Wciąż nie mogę pojąć zmienności kobiety.
Dwa fakultety kilka wyróżnień a zwykły kapeć
przy drzwiach ma więcej do powiedzenia
o domowniczce przed lustrem, w toalecie
albo przy drzwiach kiedy szuka kluczy a znajduje
kilka słów na określenie sytuacji lirycznej
z udziałem torebki, zamka yeti.
Nie pojmuję szminki na palecie barw
ani zapachu perfum, ona wie, że kwiecień
bardziej uwydatnia się w Vichy.
Zamykam się z wierszach przypominających
flakon, ale coraz trudniej zrozumieć mi kapeć
przy drzwiach, drugi pod kanapą dowodzi
że fruwała za pudrem a znalazła kredkę do oczu.
Moje miłości jak moje książki na regale;
swoje wiedzą o dzisiejszym balu.
Kotyliony i srebrne papierki w co drugim
wierszu, a przecież po północy wszyscy
na sali są pijani. Niedziela się kończy,
orkiestra w futerałach, sen udaje
siostrę przełożoną, skrzypce i strzykawka
w duecie, piano bar z pustymi półkami.
Dobranoc wężowe pełzanie, ślimacze
myśli o miłości. Dobranoc krasnale.
Patrzę na kobietę i wyjmuję z niej swoje żebro,
żebro jest przymiotnikiem resztek ciała,
ciało upadło, bo nie miało sumienia.
Patrzę na kobietę w sklepie z tanią jatką
jesienią rzeczowników wybranych przez podły nastrój.
Na niebie dialog chmur i wiatru,
przewija się temat dymu aż do wątków popiołu.
Patrzę na kobietę i zwracam jej żebro.
Przymiotnikiem głodnego ciała jest Polska.
Cacy!
OdpowiedzUsuń