Dziesiątka Różańca
/.../
Śmierć jest jak cztery pory roku, cztery jej twarze. Zimowa
śmierć jest biała jak ściana, przychodzi zwykle o zmroku, wtedy jest bardziej
widoczna. Nie ma w ręku kosy ani innego ostrza. Jest kobietą odzianą w szaty i nigdy
nie odsłania piersi. Karmi się widokiem poety. Nie wystarczy jej jego błękitna
krew, pragnie czegoś więcej - umierania poezji pod jej wskazującym
palcem. Wskazuje zawsze na skroń, tam, gdzie najmocniej pulsuje krew.
Są takie miejsca, gdzie powstają najpiękniejsze słowa liryczne, dotlenione rześkim powietrzem prosto z gór, jezior i lasów. Tam najcelniej trafia swoim ostrym palcem wskazującym. Wtedy dociera do wszystkich wiadomość piękniejsza od wszystkich śmierci, wieść o narodzinach wielkiego poety w męczarniach, we własnej krwi, w miłości nieśmiertelnej. Czego ona, biała pani, nigdy nie zrozumie. Nie przypuszcza nawet, że może być powodem narodzin wielkości artystycznej.
Są takie miejsca, gdzie powstają najpiękniejsze słowa liryczne, dotlenione rześkim powietrzem prosto z gór, jezior i lasów. Tam najcelniej trafia swoim ostrym palcem wskazującym. Wtedy dociera do wszystkich wiadomość piękniejsza od wszystkich śmierci, wieść o narodzinach wielkiego poety w męczarniach, we własnej krwi, w miłości nieśmiertelnej. Czego ona, biała pani, nigdy nie zrozumie. Nie przypuszcza nawet, że może być powodem narodzin wielkości artystycznej.
Przyszła do Witka
styczniowego dnia. Nie mógł nic powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, bo głos
swój oddał Bogu, na ziemi, w chwili, kiedy był mu ten głos najbardziej potrzebny. Poeta
pisze dłonią, a skarży się ustami. Tego dnia poeta niczego nie wyraził, jego
dusza przemówiła już po tamtej stronie. Po tej pozostały jedynie ślady jego
krwi, na znak pojednania jego duszy z nami. Pojednania wiecznego. Wszystkich
naszych pojednań z nim, przez lata wspólnej wędrówki w wiecznym
cieniu. Przyszła do Witka pani wszystkich cnót zrównania nas wszystkich w jedną wielką cnotę.
Na podobieństwo naszego stwórcy, który zawsze jest z nami, niezależnie od naszych przekonań.
Śmierć Wincentego Różańskiego zamknęła najpiękniejszy rozdział
poznańskiej poezji. Ryzykowne to stwierdzenie, ale nie bezzasadne. Jeśli się
dobrze przyjrzeć, nie było tak wyrazistego poety w Poznaniu od czasów drugiej
wojny. Wojciech Bąk, Roman Brandstaetter, Andrzej Babiński, Stanisław Barańczak,
Ryszard Krynicki, a nawet Edward Balcerzan – stanowili i stanowią odrębne
rozdziały. Pewne rodzaje szkół poetyckich, często nacechowanych klasyką. Natomiast Witek, samorodny lirycznie osobnik
błyszczący słowem, jawi się czytelnikowi jak spadająca gwiazda, im bliżej ziemi,
tym mocniej płonie. Poezja jego jest jak pochodnia, im dalej w mrok, tym
bardziej jest widoczna. „Poeta prowincji”, może ktoś miał rację, ale prowincja
jest bardziej czytelna od metropolii, gdzie widoczny jest tylko skrawek ulicy i
mnogość życiorysów wmieszanych w anonimową społeczność. Z tego właśnie biorą
się u Witka: lekkość fraz, rytm dnia, powolność nocy i bezgraniczna radość z narodzin:
„kry płynęły na wznak, jakby się ktoś narodził, dziecko idące jak włócznia śpiewało”.
Każdemu poecie życzę takiej prowincjonalności.
Każdemu poecie życzę takiej prowincjonalności.
Przed bramą
Miłostowa rozmawiam ze Zbyszkiem Gordziejem, zdawaliśmy razem maturę w poznańskiej „czwórce”. Zbyszek jest synem znanej poznańskiej poetki Heleny Gordziej, odziedziczył po niej talent. Pełni obecnie funkcję prezesa w tutejszym oddziale ZLP. Nie widzieliśmy się całe lata, więc do rozmowy
dłuższej dojść na cmentarzu nie mogło, ze względu na czas, który nas bardzo goni, odkąd
jesteśmy coraz bardziej zaangażowani zawodowo. Wymieniamy tylko adresy, imiona i wiek swoich dzieci,
mówimy o książkach, zerkając bez przerwy na zegarki. A więc do zobaczenia, do
radośniejszych okoliczności, do naszej muzy, którą trzeba wiecznie obłaskawiać. Do snów o
potędze naszej, do potocznego jutra, jeśli zechce nas znów zderzyć w innym
miejscu.
Zbyszek odjechał do
swoich podopiecznych w domu opieki w Jarogniewicach, a Jurek Grupiński pociągnął mnie za rękaw:
- Jedziesz może przez Wildę? – zapytał ciszej
niż mógł.
- Dla ciebie mogę jechać przez
Chwaliszewo a nawet przez centrum i Wildę, tam gdzie nasze rzeczy jeszcze. /.../
(fragmenty powieści Róże z Montreux/ Książka ukaże się w lutym 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz