czwartek, 29 maja 2014

Szczelina na subpoezję



Inaczej nie mogę oflagować najnowszej książki Beaty Patrycji Klary. Mam póki, co problem natury erudycyjnej. Jednak jest coś uniwersalnego w tym niespotykanym produkcie, produkcie wszech artystycznych rzemiosł  (określenie nieujmujące artyzmu warsztatowego)  zawierającym wszystko, co potrafi zagrać, uderzyć w zmysły, pobudzając je do uczestnictwa w misteriach. Misteriach wyniesionych z dalekiej przeszłości na scenę nie tylko poetycką. Czuję się jak uczeń Diabła nauczany przez Boga i odwrotnie, przy czym memento mori - nie jest tutaj cytatem, maksymą, raczej propozycją nowej maksymy sugerującej śmierć, jako początek życia, koniec końców, początek początków, z trawiącym duszę soliterem, ale nie zabójcą.  Książka Klary jest wyzwaniem, rękawicą rzuconą wszystkim możnym poetyckiego światka. Pod każdym względem - treści, formy, a nawet dowolności przekazu (odejście od obowiązujących kanonów) przy czym szkic, esej, proza poetycka, wreszcie sama poezja – nakładają się tutaj w jeden językowy obraz, nie czyniąc z tego powodu żadnych ujemnych konsekwencji.  Nie wiem, jaki będzie odbiór książki, na pewno zasada włożenia kija w mrowisko – jest stwierdzeniem nie bez pokrycia, póki, co jestem pod wrażeniem tego, co czytam. I czekam na to, co będzie się działo dalej. Książka budzi wiele kontrowersji, z pewnością nie należy do tych pozycji, które nic nie wnoszą. Przeciwnie. Aż nadto.  

Jerzy Beniamin Zimny

piątek, 23 maja 2014

Tańczący gronostaj


Wczoraj 22-go maja minęła siedemnasta rocznica śmierci Marka Obarskiego, poety, prozaika tłumacza, dziennikarza. Żył okrągłe pół wieku, jakby połowę swojego życia, jeśli przyjąć zasadę, że poeta żyje szybciej, a nawet dokłada nieprzespane noce. Marek żył tak samo jak pisał, więc według własnego prawa, niekiedy wbrew sobie, kiedy tego wymagało życie zawodowe i rodzinne, zwłaszcza po roku dziewięćdziesiątym, kiedy to zniknęły z rynku instytucje, w których zarabiał na chleb. Pojawiły się nowe, bardziej wyrafinowane, ale Marek i z tym sobie poradził, pracował jednak ponad siły w roli tłumacza dla kilku wydawnictw komercyjnych. Pamiętam nasze spotkania na neutralnym terenie, opowiadał jak wygląda każdy jego dzień, i że nie zawsze to, co się robi można nazwać pasją. Kiedy wpadał mu do tłumaczenia jakiś tom poezji - odżywał, nabierał przekonania, że jest jeszcze komuś potrzebny, że w nowych warunkach da się żyć.
  Marka poznałem w połowie lat siedemdziesiątych w redakcji poznańskiego Nurtu. Pracował tam prowadząc swój dział związany z poezją i recenzjami. Mieliśmy stały kontakt roboczy, były to ciekawe czasy, dużo się działo w literaturze, a Marek okrzepł po okresie bujnej młodości w szeregach ludzi wyzwolonych kulturowo, jak większość młodych wtedy ulegał modzie i trendom przychodzących z zachodu mimo cenzury i jawnego zwalczania tego, co nasiąknięte było kapitalizmem.
  W połowie lat dziewięćdziesiątych spotkaliśmy się kilka razy u mnie, po wyprowadzce z Kuźniczej, sąsiedztwa Witka Różańskiego - na Świerczewo. Marek chętnie zahaczał o mój adres i anonsował swoją rychłą przeprowadzkę na Winogrady. Byłem u niego z żona na tzw. parapetówce, kupiliśmy jakiś przedmiot poznańskim zwyczajem do nowego mieszkania, pokropiliśmy, aby nie spadał tynk, rozważając dalsze losy polskiej literatury w warunkach wolnego rynku. Krótko potem dowiedziałem się o jego nagłej śmierci.  
  Marek nie doczekał się faktu podsumowania własnej twórczości.  Jak dotąd niewiele się ukazało na jego temat. Nie był za życia poetą łatwym w sensie percepcji, jednak jego książki krążą wśród czytelników. Od czasu do czasu nazwisko Obarski pojawia się przy różnych okazjach, kiedy jest mowa o poetach przeklętych. Tak, Marek należy już do Gwiezdnego Szlakużyciopisanie mu się przypisuje, jako udział w tym nurcie, obok kolegów na czele ze Stachurą i Brunem. W tym przeświadczeniu dzisiaj zapalam znicz symboliczny mając nadzieję, że pragnienia kolegi zostaną spełnione i dokończy to, co zaczął ale już w nowym wcieleniu?

 Egzystencja życia w śmierci, to poetyckie credo Marka Obarskiego. W tomie poezji „Kwiat płodu” wiersz „Kości i ciało” otwierający tom, przywołuje zwodnicze synonimy życia i śmierci: ciało-śmierć, kości- życie?
Nie są to bynajmniej rekwizyty poetyckie. Utożsamia się z nimi podmiot liryczny rozdarty na ja – życie subiektywne, ja – obiektywna śmierć. Typowe odwrócenie pojęć tak częste u Obarskiego.
Autor z zadziwiającą precyzją wnika w niezdefiniowane obszary genezy naszego bytu. Próbuje je określić. Wszystko według niego jest ważne, jeśli można się tym posłużyć w definiowaniu zjawisk. W świadomości podmiotu wszystko jest zmaterializowane: „kości”, które się zrastają - ciało świadomości” a więc – reinkarnacja, lecz znów w odwróceniu pojęcie powstawania życia.
  Według Obarskiego zalążkiem życia jest jego pierwowzór istniejący obiektywnie, przygotowany do bytu jedynie ciałem. Śmierć jest aktem twórczym, podczas którego świadomość ulega zmaterializowaniu. To jest właśnie „kwiat płodu” z ukształtowanym rdzeniem świadomości, wokół której rozwija się doskonalsze ciało.
  Genezy ludzkiego bytu należy szukać nie w materii, ale w świadomości: pełnym wyzwoleniu – doskonałości:

(…) zwiódłszy nerwy
płeć i wzrok
postradałem swe
ciało….
śmiertelny relikt
na przedprożu
świadomości…

  Proces ten ma swój koniec u progu „widnokręgu”, który jest nie tylko początkiem wyzwolenia, ale także „kresem bezdomności”, bowiem ciało nigdy nie będzie tożsame z otaczającą je rzeczywistością, lecz wyłącznie świadomość, która tę rzeczywistość określa i bezustannie kształtuje.
  Lektura: „Kwiatu płodu” i całej poezji Obarskiego nawet wytrawnemu czytelnikowi nie przychodzi łatwo. Tworzywo, którym posługuje się poeta tylko z pozoru jest proste. Bogactwo przyrody, której Obarski jest wnikliwym obserwatorem, to tylko sceneria towarzysząca zjawiskom głębokiej dramaturgii naszego bytu. U jego podstaw usadowił się podmiot tej poezji. Bynajmniej nie w pozycji wyczekującej. Polemizuje, więc z wszystkim, co dwuznaczne lub wątpliwe, sięga głębiej niż sprawdzalnie nie pomija niczego, co może mieć związek z nim samym. To już nie poezja, to obsesja z wynaturzonej pasji, która prędzej czy później stanie się mitem, mitem Obarskiego. Tymczasem – jest swoistym dokumentem świadczącym o istnieniu w przeszłości, pewnych zjawisk, które uległy przekształceniu, lub zupełnie zanikły:

(…) Odchodząc stąd porzucił
swe zwęglone ciało
na najciemniejszym
skraju widnokręgu…
 
Dualizm w wierzeniach pogan: Bóg o dwóch obliczach – nocy i dnia. To interesujące. Znajdujemy w „Kwiecie płodu” takie stwierdzenie odkrywcze:

(…) tropiłem o świtaniu
pierworodną gwiazdę
graniczne ciało
widnokręgu.

„Graniczne ciało” może jest to ciało astralne, albo materialny twór świadomości z pogranicza życia i śmierci – początek procesu reinkarnacji? W pierwotnym wcieleniu? Gdyby tak było nasuwa się teza o wcześniejszym jej początku, a jeśli tak, to można mieć podejrzenie fuzji obu wcieleń jeszcze za żywota lub podczas aktu śmierci? Brzmi to nieprawdopodobnie. Obarski prowokuje przedmiot swoich dociekań i zdąża jak sądzę do prób empirycznych, poznawczych eksperymentując na samym sobie? Cała jego twórczość jest tajemnicza, z pogranicza fikcji i rzeczywistości, przy czym tropy rustykalne świadczą o wpływie magii i guseł na jego osobowość. No i przyroda, poeta twierdzi, że w niej należy szukać odpowiedzi na wszystkie pytania o początki życia, a także kontynuacji życia po śmierci. Nie ważne, w jakiej postaci?
  Poezji Obarskiego nie da się ująć w żadne konwencjonalne ramy. Nie kreuje jej codzienność. Podmiot – trudny do określenia, bez oblicza jakby odkrywa a nawet stwarza obszary obcej cywilizacji, posługując się stanem naszej świadomości, aby wszystko było zrozumiałe. „Obca” cywilizacja może być początkiem każdego z nas i to nie tylko w ujęciu historycznym. Wszystko dzieje się w przestrzeni a czas niekoniecznie musi być wyznacznikiem naszej obecności? Funkcje te pełni nasza świadomość:

Spojrzenie przestrzenią
więcej boli (…)

A więc, im wyższy stan świadomości tym więcej pytań bez odpowiedzi, ale więcej wniosków użytecznych, innymi słowy wyobraźnia jest w stanie ogarnąć to, czego nie jest w stanie pojąć świadomość, wnikanie w struktury podświadomości wymagają całkowitego wyłączenia lub w znacznym stopniu ograniczenia funkcji świadomości. Jedna i druga są jednak niepodzielne, więc Obarski nie daje odpowiedzi tylko jak wytrawny badacz drąży tematy egzystencjalne w powiązaniu z duchem.
  Świat tych wierszy - martwy i niedostępny, w którym jednak wszystko żyje w pełnej symbiozie – istnieje. Tylko wiedzo o nim jest na tyle skąpa, że wyobraźnia podmiotu przewartościowuje jego realia. Ale czy tylko z tego powodu musi być nierealny?  Obarski odpowiedzi nam nie udziela. Sami musimy ją znaleźć. Nie doszło, więc do promocji bohatera tych wierszy, ani w przeszłości ani obecnie. Odosobniony, może wiarygodny, ale hermetycznie samotny – grawituje ku prawdzie, w gruncie rzeczy jest bardziej od niej odległy w swojej kreacji zawężonego świata. sam zresztą się do tego przyznał:

(…) Stałem się, jestem
ziemia i widnokręgiem
który siebie
oddala, przybliża (…)

Odkrycia przybliżają prawdę wzniecają nowe wątpliwości. Na rozwiązanie ich nie wystarczy czasu. Bohater Obarskiego przekonywująco inspiruje do wyjścia poza stereotyp zachowawczej świadomości. Stereotyp, bo świadomość wprawdzie jest podłożem wyobraźni, ale nic ponadto, dopiero wyobraźnia będąc podłożem podświadomości czyni z człowieka coś więcej aniżeli twór materialny zdolny do myślenia. Tę cechę Obarski posiadł w najwyższym stopniu. Czego wyrazem jest jego twórczość bez wyjątku. Szkoda, że tak wcześnie poeta dopiął swego porzucając swoje doczesne wcielenie. Siła wyższa, ta sama siła, której dociekał i doświadczył w dniu 22 maja 1997 roku, kiedy to jego serce przestało bić.

Jerzy Beniamin Zimny







wtorek, 20 maja 2014

Morze zagląda do okien

Niezwykła to antologia i niezwykli ludzie zawiązani z Darłowem, miastem o bogatej i barwnej przeszłości, ludzie piastujący funkcje w strukturach organizacyjnych miasta, pionierzy powracającej do Darłowa polskości, ludzie tworzący dobra kultury i dobra materialne, pedagodzy, historycy i ludzie gospodarki. Praca codzienna wypełniana troską o przyszłość młodszych pokoleń, zamiłowania do sztuki, rozwijanie własnego talentu – wszystkie te wartości skupiają się w niniejszej antologii, która jest udokumentowaniem dorobku a także stanowi satysfakcję dla twórców i wydawcy mając na uwadze utwory w niej umieszczone, będące odzwierciedleniem czasu, w którym żyli i żyją nadal.       Morze zagląda do okien, pisze Lidwina Pawlak w jednym ze swoich wierszy, cytat ten znakomicie obrazuje sytuację liryczną autorów antologii.  Przedstawicieli kilku pokoleń, na czele z nestorami życia kulturalnego miasta - Stanisławem Dulewiczem, Witoldem Hubertem, Konradem Kazimierzem Wojtasem, Stefanem Janiczakiem.  Wymienieni, większość swojego życia poświęcili pracy na rzecz miasta. Stanisław Dulewicz, zaraz po wojnie organizował oświatę, uruchamiał nieczynne obiekty komunalne, przewozy kolejowe i zakłady pracy, kierował akcją siewną oraz zabezpieczał zabytki kultury. W wolnych chwilach realizował swoje zainteresowania literaturą, pozostawił po sobie literacki dorobek, w którym dominuje patriotyzm, przywiązanie do humanitarnych zasad, sentyment do morza i miasta, w którym pozostał na zawsze. Witold Hubert, niezwykle barwna postać, żołnierz Września 39, obrońca Helu, człowiek oddany morzu po wojnie, szczególnie jego działalność na rzecz znaczenia Darłowa, jako portu jest do dziś wspominana przez byłych podwładnych, most darłowski jest nie tylko symbolem tamtych czasów, przypomina potomnym Witolda Huberta, jako wybitnego Darłowianina. Konrad Kazimierz Wojtas, jego życiorys budzi podziw i najwyższy szacunek, nie sposób wymienić odznaczeń i wyróżnień, dokonań w wielu dziedzinach życia. Dorobek literacki, ślady jego działalności na rzecz kultury w tym literatury są do dziś widoczne.    Warto pochylić się nad poezją Tadeusza Zwilniana Grabowskiego, który doczekał sędziwego wieku, pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką, podobnie Stefan Janiczak.  Wymieniona czwórka poetów, w sensie historycznym jest w jakimś stopniu reprezentatywną w niniejszej antologii.  Od nich się wszystko zaczęło, przedstawiciele kolejnych pokoleń wnosili i wnoszą nowe wartości językowe i artystyczne adekwatne do czasu, w którym nadal tworzą. Bardzo szerokie spektrum twórczości, od poezji poprzez esej, publicystykę, teksty piosenek, scenariusze do widowisk, czy wiersze dla dzieci.
Antologia niniejsza jest czymś więcej aniżeli prezentacją utworów lirycznych. Dokonując wyboru tekstów musiałem pochylić czoło przed historią napisaną przez ludzi tego miasta. Nie da się oddzielić ich twórczości od innych dokonań i nie rzadko czynów heroicznych. Chociaż niektórzy spoczywają już w ziemi, którą ukochali, ich „drugie życie” trwa nadal, w tym, co pozostawili po sobie, w tym, co jest widoczne na ulicach Darłowa, i to, co tkwi w sercach i pamięci Darłowian. Druga grupa autorów antologii to poeci o uznanej w kraju marce, Czesław Kuriata, wybitny literat debiutujący w latach sześćdziesiątych jest autorem pięknego poematu, którego fragmenty zostały umieszczone w antologii, imponujący jest Jego dorobek, a także wysiłki czynione na rzecz literatury w środowisku pomorskim, integrujące twórców w tym rejonie. Elżbieta Tylenda może poszczycić się znakomitym debiutem poetyckim, w kolejnej książce potwierdziła swój talent, jest aktywną w kontynuacji integrowania środowiska artystycznego w Darłowie, przy udziale wielu osób na czele z administracją miasta i instytucjami powołanymi do pracy na rzecz kultury. Dużą wartość prezentuję wiersze Elżbiety Gagjew, Emilii Maraśkiewicz, Izabeli Kalickiej, Piotra Emanuela Krausa, Bogusław Janiczaka. Pozostali autorzy antologii nie odbiegają poziomem, dlatego książka ma swoją wartość bibliofilską, z pewnością stanie się ważną pozycją w bibliotekach nie tylko darłowskich.  Warto też wspomnieć o Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim, który jest dziełem darłowskiej poetki Elżbiety Tylendy. Początkowo miał nosić nazwę „O Denar Eryka”, następnie, z inicjatywy Dyrektora Muzeum Zamku Książąt Pomorskich w Darłowie, Jerzego Buziałkowskiego, zmieniono nazwę na aktualną. Głównym Organizatorem został Darłowski Ośrodek Kultury im. Leopolda Tyrmanda.  Pierwsza edycja Konkursu odbyła się w 2012 r. Wpłynęło ponad 130 zestawów (ok. 500 wierszy) z kraju i z zagranicy. Pokłosiem jest druk almanachu z nagrodzonymi i wyróżnionymi wierszami.  Konkurs wpisał się w program corocznych, prestiżowych wydarzeń kulturalnych Darłowa.  Komisjom konkursowym przewodniczyli uznani poeci i krytycy literaccy: Krzysztof Kuczkowski, Bohdan Zadura, Andrzej Sosnowski.
Burmistrz Miasta Darłowo – Arkadiusz Klimowicz napisał: „ … Nasze Królewskie Miasto Darłowo jest miejscem otwartym na sztukę, jest miejscem przyjaznym poetom. Z radością wsparłem cenną inicjatywę Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O Trzos Króla Eryka”. Gratuluję wyróżnionym i zapraszam do udziału w kolejnych edycjach…” /Almanach I OKP „O Trzos Króla Eryka” 2012 r./
W Darłowie czuje się klimat sprzyjający sztuce, inspiracją jest nie tylko morze i związani z nim ludzie, przede wszystkim, bogata historia miasta, widoczna na każdym kroku w zabytkach pieczołowicie chronionych i odnawianych. Znakomicie współgra z tym, co jest robione obecnie dzięki władzom miasta, dzięki spadkobiercom tradycji, którzy wnoszą swój osobisty wkład w kulturę, gospodarkę, i edukację kolejnych pokoleń.  Odzwierciedleniem tego jest niniejsza antologia, dokumentująca prawie stuletni okres słowa lirycznego, dobra materialne kultury i nie tylko kultury. Dziedzictwo materialne kultury Darłowa jest widoczne w wierszach, piosenkach, dramatach autorów wszystkich pokoleń. Nie tylko morze inspiruje, także zabytki i przede wszystkim, historia miasta. Lektura wierszy umieszczonych w antologii oddaje ze szczegółami obraz Darłowa, zmieniający się na przestrzeni wieku. Nacechowany historią, przemianami społecznymi, rozwojem gospodarczym i osobistymi przeżyciami autorów. Nie sposób wymienić wszystkie walory książki, jest ona dopełnieniem wszystkich wydawnictw historycznych, które się dotąd ukazały w Darłowie, dzięki takim pasjonatom jak Leszek Walkiewicz. Kronika Kościoła Mariackiego i wiele innych pozycji – stanowią cenny materiał historyczny, albowiem w Darłowie jest bardzo dużo ciekawych miejsc, które dokumentują a nawet obrazują odległą przeszłość. Wiele się wydarzyło na przestrzeni wieków. Nie tylko morze przyciąga turystów, o tym wiedzą liderzy pióra w mieście i starają się dokumentować na różny sposób swoje spostrzeżenia, odczucia, swój talent wykorzystują na rzecz umiłowanego miasta.  Antologia Literacka Darłowa, jest unikalnym wydawnictwem w skali kraju, rzadką w gatunku i formie, a już całkowicie osobną, jeśli wziąć pod uwagę okres, jaki obejmuje. Bez mała wiek dorobku twórczego autorów, mieszkańców miasta, różnorodność zawartej w niej poezji, od Romantyzmu poprzez Młodą Polskę, pokolenie Współczesności, Nową falę aż do obecnej awangardy. Jak dotąd – w jednym miejscu, z tak obszernym okresem czasowym, z przedstawicielami wielu pokoleń poetów pod wspólnym hasłem – nikt czegoś podobnego w kraju nie wydał.  Dlatego warto pochylić się nad dziełem wydawniczym (nie boję się użyć tego określenia) oficyny darłowskiej.




Tegoroczna edycja Konkursu "O Trzos Króla Eryka" była niezwykle uroczysta. W zabytkowej sali na Zamku Książąt Pomorskich  spotkali się uczestnicy konkursu, nagrodzeni poeci oraz Laureaci poprzednich edycji" Dominik Żyburtowicz i Jerzy Fryckowski. Poziom konkursu był wyższy aniżeli w poprzednich latach, jeśli chodzi o ocenę nadesłanych zestawów. Przynajmniej połowa autorów prezentowała teksty na poziomie drukowalności. Jeśli chodzi o laureatów, to znów pojawiły się nazwiska Marcina Jurzysty z Torunia, Piotra Jemioły z Niwisk, Edyty Wysockiej z Miastka. Rafał Baron z Gdańska, zwyciężca konkursu jest poetą znanym, nagradzanym wielkorotnie w kraju, Marcin Jurzysta jest autorem znakomitego tomu poezji "Ciuciubabka", natomiast Piotr Jemioło zdradza od pewnego czasu wielki talent, szkoda, że z Rzeszowa do Darlowa jest tak daleko, jednak wiersze Piotrka poraz drugi uświetniły Almanach Darłowski.  Spod Torunia pochodzi czwarty z laureatów Piotr Arent, mniej znany poeta ale posiadający talent, wiek też jest jego atutem, oraz śodowisko  toruńskie, w którym jak grzyby po deszczu wybijają coraz to kolejne talenty literackie. Darłowskie święto poezji uświetnił tym razem Karol Maliszewski, prezentując swoje najlepsze wiersze z niezwykle bogatego dorobku. Przyjechał wprawdzie samochodem al,e co najważniejsze - cześciowo w relacji Przemyśl-Szczecin, przynajmniej na odcinku Wrocław-Goleniów mijając po drodze Zieloną Górę i Gorzów. Lektura najnowszej prozy Maliszewskiego jest bardzo frapujaca ( tak stwierdziły, niektóre panie uczestniczące w spotkaniu) rzadko się zdarza aby autor na poczekaniu tytułował okładkę książki oraz wpisywał swoją parafę wyręczjąc tym samym drukarza? Zaskakujące jak zaskakująca jest proza autora "Manekinów" w ostatniej jego książce. Polecam tym wszystkim, którzy mają już dość opowiastek wziętych wprost z tras europejskich, polskie trasy nie są gorsze, tak jak polska literatura przykryta ściółką tytułów wymagających tłumaczeń z obcego na polski.

Klimat literacki w Dałowie ogarnia coraz wiecej pasjonatów literatury, klimat podsycany przez władze miasta. Arkadiusz Sip, Leszek Walkiewicz, Elżbieta Tylenda, Miejscowa Biblioteka i Szkoły - to lokomotywy kultury w Darłowie. Podczas Biesiady, uczestnicy mogli się dowiedzieć o planach na najblizsze lata, jeśli wszystko będzie zrealizowane, to do Darłowa turyści będa przyjeżdżali nie tylko po słońce i plażę. Z każdym rokiem inaczej odbieram to miasto, zaskakiwany wyglądem nowymi obiektami, a zieleń i parki, także zabytki odnawiane - świadcza o gospodarności Darłowian, i gospodarzy tego miasta.  Tak było i tego roku kiedy odkryłem uroki okolic Zamku, zwłaszcza Wyspę Łososiową, no i płaskorzeźbę herbu miasta na balustradzie mostu nad Wieprzą.  



Jerzy Beniamin Zimny
     























środa, 14 maja 2014

XXX rocznica śmierci Andrzeja Babińskiego

Cmentarz Junikowski, największa nekropolia Poznania. Zbieramy się przy bramie głównej, ulica Grunwaldzka przebudowana bez problemu można tutaj się dostać nawet w godzinach szczytu. Ostatni zjawia się Jurek Grupiński, po krótkiej wymianie zdań udajemy się Aleją Zasłużonych w kierunku kaplicy skąd prosto na pole trzynaste gdzie niedawno spoczął Tadeusz Stirmer. Cztery miesiące minęło od jego śmierci, a wydaje mi się, że z alejki wyjdzie potężne chłopisko i delikatnym gestem pośle pozdrowienie w naszym kierunku. Pustka, ludzi prawie nie ma, tylko bujna zieleń i świergoty ptaków nam towarzyszą, Jerzy kostatuje: aż się wierzyć nie chce, że ten bujny park jest miejscem pochówku? Spoczynku - dodaję, spoczynku zasłu żonego, choć nie zawsze przychodzi we właściwym czasie.  Tadeusz mial jeszcze tyle do zrobienia, Andrzej - to już tylko pamięć i wiersze po nim, trudno odtworzyć ostatnie lata jego życia,  strzępy informacji wyrywane z pamięci, książki  i nieliczne fotografie. Pochodził z Podlasia, zakotwiczył w Poznaniu, tutaj żył ze starszym bratem i ojcem. Brat Stanisław wykazywał duże zdolności literackie, podobno dorównywał Andrzejowi. Przez jakiś czas za sprawą Edka Popławskiego organizowano konkursy poetyckie imienia Babińskich.  Odmawiamy modlitwę za Tadeusza i po minięciu trakcji energetycznej udajemy się na pole trzydzieste piąte wypatrując sosny - znaku szczególnego nagrobka Andrzeja. Jest wyższa aniżeli dwa lata temu kiedy Karol Samsel zapalał swoje znicze Andrzejowi. Zauważyłem, że sosna wtedy wygięta ku dołowi, teraz jakby zaczęła się kierować ku niebu? Przez ten czas urosła w znacznym stopniu. Karol Samsel odnalazł grób Babińskiego  podczas gdy ja zastanawiałem się, czy jest to właściwe pole. Przyroda zakamuflowała kwatery w sposób nieprawdopodobny, zieleń pokrywa wszystko, nawet beton, co zauważyłem w niektórych starych alejkach. 

Wspominamy kolegę, przywołujemy z pamięci, każdy od siebie, to co mu utkwiło najbardziej. Jerzy czyta fragmentu protokołu zamykające śledztwo wyjaśniające przyczyny śmierci poety.  Czytamy wiersze Andrzeja, a także testy własne jemu poświęcone. Słońce dzisiaj do południa było ukryte, pojawiło się na cmentarzu w całej krasie. Jest ciepło i przyjemnie, sosna pachnie żywicą, płoną znicze tak hołubione przez Andrzeja, i przestała warczeć suka ziemia. Ta sama, która towarzyszyła Andrzejowemu przyjściu na świat. Zamilkła  wraz z nim, a dalej to już tylko chodzą zegary, zegary zjawisk artystycznych, tylko innym tempem jak zauważył był Andrzej. Zegar arystyczny poety przyspieszył, nabiera tempa dzięki miłośnikom jego poezji, dzięki kolegom, którym przyszło poznać smak przemian ustrojowych o które on sam walczył. I być może przypłacił życiem?  Od siebie mogę dodać - przy modliwie o jego zbawienię - że herbata już nie jest tak dobra i mocna, mimo że nie na kartki, papierosów w brud, lecz nie na kieszeń rencisty, a reszta ? Z resztą kolego sobie radziłeś nie przebierając w słowach, Wersal czy Belweder, a nawet speluna przy Kościelnej, wsio ryba, byle nie ubywało lasów wyrąbywanych na wątpliwej wartości poezję.  Czarna czy czerwona peleryna, z każdej strony można ją na grzbiecie nosić, jak wtedy na dworcu głównym.  A i kryształowy wazon potłuc w hollu wypełniony wątpliwej jakości winem. Się żyło i gniło w majestacie poezji, pani od udręki, czasami nocą podawała swoją czułą dłoń we śnie, rankiem ani śladu po niej, tylko roznosiciele mleka dzwonili na nasz anioł pański, Anioł Poetów.

Jerzy Beniamin Zimny

wtorek, 13 maja 2014

Debiuty 2013



Odkąd sięgam pamięcią, nie było tak obfitego w świetne debiuty roku. A pamięć moja sięga połowy lat siedemdziesiątych, kiedy zacząłem realizować swoją pasję rejestrowania książek debiutanckich w obszarze poezji. Było to bardzo ciekawe zajęcie, pamiętam- Dom Książki usytuowany w pobliżu Okrąglaka, raz w miesiącu dreptałem na drugie piętro gdzie królowała poezja, regały z debiutami były miejscem moich penetracji. Ukazujące się debiuty bez wyjątku trafiały do takich księgarń, na niektóre tytuły obowiązywała subskrypcja, nawet w przypadku znaczących debiutów, których wprawdzie było niewiele, ale rozgłos robił swoje, wydawcy byli bardzo czuli na takie sytuacje, trudno się dziwić a jeszcze dzisiaj zwłaszcza - trudno zrozumieć, że książka może być przedmiotem reglamentacji?  I była, pomimo bardzo dużych nakładów rzędu dziesiątek tysięcy sztuk egzemplarzy? Różnica między dziś a wczoraj jest przepastna. Dlaczego? Odpowiedź tkwi w nieograniczonym dostępie do rynku każdego, kto chce pisać, a nie kupować książki.  To już nagminne i może świadczyć o kurczącej się rzeszy poetów z prawdziwego zdarzenia. Poeci czytali poezję i nadal czytają, ci, co uważają się za poetów nie czytają, bo brakuje im bakcyla, którym nie zdążyli się zarazić, dotyczy to głównie autorów debiutujących w późnym wielu. Możliwość publikacji w Internecie spowodowała prawdziwą erupcję wydawniczą, nie idzie to jednak w parze, z jakością, ilość wydawanych książek rocznie przerasta możliwości finansowe czytelnika i wprowadza dezorientację, jeśli chodzi o wyłowienie wartościowych pozycji.

Ubiegłoroczne debiuty mocno potrząsnęły środowiskiem literackim. Jest to skutek ekspansji młodych, bardzo młodych poetów, którzy sygnalizowali już swoje aspiracje kilka lat temu. Mieli, na kim się wzorować, lecz w odpowiedzi narzucają swoją odmienną osobowość, demonstrują już nie sprzeciw jak to było zawsze, lecz odejście od gruntu wydeptanego przez poprzedników. Grunt nie zawsze twardy i ugruntowany w sposób akademicki. Nie może być mowy o jakichkolwiek eksperymentach, tacy poeci jak Taranek i Brewiński proponują nowomowę upstrzoną muzyką i tańcem, z kanonów czynią zabawę w rytmie swoich ulubionych figur, Do tego w aurze magii oczyszczonej z mistycyzmu prowadzą dialog z potencjalnym czytelnikiem zmuszając go do zwariowanej zabawy kończącej się ekstazą, w najlepszym przypadku szokiem emocjonalnym, niezależnie od wieku, a więc w jakiś sposób sobie tylko wiadomy, uzyskują akceptację a nawet uwielbienie, zwłaszcza u młodych czytelników. Clubbing Brewińskiego i Repetytorium Taranka, śmiało mogę nazwać wydarzeniem poetyckim roku. Nie ukrywam, czekałem na te debiuty albowiem publikacje obu poetów w ostatnich latach, ich, jakość, zapowiadały sukces. Nominacje do Sileliusa, są tego potwierdzeniem, a komu przypadnie palma pierwszeństwa, dla mnie jest obojętne, ponieważ obie książki są znakomite, różnią się od siebie, co świadczy o pojawieniu się odrębnych głosów, jeśli nie nowych indywidualności w świecie poezji polskiej. Z ubiegłorocznych debiutów, trzeba tez wymienić, z obowiązku, Seweryna Górczaka, Szymona Jakucia Domagałę, Martynę Buliżańską, a także poetę z Poznania, Macieja Rasia. Cała czwórka w plebiscycie internetowym zajęła czołowe miejsca. Wśród nominowanych znalazły się debiuty Arkadiusza Kwaczka, Łukasza Kuźniara, Rafała Krause, Szymona Słomczyńskiego, Karoliny Kułakowskiej. Dużo, bardzo dużo dobrych debiutów jak na jeden rok. Raduje się serce i podpowiada, że o przyszłość poezji możemy być spokojni. Korzystając z okazji wspomnę o bezpośrednim zapleczu, na horyzoncie pojawiły się nowe sylwetki młodych, nie mam wątpliwości, że debiuty Patryka Nadolnego i Piotra Jemioły będą również znaczące. Jestem pod wrażeniem ich dojrzałości warsztatowych, zrozumieli, że ja liryczne na jakiś czas przeszło do historii, jeśli kiedyś powróci to na pewno w innym wymiarze znaczeń, a doświadczenia Brewińskiego i Taranka znajdą epigonów, chociaż nie będzie to łatwe. Decyduje osobowość i talent, tego nie da się powtórzyć, co najwyżej powielić w mniej udany sposób. 

Na koniec o debiutach późnych. Było ich sporo, nawet całkiem sporo. Mają tendencję wzrostu pod względem ilości wydawanych tytułów.  Zaryzykuję liczbę około pięćsetki? Z tych, co czytałem na pierwszy plan wybijają się debiuty Bożeny Kaczorowskiej i Łucji Dudzińskiej. Obie poetki publikują od kilku lat, a więc pod mocnym wpływem szeroko pojętej percepcji warsztatowej zorientowanej na konkursy i panujące kanony, modne w określonym czasie. Stąd naleciałości rustykalne u Dudzińskiej, stąd opisowość u Kaczorowskiej. Przy czym Kaczorowska stara się pokazywać swój świat w sposób niebudzący wątpliwości, przywołuje miejsca z pamięci i nadaje im jakby nowe znaczenia semantyczne, to duży plus. Piętna narracyjności trudno się pozbyć, jeśli poeta nie ma za sobą doświadczeń poprzednich okresów uwikłanych w różnych nurtach i sposobach operowania językiem. Myślę, że następne książki Kaczorowskiej będą zdecydowanym krokiem naprzód, bo nie wierzę, aby obojętnie odniosła się do tego, co obserwujemy w ostatnich latach w obszarach poezji. Zwłaszcza, jeśli chodzi o język. Niewątpliwie jest to znaczący debiut i moje wyrokowanie nie tak bardzo mija się z prawdą, jeśli dla porównania posłużę się kolejną książką Darii Dziedzic, wydaną niedawno w Poznaniu. Jestem pod wrażeniem przeobrażeń języka poetki z Dąbrowy Górniczej, tomik szczególny, widoczna w nim dojrzałość, co wróży na przyszłość bardzo mocną jej pozycję. Doświadczenie wynikające z obcowania z poezją na przestrzeni wielu dekad przysłużyło się Aldonie Borowicz, jej najnowszy tom: Cienie na rozwietrze, jest potwierdzeniem wybitnego talentu poetki z Warszawy, wydobyła dla siebie najlepsze cechy poezji powojennej, wiersze znakomite, język i składnia nie dają się odnieść do dokonań innych poetów, porównywalne z poezją Zbigniewa Jerzyny, natomiast dramaturgia odchodząca od natrętnego „ja” tak częstego w poezji dzisiejszej, mimo że poetka mówi od siebie, jest czymś zupełnie nowym, takie żyjące i chodzące alter ego, transformacja materii i ducha na potrzeby treści w taki sposób, aby nie zbanalizować tego, co oczywiste a jednocześnie odkrywane na nowo w sposób odrębny.  Polecam czytelnikom zarówno Crack Darii Dziedzic jak i nowy tom Aldony Borowicz.
Gdyby debiut Lucji Dudzińskiej ukazał się pięć lat temu, byłoby to wydarzenie. Nurt nowego rustykalizmu zapoczątkowany przez Roberta Miniaka i Teresę Radziewicz został zauważony i umocnił pozycję obojga. Dudzińska nie potrafiła się z tym uporać, stąd w tomie: Z Mandragory panuje swoista mieszanka żeby nie powiedzieć mieszanina tropów zaprzęgniętych do nowoczesnego rydwanu z elementami baroku, które nie wiadomo, czemu mają służyć, treści czy aurze niedającej się porównać z żadnym nastrojem, scenerią a jedynie mogą pobudzać huśtawkę stanów emocjonalnych: (…) pierwsza żona gotowała bigos od święta, bo wspólnych wakacji nie pamięta, ale krakanie, krzyki mew i szum skrzydeł (…) albo:, Gdy na mnie patrzysz zamieniam się w szamankę. Gdy dotykasz staję się kotem – wbrew sobie (nie lubię kotów) To znaczy, że mam się łasić przyklejać do ręki, którą podajesz każdemu.(…)  Nie przekonuje mnie ta poezja, wiele takich wyznań w przeszłości zapadło na niepamięć, ja natrętne, ja poszukujące usprawiedliwienia dla siebie w gąszczu niedomówień, ja dyktujące swoje prawdy o znaczeniu uniwersalnym, z mikrokosmosu w makrokosmos i na odwrót, o czym pisze Edyta Kulczak na łamach Latarni Morskiej. Idealizowanie nie prowadzi do czegoś akceptowalnego, przeciwnie, jest kiepskim lakierem surowej powłoki, pod którą kryją się bogactwa Wieży Babel, czyli spuścizna ostatnich lat, w której język schodzi na dalszy plan a liczą się jedynie zabiegi o kreację nowej osobowości twórczej, w klimacie szamańskim, w środowisku wyszukanych rekwizytów tak, aby czytelnik popadł w nastrój tajemniczości. Kiedy to minie, wraca rzeczywistość i nasuwa się pytanie, w jakim celu pisze się poezję? I to, co czytam, czy w ogóle jest poezją. Z niecierpliwością będę wyczekiwał kolejnej książki poznańskiej poetki, nie wątpię, że będzie to poezja najwyższych lotów, ponieważ ambicji i uporu nie można jej odmówić. 


Jerzy Beniamin Zimny