czwartek, 18 września 2014

Melania Fogelbaum

                                                                                                    Słodycz ust potruła maliny


Ogromnym przeżyciem jest pisać o młodej poetce, pięknej kobiecie, którą los potraktował okrutnie. Przyczynkiem jest poezja mojego z nią "spotkania" ściślej zeszyt z wierszami odnaleziony wśród gruzów Łódzkiego Getta, wydany w formie książkowej przez Wydawnictwo Sonar Literacki w Gorzowie Wlkp. Myślę, że jest to hołd oddany poetce, o której przez lata nikt nie słyszał, mało, kto wymieniał je imię i trudno pojąć, dlaczego dopiero teraz jej wiersze ujrzały światło dzienne? Tym większe jest uznanie dla wydawców, ludzi pióra zaangażowanych w projekt. Melania Fogelbaum, próbuję wejść w atmosferę tamtych koszmarnych lat, zgłębić tajemnice, które zabrała ze sobą na tamten świat, rejestr zdarzeń możliwy do uchwycenia w tekstach przez nią napisanych, i stosunek jej, jako człowieka niezależnie od nacji, do działań prześladowców.  Spróbuję zajrzeć do jej wnętrza przy pomocy tekstów nieprawdopodobnie metaforycznych, że aż odczuwalny jest w nich surrealizm, w pierwszym kontakcie tak pojmowany, ale po lekturze wierszy wyłania się taki a nie inny obraz getta, taka właśnie panowała tam codzienna atmosfera. I te same, powtarzające się sceny z tymi samymi rekwizytami. Dlatego tak często powtarzające się w wierszach.  Zadałem sobie trud przekładania słów na obrazy i doznałem wstrząsającego odkrycia, z którego wynika, że wiersze zostały napisane w gettcie, w stosunkowo krótkim okresie. Można zaryzykować stwierdzenie, że ołówek i zeszyt były w gettcie jedynymi dostępnymi środkami artystycznego przekazu dla tej niezwykle uzdolnionej kobiety.       
   Jest, to coś więcej aniżeli zbiór utworów poetyckich, jest to w pewnym sensie dokument zawierający fakty, przekładane przez poetkę za pomocą obrazowych i sytuacyjnych metafor, na poetycki obraz. Tak obraz, jakby odwrócone ekfrazy tyczące nie płócien a widoków z okna kamienicy w gettcie. Ulica jest tutaj jakby płótnem, na którym jawią się zapamiętane i odbierane na żywo dramatyczne sceny. Tamten czas, tamte duże i małe tragedie jakże trudne do wyobrażenia dzisiaj po tylu latach. Empatia, nawet najbardziej czuła nie jest wstanie oddać tego, co przeżywała Melania Fogelbaum, będąc w środku dramatu, czując się ofiarą, przeczuwając nieuchronnie swój koniec. Sposób, w jaki to oddaje jest nieprawdopodobnie zaskakujący. Celowo nie szukam odniesień, zwłaszcza analogii z innymi tragicznymi postaciami poetów tamtego okresu. Nawet gdybym to uczynił, nie znajdę wspólnego mianownika, ponieważ Melania Fogelbaum w swoich szkicach (mam na myśli zeszyt, w którym pisała na bieżąco) zawarła jakby stenogram scen i wydarzeń, rzecz jasna w poetyckim języku, co czyni jej wiersze, autentycznymi, bez konotacji, bez kreowania czegoś, czego nie przeżyła, są co prawda retrospekcje, porównania stanów i uniesień do obszarów spoza getta. Jest to zrozumiałe, jeśli w wierszach zawarte są elementy tęsknoty, nostalgii za wolnym, niczym niedławionym światem.  Z tego co wiadomo, Melania Fogelbaum nie miała dorobku literackiego, wiadomo tylko że pisała poezję, szkice i eseje, jednak więcej malowała.  Teksty zawarte w zeszycie stanowią tę część dorobku która ocalała podczas likwidacji getta,  czy było jeszcze coś więcej, nie wiadomo. 

Z tomu wierszy wybrałem kilkanaście wersów i fraz, ułożyłem z nich sekwencje,  i jawi się obraz getta bardzo czytelny, mimo nadmiaru metafor, niby nadrealne, całkiem obce semantycznie, a jednak mówię to z przekonaniem, że takie było życie w gettcie. Niektóre zwroty krążą jak sępy w głowie poetki, uderza też optymizm i bije w mroku światło jak jutrzenka: nie tracić nadziei, na zgliszczach jasny i twardy dzień budować. 

    Kroki w obcość ulic i w oknie nie moim, serce obłąkany więzień, w białym domu wilcze dni wyją ulicami i w skorupie zatętni serce. Przekształt, bezwymiar, rozszelest brudna getta wśród drutów północna riviera, dni jak słoma zmierzwiona w zawszonym legowisku. Żebrała o trzask karabinu, rozwiał się na wietrze i krwawił miłości buntu ptak, mysz przegryza szlesty a wiatr młody ciagle na nowo. I pełno po piętrach zmeczonego padła, w wargach szukam mojego boga. Na zgliszczach tych nocy twardy i jasny dzień budować, boże nieistny krzyku, niewyrywany milion umarłych bezdzietnie, na szybach mgła ostatnich oddechów. Wilgocią płacze fotografia, ze zgniłych sieni wypełzły po życie trupy, raz dziesięć raz sto na dzień chłepczą kopyta otępiałych szkap. Bezdnomrok, krawędź dachu zatrzymać księżyc i miłość. Ptak drewniany czarny, karawan rozłupiemy noc na słoneczne ulice, będą stać nie słów lecz tej krwi uporem, jeszcze nie pora na siemię snów czarnych. Z gruzów uparta rzucam pieśń.

    Przesłanie Melanii Foglebaum skierowane do przyszłych pokoleń jest najbardziej dramatycznym apelem jaki miał miejsce w minionym stuleciu. Nie ma w nim zrezygnowania, fatalizmu jaki wyrokował T. Borowski: "zostanie po nas złom żelazny i pusty drwiący śmiech pokoleń" nie ma w nim bezradności w warunkach totalnego zniewolenia, jest olbrzymi optymizm trudny do zrozumienia w warunkach getta. Jeśli "poezja nie wyzwala narodów oraz ludu" to czym jest pojedyncze wyzwolenie od strachu, nieuniknionego przeznaczenia do zagłady? Nie jest to pogodzenie z losem, jest to zwycięski bunt poetki wyrażony nieśmiertelnym słowem: niekiedy słowem ułomnym adekwatnym do sytuacji, mocnym w przekazie zła, w aurze mrocznej z powtarzającymi się rekwizytami, kojarzonymi ze śmiercią. Nieuchronność - z drugiej strony nieśmiertelność dumy i słów, bo to co napisane pod wpływem uniesienia, strachu jest odporne na wszystko. Czas nie odegrał tutaj funkcji zapomnienia, odnalezienie rękopisów nie jest jak sądzę dziełem przypadku, ponieważ są dokumentem tego co się działo w odizolowaniu, za murem getta, które również uległo zagładzie. Rękopis odnaleziony w gruzach, za sprawą ludzi dobrej woli, odradza poetkę jak feniks z popiołów. Wraca do nas cała i nienaruszona, zaczyna mówić lirycznym słowem, mówi że wszystko wymaga ofiar aby ludzkość nigdy więcej nie dopuściła  do bestialstw, wobec których (jak w tym przypadku) poezja się oparła, skutecznie. Jakby na potwierdzenie tego, że sztuka jest nieśmiertelna i nie można jej upodlić tak jak człowieka. 

Melania Fogelbaum urodziła się w 1911 r. Nie wiadomo, kiedy trafiła do łódzkiego getta.  Wiadomo natomiast, że w dniu 1 sierpnia 1944 r została wywieziona do Auschwitz i w dniu przyjazdu zginęła w komorze gazowej.  Dzień 2 sierpnia był drugim dniem Powstania Warszawskiego, w którym zginęła inna poetka, Krystyna Krahelska, autorka tekstu słynnego marszu „hej chłopcy bagnet na broń”, trzykrotnie trafiona w pierś niosąc pomoc rannemu koledze jako sanitariuszka. Przed wojną Krahelska „oddała swoją twarz warszawskiej Syrenie”, przeszła do historii literatury z niewielkim dorobkiem, ale jakże znaczącym historycznie. Melania Fogelbaum zginęła w innej walce, walce o godność w warunkach upodlenia, nie miała możliwości walczyć z bronią w ręku, jej bronią był ołówek i świadomość dobra, które zwycięża zło.
     Staraniem dawnych przyjaciół  opublikowano w 2004 roku „Zeszyt z Getta w Łodzi” w którym zawarto  dwadzieścia cztery utwory poetki, które udało się przetłumaczyć. Osiem lat później Markowi Piechockiemu udało się odczytać wszystkie wiersze z „zeszytu” i opublikować w zbiorze pt. "Drzwi otwarte na nicość”.

Jerzy Beniamin Zimny





























List Melanii Fogelbaum

Iza Fietkiewicz-Paszek

dla M.P.


Więcej już nie wypiszę, choć nic przecież nie jest skończone i wciąż rodzą się słowa.
Czuję się słabo, jadę do mamy, na Waikiki. Zeszyt ukryłam bezpiecznie.

Musi minąć zawierucha, sny kamienne i wiele lat, musisz się narodzić,
spojrzeć w żużle moich oczu, pojąć, że jeszcze się ze mnie nie wyziera śmierć,
chociaż nie zmienię już żadnej puenty,

wszystko przesądzone. Mam 33 lata, mam niedokończone wiersze, mam umrzeć.
Ty masz się pokaleczyć odgarniając gruzy.

Jestem tu w samym środku lata i w środku mojego miasta, nie mogę napisać,
że jestem w środku życia. Mogę tylko liczyć na to, że mnie odnajdziesz, uwolnisz
wszystkie niewypowiedziane słowa;

poza nimi nie będzie już nic. Może kilka zdjęć, ważnych dla czułości, dla snów,
dla chwili, w której stracisz wiarę, a ja nie będę umiała ci jej przywrócić
ruchem zasłonki, skrzypieniem schodów.

A może to wszystko jest w zgodzie z planem? Każdy koniec, moje gruzy, twoje
przeczucia, nieskończoność wierszy? Może naprawdę muszę już jechać,
żebyś mógł przejść przez te drzwi, nie wrócić.


6/8 stycznia 2013