Mój pierwszy Sylwester zapowiadał się tajemniczo. Miasto tonęło w świetle kolorowych żarówek. Na Marcinie było ich najwięcej. Poszliśmy z Mietkiem do „Gwarnej”, bo tam teraz była nasza meta. W takiej scenerii wypić kawę to prawdziwa rozkosz a jeszcze przy tej kawie pogadać i pomarzyć. I gadaliśmy dużo jak to koledzy i piliśmy kawę jakby wyborna była. Ale kawa jak kawa. Czarna i z posmakiem goryczki z ręki kelnerki podana na stół. Mietek mówi, że to od kelnerki zależy jak smakuje kawa. Jak ci poda jakaś flądra, to nie dopijesz do końca? Ja jestem innego zdania i zaczynam się z nim przekomarzać. Ty nic tylko o kobietach. Taka, owaka. Zawsze znajdujesz jakiś feler i zawsze ci nie pasuje do czegoś tam? Nieładnie Mieciu. Nieładnie. A on na to:
– A
poszedłbyś z taką do łóżka?
– Z jaką,
znaczy się?
–
Przeciętną, bez wizerunku?
– To
zależy – odpowiedziałem wymijająco.
Mietek
ciągnął dalej ten temat aż do następnej kawy i nie zamierzał kończyć. Ja
wtrącam inny temat, a on dalej drąży to samo i tak do trzeciej kawy aż wreszcie
ustał, bo mu fantazji zabrakło.
– Jak
będziesz tak przebierał, to nie wybierzesz nigdy – zaśmiałem się.
– Owoce
też trzeba przebierać, inaczej się nie da.
Takie
gadanie przychodziło nam z nudów. Zawsze, kiedy nic się nie działo. Co innego w
szkole. Tam atrakcji nie trzeba było szukać. Pchały się same na widok i
niekiedy do śmiechu nam było, aż do zrywania boków i chowania się po kątach,
aby nie urazić, kogo i nie wyjść samemu na durnia. Mietek mówił:
–Patrz?
Ta, co stoi oparta o poręcz? Widzi mi się, że ma się ku tobie.
Zwykle
wybierał dziewczyny słusznej postury albo z dziwaczną fryzurą i takie z daleka,
dojezdne i przejęte nauką. Bawiły go moje reakcje, a ja dawałem się
sprowokować, ale nie miałem mu za złe, że tak mną pomiata. Odwzajemniałem się
przy byle okazji, robiłem to podstępnie i z takim skutkiem, że zdarzały się
nieprzyjemne sytuacje i już wkrótce krążyła o nas opinia, że w szkole nie ma
większych kpiarzy od nas.
Sylwester odbył się w sali sportowej. Poszliśmy całą paką. Oprócz
Marka, alians Widok była z nami Danka ze swoim chłopakiem, od pędzla i
plakatów, z przystojnością jak na Dankę dużą.
Poszliśmy, więc do sali sportowej potańczyć i Nowy Rok powitać. Ja na
takim balu jeszcze nie byłem i wcale się z tym nie kryję, i docinki Widoka mam
gdzieś. A on udaje, że na większych balach bywał a na tym to ustawi się z boku,
bo z boku najlepiej widać, kto komu do kieliszka zagląda a kto zagląda gdzie indziej,
kiedy mu widelec pod stół upada. Takie to żarty trzymały się Widoka, gdy
wchodziliśmy do sali, przez wielkie drzwi z pałatką zawieszoną na pręcie
stalowym, co to miała ziąb z dworu zatrzymywać. Wchodziliśmy pojedynczo a Widok
trzymał tę pałatkę i każdemu wigoru dodawał pogwizdując jakąś ludowa piosenkę.
A kiedy byliśmy już w sali, wybrał dla nas stolik, w sam raz na nasze tyłki i
nie za blisko orkiestry.
– Panie
po środku a panowie na wylocie – żartobliwie powiedział.
– Nie na
wylocie tylko bliżej bufetu – sprostowałem.
Ten od
pędzla i plakatów, Danusiny przystojniak postanowił się odezwać.
–
Rozejrzyjcie się, samotni panowie, za samotnymi paniami.
– Ja tam
się nie będę rozglądał – odpowiedziałem – A ty, Widok, widzisz coś?
– Widzę
bufetową, ale nie mam kasy?
– Jak się
uśmiechniesz to poleje na krechę – zażartował ten od pędzla i plakatów.
Orkiestra
zagrała pierwszy kawałek i co niektórzy poszli w tany. Ja zacząłem przyglądać
się muzykantom i wsłuchiwać się w to, co każdy z nich wyprawiał na swoim instrumencie.
Dobrze grali może za dobrze jak na tę budę, ale nie dziwota – muzykowi czas i
miejsce zawsze przystoi, jak dobrze gra to nawet podnosi atrakcję lokalu. Ja
pamiętam jak pod dworcem grałem, a ludzi było tam więcej niż w niejednej
filharmonii. Nie powiem abym był lepszy od tych, co po szkołach. Nie, nie o to
chodzi. Gra to gra. Każdy, kto gra jest kimś, nawet na wiejskim weselu i w
jednej tonacji zasuwa, ten ktoś, i w jednym tempie, jeżeli dobrze to robi innym nic do tego. Jak nie chcą, to niech nie tańczą.
Widok
wygrał sowieckiego szampana. Konkurs czy zgadywanka był, kiedy ja wyszedłem
nieco się przewietrzyć. Wróciłem, a on z tym szampanem biega po sali. Nie wiem,
czemu biega, więc podchodzę i pytam:
–
Korkociągu szukasz?
– Nie
korkociągu tylko tej, z którą tańczyłem. Razem wygraliśmy, więc musi napić się
ze mną!
– Może
ona też korkociągu szuka? Innego niż myślisz? – zażartowałem.
– Że też
o tym nie pomyślałem? Poczekaj tutaj, ja jeszcze pobiegam.
Widok
dziewczyny nie znalazł, ale odkrył coś za olbrzymią kotarą, która oddzielała
salę od zaplecza. Przybiegł zdyszany i zgania nas z krzeseł nadal wymachując
zdobycznym szampanem:
– Tam są
przyrządy – wskazał na kotarę.
–
Przyrządy? Do czego? – zapytałem - A gdzie dziewczyna?
–
Dziewczyny nie ma, ale są przyrządy, gimnastyczne!
–
Gimnastyki ci się zachciało? – wykrzyknął ten od pędzla i od plakatów – na balu
jesteś!
Za
przepierzeniem poustawiano sprzęt zgarnięty z sali. Materace tam były, dużo
materaców i sztanga do podnoszenia ciężarów. Widok fiknął parę koziołków i nas
do tego namawiał, potem wystawił na materac sztangę i sprawdził swoje
możliwości. Potem ja dobrałem się do sztangi z większym ciężarem, i tak po
kolei podnosiliśmy. Było przy tym sporo hałasu. Ktoś rozsunął kotarę, a
mężczyźni na dopingu, po kilku głębszych pozostawiali swoje partnerki solo i
szturmem ruszyli do sztangi. Jeden przez drugiego aż się zrobił taki harmider,
że orkiestra przestała grać, bo zupełnie nie było jej słychać. I zawody trwały
aż do rana. Świtało już kiedy rekordzista, gruby facet z czwartym kółkiem
olimpijskim, podnosił ciężar wieczoru, jak to okrzyknięto. Facet podniósł i
zgarnął całą pulę: skrzynkę wódki i jeszcze jakieś drobiazgi. Ja w tym czasie
swoim mętnym wzrokiem penetrowałem salę i widziało mi się, że właściwie jest po
balu, bo nie dostrzegłem muzyków ani ich instrumentów, a przy stolikach
większość kobiet ucięła sobie drzemkę. Danusia też kimała na dobre, a ten jej
od pędzla i od plakatów próbował przywrócić sobie równowagę przy pomocy ściany,
a potem za krzesło się złapał. Krzesło nie ściana, więc w jednej komitywie
znaleźli się na sprawiedliwej podłodze. I tam pozostali. U stóp Danusi.
Dopiero
po balu kiedy wracaliśmy do domu Widok mi zdradził, że bez mojej wiedzy zapisał
mnie na wczasy.
– Byłem w
kadrach – mówi – i usłyszałem na boku, że mają dwa skierowania na wczasy
zakładowe. Nie ma chętnych, ktoś tak mówił do kadrowej, a ja na to, że może się
znajdą. Kadrowa powiedziała, że czemu nie, przynajmniej nie przepadną
skierowania. Zapisałem się więc, a na te drugie miejsce zapisałem ciebie.
– Dobrze
zrobiłeś. Ja na to jak na lato. Pierwszy w życiu Sylwester i pierwsze wczasy!
Tyle dobrego na raz. Nie wiem tylko, czy dostanę urlop. Dopiero pół roku minęło
jak z wami pracuję.
–
Pomyślałem i o tym – rzekł z zadowoleniem – kadrowa kazała tylko napisać
podanie o urlop i uzasadnić, że chodzi o wykorzystanie miejsca, które jest
wolne.
– Gdzieś
się tego nauczył? – wyraziłem swój podziw.
– Już
mnie tak nie wychwalaj, sam miałem jechać na te wczasy? Pomyślałem, że z
tobą będzie ciekawiej Ot i wszystko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz