niedziela, 29 grudnia 2013

Dwa debiuty


Koniec roku wypadałoby zakończyć optymistycznym akcentem. Miniony rok sypnął dobrą poezją, liczne debiuty sporo ciekawych książek. O większości informowałem, tutaj i winnych miejscach, dzisiaj przedstawiam Państwu dwóch debiutantów, których dzieli kilka pokoleń. W Zeszytach Poetyckich ukazał się rzutem na taśmę debiutancki tomik Arkadiusza Kwaczka z Warszawy pt: Arkadiament, tomik, który na już swoją warsztatową historię. Arek długo pracował nad tekstami, miał ambicję wydać dobrą książkę w renomowanej oficynie. I to się udało. Drugi debiut (zbiór wierszy rozproszonych, drukowanych w pismach i antologiach regionalnych) jest dziełem konińskiej poetki starszego pokolenia Pani Ireny Szałek. Urodzona w 1928 roku we Włocławku, debiutowała opowiadaniem w tygodniku Zorza. Jej wiersze znalazły się w antologii poezji konińskiej 1976-1996. Działała w klubie literackim przy Miejskiej Bibliotece Publicznej w Turku. Wydany niedawno zbiór jej wierszy pt. Wsłuchani w ciszę przez Wydawnictwo Setidava Miejskiej Biblioteki Publicznej w Koninie jest formalnie debiutem książkowym. Poetka pisze: Moje najdalsze wspomnienia z Konina sięgają lat trzydziestych ubiegłego wieku, kiedy mój ojciec otrzymał przeniesienie służbowe z Nieszawy do małego naówczas powiatowego miasta. Dzisiaj z perspektywy czasu oceniam tamten okres za najszczęśliwszy, beztroski, radosny. Lubię ciepło przeżytych chwil - pisze w jednym z wierszy - zastanawiam się nad fenomenem tej poezji, która jakby powstała z popiołów pamięci, a ciepło przeżytych chwil nigdy nie wygasło. Wszystko w czasie bardzo oddalone a jednak bliskie, tak jak łąka dzieciństwa, z motylami: wracają wspomnieniem tak bliskim, że tylko się schylić po nie. Poetka nie przywołuje obrazów z przeszłości, przeżywa je na nowo, jakby zdarzenia miały miejsce stosunkowo niedawno, co pozwala zapomnieć o skutkach będących konsekwencją przemijania, u Ireny Szałek wszystko trwa nadal, nic nie przemija. Chylę czoła przed taką postawą liryczną, dlatego przyjąłem ten debiut bez konieczności wnikania w szczegóły natury merytorycznej i nie mam zamiaru dokonywać porównania z tym, co prezentują młodsi poeci obecnie. Wystarczy mi piękny, czyściutki język, jakim posługuje się poetka. A także autentyczność podmiotu lirycznego.

Drugi debiutant, pisze o sobie krótko: mam 23 lata, szukam wiedzy, poezji, inspiracji i czytelników. Przed debiutem książkowym, publikował głównie w internecie, zdradzając nieprzeciętny talent, wgłębiał tajniki wiedzy przy boku starszych kolegów. Wzorów do naśladowania unikał i unika, pragnie na swój sposób ogarnąć poetycki warsztat, dotychczasowe próby wyartykułowania własnego stylu przyniosły efekt w postaci debiutu książkowego. Na blogu pisałem w ubiegłym roku: czytałem niedawno teksty Arka, które znajdą się w debiutanckim tomie, i mogę powiedzieć, że jest to poezja nacechowana polotem, mimo niedużego doświadczenia podmiotu, emanuje dojrzałym spojrzeniem na wszystko będące przedmiotem dociekań. Podmiot zachowuje dystans, niekiedy wciela się w inną postać, aby uwiarygodnić swoje położenie, zarówno w czasie jak i miejscach obcych, nigdy dotąd niepoznanych. To zrozumiałe. Poeta z Warszawy, ma szansę zaistnieć także, jako prozaik, dał już temu dowód pisząc małe formy nacechowane liryzmem, niebanalne w przekazie. Pisząc to, miałem nadzieję rychłego debiutu Arka, ale nie za wszelką cenę, pojął, że czas działa na jego korzyść, cyzelował teksty, poprawiał, uzupełniał i to się opłaciło, zarówno jemu jak i wydawcy.

Dwa debiuty stojące na dwóch biegunach, pomiędzy nimi więcej niż połowa wieku, i jakże odmienne rzeczywistości towarzyszące autorom. Z jednej strony historyczny bagaż doświadczeń, z drugiej świeżość spojrzenia, brak doświadczenia wypełniony kreacjami i bardziej złożonym językiem, w którym metafory, jeśli się pojawiają to dają obraz sytuacyjny.  Obrazy i zdarzenia w czasie przeszłym dokonanym, przedstawić może jedynie język komunikatywny, klasyczny, dlatego oba tomiki mają dla mnie duże znaczenie, mimo że dzieli je językowa, składniowa przepaść (sześć dekad ewolucji poetyckiego języka).   Poniżej pozwoliłem sobie bez zgody autorów zamieścić po jednym wierszu z debiutanckich tomów.


Irena Szałek

Spojrzenie

Jestem jak dzień znużony,
co z białej chusty zmierzchem nić wysnuwa.
i jak ślepiec, gdy w nocy swej mrokach,
szorstkość wyczuje włókna.
Jest obojętność, którą śmierć przywodzi.
W pustym pokoju nieme stoją krzesła,
w kręgu lampy człowieczego znoju.

Arkadiusz Kwaczek

Dziewczynka z shamisenem

dziewczynko z shamisenem, nie zaciskaj zbyt mocno
plektronu w swojej drobnej dłoni. niech trzy struny
nie redukują jeszcze świata do dźwięków płaczliwych
jak skrzypce, a skrywanej miłości do głodu

kiedyś będziesz jakby czwarta żyła instrumentu
- cała z nylonu, lecz dźwięk, który wsiąknie w skórę
nie wypłucze cię z dokonanego wyboru

dziewczynko z shamisenem, popatrz na morwę w ogrodzie
kiedyś jej owoc ubierze cię w kimono, a ty oddzielisz
ciało od kobiety, naprężysz struny, zaśpiewasz o miłości
o tym jak czarne włosy dojrzewają noc.

Zrozumieć życie, jego sens, w kontekście zderzenia materializmu i duchowego bogactwa, to utwierdzać się w przekonaniu absolutnej wyższości humanizmu, to zdobytym przeświadczeniem skrystalizować własne człowieczeństwo, stosunek do drugiego człowieka, jego potrzeb. Patriotyzm jest drugim czynnikiem, bez którego nie pełnej osobowości ludzkiej, wyzwalający najgłębsze odczucia wartości integrujące społeczeństwo na rzecz macierzystego kraju.  Fundamentem życia jest godność osobista i świadomość więzi z ojczystą ziemią. Osłona tych wartości pozwala zachować w różnych sytuacjach równowagę wewnętrzną i szacunek do samego siebie. Pisze we wstępie do swojej książki Irena Szałek. Warto o tym pamiętać. 

Jerzy Beniamin Zimny










czwartek, 12 grudnia 2013

Duży Format 2013

Pierwsza edycja Dużego Formatu przeszła do historii. Tytaniczny wysiłek organizacyjny, mimo problemów dużych i mniejszych, udało się organizatorom przeprowadzić bardzo ambitny program. Na formacie było wszystko, obraz, słowo, muzyka, byli znani poeci, przedstawiciele wszystkich generacji, a także malarze, graficy i muzycy. Tempo spotkań i spektakli było imponujące.
Idea Dużego Formatu zrodziła się dwa lata temu, w małej kawiarence na Ochocie. Rafał Czachorowski twórca portalu Poeci Polscy postanowił coś ciekawego zrobić w wymiarze ogólnopolskim, projekt dojrzewał ponad rok, w końcu zrodził się produkt pod nazwą Duży Format. W założeniach programowych fundacji (taki status prawny przyjęto) jest działalność w zakresie promocji literatury, zwłaszcza poezji, działalność wydawnicza, organizowanie wystaw artystycznych, konkursów na debiut poetycki, książkę poetycką dla autorów z dorobkiem, a także imprezy dla dzieci i młodzieży o charakterze edukacyjnym. Fundacja promować będzie także poetów zasługujących na uwagę czego wyrazem była obecność na festiwalu utalentowanego poety z Krotoszyna, Macieja Rasia. Warto podkreślić, że była to jego pierwsza publiczna promocja od momentu ukazania się debiutanckiej książki Pasmo, wyróżnionej pierwszą nagrodą na Granitowej Strzale w Strzelinie. W gronie zaproszonych znaleźli się także: Konrad Góra, poeta z Wrocławia, autor trzech tomów poezji, na festiwalu czytał wiersze z najnowszego tomu, Siła niższa, Kamil Brewiński z Lublina, tegoroczny debiutant, autor tomu Clubbing, o którym mówi się głośno, że będzie to debiut roku (Marta Podgórnik).  Bardzo możliwe, że tak się stanie, jednakże tegoroczna lista debiutantów jest całkiem spora. W gronie kandydatów  do nagród i wyróżnień może się znaleźć Maciej Raś, także młody debiutant z Wrocławia, Maciej Taranek, jego tom pt. Repetytorium wydany przez Hub Wydawniczy Rozdzielczość Chleba w Krakowie przyjęty został entuzjastycznie przez młode pokolenie, moim zdaniem jest to wydarzenie poetyckie bieżącego roku.     Młodzi w natarciu, coraz trudniej ogarnąć rynek wydawniczy, kiedyś mówiło się o generacjach, pokoleniach, operowano przy tym pojęciem dekady, dzisiaj dwa lata to okres najdłuższy dla tego rodzaju podsumowań, albowiem obserwujemy parcie młodych w kierunku dynamicznego języka, który wkracza w coraz to nowsze obszary poznawcze, poszukuje innych punktów odniesień dla tego co jest powszechnie znane. Do takiego wniosku doszedłem dwa lata temu śledząc z uwagą poczynania młodych poetów oraz debiuty ich starszych kolegów i koleżanek.

Festiwal dostarczył uczestnikom wiele wrażeń i emocji.  Goście mogli swobodnie się przemieszczać po salach, każdy mógł znaleźć coś interesującego dla siebie,  atmosfera sprzyjała dyskusjom kuluarowych, pełna swoboda w wyrażaniu opinii.

Do Galerii Dużego Formatu trafili: Konrad Góra, Kamil Brewiński, Maciej Raś. Za rok trafią następni, będzie problem z wyborem co dobrze świadczy o kondycji poezji polskiej. Mówi się głośno, że w Europie jesteśmy najlepsi, z ostrożnością przyznaję rację optymistom, podzielam także pogląd o rysującej się dominacji młodych twórców, formalnością jest potwierdzenie takiego stanu rzeczy. Czas działa na ich korzyść, oraz poziom jaki prezentują w debiutanckich tomach, to już nie pojedyncze wystrzały a kanonada zmuszająca do respektu. Na Dużym Formacie  poezja uzupełniała malarstwo, malarstwo podpierało sztukę słowa  w oprawie muzycznej. Jestem pod wrażeniem ekspozycji dzieł poszczególnych artystów, myślę że w przyszłości warto się zastanowić nad wydaniem albumu, na równi z almanachem poezji i prozy. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować moim rozmówcom na festiwalu, a w szczególności, Jackowi M. Hohensee,  Jarkowi Jabrzemskiemu i chłopakom z Galerii Dużego Formatu, a także organizatorom w osobach. Darii Kompf i Rafała Czachorowskiego. Dziękuję wszystkim.

Jerzy Beniamin Zimny



http://www.youtube.com/watch?v=3MJNWzJ4XUY&feature=share&list=PLrOUhzkhkIA-QoKLfcYbu0jyEt6CgRufI

wtorek, 3 grudnia 2013

A Wierzbak płynie




Poeci nie umierają

          pamięci Ryszarda Daneckiego

Poeci nie umierają
poeci odchodzą na ostatni wieczór autorski
przy świecach.  Drgają płomienie
na odchodzenie duszy,
słowa milkną
pozostaje cisza.

Wypełnia coś więcej niż pokój
i wtedy wraca pytanie
żyć  po co?

Najzieleniejsze z pytań.


02.12.2013

czwartek, 7 listopada 2013

Drzwi



Drzwi prześladują mnie odkąd zacząłem swobodnie chodzić. Bez drzwi nie ma niczego, jest przestrzeń, przelot, poczucie w sobie wiatru, brak czegoś, co zatrzyma, zaprosi, odeśle do diabła albo każe zaglądać, co jakiś czas. Bo drzwi są od tego, z klamką i zamkiem, dzwonek abym nie musiał ich wyważać, są na nich wizytówki, tabliczki z mianem i nazwiskiem kogoś ważnego, wreszcie zwykłe, bezimienne, adresujące sprawę lub sprawy do załatwienie za nimi. Od lat panują niepodzielnie na korytarzach i nie ma w tym nic dziwnego, że są otwarte lub zamknięte. Pojednane z czasem jak żaden inny przedmiot: określone godziny otwarcia, lub chwilowo z przyczyn niezależny od nich, zamknięte. Drzwi mogą być zaporą, wrotami otwartymi na przestrzał, lub uchylone, tajemniczo jakby zachęcały do wejścia lub budziły niepokój, że coś za nimi niezwykłego, strasznego a nawet śmiertelnie niebezpiecznego. Drzwiom nadano status pierwszorzędny i marginalny, w zależności od sytuacji panującej na zewnątrz. Przez drzwi można wylecieć jak ptak lub jak worek kartofli, drzwi można całować jeśli nie mają klamki, na drzwiach można wypisywać różne rzeczy, nad nimi bardziej sprecyzowane o znaczeniu religijnym lub historycznym. Drzwi, wrota nie uratowały Kartaginy, chociaż widniał nad nimi napis: żeglować jest koniecznie, a żyć niekoniecznie. Drzwi chronione były przez Trzech Króli, z czasem nadano im znaczenie obronne, poprzez obicie z blachy, zamki szyfrowe i alarmy.  Na drzwiach można pływać. Uniwersalność drzwi jest niepodważalna jak sposoby ich wyważania. Pierwsze pukanie związane z sercem, następne przyspieszają tętno, potem w grę wchodzi próg związany z przenoszeniem wybranki. Później próg jest świadkiem dramatów: walizki wystawiane, wyrzucanie różnych przedmiotów, przy skrzypiących zawiasach i protestach zamków. Bez Boga ani do proga, za progiem jest inny świat, nie witaj się w progu. Drzwi w takich przypadkach stanowią dowód na to, że coś się dzieje przed progiem i za progiem. Kult mleczny przeszedł do historii dlatego że drzwi o tę jedną czynność są obecnie rzadziej otwierane. Drzwi w wymiarze poetyckim też mają swoje zaszczytne miejsce.  Niebo poetów nie ma drzwi, bramy, tę na plecach niesiemy myśląc że to skrzydła - pisał Janusz Żernicki,  albo drzwi do Zakładu pracy chronionej Barbary Janas Dudek, znajdujące się wśród rekwizytów Teatru w Kaliszu. Nie byłoby Zakładu pracy chronionej bez drzwi, albo na odwrót, drzwi znalazły tam swoje miejsce i dobrze się poetce przysłużyły. Jest to trop ponadczasowy, analogia do bramy Kartaginy, i bramy Żernickiego . Myślę, że poetka z Chorzowa rozgrzeszy mnie za takie właśnie porównanie. Drzwi mogą  być uchylone, jak u Gabrieli Szubstarskiej, otwierane powoli ale nie do końca ponieważ skrywają ulotne wnętrze. Można też patrzeć w stronę drzwi, to ciekawe miejsce, jak to robi traszka Elżbiety Tylendy. Są też drzwi obwąchiwane przez psy, drzwi do piekieł, drzwi obite skórą od wewnątrz, za którymi wypaczano historię, drzwi gabinetowe, także drzwi w gabinetach cieni, drzwi sosnowe, z sękami. Drzwi, drzwi, przepierzenia, ofiary amfiladowe podczas wielkiego kryzysu, drzwi główne i w bocznych wejściach, od tyłu umieszczone i kuchenne. Kocham drzwi, za którymi ktoś na mnie czeka, kocham drzwi rodzinnego domu chociaż nikt tam już nie mieszka, uwielbiam zapach farby olejnej, uwielbiam słuchać jak skrzypią, bo to oznacza, że są jeszcze używane i że ktoś za nimi jeszcze żyje.
O drzwiach można długo i ciekawie opowiadać, w kontekście wydarzeń historycznych, własnego życiorysu i historii stolarstwa. Dzisiaj drzwi zaczynają nowe życie, wkroczyła do nich chemia z czego nie bardzo się cieszą. Dlatego protestują wyrażając słabość ludzkich ulepszeń, niewłaściwe stosowanie materiałów. Miały swój rodowód z natury, mają wątpliwe pochodzenie z procesów chemicznych. Co wymyśli drzwiom nowa epoka, poeci, użytkownicy. Nie wiem, może z wielu zastosowań pozostaną jedynie  cechy najgorsze, piękna i liryzmu nikt im nie przypisze, jedynie lekkość. Większość przywar zaginie bezpowrotnie, tradycja musi się pogodzić z napływem odpowiedników tego co zawsze było kojarzone z człowiekiem i jego naturą. Drzwi do wieczności, te się nie zmienią, bo nie wiadomo z czego są wytworzone, gdyby było wiadomo, wielu z nas już za żywota ustawiłaby się w kolejce, i jeszcze przepychało łokciami. Póki co, kolejki nie widać. Wychodzę frontowymi drzwiami wirtualnymi z nadzieją, że staną się  nie mniej ważne od tych, które codziennie otwieramy i zamykamy.


Jerzy Beniamin Zimny

wtorek, 5 listopada 2013

Poetka z Kuźniczej

Dagmara urodziła się pod znakiem Strzelca, trzy dni przed Wigilią, pamiętam, żartowano wtedy, że jest prezentem pod choinkę. Rozkrzyczany był to prezent ale z czasem wszystko toczyło się właściwym torem. Kiedy zaczęła chodzić samodzielnie, napisałem wiersz zatytułowany jej imieniem, wiersz ten przeleżał kilka lat, znalazł się potem w Almanachu Młodej Poezji Wielkopolskiej. Nie sądziłem że będzie kiedyś przywołany na łamy prasy w okolicznościach zgoła nieoczekiwanych. Na jednym z Listopadów Poetyckich w latach osiemdziesiątych, odwiedził mnie Czesław Mirosław Szczepaniak, poeta z Warszawy, prawie siłą zabrał ze sobą Dagmarę na Turniej Jednego Wiersza. No i dziewczyna,  wówczas piętnastoletnia wygrała ten turniej, pozostawiając w pobitym polu swoich dużo starszych kolegów i koleżanki. Radości było co niemiara, zachęcona sukcesem zaczęła systematycznie pisać wiersze. Kolejny sukces przyszedł podczas Turnieju Wierszy o Poznaniu w 1987 roku. Zdobyła pierwsza nagrodę a Włodek Braniecki w artykule przywołał mój wiersz sprzed czternastu lat na łamy Głosu Wielkopolskiego. 
   

     Dagmara czyta nagrodzony wiersz w Kawiarni Literackiej w Poznaniu. 


    Fragment artykułu Włodzimierza Branieckiego w Glosie Wielkopolskim


           Poczynania Dagmary z uwagą śledził Witek Różański, pamiętam przysłał list z gratulacjami zamieszczając w nim krótki wiersz, który odnalazłem w moim archiwum. Za namową Witka Dagmara wysłała zestaw wierszy do Jerzego Leszina Koperskiego, który redagował serię wydawniczą: Pokolenie które wstępuje. Niestety, odpowiedź była odmowna z uwagi na jej młody wiek, Leszin sugerował późniejsze terminy. Dagmara zawiedziona zaniechała pisania. Staraniem przyjaciół w 1990 r. ukazał się jej debiutancki arkusz poetycki pt. "Turniczka-Dzwonniczka" Od tego czasu zaprzestała pisania poezji. Ukończyła Wydział Prawa na UAM, wychowała i wykształciła córkę, obecnie jest w pełni dojrzałą kobietą i powoli, nieśmiało powraca do pisania. 

      
Wiersz Witka Różańskiego (gratulacyjny) za wygrany konkurs. Dwa ostatnie wersy brzmią             następująco:  
                       na twoim czole rosa wiosenna
                       zrób z niej użytek
mam nadzieję, że nadeszła najwłaściwsza pora, aby córka zrobiła użytek z rosy wiosennej na swoim czole, jak to przed laty zauważył wielki poeta Wincenty Różański.




    Dagmara Zimna



    Mama

   Wstaje wcześnie rano
    kiedy otwieram oczy
    jej latawce uśmiechu
    szybują pod moim niebem
    wszystkie niebezpieczne bramy
    przede mną zamyka
    w pochmurne dni
    otwiera parasol
    mówi że idzie po słońce
    a ja wiem że poza nią
    innego słońca nie ma

    xxx

    Różański mówi o Stedzie
    za oknem świat nie ten
    z Zagubinowa
    utkany kasztanowymi kolcami
    w Witkowym parku
    Słucham jego słów jak listowia
    deszcz drąży ciszę
    Witek życie

    Letnie zapiski

    Na Orlej Perci
    Bóg stwarza możliwości życia
    i śmierci

   Wspinać się na szczyty
    i tam na równinie życia

   Wiatr pastuch moich warkoczy

   Turniczki jak dzwonniczki

    Noc biegnie jasnym korytarzem
    w moim nieszczelnym śnie
    to góry wchłonęły na wieki
    poranek

    xxx

    Ojciec posiwiał mama posępniała
    i to ma być życie
    czas pobiera haracz
    pokryty pudrem i szminką
    wiersze ojca tak pełne
    optymizmu ja muszę pisać inaczej
    mama zerka z niedowierzaniem
    jest jak jest i jutro też
    tak bedzie
    wiersz cóż to samo co obiad
    coraz trudniej zebrać się razem
    przy stole pory nie jednakie
    mama czeka ojciec się spóźnia
    mijamy się w korytarzu

   (wiersze z arkusza poetyckiego pt Turniczka-Dzwonniczka 1990 r.)


    Jerzy Beniamin Zimny

















czwartek, 31 października 2013

Zaduszki 2013


Jesień obrazuje pokolenie Kolumbów, siedzą przy piwie
zdmuchują pianę a wiatr poprawia im czapki. Kiedy nadejdzie
zima będą u siebie przy ogniu wspominać, jak to było
z miłością, honorem i prawdą.  W rozmowach szczeliny
w pieśni odzywa się podrzynane gardło, refren bardzo daleko
dociera, tam gdzie czubki syberyjskich świerków, tam gdzie
bezimienne mogiły pielęgnuje wiatr. Jesień obrazuje lata
na stepach i w sztolniach. Idziemy z tym ciężarem nie wiadomo
dokąd, świat zabudowany szkłem i aluminium, nasze okna
z plastyku, a wnętrza przemeblowane.  Stolik z wazonem,
biurko przepełnione słowami. Sól i cukier, jak zawsze.

Ale nie ma już płócien i matek, które je tkały przez wieki.



sobota, 12 października 2013

Jacek M. Hohensee

Podróże i dystans

Ukazał się kolejny tomik poezji Jacka Marii Hohensee, znanego malarza, scenografa, reżysera, poety, pisarza, satyryka i grafika. Absolwenta Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, autora kilkuset scenografii dla Teatru Telewizji programów rozrywkowych, widowisk poetyckich, programów publicystycznych i filmów. Autora wielu scenariuszy audycji radiowych, filmów i programów telewizyjnych, wielu publikacji prasowych, w tym ilustracji i karykatur. Jacek M. Hohensee brał udział w wielu wystawach malarstwa i pokazach sztuki wideo w Polsce i za granicą. Jest laureatem wielu nagród za twórczość telewizyjną, plastyczną i poetycką (I nagrody w Łódzkiej Wiośnie Poetów (1965), Czerwonej Róży (1967), wydał tomy poezji: Podróże, PAX 1965, Dystans, Iskry 1971, oraz prozę: Opowieści globtrotera, Iskry 1971, Paranoja picture, Iskry 1978, Teatr nonsensacji, Iskry 1980, Imagen sekundaria, Iskry 1981, Po drugiej stronie, Twój Styl 2004. Pisane w hotelu jest powrotem po latach do poezji, pierwszej ze sztuk uprawianych przez poetę (pozostanę przy tej wizytówce), którą podporządkował całemu swojemu życiu artystycznemu, mimo że jako debiutant odniósł spektakularne sukcesy. Na talentach poety zyskał Teatr, zyskało malarstwo, tematyczna proza, film i wiele innych dziedzin wizualnych, poezja była mocnym wejściem i teraz będzie, (w co nie wątpię) równie okazałym zakończeniem zmagań twórczych artysty. Można by rzec ozdobną klamrą spinającą bogaty dorobek. 
Pisane w hotelach, w poczekalniach, niekiedy w windzie z dala od domu, w atmosferze obcych wigilii - to płaszczyzna, na której bohater liryczny poety porusza się w sposób elegancki, płaszczyzna, na której pojawiają się retrospektywne obrazy, znamionujące przenikanie się wzajemne obrazu i słowa. Poeta tworzy jakby ekfrazy do zapamiętanych zdarzeń, ekfrazy do obrazów, które nie istnieją, ponieważ nie da się cofnąć czasu ani usprawiedliwić nieobecności w chwilach, kiedy tak bardzo potrzebny jest kontakt, a nie jest możliwe pokonanie przestrzeni:

Coraz bliżsi bardziej potrzebni
moi zmarli rodzice/.../

Myśli, które mnie opuszczają
myśli bezpowrotne
znajdują mieszkanie w ich milczącym domu.

W milczącym domu udomowiają się myśli, jakby odzyskiwanie straconych dni nieobecności wśród swoich, w sposób transgresyjny:

/.../ Czego nie słychać, co już po za nami
upartym szeptem puka do mieszkania.


Przystań na każdą chwilę, która odchodzi, każdą chwilę traktuj jak przystań, przystań w znaczeniu zatrzymania się, tożsama z jedną z wielu przystani aż do momentu, kiedy wskażesz środek ziemi? Czyli centrum, do którego zmierza twój żywot, z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, dlatego chwal, bierz i doceniaj każdą chwilę, traktuj ją jak przystań, bo może być ostatnią lub, w co wierzysz, może trwać wiecznie niezależnie od świadomości nieuchronnego końca. Bohater liryczny poety zda się mówić prawdę oczywistą, jednakże w odniesieniu do przeszłości, prawda ta ulega weryfikacji o miejsca i zdarzenia, które w jakiś sposób nie dopełniły aspiracji bohatera wierszy. Pisane w hotelu, miejsca - etykiety niemalże, pojmowanego po latach, jako czas niespełniony, stracony, bądź wyrzuty sumienia w kontekście świadomości, że mogło być inaczej, albo taki los był i jest pisany w sposób niezależny od człowieka. Powroty do rodzinnego domu, odnowienie kontaktów z rodzicami, swoisty kontakt dwóch światów poprzez poezję - wszystko zmusza do zadania pytania:, co dalej, jakimi zagadnieniami zajmie się bohater liryczny poety w najbliższej przyszłości. Czym zaowocuje dalej jego twórczość i czy będzie to słowo, zwycięski atrybut artysty, który w przeszłości dokonał wyboru i ma w jakimś sensie dług do spłacenia wobec własnego lirycznego pióra:
Jeśli zostało ci już niewiele słów zamilcz Leżały długo na dnie są gorzkie i nieufne Musiały być cięższe od innych skoro nie ujrzały światła.
Sądzę, że wiele z tych zalegających słów właśnie ujrzało światło. Może, dlatego, że były i są gorzkie i nieufne, i niezbędne do zbilansowania zysków i strat artysty, przez dziesięciolecia. Złożoność aktywów artystycznych jest tak obszerna, że poezja, jako jeden z nich znalazła się jakby rzutem na taśmę bilansując cały dorobek artysty?
Musiałem długo wracać, bo potknąłem się o własną kołyskę. Czuję na plecach nieznane jak tornister, Musiałem coś zrobić, czego nie potrafię.
 Powrót do korzeni, mityczny, nadrealny, poeta sugeruje, że tylko w taki sposób jest możliwy, powrót ten trwa całe życie, aż do śmierci i trzeba się potknąć o własną kołyskę i zawsze człowiek czuje na plecach tornister. Wyjaśnieniem takiego stanu jest świadomość dokonania czegoś ponad siły, ponad możliwości. Niekoniecznie przy pomocy sztuki w każdym z jej obszarów. Jeśli dojrzałość przemawia to zawsze oscyluje w kierunku przebytej drogi. I nie jest to klasyczny rozrachunek, czy nostalgia za minionym. U Jacka Hohensee jest to próba wyłowienia, podsumowania tego, co można było jeszcze w przeszłości dokonać, stąd na plecach czuje tornister, symbol zdobywania wiedzy, doświadczenia. Jest to bieg chłopca z pochodnią, coraz dalej ode mnie, pisze poeta, zanurza się w ciemność i dalej a jednocześnie bliżej, bieg starca ze zwęgloną pochodnią. Nieuchronny koniec w ciemności, wygasające życie, ale zawsze w biegu, aż do wygaśnięcia tlącego się płomienia.

Poetycki debiut Jacka Hohensee przypadł na koniec okresu Orientacji Hybrydy i początek Nowej Fali.  Zrówno tom Podróże jak i wydany pięć lat później Dystans, nie dają odpowiedzi na pytanie o przynależność pokoleniową poety. Jestem skłonny nadać mu miano poety bezgeneracyjnego? Czyli przynależność (zaszufladkowanie) praktycznie żadna. Ale nie można też zaryzykować miana klasyka? Nawet długa przerwa pomiędzy drugim a trzecim tomem (dwadzieścia lat) nie spowodowała jakichkolwiek zmian w ocenie jego twórczości poetyckiej. Najnowszy tom ukazał się w sporym oddaleniu od Dystansu, co jeszcze bardziej utrudnia ocenę warsztatu Jacka Hohensee. Nie mniej jednak po raz drugi zaryzykuję stwierdzenie, że proces klasycyzacji dokonał się samoistnie, o czym świadczą niektóre wiersze pomieszczone w najnowszym tomie. Jedno nie ulega wątpliwości, mianowicie- to, że poeta Dystansem zasygnalizował swoją obecność w nurcie Nowej fali, „oddając" Podróże na półkę Orientacji. Lecz ani tam, ani tutaj, nie zaistniał w społecznościach poetyckich, pojmowanych jako wspólny mianownik. Egzystencja poza nurtami? Nie. Nie sądzę, zważywszy na szerokie spektrum twórcze poety. Powroty do liryki świadczą o jej (mimo wszystko) preferencjach u poety, Zastanawiam się, co już wspominałem wyżej, nad dalszymi krokami autora. Cykliczność wydań? Czy poświecenie reszty życia poezji? Nie ucierpi na tym proza, jedno i drugie można uprawiać równolegle. A może szkice lub esej? Tom Dystans pisany w Hotelu po odbytych Podróżach?   Podsumowanie twórczości lirycznej Jacka Hohensee, w moim przeświadczeniu. Tak to mniej więcej wygląda. Zachęcam do lektury wierszy pisanych w hotelu.

Jacek M. Hohensee, Pisane w hotelu, Poeci Polscy.pl/RTC AG. Wydawnicza, Warszawa 2013








wtorek, 1 października 2013

Skarpetki


Umarł Janek Palony. Kto będzie dla nas kupował na krechę, kto sprowadzi dziewczyny na nocne rozmowy kończące się nad ranem? Janek u Boga a my na łasce losu, teraz to tylko plaża nam pozostanie i nawoływanie echa rozbawionych stad. Jeszcze wczoraj z Jankiem byliśmy na bazarze, jak zwykle ci, co nie umarli byli z nami, na migi, bo nikt już nie gada głupot po tym jak Jankowi przypisali ojcostwo a mnie posądzono o łupież, którego nabawiła się handlująca skarpetami Andzia. Kiedyś nawet miałem ją w notesie, każdy piątek tygodnia, później była to środa, dzień dla Andzi wolny od wizyty pewnego domokrążcy z miasta Łodzi. I w taki sposób nabawiła się syfa, odtąd milczymy jak grób, bo w środowisku najważniejsza jest sztama, choćby kosztowało to języka, sporego wydatku na zastrzyki albo kwiaty.

 Jest lipiec, jakiego nie pamiętam. Cmentarz jak cmentarz z grobami, przepych i nędza. Stroje barwne i łachy nad grobem Janka, jak w Zagłobie w dniu wypłaty fizycznym z wydziału profilowania blach i antykorozyjnych powłok, stoimy i nie możemy doczekać się na stypę. Kapłan marudzi coś o wieczności, nie dociera do mnie taki szmat czasu, każda minuta tutaj jest dłuższa od sznura, na którym można się powiesić albo wykorzystać do wiązania worków z surowcami wtórnymi, to też jest rodzaj podtrzymywania na duchu. Janek milczy na amen, płaczek nie ma, bo nikt już nie płaci za udawanie rozpaczy, może tylko gołębie byłyby skłonne zagruchać chrypliwie, ale na cmentarzu są tylko kruki i wrony, bez wysilania się wydumałem oprawę z ptactwa dla Janka. Najwłaściwsze to gatunki do przeżycia - nie muszą wojować o kawałek ścierwa. My zebrani przy Janku- przeciwnie - nawet o ochłapy walczymy godnie, jakby, komu coś lepszego spadło zaraz goni z tym do ludu, sam nie potrafi się cieszyć, sam nie może spojrzeć sumieniu w oczy, bo na osiedlu jeszcze wiele lat będzie trwała posucha miłosierdzia, zanim nas zrozumieją pozostali z wiernych, teraz nieobecni przy pochówku Janka.

W sobotę Andzia ustawiła stragan pod bukiem, handel nie szedł w upale, więc przystała na moje - pójdziemy nad rzekę. Przystała na kilka butelek chmielu i jedno wino z zapłatą po połowie, wyraziła też chęć na poleżenie w trawie. Byle nie było mrówek i bylem się za bardzo nie przymilał, i miał przy sobie scyzoryk. Jakby, co można kogoś poszczypać, zbyt ciekawskiego, bo nie wiadomo, co będziemy ze sobą robić nad rzeką, w krzakach albo całkiem jawnie, jeśli chmiel zmieszany z upałem poprzestawia nam w głowach. No i namieszał i jeszcze odebrał nadzieję na powrót do domu, do tego doszło ciemno i komary. Gdyby nie dzwon kościelny strona, w którą należało podążyć byłaby inna, wprost na mokradła prowadząca, w których Janek zapuszczał korzenie ilekroć szukała go milicja. Andzia marudzi, że nie było tak jak być powinno, bo i jak być mogło po jej myśli skoro zapodział się korkociąg. Musiałem odbijać dłonią korek, płyn wzburzony w połowie wyleciał, bez należytego podkładu nie było porządnego kochania. A potem to już kostki domina, waliło się wszystko, nie było nic do zbierania.

W niedzielę byłem u Janka, o czymś wcześniej zapomniałem mu powiedzieć, to coś jest na tyle aktualne, że tyczy także zmarłych. Zwłaszcza poetów, którzy nie zabierają do grobu swojego dorobku, miałem nadzieję, że poprzez liście, mowę wiatru, zachowanie się ptaków uzyskam zgodę od Janka na publikację jego dorobku. Wiatr nie pojawił się, liście zwinięte od upału, a ptaków jak na lekarstwo. To też był znak od Janka, że mogę robić z jego wierszami wszystko, co mi się rzewnie podobna. No i tak postanowiłem, jeszcze niedzielnego wieczoru namówiłem Andzię do akcji na rzecz niedojadających, w imieniu koczujących w piwnicy naszego bloku. Będziemy sprzedawać ostatni wiersz Palonego, po dysze jak leci w nieograniczonym nakładzie, dopóki będą chętni i włączą się do akcji sklepikarze, zainteresowani pieniędzmi, które trafią do nich za towary najbardziej potrzebne. Z kilkunastu tekstów wybrałem najbardziej mówiący o sprawach wagi osiedlowej, jako że Janek stał na czele rady piwnicznej, inaczej nie dało się nazwać tego społecznego ciała, wtrącenie całego osiedla do piwnic byłoby nie na miejscu. Wiersz zaczął krążyć po osiedlu i zataczał coraz to szersze kręgi, ludzie chętni rzucali groszem, co łaska. Zebraliśmy całkiem niemałą sumkę, ponieważ hasłem reklamowym była śmierć autora. Wzruszone kobiety nie szczędziły banknotów, między straganami zawsze jest najwięcej grosza, Andzia żartowała, że od każdego kilograma owoców dziesięć groszy, czyli jeden wers, to i tak za mało jak na wartość zmarłego poety. Był przecież figurą w mieście i do tego prześladowany za działalność polityczną. Trzeba było ludziskom przypominać jak to Jankiem wstrząsały prądy, jak go wodą zmywano pod ciśnieniem, ganiano po schodach tam i z powrotem. Coś niecoś dramatycznego dorzucono do życiorysu i tak po śmierci Janek rósł w siłę, jakiej nie miał za żywota. Jeden z gości dając do kapelusza dychę pytał czy to na pomnik zbieramy, bo może dać więcej, ale dopiero w sobotę, bo dzisiaj wydał stówkę na jakiś zbożny cel. I tak przez tydzień Janek był przedmiotem wszelakich dywagacji a nawet obiektem umiłowania przez najbardziej kruche niewiasty na osiedlu.

Straciłem ostatniego kumpla z czasów szkolnych ci, co jeszcze żyją zaszyli się w swoich włościach. Od czasu do czasu docierają do mnie informacje różnego kalibru. A to, że ktoś ma trzecią babę, komuś komornik zabrał wszystko, a jeszcze innego dopadło jakieś choróbsko i porusza się na wózku. Życie niby jednakie a przypadki różnorodne, Janek nie wierzył w przypadki mówił, że chodzą po ludziach, więc ludzie powinni chodzić zygzakiem, czasem na skróty, nierzadko nadkładać drogi zwłaszcza po ciemku. Nikt nie rodzi się z przypadku, więc i żyje podług jakiś zasad, mechanizmów, mechanizmy trzeba sobie dobierać, aby wszystko funkcjonowało jak najdłużej.  Masz dom, po co tobie pałac, masz zdrowe nogi po diabła ci blacha na kółkach. Schody pokonujesz jesteś zdrów, wozisz swój tyłek będziesz miał zakwasy i takie tam paskudztwa, z których cieszy się licho. Zdrowa filozofia Janka nie znalazła zbyt dużo naśladowców. Taki Józek, handlował szmatami na Głównym Targu jeszcze za komuny, potem już w kapitalizmie zbił trochę kasy i poszedł w materiał.  Nie nacieszył się zbyt długo, ponieważ wszystko, co człowiek posiada wymaga utrzymania. Utrzymać izbę, stół i krzesło to jakby na wieczność odciąć się od różnej maści krwiopijców, płacisz za to, co masz, Janek miał niewiele, więc mógł wydawać kasę podług własnej woli, a nie podług kwitów i rachunków, których coraz więcej i coraz wyższe na nich kwoty. Gdyby babcia była dziadkiem? Porzekadło, z którego Janek wyciągnął daleko idące wnioski. Gdybać potrafią wszyscy nieudacznicy, Janek gdybającym rozdawał kuksańce, idź tam gdzie cię oskubali, postaraj się odebrać to, co ci zabrano albo wstąp do klasztoru, pouczał aż do zasranej śmierci, i skutkowało, do tego stopnia, że nikt na bazarze nie podejmował decyzji bez konsultacji z Jankiem. Dzięki temu Andzia do dziś handluje skarpetami rodzimej produkcji, obroty rosną po tym jak rzuciła za radą Janka hasło, że stopy to największy skarb. Będziesz kupował za bezcen skarpety to, co oszczędzisz wydasz na wózek inwalidzki. Poskutkowało, jeszcze jak. Od kilku lat Andzia nie może odpuścić ani jednego dnia na bazarze.

Zbliżał się okrągły jubileusz Andzi na bazarze. Komitet piwniczny postanowił to uczcić. Tylko gdzie, zastanawiano się. Zagłoby już nie ma. W barze mlecznym rezyduje jakaś firma ubezpieczeniowa, nad rzeką można zarobić mandat. Osiedlowe puby takich gości jak my nie tolerują. Więc gdzie? Andzia wpadła na pomysł, aby uderzyć do Proboszcza, mają tam salkę, jest młodzieżowa kapela, tylko problem z prohibicją. Dziewczyny od warzyw podsunęły pomysł, aby butelki z winem umieścić na dziedzińcu w jałowcach. Będziemy wychodzić na fajki, każdy coś sobie pociągnie.  I tak uczyniono. Proboszcz przystał na jubileusz parafianki po tym jak w kopercie znalazła się zrzutka poczyniona na bazarze. Nie powiem, udało się bez zgrzytu, chłopaki pociągali po ciemku z jałowców, jak leci, na jaką trafił butelczynę, ale po kilku godzinach w jałowcach zabrakło butelek. No i się zaczęło gardłowanie. Kto komu podpijał, kto nie mógł znaleźć swojej butelki, najbardziej dostało się tym, co mieli najwięcej w czubie? Znaczy podpijali innym.  Doszło do przepychanek, wtedy gromkim głosem zaznaczyłem swoją obecność powołując się na Janka. On tam z nieba na nas patrzy. Kto chce spać spokojnie niechaj zamilknie? Nie wiecie, że jest On teraz jednym z patronów naszej parafii?  Kobiety od warzyw popadły w płacz, chłopom na spokój przyszło, uklękli jak przystało na wiernych i zerkając w niebo modlili się o zbawienie kolegi. Proboszcz zamykając świetlicę, pobłogosławił nas wszystkich. Gdybym miał więcej takich owieczek? Powiedział na dobranoc.

Jerzy Beniamin Zimny









sobota, 28 września 2013

Z dziennika (16)

Lato ma się ku końcowi. Przemarznięte wiosną bociany  zdążyły odchować potomstwo i szykują się do dalekiej drogi na południe. Tego lata prężyłem mięśnie jak nigdy, sporo zaległości nagromadzonych przez kilka ostatnich lat wymagały interwencji. Nic nie jest odporne na czas, murszeje, kruszy się i popada w ruinę jeśli człowiek nie podwinie rękawów i nie weźmie się do roboty. Zawsze powtarzam, pieniądze to nie wszystko,  praca to więcej niż połowa kosztu, zawsze są jakieś zapasy w postaci niewykorzystanej farby, kleju, listew, płytek ceramicznych itd. Tego lata wykorzystałem wszystko, co zalegało w piwnicy, pomysł na zagospodarowanie nie wymaga większego wysiłku umysłu, każdy przedmiot podpowiada co można z nim zrobić. Podobny stosunek mam do ludzi, każdy człowiek posiada coś dobrego w sobie, nie ma ludzi nieprzydatnych, bezwartościowych, nic nie potrafiących, trzeba tylko dać im szansę, dodać otuchy,  podpowiedzieć jeśli czegoś nie robili.

Miałem być w Ostrołęce, nie byłem, miałem się radować  a popadłem w smutek po śmierci w rodzinie. Komentować własną niemoc? Jeszcze tego nie robiłem, chociaż czuję, że jest to możliwe, teraz po wielu latach gdy pewne rozdziały, zdarzenia są już zamknięte. Myślę o pozytywach jeśli tak można nazwać: śluby, narodziny, wesela i rocznice. Do pogrzebów już się przyzwyczaiłem ale nie mogę pogodzić się z brutalną rzeczywistością trzebiącą rodzinne stado. Już nie mam prawie do kogo się odezwać, złożyć wizytę, wypić prozaicznego kielicha. Świadczy to o bliskości tamtego świata, jeśli istnieje? Wiara podsyca jego realność i niech tak zostanie. Nie byłem w Ostrołęce a tak bardzo chciałem zawitać na Kurpiach? Spotkać się z artystami, wymienić doświadczenia z poetami. Karol Samsel bardzo na mnie liczył, z tą świadomością biję się w pierś lecz nie byłem w stanie wsiąść do pociągu a potem swobodnie zaistnieć w tak wielkim gronie.

Pobyt w Kołobrzegu jakby za karę. Dopiero tutaj wzięty w rygor sanatoryjny zdałem sobie sprawę z tego, że moje dotychczasowe postępowanie prowadzi do totalnego wyniszczenia organizmu? Spacery wokół komina  to za mało, praca w ogródku, w domu - niewiele przy tym wysiłku a organizm przyzwyczajony był do harówki? Do tego dodać trzeba wysiadywanie przy internecie. Apeluję do młodszych, skracacie sobie życie jeśli do tego dochodzą fast foody i inne przetwory produkowane na skalę przemysłową. Szybko, tanio z łatwym dostępem, to drogie konsekwencje zdrowotne, to przedwczesna śmierć lub fizyczna wegetacja. Moje pokolenie było bliżej natury, spożywało produkty naturalne, nie było puszek, opakowań foliowych, nie było chemii, przyprawy naturalne, pieczywo z pieców opalanych drewnem a nabiał, wprost od krowy, kozy. Podobnie owoce i warzywa, z gruntu spod słońca i deszczu. W jakimś sensie było to eldorado, nie rozumiem tych, którzy nie doświadczyli czegoś podobnego a wypowiadają się o tamtych czasach z pogardą? Współczuję im albowiem  nigdy nie zaznają smaku natury, ich organizmy nie są już tak odporne jak nasze.

W Ostrołęce odbyła się kolejna Kupiszewiada. Obejrzałem fotoreportaż z tej imprezy, który mnie rozbawił do łez?  Wirus poezji opanował Ostrołękę, nie wszyscy założyli maseczki higieniczne, Karol Samsel z natury wrażliwiec profilaktycznie poddał się tej maskaradzie, o wiele bardziej odporny na wirusy Jarosław Zawkrzeński bez obawy wystawił swoją twarz w poetyckim oknie, a że pogoda dopisała luda zbiegło się co niemiara. Poezja opanowała stolicę Kurpii , kogo zaraziła swoim wirusem  ten za rok będzie z niecierpliwością wyczekiwał kolejnej Kupiszewiady. Sądząc po rekwizytach, na ten czas miastem rządzili młodzi, oczywiście pod nadzorem starszyzny w osobach wspomnianych wyżej poetów. Gwoli ścisłości muszę wspomnieć także o innych rekwizytach, wyjętych jakby z Dusz jednodniowych, choćby marionetka w łóżku przed budynkiem na ulicy, do złudzenia przypominająca wszystkie swoje oblicza z ilustracji tomu Samsela. Tak mi się to widzi, i niech tak zostanie. Teraz czas na Furmankę, mam nadzieję spotkać tam Karola w maseczce?

sierpień - wrzesień 2013










piątek, 23 sierpnia 2013

Poetyckie wędkowanie

                                                                      PAKAWIE  - wieś niedaleko Wronek położona na skraju Puszczy Noteckiej, między jeziorami: Dużym i Małym.  Nazwa wsi pochodzi z kilku źródeł, do dziś nie wiadomo od kiedy wzięła swój początek ponieważ najbardziej prawdopodobne wersje mają charakter domysłu, tchną legendą i obie są na równi prawdopodobne. Otóż jedno źródło głosi, że nazwa pochodzi od ostatniego właściciela wsi, Piotra Kawy. Czyli dobra ziemskie po Kawie. Drugie źródło ma związek z Napoleonem. Podobno tutaj przebywał kiedy szedł na Moskwę i napisał " po kawie" stąd Pakawie - nazwa nieco zmieniona przez akcent. Jedno i drugie źródło pochodzenia nazwy jest jak najbardziej na miejscu. W Pakawiu od pewnego czasu odbywa się Poetyckie wędkowanie. Inicjatorem spotkań jest poznański poeta Jerzy Grupiński. To jego strony, tutaj się urodził, zdobywał ostrogi nauki i pisał swoje wiersze. W Pakawiu osiadło się wielu znajomych poety, bo to miejsce magiczne, osobne, położone z dala od głównych traktów, aczkolwiek w bliskości Wronek i Szamotuł. Jeśli ktoś pragnie  spokoju i samotni, to tutaj ją znajdzie. Dwa zarybione jeziora, przepiękne sady z unikalnymi odmianami jabłoni jeszcze sprzed wojny, masa runa leśnego, i nieograniczony dostęp do wody i lasu. Puszcza Notecka w okolicy Pakawia jest rzadko odwiedzana przez grzybiarzy, natomiast baza noclegowa w dwóch tutejszych stanicach może śmiało konkurować ze standardem hotelowym. Ceny są bardziej przystępne aniżeli w innych miejscach.
Poetyckie wędkowanie to tylko pretekst do spotkań ludzi pióra, pretekst do dyskusji o sztuce i nie tylko, cykliczne spotkania mają na celu połączyć przyjemne z pożytecznym.  Wiosna i lato, terminy spotkań bardzo korzystne dla ciała i ducha. Grupiński twierdzi, że nic tak nie podtrzymuje na duchu jak przyroda. A i sił przysparza do działania niezależnie od stanu fizycznego, bo psychika podbudowana naturą jest najlepszym sojusznikiem ciała, obok dobrej literatury. Nie mówiąc o wędce, spławiku i efektach na haczyku. Wszystko jakby w jednej pigułce niedostępnej w aptekach.

                                                                   Jezioro Małe

w rozmowie z Janem Stryjewskim i Jerzym Grupińskim

zanim coś chwyci za przynętę





ryby nie biorą ale tematy wciągają 





raczej mizerne trofeum, wraca do wody



Jezioro Duże



bierze ale nie chce połknąć



wiekowy sad 


Ich Troje





do zobaczenia na wiosnę


piątek, 16 sierpnia 2013

Nowe wiersze






Czterdzieści


Miało być słonecznie a było deszczowo,szliśmy z miasta
do miasta, z nazwy do nazwy, we dwoje.Ty wyższy ja nieco
przy tuszy,szliśmy nie wiedząc,że zaraz otworzy się niebo.
Nasze z wierszy o piekle, nasze wymodlone i przepite,
zarazem w mękach nie naszych, w drgawkach konających
za winy i niewinność, w ustaniach bólu i grymasów na twarzy.
Szliśmy trasą wyznaczoną przez ciekawość oczu u uszu,
szliśmy wbrew i naprzeciw,wiedząc jedynie tyle,co widać.

Miało być jak w lesie a było jak na pustyni bez horyzontu.
Szliśmy w skupieniu wierząc własnym krokom, szliśmy
niewidoczni, bo nie było za nami śladów,tropy ludzkie
jedynie ich trupów,szliśmy bez życia a jednak ruchomi
poruszani przez siłę pochodzącą znikąd.Jakby miało to
świadczyć o istnieniu Jahwe, jakby nas prowadził i nie mówił
dokąd.Szliśmy służąc komuś i czemuś,bo ukazało się Jerycho.

17.11.2013




Niecała jaskrawość


Jak świat stary - nie spotkasz niedźwiedzia,
właśnie kładę się do zimowego snu,
ale pogadam z tobą dopóki drutów nie dopadnie szron
i nie odlecą wrony tworzące interwał,

cała gamę dur, dalekiego zasięgu z niezmiennym tematem;
był i jest. Wiosną może już go nie będzie
albo zimą zastygnie w pozycji wieszcza
przed tłumem niepokornych dusz.

Spotkałem upiora wszystkich cnót,
wisiał na drzewie genealogicznych i charczał.
Spotkam dwa upiory, walczące o miejsce przy mnie.
Trzech już nie spotkam w tym wcieleniu
chyba że wypijemy zdrowie tych, co przed nami
stroili instrumenty. Za granie, za  szarpanie strun
odpuść nam Chryste.
Ty nasz jedyny słuchaczu
świadku mokrych posiedzeń
a na koniec wieszań, zbaw.

Drani z jedną tylko duszą, co nie chciała nas.

01.09.2013


Modlitwa


Panie, który jesteś we mnie daj mi urlop
abym mógł naprawić płot,
daj mi spokój w niedzielę, uchroń mnie od
spragnionych kolegów, weź za mordę
wszystko, co ma odcień czerwony, pozwól
ufać instynktom. Bo jutro idę wzbudzić
radość osamotnionym, chcę prawdy
w kłamliwym, i zdrowia na choroby
które wymagają fortuny. Panie, który jesteś
we mnie stań na wysokości głowy
w usta włóż mi radość a do nóg sił daj
abym szedł ulicą nie schylając czoła
przed wiatrem, słońcem i czyjąś możnością
jego. Daj mi wiarę w siebie i nie wódź
na pokuszenie moich kobiet. Daj mi odpoczywanie
od cnót, trochę luzu w tłoku i gwiazdę
jakąś nazwij moim imieniem.  



 Wiatrem wszystko podszyte



Dochodzę do wniosku, że to wszystko jest diabła warte;
metafory, składnie, kolory i pułapki zastawiane na innych,
tak samo martwych pośród jeszcze większych trupów,
walczących między sobą o wyższe miejsce, ale umowne,

bo tylko to się liczy, co w rękach. Miał racje filozof mówiąc
o bycie, że kształtuje świadomość, nie miał racji poeta
pisząc o wzlotach nad wszystkim, latałem coraz wyżej
traciłem grunt pod stopą, dzisiaj idę na ryby, rąbie drwa

i latam nisko jak jaskółka a słów używam, jeżeli komuś
wskazać trzeba właściwą drogę. Czas najdroższym dobrem,
nad wszystkie filozofie, sposoby dochodzenia prawdy,
która jest oczywista jak memento mori. Piję w tej chwili

herbatę, wieczorem coś mocnego, a rankiem pójdę na ryby.  

20.08.2013



środa, 31 lipca 2013

Miejsce obecności - 2013

Ukazała się jubileuszowa Antologia Poetów i pisarzy Sopotu. Dwadzieścia lat temu z inicjatywy Teresy Ferenc powstał w Sopocie Klub Pisarzy, pierwotnie miała to być Izba pamięci, postanowiono jednak przyjąć nazwę: Miejsce Obecności, i odtąd co roku odbywa się tutaj konkurs poetycki o Złote Pióro Sopotu. Pierwszym prezesem Klubu Pisarzy został Zbigniew Jankowski. Działalność klubu jest bardzo różnorodna, odbywają się tutaj Benefisy, Pikniki Literackie, towarzyszy im coroczna edycja Antologii Sopockich Pisarzy "Miejsce Obecności" Jubileuszowa antologia jak poprzednie, wydana bardzo starannie, zawiera wiersze znanych poetów z Trójmiasta. Teresa Ferenc, Zbigniew Jankowski, Gabriela Szubstarska. Kazimierz Burnat, oraz wielu innych, z których warto wymienić Janinę Szołtysek z Mikołowa, Jarosława Trześniewskiego Kwietnia  z Mławy, Józefa Oborę z Puław, Daniela Bacę z Ostródy. Niewątpliwie jest to jedna z nielicznych Antologii wydawanych w kraju, posiadająca dłuższą historię, oraz określoną linię programową na bazie prężnie działającego klubu. Przy wydatnej pomocy  władz miasta Sopotu z Prezydentem na czele. Z przyjemnością odnotowuję kolejną jubileuszową edycję Antologii "Miejsce Obecności"


Gabriela Szubstarska

więź

nie mów tak lodowato
nie obwiniaj
ja też mam pamięć

całe lata nikt nie wiedział
jak mam na imię
do mnie należały znoszone sukienki
i żal za dobrym słowem
potrafiłam odgadywać światło ale
chorowałam na bezradność

wyobraźnia czyni cuda
żle jest wtedy gdy iluzja umiera
albo próbuje się myślom zasłonić oczy

lepiej nie mów nic
nie trzeba testów
i tak widać podobieństwo


Janina Szołtysek

w obiektywie rybiego oka

nie odjeżdżaj już więcej nie lubię odpływów
zabierają mi pewność daleko w głąb morza
wygładzają czoło zacierają ślady
nie dogonię resztek dryfujących myśli
moje włosy jeszcze mokre od kropli potu
okręcają się wokół palca ślubując czekanie
coraz dalej po horyzonty wybiegają wiotkie sploty
eliptyczne linie życia jak przeciągnięty żal

spóźniłam się o cały dobry czas
więc zapisz moje imię i zamilcz


Jarosław Trześniewski-Kwiecień

Czekoladki z Mozartem (Mozartkugeln 3)

na końcu świata Salzburg zaraz za autostradą
obóz cygański, stacja benzynowa Shella
zamarznięty Dunaj skrzypi grudniowy śnieg
psy ujadają bezgłośnie z daleka światła Krems

und Stein gdzie morelowe nalewki łączą
obce sobie miasta z bezimiennymi rzekami
nad Narwią Wkrą i Wartą - wspominać nie warto
gnostycznych marcepanów złoconych pudełek

z kokardką gdy wręczasz bezdomnym w dzień
nienarodzenia ze zgniecionym konterfektem
muzyka en face w przekrzywionej peruce
co dodaje smaku niechcący strzepując

cukier puder na waniliowy śnieg
w zapisie pod fugą sonatą kantatą
eheu!eheu! eheu!eheu!







czwartek, 25 lipca 2013

W zagrodzie poety





Stanisław Neumert     urodził się 5 maja 1939 r. w Gulczu. Studiował Polonistykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w    Poznaniu. Debiutował w roku 1960. Wydał: "Miejsce zmagań" (1964), "Imię" (1965), "Ujście" (1966),  "Źródła ziemi" (1972), "Ku wzgórzom światła" (1977), "Popychane wiatrem" (1980), "Pora Odlotów" (1989), "Koń śpiewa rozwianą grzywą" (1992), "Wszędzie jesteśmy w wierszach"   (1994),   "Chitynowy pył"  (2000).  W roku 1978  Stanisław Neumert został laureatem Nagrody im. Stanisława Piętaka. Publikował w piśmie literackim "Literaturzeitschrift-exempla-Europa-Osteuropa"
Almanachu "Stuttgarter Schriftztellertaus" (1983-2003). Jest autorem jedenastu książek, mieszka w Gulczu. 

Oto jest zysk z codziennych rozmów - krajobrazów ułożonych w sceny, dziejące się, podpatrzone mimochodem - niekiedy z pozycji człowieka wdeptanego w ziemię. Gotówka odłożona w przepaścistych sejfach pamięci, okup za życia - czy drobne wydawane z ulgą. mimo nad wyraz miarodajnych wypowiedzi nie wiemy dlaczego ta sucha masa liter (tak sucha, że słychać szelest skręcającego się "sz" na którejś ze stronic) zaczyna pod palcami twych oczu płodzić niezliczone ilości światów. Tak odmiennych i obcych sobie, okolnych granicami najeżonymi lufami karabinów i dział - gotowych walczyć z sobą na śmierć i życie. Tylko na szczęście ich płochliwe byty, tak odległe jedne od drugich, że nawet najodleglejsze grawitacje nie nakładają się rąbkiem. Stąd - pokój istnieje nadal, a stosy suchych liter, tyle razy zajmujące się płomieniem, dalej trwają zakartowane w stronicach tej książki. Dalej rozciągają się pola. Falują na zboczach wiatru złocistym ziarnem. Pisał we wstępie do swojej kolejnej książki  Stanisław Neumert. Czytając to dzisiaj mam wrażenie że jest to liryczne credo poety, w którym dominuje nieustanne zmaganie się ze słowem, mini-bytem,  bo przecież każde słowo coś wyraża,  a już najbardziej, to - poetyckie zaangażowane w służbę na wieki wieków, jak te falujące na wietrze złote ziarna.  O poezji Stanisława Neumerta pisano dużo i często, opinie, cezury odbiegały od siebie diametralnie, dość powiedzieć, że w pewnym momencie poeta został jakby zawieszony w próżni, albowiem krytyka nie znalazła dla niego miejsca wśród powszechnie definiowanych adresów przynależności w ramach pokolenia, nurtów czy odrębności nie budzącej sporów. Przytoczę kilka opinii znanych krytyków literackich:

W sielankowym, bukolicznym nawet krajobrazie dzieciństwa, poeta odnajduje potwierdzenie głosu własnego sumienia. Bowiem prawdziwe, mądre guślarstwo wymaga czegoś więcej niż prostackiego zaklinania pamięci, tęsknego przywoływania wspomnień z dzieciństwa lub sielskiej młodości. Autor Pory odlotów, raz jeszcze udowodnił, że jest guślarzem, który wie, gdzie szukać nowych gwiazd widnokręgów. A i z czysto literackiego punktu widzenia wierszom Stanisława Neumerta zarzucić nie można - najbłahszej ułomności.

Marek Obarski.  

W odróżnieniu od licznych poetów nurtu chłopskiego Stanisław Neumert nigdy nie zerwał, najbardziej bezpośrednich, więzi łączących go ze środowiskiem, z którego wyrósł. Pozostał na wsi, jest nowoczesnym rolnikiem - producentem. Jeśli jednak czytać uważnie jego wiersze, widać w nich ten sam dramat, co u jego " miejskich" (ale ze wsi się wywodzących) kolegów. Dramat odstępstwa i nietożsamości. Jest to w swej istocie dramat kulturowy. Paradoksalnie: ci, którzy najpełniej zdają się wyrazić świadomość swego środowiska, swej klasy, jednocześnie najbardziej dramatycznie odczuwają swą nietożsamość.  Albo raczej - równoczesne bytowanie w dwóch sferach kultury , w dwu odmiennych systemach wartości, rodzi cały system dramatycznych napięć. Tym silniejszych, im bardziej mocno odczuwają więź ze zbiorowością.

Andrzej K. Waśkiewicz

Czy - tak jak proza - istnieje poezja nurtu wiejskiego? Oczywiście cechy te mnożna przypisać wszelkiej poezji ludowej. Ale przecież Stanisław Neumert nie jest poetą ludowym. Więc? Pozostaje formuła autentyzmu lub, za czym coraz częściej opowiadam się, neoautentyzmu. Związki poety z jego podglebiem, z naturalistycznie przeżywanym otoczeniem i pejzażem, od których nie szuka się ucieczki, lecz w którym chce się odnaleźć wszelkie znaki własnej tożsamości, jedności ze światem, nie zawsze wszak ugodowej, niekiedy boleśnie pękającej, ale jednak przypisanych do wartości natury. I takiej formie poezja Neumerta odpowiada. Taką formułę realizuje. Ileż w tych wierszach świadomości integralnego połączenia z wiejskim pejzażem i losem, ileż zachwytu nad porządkiem Natury, a zarazem dręczącego doznawania go, i pytań zdradzających egzystencjalny niepokój. Poezja to nie jest próba buntu, ale też nie niesie prób łatwej komitywy ze światem - ona raczej obok niego, realnego i oczywistego, chce stać się alternatywnym obszarem rzeczywistości, chce poprzez wiersz wyłuskać bardziej prawdziwy, bo intelektualny, sposób istnienia w tym świecie.
I właśnie ów wiejski autentyzm Neumerta połączony z refleksyjnym i egzystencjalnym uniwersalizmem, może raczej zderzony z nim, wyłania jakby nową koncepcję liryki. W której poniekąd spełnia się postulat Rocha Sulimy dotyczący uniwersalizacji i dialogu kultur literatury wiejskiej. Literatura ta nie chce zaprzeczać samej sobie, nie wyrzeka się autentyzmu, lecz równocześnie zadowala się już samą etnografią swego świata. Tworzy wizerunek człowieka o ogólnoludzkich walorach, człowieka ontologicznie oderwanego od uwarunkowań wsi, choć społecznie z nią zrośniętego. I wizerunek ten powstaje także z języka wyzwolonego od instrumentalnych atrybutów ludowości. Powstaje w języku ogólnohumanistycznych wartości. W tej mierze poezja Stanisława Neumerta jest świeża, samodzielna i objawiająca nowe możliwości swego nurtu.

Leszek Żuliński

Z perspektywy czasu najbliższy prawdy o Neumercie jest Żuliński, przydzielający poecie wizytówkę neoautentyzmu. W istocie, wiele uniwersalizmów znajdujemy w liryce Neumerta, w której język jest wyzwolony od instrumentalnych atrybutów ludowości, co można zarzucić poetom w ostatnich latach, nowa fala autentyzmu nie jest w stanie wyzwolić się od wspomnianych atrybutów, albowiem nazbyt stara się o wykazanie tożsamości posługując się jedynie tropami zapominając o języku poszukującym nowych widnokręgów. Aż nadto widoczne jest u nich prostackie zaklinanie pamięci, tęskne przywoływanie wspomnień z przeszłości, sielskość i magia mająca spełniać funkcję tajemniczości, doskonałości utworu. U Neumerta nic z tych rzeczy.



Biesiada Literacka w Gulczu 

W minioną sobotę odbyła się Biesiada Literacka zorganizowana przez Klub Dąbrówka w Poznaniu i Centrum Kultury w Czarnkowie. Spotkaliśmy się w domu Stanisława Neumerta w Gulczu. Przy kawie gospodarz przedstawił pokrótce swoją twórczość, odpowiadał na pytania dotyczące współczesnego rolnictwa. Uczestnicy biesiady zaskoczeni byli historią rodu Neumertów. Gospodarstwo z pokolenia na pokolenie funkcjonuje nieprzerwanie od 1848 roku. Praktyki pracy organicznej zapoczątkowane przez wybitnych Wielkopolan, jak Hipolit Cegielski, ks. Wawrzyniak, Dezydery Chłapowski rodzina Neumertów kontynuuje do dziś. Chwała im za to, bo to co najbardziej cenne obok patriotyzmu - przywiązanie do ziemi, jest wzorem do naśladowania, wielkość i wartość człowieka przejawia się w tym co robi i co miłuje. Staszek znalazł godne miejsce dla poezji obok ciężkiej pracy wymagającej wielu wyrzeczeń, poezja zadość czyni wszystkiemu, prozaicznemu w czym wysiłek fizyczny jest podstawą sukcesu. Wieczna orka na ugorze.    



   
                                                     Staszek wita przybyłych gości



                                           Jerzy Grupiński zagaja na wstępie







Przyjazd do Gulcza 



                                                 wzruszona Anna Zalewska



                                               Powitanie myśliwskie w Goraju  



                                 Piknik w Ciszkowie na terenie zabytkowego spichlerza



Ballada Notecka



Jerzy i Kalina w tańcu ludowym




Pałac Hochbergów w Goraju, mieści się w nim Zespół Szkół Leśnych

Pożegnanie myśliwskie w Goraju



Miód, akacjowy, lipowy i rzepakowy dla zwycięzców Turnieju Jednego Wiersza


Trochę historii Pałacu w Goraju



                                             na dziedzińcu pałacowym


wieczór nad jeziorem w Lubaszu





                                                Turniej Jednego Wiersza





                                          Jerzy, najbardziej aktywny uczestnik biesiady