poniedziałek, 29 października 2012

Andrzej Jopowicz nieznany

Może trochę wyblaknięte (i bałagan na około) ale zrobione ad hoc przed wyjściem lub po powrocie z siłowni u mnie w domu. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu w blokach obok siebie, Andrzej  w 15 ja w 14-ce. Byliśmy kolegami z podwórka, choć był starszy Rocznikowo to różniło nas tylko 3 miesiące. To zdjęcie pochodzi gdzieś z 1991/92 roku, mieliśmy po 16-17 lat chodziliśmy na siłownię, słuchaliśmy muzyki z kaseciaków, czytaliśmy BRAVO, graliśmy na komputerze typowe życie nastolatka. Ja umysł ścisły (dziś pracuję jako informatyk-programista w dużym przedsiębiorstwie) on bardziej humanista, oczytany - takim go zapamiętałem. Potem poszedłem na studia i nie miałem okazji już z nim rozmawiać. Jego choroba rozwinęła się tuż przed maturą. Ciężkie dzieciństwo, brak ojca stworzyły w nim brak pewności siebie i lęki. Nie podszedł do matury razem ze swoim rocznikiem choć według mnie jak najbardziej by zdał (z matematyką też by sobie poradził). Potem wyprowadził się z tego bloku obok, chodził do szkoły. Widziałem go kilka razy z daleka - zawsze jakiś smutny ze wzrokiem spuszczonym W załączeniu zdjęcie jak prężymy muskuły, Andrzej po lewej w dresie z napisem PUMA. Pozdrawiam, Krzysztof.


W wyobrażeniach człowiek zawsze jest inny, wyobrażenia kłamią odsyłają w świat domysłów, układanek postaci z wyrywkowych obrazów, słów, zadań i wierszy. Baribal cierpiący ale nie zawsze, bo w pewnym czasie miał dni radosne, snuł ambitne plany, otoczony przyjaciółmi. Ale zdarza się, że taki świat pryska jak bańka mydlana, radość pozostaje wyparta przez smutek, plany stają się niemożliwe do realizacji, człowiekiem zawładnie choroba i wtedy... Przychodzi inna, bezwzględna radość samorealizacji, destrukcyjnej w doskonałość inną, ponadczasową, bezwiednie. Człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy do momentu ostatniego kroku. Oto z choroby wyłania się dzieło, jak krew, odchody, ślina skażona, brudne tampony, w końcu zwątpienie w jakikolwiek sens. Poeta Jopowicz już nic nie napisze, koledzy zdziwieni jego lirycznym talentem wyrażają uznanie, po czasie, bo wcześniej innym go znali. Ironia losu, niesprawiedliwość, brak osądu, zapomnienie- wyliczać można długo. Historia mnoży takie przypadki, a ja mam nadzieję, że jeszcze ktoś dorzucić wiedzy o poecie z Buska Zdroju.           


piątek, 26 października 2012

Samsela Znicze w Poznaniu

spójrz jak ostrożnie martwe ciała lgną do przychodzących je opłakiwać...nie jestem pielgrzymem lecz spadkobiercą bólu, nieprzespanych nocy, pukań do drzwi, chodzących za mną cieni, i tej z jaskółek, która przypadkiem rozbiła się w moim oknie, zakratowanym, bądź mi ziemio matką, która byłaś suką.   
Znaleźć to czego szukasz. Może nawet przypadkiem w południe jesienią, na krótko przed wszechogarniającym chłodem, wszystko ciepłe jeszcze a już tak kamienne. Czy można opłakiwać brata, który sam był płaczem... Jeśli cię z twoich domów każdy dom przekreślił. A wśród bandy złodziei dość masz życia dłużej. Glob majakiem się staje widmem śmierci. Utwierdza w wyzwoleniu bruk. Utwierdza się myśl, że jest wyzwoleńcza zemsta. Utwierdza się o zemstę myśl o wyzwoleńczej zemście. Drugie miasto wyzwala z miasta labiryntów. W drugim mieście nie ma błądzenia, tutaj zmierzają wszystkie drogi doczesne aby spośród zakrętów, wybrać ten jeden właściwy... Jestestwo czy egzystencja, odpowiedź na to pytanie znajduje poezja. Nieśmiertelna.




są ci których wzywasz- między szkłem a skałą- i ci, których gubisz... nie słyszeć, nie iść, być jakby nie czuć tego, oswaja się z tobą kamień, bez wiary droga, patrzenie - skała z której tryśnie życiodajna woda, sens pożółkłego liścia, w dymie. Co jest na czole wypisane, kiedy nic innego nie wyróżnia. Jestem stąd a będę nigdzie. Czaszka przyjaciela patrzy na mnie jakby chciała rzec parę dobrych słów...tam na pustym balkonie. Jeszcze nam liście dopowiedzą lato. Idziemy jednak za innym szelestem, co z widoku, może poranne wyprawy do piekarni po chleb za wiersze, cichaczem skradanie do budki z piwem. Jest poruszony obecnością dwóch szaleńców... nie idźcie za mną, może i z was wagonowi kołodzieje, czasy wasze inne, z naszych podbojów jeśli co pozostało, weźcie, ale to co krwawe niech dalej wsiąka w ziemię...Wszystko przekazałem śmierci i nawet obcym mówię: krótkie są moje dni chwiejne jest moje serce, tyle niemądrych baśni, z których przecież mogły narodzić się elegie... Znika południe nagle, jak niepokój.





a pejzaż bez przyjaciela zaczął wirować, po przebudzeniu zapisałem to co śniłem, i zapłonąłem czymś z rodzaju reportażu ze snu, i wrócił do mnie ten co mnie usynowił, i poszedłem przodem do Zagubinowa....Park Górczyński. Ostrobramska, nieco dalej ulica Kuźnicza. Linia numer sześć, dziewczyna o szóstej rano.... Pamięć jest bezlitosna, przenika do wersów jak kurz, wykarmiona patosem nie dopuszcza rewolucyjnego myślenia. Pragniemy być nośnikiem dramatu a jesteśmy izolatorem, który chroni innych przed szaleństwem.  W każdym momencie jest ostrze zwrócone ku tobie, każda minuta wymaga poświęceń, dla nich warto zatrzymać się na ulicy. W tłumie. Tyrada czwartkowa, w alejce junikowskiej wygłoszona, niczego nie zmieni. Z tematu pośmiertnego jedynie Ptak jawi się, inne wartości pogrzebane wraz z Tobą. Historia jeszcze nie zatoczyła koła, to tylko pozory ruchu, a zamknięcie nastąpi kiedy obudzi się Nike, Twoja zwycięska. Powrót dwóch pokoleń z drugiego miasta bez odpowiedzi na dręczące pytania, bez wytycznych, jakby w tym samym miejscu stoi nadal cały korowód reformatorów, słowo zapomniane, bardziej ludzkie. Nie mamy złudzeń, Na stole banknot dziesięciozłotowy, do przeżycia sławy jeszcze zostanie, czy dla naszej miłości na ostatek. 

piątek, 12 października 2012

Na okoliczność Toci


Tokująca Toca



areszt


Komu potrzebne są wodne tortury? Taka bajka
bez słowika i dziewczyny. Szukać jej kolczyków
czy zagiąć parol na pierwszy śnieg.
Wybieraj. Moje tortury są nieskończone.
Upaprane w powidłach. Lecą żurawie nad miastem;
ostatni poetycki klangor tego roku. Podziemia
kompletów i portów. Inne oblicze. Stara bajka
na celowniku. Myślałem pięścią pod czyimś okiem.
tak długo aż zapanował grafit. Na niebie,
w piwnicy. Boże wypiekany na policzkach.
Aniele, tyle po tobie, co w wyschniętych kałamarzach.
Uciekam po liściach, i nie wiem dokąd.

12.10.2012








przesłuchanie




Smak podeszwy jest lepszy od smaku łyżki po powidłach.
Wklęsłe nasze dni, a na języku głodny skorupiak.

Alkoholowa toca poety z Wildy niedługo znajdzie sens

w ostatnim wierszu. Mówię o tym w poniedziałek, 
dzień jak każdy inny, ale o smaku palmowej niedzieli.

Odbija wysoko, aż pod sklepienie czaszki i milkną potwory.

Nie były dotąd w moim piekle, wierszowanym.   
  
  
22.10.2012






widzenie 



Nasz mały jubileusz przerodzi się jubel.
Jeszcze nie wiem gdzie staniemy w oko z witryną
za którą nasze marzenia obnoszą manekiny.

Świat gubi zelówki nie nadąża za nami,
miasta wytrzeszczają gały, jakby nasze światło
było inne, a jest przecież z piwnicy,
z podziemnego przejścia gdzie wiecznie ludzie
się szukają. Czas się w miłości rozpuścić.

To jest ta poranna kawa, albo kieliszek wódki na noc.

22.10.2012





gryps nr 1


Możebna jesień w futerale skrzypka.
Idziemy, taszczymy rdzawy nokturn,
jest jak modlitwa gwoździ i śrub.

Powiedz dziewczyno czy żyjesz.

Nie pytam o ciało tylko o sklepienie czaszki
Marność to rozrzedzenie krwi.
Wielkość to złośliwy guz. Idziesz rozbierać mur,
przy którym skrzypek twoje włosy zawłaszczył.

Aż przyszło lato i rozsypało koniczynę.
Wzięłaś sobie do serca jarzębiny sznur.
I wyszło z ukrycia szczęście. I było jasno.

23.10.2012





gryps nr 2


Nie będzie wiatru, będzie huragan,
weź się w garść poeto z Wildy, tam ci przyjdzie umrzeć.
Ale wcześniej opuścisz grób
z ogrodem i tarasem, wczesną czereśnią.

Malujemy park, aby jesień miała wkurw.
Wieszamy na drzewach wiersze.
A w alejkach pozostawimy smród.
niestrawności po agape szaleńców.

I git, i spocznij. Po nocce zaczepnej jak obrączka.
Rankiem ktoś wypluje ząb,
innemu zabraknie powietrza,
trzecim nie poruszy nawet wszechmogący Bóg
czwarty dopiero w wierszu poczuje obecność. 

23.10.2012




gryps 3


Nie mogę jeść, nie mogę spać dziwi mnie Odyseusz że dotarł.

Pijany przy murze żegluje na wznak, kruszy się beton.
Za długo jestem nękany przez słońce, oburącz wejść
można odwlekać, ale sposób na wysokie okno leży
i czeka, więc i choinka ma tak dużo odnóg. Wśród przyjaciół
lęk wiciokrzew i zwierzyna płowa, przeczekać. Krew
strugi moczu, wszystko płynne na ojczyźnie. Zabór nie ma
granic, otwórz mi perspektywę, jak się robi zwis, pyta
manekin Pierre Cardina. Co w urodzie dzisiaj na stanie.
Nie pytać. Odjazd zawsze będzie miał pożegnanie.

25.10.2012



gryps 4

Jestem z tobą koszerną, wyślę język.

Tanie buty wkładają nieboszczykom.
Zapiję się na żywot, to wiesz, tego unikasz.
A miłość pozostaje u siebie na odwyku.  




zeznanie świadka nr 1


To było wieczorem, staliśmy w bramie

adresu nie pamiętam, zresztą po wypiciu
wszystkie bramy są podobne, 
było ciemno jak po zamknięciu krypty,
a więc oddech i ciepło, jedyne dowody
jej obecności, w tym miejscu były.

Mogę przysiąc, lecz kto mi uwierzy.

Zawsze jest jakiś szczegół który wszystko
rozwala, potem się idzie głupcem albo
nazywają człowieka debilem. Ona nie 
jest taka, więc sobie pozwolę na bliskość
dla której sztuka nie znalazła określenia
i długo będzie szukać. Proszę o litość
jeślim skłamał, dla niej gotów jestem 
znaleźć się pośród poetyckich trupów. 
   
29.10.2012


zeznanie świadka nr 2



Nie muszę mówić, że jest stąd, to widać
po ścieżkach na jej twarzy, wędrowały
nimi mrówki faraona, wszystkie matki
szły po chleb, i chłopcy trzeciej zmiany

Łazarza. Nie muszę przekonywać nikogo.
Każdy ma swoje i każdemu coś zabrano.
Choćby w oczach miał dom w nogi wejdą
niedole. Przed nią zawsze zamykano drzwi,

dlatego okna w jej mieszkaniu mają podwójne
znaczenie. Co masz na grzbiecie tego
nie masz na sumieniu. Mówił poeta i za to
popadł w niełaskę. Nad ranem w drodze

do piekarni, pozdrowił go czarny anioł.

30.10.2012






zeznanie świadka nr 3 


Do centrum już mnie nie niesie, za dużo
tam hałasu, banalnego jak powitanie
sąsiadki: pan wstał dzisiaj? Nie, to mój
sobowtór taki napalony czyha na panią
od rana. Jest jesień i takie tam stroje
dla zadżumionych, dodałem. Wyszła z tego bez
szwanku, wiedząc, żem z pitawalu ,
miejscowej wylęgarni lumpów. Ta niegdyś

piękność pragnie mojej głowy, wie że nie   
pójdzie ta głowa za nią bez spodni. Cała
reszta i drobne na deser, wszystko przyjmie.

Co mi z przestróg, smród i gówno, może
zapach perfum przebije, ale ta mina później.

31.10.2012 


   



wyrok


Wobec braku dowodów, poszlakowo stwierdzam
jej alienację, niechęć do krzywd wyrządzania,
odporność na tortury i alkohol,
zakłócanie spokoju przez sąsiadów, kibiców
za oknem. Niech wraca do domu, do wanny
i dalej pierze z brudów swoje pokolenie.

Niech święty spokój ją ominie, bo inaczej umrze.

Chwała jest krucha a wieczność paruje.
Inaczej do grobu nie wejdzie bez tortur.
Kto cierpi nie za swoje jest święty. Nawet w piekle.
Komu za dużo schodów do domu, będzie
pośród bezdomnych w komnacie pierwszej.

Adam ma jeszcze jedno zapasowe żebro dla ciebie.

Wyrok jest prawomocny, jedynie kasacja przez poezję.








  





    




wtorek, 2 października 2012

Z notatnika (12)


Nie mija cud przemijania

Wtorek, drugi dzień października- a więc dwudziesta rocznica śmierci Mamy. Wstałem wcześniej niż zwykle. To wcześniej może  niektórych rozśmieszyć, ale takiemu jak ja wszystko już wolno. Nawet wstawać z łózka bliżej południa? Dzisiaj słońce pomogło mi otworzyć oczy kilka minut po ósmej. Pomyślałem sobie o Tomaszu Pietrzaku, już trzy tygodnie jak miał wysłać mi swój drugi tomik. Po drodze tankuję paliwo, szkoda że wczoraj było zimno i padało- byłem na Garbarach z konieczności, wobec czego najlepszą rekompensatą byłby spacer po okolicy. Lubię tutaj bywać, zawsze coś nowego wyrośnie, zmieniają się punkty handlowe, no i rzut kamieniem do Starego Rynku, gdzie można spotkać Pióra, mówiąc językiem De-Klaracji? Swoją drogą, dziewczyna ma super pomysły, choćby grafiki do najnowszego tomu Samsela, oglądałem, mocne mimo że laleczki. O Piórach mus mi więcej pisać bo znikają jak plamy na słońcu. Nowe skrobią to i owo, tu i tam, coś błyśnie lecz nie na tyle żeby oślepić. Oślepionym został jedynie przez Rudowicz i Kulbacką, na jak długo, nie wiem. Do czasu kolejnych książek, więc muszą mieć się na baczności. Żart, bardzo poważny, jak to u mnie bywa w zależności od nasłonecznienia okna, przy którym mocno sfatygowanym piórem skrobię poetom po plecach. Większość z nich samozwańczo chodzi w glorii nie patrząc pod stopy. Nie każdy chodnik prowadzi do arkadii, najczęściej spacer kończy się na peryferiach, a stamtąd wracać do punktu wyjścia to zmienić przed tym buty?  Cytuję jednego z moich przyjaciół, nigdy za żywota nie zmieniał butów, pochowany bez glorii śpi spokojnie podczas gdy jego twory zbierają laury. Bądź sobą, tyle razy słyszałem z ust Mamy, Tato dodawał honor i odwagę cywilną. Nie muszę wracać do tych rad, są we krwi jak wszystko inne, nie wyłączając alkoholu w umiarze.  Dzisiaj będę pił napój frugo, kupię kilka zniczy, zmyję płytę nagrobną, przytnę tuję bo zakryła obelisk z napisami, no i kilka zdrowasiek za rodziców, odmówię, przekleństwa pozostawię na potem, albowiem do zachodu słońcu może coś wrednego wypalić znienacka. Jak to w życiu i na boku też, kiedy człek kima bo tak chce zbuntowane serce. 


Niby człowiek wolny ale zawsze jest coś do załatwienia. O pisaniu nie wspominam bo jest jak upierdliwy inspektor, zawsze czegoś chce, nie daje zasnąć, nawet w kiblu towarzyszy: a to komuś się spieszy, może by tak co nie co o napisać o mojej książce, mam pytane, itd. Dzisiaj jestem poza domem,  będę załatwiał sprawy przyziemne, nawet podziemne bo mija termin prolongacji grobu. Jutro malowanie czegoś tam, pojutrze może śmierć będzie miała pierwszeństwo ale jakoś się dogadamy co do terminu ostatniej wizyty? Jeszcze mam wiele do zrobienia przed zimą, tą kalendarzową i tą zwaną babim latem ale nie nitką. Nitka zawsze się rwie przy naciągu trzeba więc unikać nadmiernego wysiłku kiedy oczy pragną a dłonie swędzą przyzwyczajone do pracy.  Dawkuję wszelkie załatwianie jakby to był trunek szkodliwy dla zdrowia. W istocie, nic tak nie męczy jak gąszcz przepisów i procedur, które zmieniają się w tempie ekspresu. Wyśniłem Rekordy Pietrzaka bo po powrocie do domu, nie w skrzynce na listy ale na kuble do śmieci leżała koperta. Listonosz żartowniś nie docenił poety z Katowic, albo wkurzony zbyt częstymi przesyłkami o znacznej zawartości postanowił w ten sposób dać do zrozumienia że coś mu się należy. Pietrzak na tym nie ucierpi bo przyzwyczajony do hałd, w białym kołnierzyku na mnie patrzy z okładki, a w środku wiele wierszy żywcem wyjęte z labiryntu śląskich sag. To jakoś mi współgra z powagą listonosza. Jeszcze wczoraj był z pakunkiem od niejakiej Natalii Z. Podesłała mi nowy numer miesięcznika Śląsk, w którym znalazłem ciekawy artykuł pióra Aleksandry Zasępy o Annie Janko, mojej ulubionej poetce w latach siedemdziesiątych. W archiwum posiadam recenzję jej tomu: Wykluwa się staruszka. Recenzja miała się ukazać w Nurcie. Miała, szczegółów nie pamiętam tyle tylko, że pogłaskałem tom a powinienem trochę nim wstrząsnąć. Sporo czasu upłynęło a u mnie w głowie kilka cudownych fraz utkwiło, mimo sklerozy nigdy nie zapomnę, ba nawet we śnie przeplata się z koszmarami wyznanie poetki z Rybnika: urodziłam się w słonecznej plamie, w domu gdzie okna wybierają zdrowe krajobrazy. Wiele innych wierszy Anny Janko zapadło mi głęboko w pamięć. W najnowszym  numerze Śląska znalazłem także wiersze Natalii Zalesińskiej Poetka to wielce mnie intrygująca za niesubordynację. Rzekłem kiedyś, idź i nie zbaczaj, to co obok zawsze ma krótkie nogi, bo tłoczno tam, trudno wyłuskać najbardziej dorodne ziarna. Po serii eksperymentów Natalia wraca do swojego, przykładem jest ten wiersz:



Przesilenie


Wszystko jest inne? A może tylko się odbarwia

-patrzymy za cieniem, za drzewem.
Coś majaczy, oślepia i spada światło.
Musimy być zimni i nigdy nie mówić
-jest tak a tak, bo po co.

Otwieramy skórę ziemi i krzyczymy

-hej ty weź nas do siebie!
Pewnego skwarnego dnia 
przyjdą.

Codzienne wstrząsy i tamte

tajemne kolebania. Otwieranie szuflad
-nic nadzwyczajnego (chodzą chodniki
pod nasza dzielnicą?), umarli pukają od środka,
wkładają palce w usta śpiących.

Czujesz to czujesz?

Od rana ubijają ziemię z której jestem.

Natalia Zalesińska  poetes maudits nie będzie, nie będzie też egzystować w jakimkolwiek nurcie, taką mam nadzieję, Artur Sandauer odkrył Annę Janko, Natalię odkryto w Olkuszu. Kazio Ratoń pewnie się cieszy z tego wyboru i wkłada w usta śpiącej poetki swój wskazujący palec: rankiem zatrzęsą się chodniki na Nikiszowcu. 


Jerzy Beniamin Zimny