Większość jest wielkie Nic i ma ambicje władcze, świat w
wymiarze brudu pod paznokciem podaje trunki i wygłasza przy tym morały, o
wielkości trutnia, o wezbranej rzece wartości niepodważalnych, które są jak
chleb powszedni. Czytam coraz więcej
liryki, i coraz mniej tej liryki, spirala ambicji zbliża się do szczytu,
stamtąd albo grób albo szukanie innej
spirali nacechowanej dogmatem, że teraz jestem bogiem, co najmniej wzorem do
naśladowania, tylko przez kogo?
Piszących? Zatarła się granica pomiędzy autorem i czytelnikiem. Jedna wielka
rozlana magma, w której nic nie wyrośnie, więc martwi idą dalej po trupach, po
laury wyimaginowane, po sukces jak tkanka nowotworowa, która rozprzestrzenia
się aby w końcu zjeść własny ogon. Tak
to wygląda, i tak to widzę, tak nie widzą inni
w galopie szalonym, w pędzie natchnionym, w przekonaniu wielkości,
większej od wyobrażenia własnego. Zatracenie właściwego gruntu na gruncie
własnym wyimaginowanym.
Przerost ambicji jak już wspomniałem jest jak tkanka
nowotworowa, zżera powoli materię, w końcu sama siebie i pozostaje wydmuszka
własnego ego, poeta staje po długiej wędrówce w punkcie wyjścia. W punkcie
zerowym w którym odrodzenie jest praktycznie niemożliwe.
Panta Rhei, a także cofka podobna wezbranej rzece przy
ujściu. Wyższa, większa woda przytłacza, wzbrania ujścia strudze, która miała
być rzeką. Analogia znajdująca swoje potwierdzenie we wszystkich dziedzinach
sztuki i nie tylko sztuki. Jakże mi doskwiera brak kontynuacji tego co
zapoczątkowane a w realizacji gubione z niewiadomych powodów. Może epigonizm
medialny, może ukierunkowanie wszechwiedzących, możnych określonej
dziedziny? Trudno wyrokować bo przecież
każdy jest kowalem swojego losu, każdy ma swoją wizję sztuki pisanej, w każdym
tkwi pierwiastek liryczny, którego nie wolno ruszać a już samemu decydować się
na taki zabieg, jest samobójstwem. To
wiedzą poeci tego nie wiedzą adepci tej
sztuki, kształtujący swoją osobowość twórczą w warunkach nieograniczonej komunikacji! Do tego krytyka powszechnie hołubiąca bez
miary wartościowania z powodów tolerancji wynikającej z nieograniczonych
kontaktów? Najczęściej towarzyskich. Zguba ma wiele oblicz, miała jedno w
przeszłości - brak predyspozycji artystycznych - dzisiaj można mówić o całej
gamie dezinformacji wpływających na dobre samopoczucie autora. Możliwości zaistnienia jest bardzo dużo, poza
płaszczyzną wartościowania w obszarach nieformalnych windują się persony wierząc
w drogę na skróty, w pobłażliwość autorytetów. I przybiera to rozmiar coraz
większy, optymiści mówią o nieszkodliwości tego zjawiska zapominając o skutkach
ubocznych, które przerodzą się prędzej czy później w stan powszechnej
akceptacji, a stąd już tylko krok do upadku wartości ponieważ masowość jest jak
potop, w którym trudno dostrzec cokolwiek żywego, nie mówiąc o powrocie do
stanu wyjściowego. Egocentryzm wypiera
pokorę i dystans wobec otoczenia, oczywiście jeśli jest to postrzeganie
świata z własnego punktu widzenia przy
jednoczesnym absolutyzowaniu własnych doświadczeń, obserwacji i wniosków
definiowanych- to jak najbardziej, ale
jeśli do tego dochodzi marginalizowanie opinii innych osób, nie przyjmowanie do
wiadomości nawet wtedy kiedy są uzasadnione – to mamy do czynienia z
ignorancją, co powinno budzić sprzeciw opinii środowiska, ale tak nie jest?
Jestem wielki a kto sądzi inaczej nie ma pojęcia, kieruje się niechęcią
personalną, może się podobać lub nie, są gusta i guściki, zawsze można nie
czytać, albo przekazać opinię w korespondencji prywatnej. Coraz częściej
spotykam się z taką postawą i zastanawiam się czy warto wyrażać swoje zdanie.
Wezbrana fala pochlebstw zaczyna się rozlewać, skutki są
coraz bardziej widoczne, bo oto czytam kolejne książki autorów i dostrzegam w
nich równię pochyłą, dostrzegam ingerencje
obcych rąk, ogładę warsztatową, cyzelowanie tekstów z pominięciem pierwiastka lirycznego typowego dla autora w
przeszłości. Jeśli chodzi o debiuty najczęstszym grzechem jest epigonizm,
opisowość, autorzy mają więcej do opowiedzenia aniżeli do powiedzenia.
Retrospektywność bardzo widoczna zwłaszcza w debiutach tzw. spóźnionych. Czytam
recenzję i zachodzę do głowy w czym rzecz?
Ołtarze czy wystawki komuś budowane, po takim zabiegu nie trudno nosić
głowę wysoko, zastanawiam się co to będzie w niedalekiej przyszłości? Inny
grzech dostrzegam u autorów zafascynowanych
rustykalizmem. Jeśli przebija u nich autentyzm, to dobrze, ale jeśli jest to karykatura tego
nurtu, zaczynam protestować. Jak na
lekarstwo poezji, która przeciwstawia się wymaganiom nowoczesności, bez łatwej
metafizyki, ideologii, etyki czy polityki. I właśnie w tym tkwi sedno wszelkich
rozważań nad wartością poezji współczesnej, dlatego tak mało poetów i
jednocześnie tak dużo ich, z aspiracjami do wielkości.