wtorek, 2 sierpnia 2022


 

Poeta jest wszędzie

Na Ziemi Lubuskiej w ostatnim ćwierćwieczu było ich dwóch, poetów spoza poetyckich salonów. Od trzech lat, pozostał jeden w roli wskazującego palca. Pierwszy postawił siebie w pozycji Persona non grata, drugi nie miał możliwości wyboru, ponieważ brał życie za pysk i stawał w szranki wszędzie, gdzie coś kurewskiego się dzialo, w obronie godności, w obronie zagrożonych wartości, pracowitszy od mitycznego Syzyfa. Głęboka prowincja, rzekłbym zadupie, było dla pierwszego poety codziennością, a wykonywane przez niego zawody, praca, stanowiły sporą listę czynności zarobkowych. W tym względzie Mieczysław Warszawski /ten pierwszy/ przebił swoich wielkich kolegów: Milczewskiego-Bruno i Edwarda Stachurę. Należeli oni do tych, których praca szuka sama, nie wybrzydzali, jedynym warunkiem jej akceptacji, były kontakty z ludźmi spoza środowisk dużych aglomeracji. Tam gdzie panuje jeszcze dziewiczość kulturowa, gdzie trzeba naginać karku aby podołać wyzwaniom rzeczywistości. Mieczysław Warszawski z Lasek Odrzańskich, potrafił w swoich wierszach lokować wartości uniwersalne i ponadczasowe, jego wieś była bardziej miejska, niż miasto Wincentego Różańskiego – takie lustrzane odbicia obu znakomitych poetów. Wierzbicki, poeta z Dłużka, małej wioski położonej nieopodal Lubska, potrafi interdyscyplinarnie ogarnąć wszystko dla swojego podmiotu lirycznego.  Dwie różne szkoły poetyckie, Warszawski bardzo przybosiowski, Wierzbicki bliski pomodernie, zafascynowany liryką Andrzeja Sosnowskiego, /mam wątpliwości czy jest tego świadomy?/. Jego osobowość twórcza kształtowała się przecież w minionym dwudziestoleciu, tak bardzo zdominowanym przez „sosnowszczyznę? /określenie Karola Maliszewskiego?, oraz przez  „szkołę Romana Honeta” /określenie moje/. 

Do niedawna sądziłem, że nurt „życiopisanie” /zdefiniowany swego czasu przez Stefana Chwina/, przeszedł do historii po śmierci Jerzego Szatkowskiego i Mieczysława Warszawskiego, tymczasem na Ziemi Lubuskiej zaistniał Adam Bolesław Wierzbicki, który najpierw powoli, a później z dużym przyspieszeniem wdarł się do grona „poetów przeklętych”, lecz z mniejszą dozą samozatracenia, i  z głębokimi korzeniami jestestwa. Odporny na życie i wolny za życia, w przeciwieństwie do swoich wielkich poprzedników.   Na czym więc polegała walka poety z tym, co nazywamy powszechnym ładem, z hipokryzją na usługach moralności, z ogładą towarzyską, z utartymi kanonami sztuki i „społecznego rzemiosła”, od kuchni do sypialni, z pominięciem wytwornych salonów, bez gierek towarzyskich pod publiczkę. Poeta Wierzbicki lubi świeże powietrze i świeżą krew prowincji, jak twierdzi jest po przejściach, ale nic nie mówi o swoich doświadczeniach, to pozostawia nam czytelnikom, zarówno w wierszach jak i w prozie, która jest jego mocną bronią w zmaganiu się z konkurencją literacką. Nie znam takiego drugiego, nie tylko w naszym środowisku, nie mam zamiaru szukać dla niego odpowiedników po piórze, chociaż byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że jego „Chłopcy”, mogą być podobni do bohaterów Marka Hłaski. I co najważniejsze, Wierzbicki w swojej prozie odnalazł dla siebie wolność, otwarty, przestrzenny, szybki w wyrazie, bogaty w barwy codzienności. W poezji w jakimś stopniu zniewolony formą, składnią, co upatruję jako skutek uboczny licznych udziałów w konkursach poetyckich, gdzie jak wiadomo utarły się jakieś normy w zależności od specyfiki konkursów i preferencji Jurorów. Mam nadzieję, że poeta z Dłużka ten okres ma już za sobą, i wspólnie z żoną, Renatą Diaków, będą nas zaskakiwać ciekawą prozą. 

Jerzy Beniamin Zimny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz