Poznań może poszczycić się gronem
młodych, utalentowanych poetów, w którym prym wiodą Magdalena Gałkowska, Aleksandra
Zbierska, Edyta Kulczak, Maciej Raś, Patryk Nadolny, Beniamin Maria Bukowski,
Jakub Sajkowski, Szczepan Kopyt (zdecydowany lider w tym gronie) i wielu innych, do których mogę zaliczyć młodziutkich poetów ze
Stowarzyszenia Amici, zrzeszającego uczniów szkół poznańskich i wielkopolskich.
Spośród debiutantów na uwagę zasługują Łucja Dudzińska, która wydała niedawno
drugi tomik poezji, oraz poetka z Nowego Tomyśla, Dorota Nowak, współlaureatka "Nocy
Poetów" w Krakowie. Z przyjemnością odnotowałem wybór wierszy Piotra Prokopiaka
związanego z Poznaniem, oraz kolejny tom Teresy Rudowicz pt "Błędne ognie". Tyle w tej odsłonie poświęconej w pierwszej kolejności Paniom.
Najbardziej utytułowana poznańska poetka w ostatnich latach, tuż za Krystyną Miłobędzką i Bogusławą Latawiec. Debiutowała w 2008 roku, opromieniona główną nagrodą na prestiżowym konkursie im. Jacka Bierezina w Łodzi. Debiut marzenie - tak można określić pojawienie się Gałkowskiej w gronie znaczących osobowości poetyckich. Nie przespała okresu po debiucie, kolejne jej książki: "Toca" wydana w Zeszytach Poetyckich, a przede wszystkim "Fantom" - tom poezji Tyskiej Zimy Poetyckiej 2014 r. Po drodze była jeszcze Czerwona Róża w Gdańsku, - jedna z najbardziej prestiżowych nagród w Polsce, przyznawana młodym poetom od wielu lat. Nic dodać nic ująć.
W krótkim biogramie Gałkowska pisze o sobie tak:
Rodowita poznanianka. Publikacje m.in. "Odra", "Tygiel
Kultury", "ProArte", "Czas Kultury" oraz
"Solistki"- Antologia poezji kobiet 1989-2009". Laureatka nagrody
głównej XIV OKP im. Jacka Bierezina 2008r oraz XIV Tyskiej Zimy Poetyckiej
2014r. Autorka książek poetyckich: "Fabryka tanich butów" Wydawnictwo
Kwadratura Łódź 2009r ,"Toca" Zeszyty Poetyckie Gniezno 2012r i
"Fantom" Teatr Mały Tychy 2014. Współpracuje z pismem INTER, gdzie
prowadzi rubrykę "pogotowie poetyckie" oraz portalem POEMA.PL, w
którym zasiada przy Biurku Krytyków.
Poezja Magdaleny Gałkowskiej
Słona opłata za słowo, bardzo słona, za dotknięcie albo trochę krwi. Sylvia Plath nie jest duchową przywódczynią Gałkowskiej, co stwierdzam z pełną odpowiedzialnością. Raczej poznański poeta Andrzej Babiński, lecz nie we wszystkim, może tylko w pojmowaniu własnego losu, na który to sprzysięgły się wszystkie moce natury ludzkiej, tak dalece destrukcyjne, że nie ma punktu zaczepienia z czymś zbawiennym, normalnym- a już w słowach- bliskim ideałom, za które oboje są w stanie zapłacić najwyższą cenę. Babiński ma to za sobą, natomiast Gałkowska jest dopiero na początku tej drogi, Tak sadzę. Poetka ma jednak inne zdanie na ten temat, bo o to: przebiera myśli jak niepotrzebne ubrania, układa w stos i pilnuje ognisk zapalnych, zapisanych stron, w butelkach mieszka dżin, o c a l e n i e? No właśnie, ocalenie w przepadłym, destrukcyjnym - uosobienie baśniowego dżina, tu na padole - wszystko, co zatruwa życie poetce jest szczególnym wzmocnieniem. Ale istnieje także granica tej odporności, w pobliżu jej egzystuje poezja, biorąca na siebie wszystkie słabości poetki. Jest też w pewnym sensie przeciwciałem uodparniającym, czego nie było u Babińskiego: czy jest jednak coś, co mnie nie oddziela od tej ziemi? Co wywalczę to stracę, u Gałkowskiej jest jak najbardziej pożądane, żeby nie powiedzieć -konieczne jak tlen przy łapaniu oddechu. I woda- koniec tego a nie innego oddechu- bo jeśli przymierzać tutaj "tocę" - posłużę się nieprzeźroczystą Andrzeja Ogrodowczyka, którą Gałkowska dopiero musi zrozumieć jeszcze nie gotowa na takie rozwiązanie, a już w nieświadomości swojej- bliższa niż by to się mogło wydawać. Nie sugeruję tutaj niczego, raczej intuicyjnie próbuję rozważyć dalszy ciąg ziemskich tortur poetki (zamykania ust) a może czegoś więcej, w tym nieustannym kurczeniu się do rozmiarów drzazgi. W taki lub inny sposób: odpływam doskonale obca, pisze świadomie i ani myśli zrezygnować z roli zatraconej- lirycznej matki. Swoiste studium kobiety okaleczonej, pozbawionej niekiedy godności, co daje wyraz w wierszu wieża. To może być współczesna Wieża Babel, w której kobietę oprawia się jak rybę, nie potrzebuje głosu tylko ciała, dawno temu wyrwano jej język i wszystko co potrafi to przyjmować w siebie kolejne ostrza, symbole wycinane delikatną dłonią artysty. Nagrodzone piękno post factum, po wyrządzonej krzywdzie brzmi jak drwina czynowników w imię społecznego dobra, a może żarłocznego egoizmu, dla którego tylko ciało ma jakąś wartość a i tak po wykorzystaniu trafić musi na śmietnik fałszywie pojmowanej moralności. Gałkowska myśli o stworzeniu świata bez słów, tak by istniał jedynie nieopisany kodeks poruszeń, tu nasuwa się pytanie czy możliwa jest poezja pozbawiona słów: nie napisałam wiersza byłam nim? Czyżby to była deklaracja akcesu do nurtu w którym życie i poezja to jedno? Możliwe ale trzeba jeszcze poczekać na kolejne sygnały ze strony poetki, potwierdzające to podejrzenie. Myślę, że "Fantom" w połowie to potwierdził.
Magdalena Gałkowska
Stygmaty
módl się — mówiła matka. dobry mąż,
Edyta KulczakPoezja Magdaleny Gałkowskiej
Słona opłata za słowo, bardzo słona, za dotknięcie albo trochę krwi. Sylvia Plath nie jest duchową przywódczynią Gałkowskiej, co stwierdzam z pełną odpowiedzialnością. Raczej poznański poeta Andrzej Babiński, lecz nie we wszystkim, może tylko w pojmowaniu własnego losu, na który to sprzysięgły się wszystkie moce natury ludzkiej, tak dalece destrukcyjne, że nie ma punktu zaczepienia z czymś zbawiennym, normalnym- a już w słowach- bliskim ideałom, za które oboje są w stanie zapłacić najwyższą cenę. Babiński ma to za sobą, natomiast Gałkowska jest dopiero na początku tej drogi, Tak sadzę. Poetka ma jednak inne zdanie na ten temat, bo o to: przebiera myśli jak niepotrzebne ubrania, układa w stos i pilnuje ognisk zapalnych, zapisanych stron, w butelkach mieszka dżin, o c a l e n i e? No właśnie, ocalenie w przepadłym, destrukcyjnym - uosobienie baśniowego dżina, tu na padole - wszystko, co zatruwa życie poetce jest szczególnym wzmocnieniem. Ale istnieje także granica tej odporności, w pobliżu jej egzystuje poezja, biorąca na siebie wszystkie słabości poetki. Jest też w pewnym sensie przeciwciałem uodparniającym, czego nie było u Babińskiego: czy jest jednak coś, co mnie nie oddziela od tej ziemi? Co wywalczę to stracę, u Gałkowskiej jest jak najbardziej pożądane, żeby nie powiedzieć -konieczne jak tlen przy łapaniu oddechu. I woda- koniec tego a nie innego oddechu- bo jeśli przymierzać tutaj "tocę" - posłużę się nieprzeźroczystą Andrzeja Ogrodowczyka, którą Gałkowska dopiero musi zrozumieć jeszcze nie gotowa na takie rozwiązanie, a już w nieświadomości swojej- bliższa niż by to się mogło wydawać. Nie sugeruję tutaj niczego, raczej intuicyjnie próbuję rozważyć dalszy ciąg ziemskich tortur poetki (zamykania ust) a może czegoś więcej, w tym nieustannym kurczeniu się do rozmiarów drzazgi. W taki lub inny sposób: odpływam doskonale obca, pisze świadomie i ani myśli zrezygnować z roli zatraconej- lirycznej matki. Swoiste studium kobiety okaleczonej, pozbawionej niekiedy godności, co daje wyraz w wierszu wieża. To może być współczesna Wieża Babel, w której kobietę oprawia się jak rybę, nie potrzebuje głosu tylko ciała, dawno temu wyrwano jej język i wszystko co potrafi to przyjmować w siebie kolejne ostrza, symbole wycinane delikatną dłonią artysty. Nagrodzone piękno post factum, po wyrządzonej krzywdzie brzmi jak drwina czynowników w imię społecznego dobra, a może żarłocznego egoizmu, dla którego tylko ciało ma jakąś wartość a i tak po wykorzystaniu trafić musi na śmietnik fałszywie pojmowanej moralności. Gałkowska myśli o stworzeniu świata bez słów, tak by istniał jedynie nieopisany kodeks poruszeń, tu nasuwa się pytanie czy możliwa jest poezja pozbawiona słów: nie napisałam wiersza byłam nim? Czyżby to była deklaracja akcesu do nurtu w którym życie i poezja to jedno? Możliwe ale trzeba jeszcze poczekać na kolejne sygnały ze strony poetki, potwierdzające to podejrzenie. Myślę, że "Fantom" w połowie to potwierdził.
Magdalena Gałkowska
Stygmaty
módl się — mówiła matka. dobry mąż,
zdrowe
dzieci, wino własnej produkcji.
brałam do
ust ściągany przez rurkę mętny płyn,
grzesząc,
uczyłam się przełykać.
masz w sobie
światło — szeptałeś, a we mnie
oszalałe
ptaki biły skrzydłami o szyby.
mam obtarte
nadgarstki i kocham
ten ból,
wyssany z palca
nieznany
smak.
nosimy w
sobie boski pierwiastek, napisany
pod dyktando
bezbłędny harmonogram zdarzeń,
bunt i sofię
nabitą w butelkę. w naszym języku
gwoździe przemieniają
metal w krew.
wróble
nie tracisz
ostrości, bo to tylko film,
urwany jak
historia nad Tamizą.
do piątku
nie pijesz, obiecałeś żałobę
bardziej
sobie niż tym, co nie będą wracać.
bez nocy na
kwasie i balonów nad miastem,
z poranną
kawą w tekturowym kubku,
parujesz
wszystkie ciosy i opuszczasz miejsca,
które można
zobaczyć z dachu kamienicy.
mógłbyś
rzucić wszystko jak kostkę w tej grze,
zwiększyć
dystans i czekać, aż zostanie za progiem
żar z
papierosa, co podpali trawnik,
pospolite
ruszenie szarych jak dym wróbli.
Utalentowana poetka, bardzo ciekawie zapowiadająca się prozaiczka, recenzentka poezji i prozy, felietonistka. W ostatnich latach dała się poznać z jak najlepszej strony, potrafi wykorzystać swoją wiedzę historyczną, jako polonistka z powodzeniem szturmuje Parnas nie tylko regionalny. Jest widoczna w większości pism literackich, ostatnio jako wnikliwa, utalentowana recenzentka i eseistka. W jednym z udzielonych wywiadów Edyta Kulczak wyznała, że
wzorcem do naśladowania jest mistrzowska proza Myśliwskiego. Czyta także polską prozę współczesną by
wiedzieć co jest najbardziej cenione na rynku czytelniczym, Czyta także wielką
poezję lecz ulubionego poety nie ma- poezja to nie tylko wiersz, przede
wszystkim człowiek, który ją tworzy, "przemycając" siebie do strof z różnym skutkiem.
W ostatnich latach nawiązała współpracę z "Latarnią Morską", pisze szkice i eseje, recenzje, próbuje wkraczać w sferę historyczną literatury, Coraz bardziej oscyluje w kierunku prozy. Nie dziwi mnie to, poezja obecnie przypomina płynącą lawę, natomiast prozy jak na lekarstwo. Przy tak swobodnym i lekkim piórze, którym dysponuje - ma duże szanse zaistnieć jako ciekawa prozaiczka, Wypada mi tylko przyklasnąć i życzyć samozaparcia - sukcesy są w zasięgu ręki.
W ostatnich latach nawiązała współpracę z "Latarnią Morską", pisze szkice i eseje, recenzje, próbuje wkraczać w sferę historyczną literatury, Coraz bardziej oscyluje w kierunku prozy. Nie dziwi mnie to, poezja obecnie przypomina płynącą lawę, natomiast prozy jak na lekarstwo. Przy tak swobodnym i lekkim piórze, którym dysponuje - ma duże szanse zaistnieć jako ciekawa prozaiczka, Wypada mi tylko przyklasnąć i życzyć samozaparcia - sukcesy są w zasięgu ręki.
Kobieta wyzwolona i jednocześnie zniewalana przez podmiot liryczny, z którym prowadzi dialog zmierzając do uzyskania odpowiedzi na pytanie: czy warto podejmować walkę o to wszystko jawiące się w marzeniach, pragnieniach, jeśli brakuje pewności o szczęśliwe rozwiązanie, tak jak to było w przypadku Kopciuszka, czy wybudzonej ze snu Królewny Śnieżki. Huśtawka nastrojów i uniesień prowadzi do punktu wyjścia wszelkich rozważań, bohaterka liryczna kokietuje w dialogu autorkę i na odwrót, obie mają podobne spojrzenie na rzeczywistość, ale znajdują się w innych okolicznościach, odbiegających od modelu jestestwa kobiety zbuntowanej, kobiety szczęśliwej i jednocześnie wątpiącej w barwy tego szczęścia, stąd bujająca się huśtawka nastrojów zarówno podmiotu jak i samej poetki.
Edyta Kulczak w roli Szamanki, na zmianę z rolą kobiety opuszczonej, zakochanej, kapryśnej, podejrzliwej, nieufnej, wyciągającej wnioski z przeszłości, wreszcie oddanej do ostatniego słowa, oddechu. Dawno nie czytałem tak odkrytej poezji, ekshibicjonizmu podmiotu lirycznego, odwagi w pokazywaniu obrazów z lekkim zabarwieniem erotycznym, szamańskiej wręcz iluzji przy kreowaniu postaci kobiecej pozbawionej zahamowań, w sensie pozytywnym, czystym w odbiorze. Wiele wartości uniwersalnych zawiera ta poezja, mimo że pewne wywody wynikają z osobistych (niepowtarzalnych) doświadczeń autorki: "gdybym na krzyżu przypięta wisiała przez lata rozmyślałabym o tym, co dobre, bo nie sposób tak długo pamiętać o bólu". W odniesieniu do tego, co było w wymiarze porażki lub całkowitej klęski: "nikt by patrząc na twarz smutną i przymknięte oczy nie uwierzył, że myślę nie o ranach a o miłości, do każdego świata dopisano jakąś bajkę obok by można było wytrzymać".
Każdy osobisty świat ma dopisaną jakąś bajkę, aby można było w nim wytrzymać? Poetka zafundowała czytelnikowi przeżycie czegoś, czego nie doświadczył albo w inny sposób próbuje znaleźć sobie azyl doświadczając coś podobnego. I to jest zaletą tej książki jak również język pozbawiony patosu i zawiłości.
Edyta Kulczak
impresja jesieni
dąb zajmuje więcej przestrzeni w myślach
niż jesion. możliwe że natura dała ci postać
drzewa. liście powoli chłoną rdzawość powietrza.
pień nosi worek pleców z głową wtuloną
w ramiona.
nie muszę patrzeć wysoko by zrozumieć
trwanie. tam razi słońce.
lubię siedzieć u stóp twojego głosu.
dotykać wilgotną szorstkość.
szukać dziwności w omszałych
szczelinach.
nie suszyć opadłych liści.
Aleksandra Zbierska
Absolwentka poznańskiego Studium Piosenki, występowała na deskach kabaretu Warsztat w Warszawie na Nowym Świecie. Laureatka wielu konkursów literackich min. konkursu im. Jacka Bierezina Łódź 2008 (wyróżnienie honorowe), a także I KONKURS NA ZBÓR WIERSZY IMIENIA SCHERFFERA VON CHERFERSTEINA BRZEG 2008, którego pokłosiem jest debiutancki tomik pt.: Wibrujące ucho (wydawnictwa SZP, marzec/maj 2009). Jeszcze w 2009 roku wydała drugi tomik pt "Panoptikon" (Wyd. Black Unicorn). Publikowała min. w Wakacie, Odrze, Blizie, RitaBaum, Antologia Silistki ora Poeci dla Tybetu.
Debiut Zbierskiej został przyjęty tyleż entuzjastycznie, co nieprzychylnie. Powodem była odwaga poetki w operowaniu językiem, jego daleko posuniętej destrukcji. Mocne akcenty, rzucane wyzwania panującemu porządkowi, wreszcie nadrealizm, ale nie metafizyka ( często łączone w jedno pojęcie) przez poszukujących autentyzmu w lirycznych utworach. Zbierska nic sobie nie robi z utartych kanonów, język traktuje jako zbiór kodów i znaczeń, nadaje im swoje, niepowtarzalne wartości, niekiedy znaczenia, drwi z ogłady i tonacji adekwatnych do obserwowanego stanu, korzysta z aury jaką nas czytelników otoczył Charles Bukowski. Nie dając jednak powodu aby ją posądzić o epigonizm. zauważyłem to zaledwie w kilku wierszach. Bardzo żałuję, że poetka od kilku lat milczy, książki które dotąd wydała są bardzo znaczące. Szczególnie, stonowany w przekazie znakomity "Panoptikon", Nie wątpię, że trzecia książka będzie dużym wydarzeniem, Nie tylko w Poznaniu?
w jednym z wywiadów Zbierska wypowiada sie o poezji:
Absolwentka poznańskiego Studium Piosenki, występowała na deskach kabaretu Warsztat w Warszawie na Nowym Świecie. Laureatka wielu konkursów literackich min. konkursu im. Jacka Bierezina Łódź 2008 (wyróżnienie honorowe), a także I KONKURS NA ZBÓR WIERSZY IMIENIA SCHERFFERA VON CHERFERSTEINA BRZEG 2008, którego pokłosiem jest debiutancki tomik pt.: Wibrujące ucho (wydawnictwa SZP, marzec/maj 2009). Jeszcze w 2009 roku wydała drugi tomik pt "Panoptikon" (Wyd. Black Unicorn). Publikowała min. w Wakacie, Odrze, Blizie, RitaBaum, Antologia Silistki ora Poeci dla Tybetu.
Debiut Zbierskiej został przyjęty tyleż entuzjastycznie, co nieprzychylnie. Powodem była odwaga poetki w operowaniu językiem, jego daleko posuniętej destrukcji. Mocne akcenty, rzucane wyzwania panującemu porządkowi, wreszcie nadrealizm, ale nie metafizyka ( często łączone w jedno pojęcie) przez poszukujących autentyzmu w lirycznych utworach. Zbierska nic sobie nie robi z utartych kanonów, język traktuje jako zbiór kodów i znaczeń, nadaje im swoje, niepowtarzalne wartości, niekiedy znaczenia, drwi z ogłady i tonacji adekwatnych do obserwowanego stanu, korzysta z aury jaką nas czytelników otoczył Charles Bukowski. Nie dając jednak powodu aby ją posądzić o epigonizm. zauważyłem to zaledwie w kilku wierszach. Bardzo żałuję, że poetka od kilku lat milczy, książki które dotąd wydała są bardzo znaczące. Szczególnie, stonowany w przekazie znakomity "Panoptikon", Nie wątpię, że trzecia książka będzie dużym wydarzeniem, Nie tylko w Poznaniu?
w jednym z wywiadów Zbierska wypowiada sie o poezji:
"Wszelkie „liryzmy”. Cała liryka
jest poetycka, oczywiście ona jest piękna, natomiast ja nie bardzo gustuję w
tego typu wierszach. Wspomniałabym tu o wierszach Teresy Radziewicz – to jest
jedna z osób, która, jak wiele innych, stara się pisać klasycznie, lirycznie i
pięknie zarazem, przenoszą w sobie wszelkie pozytywne wibracje, te wiersze nie
niosą w sobie żadnej destrukcji psychicznej. Oczywiście, one również bywają
smutne, ale smutek też może rozweselać – i smutek wynikający z tej poezji jest
pozytywny. Można się nad nim zadumać, można sobie przypomnieć różne rzeczy w
życiu – również te niefajne - natomiast
nie jest to destrukcja. Totalna destrukcja to jest to, co w mojej pierwszej
książce. Ja miałam wtedy taki czas, gdzie chciałam tej destrukcji w poezji.
Denerwowała mnie liryka, przenośnie, epitety, odrzucałam różnie porównania,
metafory które zresztą przynależą do poezji i są jej częścią nierozerwalną,
składową. Po tym poznajemy poezję, że język posługuje się różnymi formami
przynależnymi do niej. A w mojej pierwszej książce, myślę, nie znajdziesz
metafor, na przykład dopełniaczowych (śmiech). A w drugiej książce? Druga jest
pisana bardziej prostym, myślę, językiem, to są wiersze dla mamy. Bardziej
myślałam, by ten język był okrągły, niż kwadratowy. A czym jest dla mnie
poezja? Myślę że wzruszeniem".
Aleksandra Zbierska
Wieszając psy
A gdybyś umarł dziś w nocy - zapytałam - to
co by ludzie o tobie pomyśleli? Uśmiechnął się
z niedowierzaniem, a potem spoważniał - to,
co widać: oszczędny, trzeźwy, sprytny, społecznie
przystosowany - trwający, jak kula na wpół
wygasłego żaru - ani zimny, ani gorący, w gruncie
rzeczy chory, bo ani jeden dzień mojego życia
nie był mój własny, lecz był jedynie tym,
co otoczenie dla mnie wybrało. Tylko śmierć
czyni wielkie miary i normy śmiesznymi,
więc ktoś nas wytresował, byśmy się bali -
światła, przestrzeni, górskiej ściany, morza.
I tak nie możemy wyobrazić sobie najgorszego,
bo to, co nas spotka, będzie gorsze od tego,
czego można by się spodziewać - zaśmiał się.
Więc gdybym umarł dziś w nocy, pomyśleliby -
biedny, mały skurwysyn, samobójca. Boga
się nie bał. Niech gnije w spokoju. Pies z nim.
Absolwentka Akademii Ekonomicznej. Laureatka wielu ogólnopolskich konkursów literackich. Między innymi: O laur „Czerwonej Róży” Gdańsk 2009 i 2011, im W. Gombrowicza „Przeciw Poetom”, im W. Bąka „Struna Orficka”, im. J. Kozarzewskiego „Orzech”, im. Z. Jerzyny, im A. Babaryki. Zwyciężyła w VII OKP im. Michała Kajki 2011, w Slamie Poetyckim WARTAL 2010, w konkursie "O Pierścień Dąbrówki 2009". Wygrała Konkurs na „Letnie haiku” . Nominowana do finału na zestaw wierszy w OKP im. K. Ratonia oraz W. Iwaniuka. Zadebiutowała na portalu poetyckim Poezja Polska oraz Portal Pisarski. Publikowała w około 30 almanachach, antologiach, zeszytach pokonkursowych oraz w periodykach literackich: Topos, Arkadia, Odra, Notatnik Satyryczny, Znaj, Nestor, Akant, Okolica Poetów, Protokół Kulturalny i innych pismach lokalnych. W 2013 roku ukazał sie jej debiutancki tomik "Z Mandragory" W roku bieżacym wydała drugą książkę poetycką: "MeMbrana, Cyrkuacje".
Gdyby debiut Łucji Dudzińskiej ukazał
się pięć lat wcześniej, byłoby to wydarzenie literackie,
przynajmniej w Poznaniu. Projekt książki poetka przedstawiła w
Darłowie, poddany głębokiej analizie przez Kazimierza Rinka
prezentował się okazale. Miał ukazać się w oficynie WB CAK w
Poznaniu, w 2012 roku. Ostatecznie poetka zadebiutowała rok później
w Łodzi. Miało to niewątpliwie wpływ na ocenę tomu w odniesieniu
do innych debiutów, które ukazały się w tym samym okresie. Przypomnę rok 2013 był
„obfity” w znakomite debiuty, dość powiedzieć, że do
prestiżowej nagrody Silesiusa w kategorii debiutów kandydowało co najmniej dziesięć książek. Z poznańskich autorów w tej
dziesiątce znalazł się Maciej Raś, Dudzińska była nominowana do
nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny, jednak nagrodę tę
otrzymała Karolina Kułakowska za tomik pt. „Puste muzea”. Nie
znalazły się natomiast tomiki Szymona Słomczyńskiego „Nadieżdża”
nominowany później do Nike, oraz tom Martyny Buliżańskiej "Moja jest ta ziemia" laureatki
Silesiusa 2014. (?)
Poezja rustykalna, ściślej- nowy rustykalizm, zdominowała konkursy poetyckie do tego stopnia, że większość wstępujących poetów prześcigało się w tej narracji nie szczędząc w swoich utworach tropów nacechowanych rustykalizmem. W początkowej fazie Dudzińska dała się ponieść tej „modzie” co nie stanowiło czegoś negatywnego w ocenie, przeciwnie, skoro przychodziły sukcesy- wygrała sporo konkursów, otrzymała wiele wyróżnień, sporo jej wierszy znalazło się w zbiorowych publikacjach – to wszystko miało wpływ na decyzję rychłego debiutu. I tak się stało. Tomik „Z mandragory” jest niejako pokłosiem konkursowych zmagań poetki ( co wcześniej oceniłem negatywnie) jeśli chodzi o szczególny akcent narracji. Dopracowany jednak w kierunku krótkiej frazy, w większości utworów pomieszczonych w tym tomie. I dobrze, w ten sposób poetka uniknęła percepcji stadnej, co w kontynuacji zaowocowało „odrębnością” w następnej książce: „MeMbrana, Cyrkulacje” wydanej w Zaułku Wydawniczym Pomyłka w Szczecinie. Łucja Dudzińska otrzymała także nagrodę im. Milczewskiego Bruno podczas jubileuszu twórczego Jerzego Grupińskiego. Było to wyróżnienie „w duecie” ?
„Poezja
Łucji Dudzińskiej nie jest i nie będzie kwiatkiem do kożucha
lecz wytrychem do pojmowania istoty”. Ja powiem za Żulińskim -
kluczem, bo wytrych poetka zamieniła na klucz po zamknięciu
obszaru „mandragory”.
Łucja Dudzińska
Teresa Rudowicz
Niewiele wiem o tej skromnej dziewczynie, pisze wiersze, angażuje się w życie literackie Kalisza, odrodziła czytelnikom Wandę Karczewską, działa w fundacji Łyżka Mleka, animatorka kultury, pedagog, działaczka na rzecz środowiska. Od urodzenia mieszka w Kaliszu, Wydała arkusz poetycki „Wiersze z pamięci: (2012), tom „Podobno jest taka rzeka” (2012) oraz „Korzeń werbeny” (2013) i „Błędne ognie” (2014) Wszystkie te tytuły ukazały się nakładem szczecińskiej oficyny Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”. O sobie napisała krótko i zwięźle: "Moje prawdziwe ja brzmi Aneta Kolańczyk. Mieszkam w Kaliszu, mieście moich przodków, które przez lata kształtowali Żydzi i Rosjanie. Może z tego powodu stoję między światami i z takim samym zachwytem chłonę judaizm i prawosławie. Może z tego powodu również mentalnie czuję się dziewiętnastowieczna. Nie pasuję do dzisiaj, więc chętniej patrzę za siebie i tam szukam swojego miejsca".
O debiucie poetki z Kalisza pisałem:
Teresa Rudowicz
Jerzy Beniamin Zimny
Związane
łańcuchem
Zbyt
przestrzennie w domu – nie chcę powiedzieć: pusto.
Odcięcie
pępowiny nie boli. Szyby jak pancerne tłumią
odgłos
miejskich ulic. Spacer od okna do okna
(tępy
tupot stóp). Zasłaniam, odsłaniam firankę –
patrzą
kwiaty i motyl w potrzasku. Mówię do ciebie,
a
echo jakby dopiero uczyło się mówić. Szukam
złośliwości
w zapalonej świecy, bo wabi ćmy,
albo
w sieci pająka – przecież nie jesteś głupią muchą!
Uspokajam
się gładząc fałdy spódnicy. W dzieciństwie
śmiałaś
się, gdy szedł rak, a strachy uciekały na lachy.
Szukam
kapsułek na migrenę, rozgryzam gorycz – uleczy
nadwrażliwość
i nie nazwiesz mnie wtedy wariatką.
Teresa Rudowicz
Niewiele wiem o tej skromnej dziewczynie, pisze wiersze, angażuje się w życie literackie Kalisza, odrodziła czytelnikom Wandę Karczewską, działa w fundacji Łyżka Mleka, animatorka kultury, pedagog, działaczka na rzecz środowiska. Od urodzenia mieszka w Kaliszu, Wydała arkusz poetycki „Wiersze z pamięci: (2012), tom „Podobno jest taka rzeka” (2012) oraz „Korzeń werbeny” (2013) i „Błędne ognie” (2014) Wszystkie te tytuły ukazały się nakładem szczecińskiej oficyny Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”. O sobie napisała krótko i zwięźle: "Moje prawdziwe ja brzmi Aneta Kolańczyk. Mieszkam w Kaliszu, mieście moich przodków, które przez lata kształtowali Żydzi i Rosjanie. Może z tego powodu stoję między światami i z takim samym zachwytem chłonę judaizm i prawosławie. Może z tego powodu również mentalnie czuję się dziewiętnastowieczna. Nie pasuję do dzisiaj, więc chętniej patrzę za siebie i tam szukam swojego miejsca".
O debiucie poetki z Kalisza pisałem:
Zawsze gdzieś jest jakaś „prywatna
rzeka”, płynie sobie niezależnie od brzegów, to wzbiera, to opada bliżej dna,
czasem skuta lodem jednak płynie dalej pod każdą skorupą. To jest żywot
człowieka osobny, wyjęty z nurtu społeczności, tak samo zagadkowy jak wymowny w
określonych momentach, kiedy na zakolach pojawiają się spiętrzenia wrażeń,
przeżyć emocjonalnych i przysłowiowa manna, której w nadmiarze albo całkowity
jej brak. Teresa Rudowicz alias Kolańczyk (albo na odwrót, to wiem od niedawna)
pojawiła się w mojej głowie przypadkiem. Penetrując Internet natknąłem się na
wiersze nieznanej mi osoby, początkowo sądziłem, że to wiersze zmarłej niedawno
artystki, plastyczki, ale idąc tym tropem trafiłem nad Prosnę, i może dlatego
debiutantka Rudowicz mówi o tej rzece, że podobno jest?
Tyle wstępu- zabójczego- jeśli chodzi o mój
refleks- ale może to i dobrze, bo inaczej zabrałem się do debiutanckiej
książki, z wyższego poziomu moich patrzeń (rym w zdaniu zamierzony), jak z całą
premedytacją- wgląd do poetyckiej rzeki debiutantki. Wiem, nie o rzekę tu
chodzi, ale będę trzymał się tego tropu, a także tropów inspiracji
zaczerpniętych od innej poetki, którą pamiętam, że była „szczęśliwa jak psi
ogon”, a także drugiej, młodszej „samosiejki”, która korzenie swoje ma na
Podlasiu. Ale to inspiracje w niewielkim stopniu umocowane w debiutanckim
tomiku. Raczej kokieteria poetki, jakby chciała zaznaczyć swoją przynależność
do nurtu rustykalnego. Wynika jednak, że tak nie jest, co stwierdzam po
lekturze tomu. Zatem czy jest to jedynie wędrówka w przeszłość do okresu
dzieciństwa, z czasem dorastający język, próby ujarzmienia tego języka
neologizmami, a także wiwisekcja stanu świadomości, i na powrót układanka do
pierwotnej postaci, ale już udoskonalonej przez dojrzałą kobietę. Zaiste
(nazwijmy to delikatnie) debiuty dojrzałych poetek, nie tylko wiekiem,
nacechowane są w większości przypadków swoistym studium osobowości dziecka,
podlotka. Taka filozofia dorastania. Natomiast debiuty młodziutkich poetek,
odsyłają nas w świat dorosłych, ba, nawet panuje tutaj syndrom starości,
śmierci, co sprawia, że podmiot siłą rzeczy musi być kreatorem zdarzeń,
patrzeń, osądów. Chwała, zatem Teresie Rudowicz, że stara się uderzać w
autentyzm, za to, że przywołuje swój miniony świat do wierszy jak pedagog,
wykładowca i żąda od swoich podmiotów wiarygodności, klarowności, a także
osobnego przekazu pozwalając na parafrazowanie obrazów w taki sposób, że czas,
miejsce są zawsze aktualne, a czytelnik uczestniczy w zdarzeniach, pozuje do
obiektywu, mając często wrażenie, że sam jest bohaterem tej wędrówki. Nigdy nie
byłem uważnym czytelnikiem poezji. Rutyna powoduje ogląd, jakby z góry zerkam
na wersy, te najbardziej cenne zawsze świecą fosforycznie. Ideał przekazu,
głębia obrazu. Czytanie poezji to szukanie szlachetnego pyłu, dlatego jeśli coś
takiego znajduję, nigdy później nie doznaję zawodu biorąc do ręki kolejną
porcję lirycznej materii. Jeśli poetka z Kalisza pisze: „światło nie spływa,
światło się sączy z jednego miejsca na skórze, tuż pod lewą piersią. Kiedy
zaczniesz się z niego tożsama, ale osobna? Usiądziesz po drugiej stronie stołu.
Rozmowa sklei się z resztek, zawsze są stare grzechy i stare obietnice, Drogi
kuszą skończonością. Toczysz swój kamień, w końcu i tak cię pokona, mała grudka
ziemi, początek i koniec. Amen….” to można oczekiwać w przyszłości kolejnej,
dobrej książki.
psalm 128
Najdroższy
myślisz że sprzedawanie bielizny może być
sposobem na życie Wstyd nie okalecza
liczy się przetrwanie Jakoś trzeba oswoić
strach pisany innymi literami
Mieliśmy być tu razem od wylotu dzieliły nas
godziny Poszłam tylko do sklepu po mięso
na chinkali (Giorgi je uwielbiał) Wspólny posiłek
przed skokiem w przepaść
Bomby spadły na hotel obok naszej kamienicy
czasem słyszę serce Śnię że mnie dotykasz
jak wtedy w Siginachi Mówią że jestem piękna
mogę stać się szczepem winnym
W tym roku Giorgi poszedłby do szkoły
Jerzy Beniamin Zimny