stylistyczne na kształt własnych skojarzeń, zderza przedmioty sobie bardzo odległe, szarga świętościami w imię świętości absolutnej.  Przegania natręctwo słowne, oczyszcza otoczenie z banału, pogawędek, ilustracji kopiowanych, wchodzi z butami w krochmaloną pościel, w której układa się do snu królewicz poezji.   Dywagacje nie wchodzą w rachubę, dominuje podmiot wyzwolony z tłumu ulicznego, uciekający od wszelkich scenariuszy zbiorowego przedstawienia. Tutaj kłania mi się Bursa, przypomina o sobie nieżyjący Bruno, który onegdaj publicznie "pogonił Eliocików”. To już kiedyś było, ale pojawiło się jakiś czas temu i powoli odchodzi- za sprawą takich poetów jak Jabrzemski?

     Intuicja u Jabrzemskiego znaczy więcej niż natchnienie czy wena? W wierszu "liszka" daje dowód swojej historycznej dojrzałości, która przekłada się na dojrzałość liryczną: cokolwiek wiem/ resztę podpowie intuicja/ przez mgłę/ ostrożnie stąpam po zgliszczach / a jeszcze się żarzy/ gąsieniczka/ przeziernik z marzeń/.../  Tutaj wkraczam w świat poetów przynależnych do nurtu- "życiopisania" i za Stefanem Chwinem powtarzam formułę: bycia poety a nie bywania? Niewątpliwie, jeśli chodzi o język większość wierszy w omawianym tomie ma wiele wspólnego z "Zielnikiem Iwony" w Triadzie Jerzego Szatkowskiego? Przyroda z całym dobrodziejstwem pojawia się u Jabrzemskiego, jako punkt odniesień do jego zachowań wobec natarczywej rzeczywistości, wobec ludzi, z którymi powiela idee homo sapiens: /.../teraz świat nam się skurczył/ mojżesz z allegro/ obrazem burczy/ kupczy wielkim wijem/.../ Lingwizm, prokurowanie neologizmów, zabawa językiem, pozorne echolalia, a także niekiedy ironia, w sytuacjach, kiedy inaczej nie można spojrzeć na fragment rzeczywistości. Jabrzemski wyciszony kpiarz, Jabrzemski rzucający na kolana wielkich wyżeraczy poezji, Jabrzemski, który "złomiarzom poezji” podpowiada gdzie jeszcze są metale, z których można uzyskać szlachetne stopy. Jabrzemski bezwzględny dla "podwórkowców, opisywaczy i opowiadaczy, kpiarz z nurtu: "szminki i kredki" - pojawił się w samą porę, ale nie musiał rzucać żadnych haseł, myśli przewodnich czy deklaracji. Wszystko to czytelnik znajduje w tomie ukryte jak pędraki pod uschłym liściem.
     Egzuwia egzekwie brzmią podobnie, lecz co innego znaczą, a że autor nie posłużył się spójnikiem w tytule- znalezienie spójności powierza czytelnikom.  Nie sądzę, że jest to wybieg w postaci zderzenia obcych sobie wyrazów, albowiem przysłowiowy piernik jednak ma wiele wspólnego z wiatrakiem.  Wystarczy trochę wiedzy i wyobraźni.  Wybacz, że nie jadę i na skróty idę/…/ też bym chciał do ludzi wzlecieć wytrwać w trudzie i nabrudzić na tym świecie/…/ w przeciwieństwie do swoich wielkich poprzedników Jabrzemski prezentuje postawę agresywną, nie szuka azylu, kpi z wszelkich mitów, kreuje postać uodpornioną na złe i dobre wpływy otoczenia. Jednak wobec przyrody, wobec świata zwierząt – wykazuje pokorę i niekiedy uległość. On, poeta, który twierdzi:, że klęska to rzecz niemęska.
     Zachęcam do lektury tej ciekawej książki, z niecierpliwością będę czekał na kolejną.  Progresja, jaką obserwuję u autora będzie trwała, (w co nie wątpię) życząc mu sprzyjających okoliczności. Szczęście sprzyja lepszym, szczęście opuszcza zrezygnowanych.  I tych, którzy popadają w euforię przedwcześnie. Droga do doskonałości nigdy się nie kończy.

Jerzy Beniamin Zimny

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jarosław Jabrzemski, Egzuwia Egzekwie, Wydawca Duży Format, Warszawa, 2014







    








piątek, 2 stycznia 2015

Generacje

Poznańska poetka Magdalena Gałkowska opublikowała na swoim blogu taki oto tekst:

"Swego czasu otrzymałam niesamowity prezent w podziękowaniu za poprowadzenie wieczoru autorskiego jednego z poznańskich poetów Jerzego Beniamina Zimnego.
Prezent, który teraz nabrał szczególnego znaczenia, wydany na powielaczu, w drugim obiegu niewielki zbiorek wierszy Stanisława Barańczaka".

Dziękuję Panie Jerzy.

fragment:

GRAŻYNIE

Pamiętać o papierosach. Żeby zawsze były pod ręką,
gotowe do wsunięcia w kieszeń, gdy znowu go zabierają.
Znać na pamięć przepisy dotyczące paczek i widzeń
Sztukę zmuszania mięśni twarzy do uśmiechu.
Jednym chłodnym spojrzeniem gasić wrzask policjanta,
zaparzyć spokojnie herbatę gdy oni bebeszą szuflady.
Z obozu albo szpitala słać listy, że wszystko
w porządku.



Jerzy Beniamin Zimny

Generacje poetyckie

Wiedziałem, że tak to się skończy, szliśmy drogą trzeciej
kategorii  odśnieżania do miasta na piwo, księżyc
przeganiał chmury jak pasterz owce, z gwiazd wiedziałem
że będzie gorąco. I było, przed północą kiedy zamykano
knajpę, nie mieliśmy gospody ani namiotu do snu deszcz
spadł nagle i kilka butelek z okna domu w ślepej uliczce.
Była jak wąż bez głowy drgający konwulsyjnie, szkło
niczym łuski na jego grzbiecie i krew jednego z nas. Padł
bez wydania jęku, a potem, potem to już wleczenie swoich
nóg, drogą trzeciej kolejności odśnieżania, z rowami
melioracyjnymi obok, w których ciekła woda z pól. Pól
podzielonych przez księżyc na pół, z prawej były czarne
na lewych biały koń galopował, chciałem go dosiąść
lecz był za szybki. Historia dobiegła końca w stodole
sen  twardy jak kromlechy nasze ciała ułożył w krąg.

ja również dziękuję za pamięć.