Wiersz ten będzie miał tragiczny koniec.
Dlatego, że widziałem dzisiaj krew na ulicy,
dlatego że słyszałem syreny.
Wiersz będzie miał środek kosmiczny,
wystartują rakiety, spadną komety ogniste.
Wszyscy będą rozebrani i wyjdą na mróz
aby zrozumieć nagie dzieciątko w kołysce.
Krzemień potarty kamieniem błyszczy,
w wierszu jest polana a na niej lotnisko,
będziemy lądować na plaży twarzą w poduszce.
I tak warto było wszystko od kołyski.
Noc to piernik lukrowany mgłą,
sen nie to samo co czapka niewidka.
Aby koniec miał drzwi poeta wisi na sznurku,
śpiewa głosem zawiasów, milknie mysim piskiem.
Nie ma ja, jest ja - pień z liczbą słoi odpowiadającą śmierci, ona nie znosi rdzenia woli spiralę rozgrzaną do czerwoności, gdzie mech tam korzenie, gdzie korzenie tam gleba rozsmakowana w kościach, gdzie kości tam droga do nich, a na tej drodze ubiegłoroczne liście mirabeli, maleńkie listki które nie zdążyły owoców ocalić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz