Nadejście poety
Jarosław
Trześniewski-Kwiecień, poeta nie tylko z Mławy, jest widoczny wszędzie gdzie
poezja "popasa", chociaż na chwilę, gdzie próbuje wieczorami panować przez kilka godzin, tam gdzie spotykają się poeci zrzeszeni w różnych grupach. Tam gdzie poezja
kotwiczy, tam i On cumuje.
Zmuszony do
napisania tego artykułu mejlem z kwietnia bieżącego roku długo zastanawiałem
się nad casusem poety, który wybitnością swoją „błąka” się po małym świecie
literackim i nie wie o tym, że jest wielkim poetą w małym wymiarze dokonań?
Otóż, wiele
razy na szlaku, gdzie tylko słuchałem jego wierszy, zawsze to samo
spostrzeżenie towarzyszyło i towarzyszy moim rozmyślaniom: dlaczego, dlaczego
tak mało mam na biurku, na regale, jego cudownych wierszy pisanych pod wpływem
intelektualnego uniesienia? Jawi mi się poeta z Mławy nie jak Feniks, ale jak
Felix - szczęśliwe dziecko poezji. Felicita, śpiewam i nie mogę uronić ani
jednej łzy, kiedy wzruszenie bierze górę nad opanowaniem. Dlaczego? Ciepły
człowiek nigdy nie będzie egzystował z zimnym, dotykiem chłodu, powiewem
opamiętania, mając na względzie zaszczyty jak szczyty najwyższe. Bo jest
Trześniewski typem, może wzorem ogłady nie tylko językowym - swego czasu, także
potrafi plastycznie obrazować sytuacje i zdarzenia, jakie miały miejsce przed
laty. Jest przy tym wytworny językowo,
kiedy ciągnie frazy w nieskończoność, i zamknięcie jednej frazy jest
jednocześnie otwarciem następnej, taki zabieg uniemożliwia czytelnikowi
nabranie oddechu. Ale nie jest tak dobrze w całej rozciągłości, tylko w
nielicznych tekstach pomieszczonych w tomie: „Sonaty i repertoria” cudownie
współgra jego język z muzyką klasyczną. Miał okres poetyckiego szczytowania,
kiedy buszował po rodzinnych archiwach, kiedy zauroczony mentalnością wybitnych
polskich poetów, takich jak: Tkaczyszyn-Dycki, czy wspomniany przez Artura
Nowaczewskiego, w artykule opublikowanym w „Toposie” - Czesław Miłosz - ideowi
przywódcy poety z Mławy.
Ale nie na
długo, bo oto Trześniewski postanowił napisać książkę poetycką, od początku do
końca stanowiącą tematyczną całość.
Językowo całkowicie odmienną; jakby antypody swoich dotychczasowych
dokonań. Co niejako potwierdza, sankcjonuje mój do niego zarzut, formułowany w
przeszłości przy okazji naszych poetyckich spotkań. Na eksperymenty jest już za
późno, zwłaszcza w sferze języka, podstawowego tworzywa poetyckiego. To, że Andrzej Sosnowski cztery lata temu wydał w
podobnym tonie, swoje „Sylwetki i cienie”, rzucając czytelnikowi nowe, bardzo
trudne wyzwanie, nie oznacza, że należy pójść w jego ślady. Jest to, bowiem
karkołomne zadanie, ponieważ można popaść w monotematyczność, co obecnie
zarzucam poecie z Mławy, jeśli chodzi o „Nadejście”, książkę wydaną w ubiegłym
roku przez Fundację Duży Format w Warszawie.
Wracając do mejla
z kwietnia, pragnę kolegę uspokoić, „Dzieci Norwida” powstały z materiałów publikowanych
w latach 1976-1989, oraz z tekstów umieszczanych na blogu, szczególnie w
dziennikach. Zrozumiałe, że nie pominąłem poetów młodszych, jak Gałkowska, Jopowicz,
którego z pewnością pamiętasz, Fedorczyka i kilkoro innych. Nie mogłem o tobie
zapomnieć, ale cokolwiek dobrego napisać, jakąś recenzje lub szkic, nie byłem w
stanie z uwagi na brak materiałów źródłowych, o które przy każdej okazji
prosiłem. Mławskie mury były na te prośby głuche. Tłumaczę to brakiem czasu, Twoją
aktywnością medialną, pilnowaniem nie tylko własnych interesów. Portale społecznościowe
absorbują bardziej aniżeli kobiety, których przy Tobie nie brakuje. Ale dajmy
spokój otoczce, niech inni się nią zajmują, i wspólnie zastanówmy się nad tym,
co dalej?
Trześniewski
fragmentaryczny, Trześniewski balansujący od ideału do mniej atrakcyjnego
szczegółu, niezwykle wyrazisty i czuły do bólu, zawsze z dobrym słowem nawet w
otoczeniu meneli. Też Trześniewski zupełnie niewidoczny, kiedy próbuje odejść,
żeby "nadejść", z czymś innym i gdzie indziej? Jakże mi brakuje „czekoladek
Mozarta” jakże tęsknię za językiem płynącym niczym sonaty. z góry lub pod górę.
Z Wiednia, do Krems, albo na dworcu w Budapeszcie - podmiot poety z Mławy
wyławia swoim czułym uchem szmery i tropy naddunajskie, Franciszka Liszta, żeby
przenieść je do pięknych wierszy, z dykcją typową dla niego, rozpoznawalną, i tak układa
wersy w strofy. aby brzmiały w odpowiednim zestawieniu, zupełnie jak wybrzmiewa muzyka genialnego
kompozytora i skrzypka.
Są poeci
jednego lub kilku wierszy. Są poeci jednej książki. Trześniewskiego cenię za sonaty, „Nadejście”
przeszedłem obok, po przeczytaniu, bez emocji i koniecznego zachwytu. Nie jestem
nieomylnym. nie mam prawa wydawać wyroków, jednak, jeśli czytam poezję, to do
niej wracam albo odkładam do archiwum, jeśli jest tam jeszcze miejsce?
Nie ma
Trześniewskiego w „Dzieciach Norwida”, ale będzie w mojej najnowszej książce
pt. „Róże z Montreux”. Bohater pozytywny, niezwykle witalny, chętnie wędrujący za czosnkiem niedźwiedzim, i zbierający polne kwiaty. namiętny palacz i zjadacz
czekoladek, gustowny i charyzmatyczny facet. Gdyby zamiast papierosów z ustnikiem,
rzucił się na fajkę i napełniał ją czerwoną amforą, Wtedy niejedna dama pióra
częściej zaglądałaby do Mławy. I tam nie miałaby czasu na oglądanie mławskich
pomników. Skoro jeden żywy promuje miasto najlepiej jak potrafi. Przedstawiciel
„Pokolenia, które nie wstąpiło”, bo upadła sowremienna mu epoka.
Kiedyś
pisałem: Mława jest wieżna i murna, dookólna łąkami, na Mazowszu wybiórcza.
Dzisiaj dodam: wybiórcza: Jarkowym pisaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz