środa, 18 września 2019

Wiersze dedykowane



Neptun w leśnym zakątku


                 Edmundowi Pietrykowi

Nasza rozmowa jest trudna
Edmund nie dopowiada,
wiatr nie do wiewa z pół,
a słońce wędruje powoli.

Drżę z chłodu, mówię ciszej
aby żadne ze słów nie miało
posłuchu, bo już tyle lat
minęło z poezją a my ciągle
w tym samym miejscu
czekamy na coś, co nas
ruszy z posad do przodu
gdzie więcej życia rośnie,
gdzie można o nic nie pytać.

Nasza rozmowa kończy się
w punkcie wyjścia jakby jej
nie było. Miejsce i czas
realne, reszta to sceneria,
osoby dramatu i pewność
epilogu z ostateczną puentą.



Pokolenie

             Jerzemu Grupińskiemu
Promień się łamie 
w szkle musztardówek,
dzień się zjawia i odchodzi 
a noc trwa i nie przestaje, 
chłopaków gdzieś wymiotło.
Zostaliśmy sami, 
zostaliśmy z niczym,
zapisani czarną czcionką. 
Można nas czytać cyrylicą. 
Barokowi, czasem śnięci 
gotykiem znikamy za rogiem 
reprezentacyjnej ulicy.
15.08.2019

sobota, 14 września 2019

Neptun w zakątku leśnym


Poezja w domu (2)



Siekierki, to jakby willowa dzielnica w aglomeracji Paczkowa. A Paczkowo, to jakby przedłużenie Swarzędza. Tak to wygląda zza szyb samochodu. Kiedy zorientowałem się, że mogę zaliczyć dwie wizyty podczas jednego wyjazdu w ramach „poezji w domu”, bez wahania zboczyłem do Siekierek gdzie mieszka poznański poeta Zygmunt Dekiert. Stąd już tylko cztery kilometry do Brzeźna, tam w „Zakątku leśnym seniora” od niedawna zamieszkał Edmund Pietryk, legenda poznańskiej Bohemy, aktor, poeta, prozaik, i mentor wielu twórców młodszego pokolenia. Wizyta w posiadłości Zygmunta, niespodziewana nie trwała długo. Miejsce to jest bardziej poetyckie niż jego poezja, penetrująca zupełnie inne obszary. Dojrzewające owoce pigwy i czerwone winogrono, dały mi do zrozumienia, że zimą gospodarz będzie raczył gości nalewkami i swoją miejską poezją. Zygmunt pokazał mi altanę, w której powstają jego wiersze. Towarzyszą mu przy tym, dwa koty i pies pekińczyk, innych stworów w obejściu nie dostrzegłem, chociaż w nocy kręcą się tutaj lisy i podchodzą do sadu sarny. Poezja w domu Zygmunta ma się dobrze. I to by było na tyle z uroczych Siekierek.

Brzeźno, leży na trasie szybkiego ruchu, niegdyś autostrady A2, ale trafienie do domu Edmunda Pietryka graniczy z cudem. Gdyby nie przypadkowy kierowca, zagadnięty na stacji benzynowej, pewnie nigdy byśmy tam nie dotarli. Niecały kilometr jazdy polną dróżką i na skraju lasu wyłania się niska zabudowa obiektów służących seniorom w trudnym dla nich okresie. Powietrze niczym nie skażone, szum lasu i zapachy płynące z pół, czynią to miejsce bardzo przyjaznym dla ludzi. Wita nas Edmund w czerwonej czapeczce Ferrari, z plikiem gazet pod pachą. Wita ale bez przekonania - sprawdza naszą tożsamość nie bardzo ufając własnym oczom. Za moment zjawia się bardzo sympatyczny pan, przedstawia się jako właściciel tego uroczego miejsca, zachęca do gościny proponując kawę lub herbatę. Siadamy przy stoliku pod młodymi dębami, zaczynamy nawijać, każdy po swojemu w stylu kultowych winyli. Edmund zapewnia, że jest starszy od piramid egipskich, Zygmunt nie znajduje takich porównań, rzuca do puli swoją historię z murami Halszki w Szamotułach, ja dla mojej starości nie znajduję żadnego z porównań, ponieważ czuję się  w miarę na siłach i nie spieszno mi do jakichkolwiek muzealnych porównań.

W południe sympatyczna pani zaprasza Edmunda na obiad, my udajemy się do ogrodów, części rekreacyjnej ośrodka, gdzie panuje sceneria iście bajkowa, z fontanną i Neptunem. Altanki, zakątki okolone krzewami, ławeczki, miejsca biwakowania, w perspektywie pola kukurydziane, i dalej na horyzoncie trasa szybkiego ruchu. Siedzimy przy fontannie. Gdy po kwadransie zjawia się kelnerka z poczęstunkiem, odmawiany, tłumacząc, że za wcześnie, że nie jesteśmy głodni? Nic z tego, taki tu obyczaj gości traktować jak członków rodziny. Rad nie rad, korzystam z oferty obiadowej, popijam kompotem i obserwuję kolegę jak sobie radzi z pokaźną roladą. Jest ciepło, słońce przypomniało sobie, że trwa nadal lato kalendarzowe. Nasze kalendarze penetrują już jesień. Edmund przekonuje nas, że u niego od dawna panuje zima. Wypędzam go z tego przekonania, a on dalej swoje: „nie dane mi było mieć czwartej żony, bo umarła, z czego więc mam się cieszyć”? Wiem że żartuje. Odpowiadam równie szybko i dobitnie: "z tego o czym piszesz, raczej z tego, że jeszcze piszesz, bo niektórzy twoi koledzy nie mają już czym pisać, chęci są ale sprawność przepadła na zawsze".

Poezja w domu to projekt bardzo potrzebny. Dzisiaj my odwiedzamy przyjaciół, jutro młodsi będą nas odwiedzać, a może nikt. Może nawet bliscy o nas zapomną? Dom domowi nierówny, samotność we własnym domu jest bardziej znośna od samotności spędzanej w szerszym gronie w obcym domu. Niby dużo nas ale jakby wszystkich ubyło: znajomych twarzy, bratnich dusz, niekiedy miłości skrywanych latami. Las, powietrze, woda, pola, wszelkie wygody i troskliwa opieka - nie zastąpią skórki suchego chleba z herbatą przy boku matki, żony, brata lub siostry. Poezja jest obecna, pozwala przeżyć wszystkie zakręty, ale nie zastąpi dotyku czyjeś bratniej dłoni. 
Zanim powróciłem do domu, w komórce miałem cztery nieodebrane połączenia. Dzwonił do mnie Edmund. I pewnie będzie codziennie po kilka razy dzwonił, aby nie czuć się samotnym?

14.09.2019 


JBZ


poniedziałek, 9 września 2019

W oku cyklonu


Stoję po prawej stronie życia i nie dostrzegam swojego bytowania. W środku bytu jak w oku cyklonu cisza, przerażający bezruch  a zaledwie kilka kroków dalej zawirowania polityczne, kulturalne i pogodowe. Jakby to wszystko połączyć w jedno ciało, byłby koniec świata. I z pewnością poezja najwyższego ruchu. W której prym wiodą demony miłości, maszkary estetyki, pokemony wiary i coś, ktoś tam jeszcze? 
Po serii odejść powiększa się pustka, wiersze-sieroty wyciągane z archiwum, fotografie czarno-białe, na których dominuje młodość. Bez retuszu, z ząbkami dookoła - co było wtedy przemyślane, dzięki czemu to ząbkowanie pozwoliło przetrwać każdej podobiźnie. Tylko kogo to dzisiaj wzrusza, kto się obejrzy za niegdyś młodym i pięknym poetą. W wyobrażeniu są bezbarwne plamy, jak na ulicy w słoneczny dzień, kurz się unosi, wznosi, oślepienie dopada widzącego coraz gorzej. 
Piętnasta rocznica śmierci Danielewskiej, na ścianie kilka jej przedmiotów: lustro w stylu bidermeier, w owalnej ramce obraz surrealistyczny i kilka znaczących książek z dedykacjami. Z czasem wszystko traci na znaczeniu, z odległej perspektywy widoczne są tylko wzniesienia, wysokie punkty majaczące na zygzakowatej linii horyzontu. Niewątpliwie takim punktem jest Cmentarz Górczyński gdzie często bywam z obowiązku. Panta rhei, i wszystko ucieka w niepamięć, na próżno wysiłek odtwarzania w pamięci. Było, minęło, nie wróci, po co więc rozpamiętywać w szczegółach jakieś zdarzenia. Zdołowany często przychodzę do siebie i walczę ze swoimi słabostkami, często poważnymi, więc gdzie mi do wypraw w przeszłość? Historia jest jedyną spadkobierczynią naszych dokonań, jeśli zasługują na jej karty, trafią tam prędzej czy później. Jest jeszcze uniwersalny cenzor, który zmienia swoje patrzenie w zależności od wiatru historii, a ten jak wiadomo, wieje z różnych stron.
O pobycie u Wandy Wasik już pisałem. Pomysł odwiedzania naszych starszych współplemieńców znajduje swoje uzasadnienie. Kto ma to robić jak nie my, jeszcze sprawni do pokonywania przestrzeni. Poezja w domu jest najbardziej wiarygodna, ma inne oblicze, przemawia przedmiotami które mają najwięcej pamięci, otoczenie poety jest inspiracją pierwszorzędną, a poezja odzwierciedleniem tej małej rzeczywistości. Jest to widoczne w domu Wandy Wasik i w każdym innym miejscu gdzie egzystuje poeta, artysta.
Zbieram materiały do kolejnych Dialogów Poetyckich. Chcę wrócić do Mariusza Rosiaka i Andrzeja Mendyka, postaci kontrowersyjnych nawet teraz, kiedy minęło sporo czasu od ich śmierci. Obaj odeszli w swojej młodości nie pozostawiając złudzeń, co do kresu ziemskiej wędrówki człowieka. Statystyka stwarza reguły potwierdzane przez wyjątki. Mariusz i Andrzej w jednym stali domu, potem się rozeszli a potem śmierć ich rozdzieliła na zawsze. W kolejnych "Dialogach" przypomnę ich literackie sylwetki, przedstawię również materiały archiwalne, dotyczące ich działalności społecznej i zawodowej. 
W ubiegłym roku postanowiłem zorganizować wieczór pamięci Mariusza w BWA. Wszystko było przygotowane skontaktowałem się z Marią Rokosz, jego żoną, rozmawiałem także z córką Marceliną, ale choroba Marii, jak się niebawem okazało, była bardzo poważna. Odeszła do męża w listopadzie, a mnie pozostały wspomnienia i pamiątki po nich. W archiwum znalazłem wczoraj kilka znaczących dokumentów: umowę założenia spółki wydawniczej "KANWA" z 1990 r. oraz foldery reklamowe Hotelu Sudety w Szklarskiej Porębie. Było to pierwsze dzieło nowego wydawnictwa, pamiętam nasz pobyt w Karkonoszach, przyjęliśmy zamówienie z entuzjazmem, folder spodobał się dyrekcji hotelu, do tego stopnia, że zagwarantowano nam raz w roku, bezpłatny pobyt dla dwóch osób. Skorzystaliśmy tylko raz, ponieważ nie było okazji tak często tam jeździć. Drugim dokumentem jest umowa wydawnicza zawarta z Wincentym Różańskim, na wydanie tomu poezji. Propozycja tytułu wyszła ode mnie, skwitowałem wtedy krótko: "były wiersze dzieci, niech będzie córeczka poezja" i tak zostało. W rezultacie maszynopis trafił do Wydawnictwa A5, i tam został wykorzystany przez Ryszarda Krynickiego. 
Po prawej stronie życia jest mój dom, grób moich rodziców, grób córki, i ogród który z roku na rok staje się coraz bardziej tajemniczy. Niektóre rośliny od samego początku marudzą, nie nabierają masy, często chorują, wymagają szczególnej opieki. Inne takie jak tamaryszek panoszą się wśród innych drzew zabierając im przestrzeń, przyrosty coroczne mają imponujące. Moja prawa strona przypomina ogród. Centrum opanowała literatura, od lat panuje tutaj niepodzielnie poezja, przeplatana prozą, kapryśna jak kobieta pragnie mnie całego pochłonąć. Z lewej strony znajduje się moja przeszłość, bujna i durna, poważna kiedy było trzeba, polityczna z przymusu, i całkiem wolna od mechanizmów indokrynacji politycznej. W pewnym okresie kiedy nie miałem przełożonych nad sobą i innych aparatów indywidualnego ucisku. Na ile ten front daje się scalić, tolerancja, pluralizm, przymykanie oczu, chowanie głowy w piasek, ucieczki, powroty. I tak rok po roku krystalizuje się moje uniwersalne ego, bardzo przydatne w obcowaniu z ludźmi. Po prawej stronie jest Warta, po lewej Odra, w środku dorzecze z wieloma dopływami, miłości, gotówki, wolności, satysfakcji z poezji, są też odpływy szczęścia, zdrowia i przyjaźni, odejścia najbliższych i przyjaciół. Czas się z czasem mi rozliczyć, czemu jest taki szybki, przecież nikogo nie goni, nie musi się spieszyć. Po prawej stronie jest najmniej czasu na pokonywanie przeszkód, zauważyłem znaczenie cierpliwości, chociaż nie każdemu jest ona przydatna. Za Jurkiem Szatkowskim będę bez powtarzał: "My już nie możemy czekać" nam należy się pierwszeństwo, bez znaczenia skąd nadchodzimy, z prawej czy lewej strony.

JBZ 





środa, 4 września 2019

Róże z Montreux na Raszynie

Poniedziałek, rozpoczęcie roku szkolnego i nowego sezonu kulturalnego w Klubie Osiedlowym Raszyn w Poznaniu. Po przerwie wakacyjnej zebrali się członkowie tego Klubu, miłośnicy literatury  i zaproszeni goście, na promocję mojej nowej powieści pt. "Róże z Montreux". Program poprowadził Marcin Kostaszuk, przy "akompaniamencie słownym" Zygmunta Dekierta, który z ogładą aktorską zaprezentował fragmenty powieści. Kierownik klubu Dawid Nowak przedstawił w skrócie nasze sylwetki twórcze, biznesowe i urzędowe, jak to ma miejsce w przypadku Marcina Kostaszuka znanego w mieście dziennikarza muzycznego, obecnie z-cę dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Poznania.  Byłem zaskoczony pytaniami kierowanymi do mnie, a dotyczącymi faktów z książki. Z iście dziennikarską wnikliwością Marcin Kostaszuk "rozkładał" mnie na czynniki pierwsze. A już pytanie dotyczące znaczenia niektórych faktów historycznych, jakie wydarzyły się w okresie powojennym w Poznaniu, wprowadziło mnie w niemałe zakłopotanie. Próbowałem z tego wybrnąć, jednak nie do końca się to udało. W sumie bardzo udane spotkanie, nigdy dotąd nie miałem tak wymagającego interlokutora, co przełożyło się na atmosferę panującą na sali, występ Zygmunta dopełnił dzieła. Wszystkim należą się słowa uznania. Raz jeszcze dziękuję.

                                                      Marcin Kostaszuk na pierwszym planie

                                                            uczestnicy spotkania

Podsumowanie imprezy przez kierownika klubu Dawida Nowaka