WIECZÓR WSPOMNIEŃ
Gościem kolejnego „Wieczoru na Parkowej” 16.11.2016 r. był autor „Gromnicy” Pan Jerzy Beniamin Zimny, były mieszkaniec Krosna Odrzańskiego dla którego jest to miejsce najwspanialsze do życia
i dodatkowo, związane z latami młodzieńczymi. Sam autor, bardzo ciepły człowiek,, mocno związany emocjonalnie z naszym miastem, wraz ze swoimi kolegami z dawnych lat i mieszkańcami Krosna „wyczarowali” wspaniały wieczór wspomnień okraszony lirycznymi
i zabawnymi fragmentami, których nie brakuje w książce. Dziękujemy autorowi za podarowaną naszej bibliotece literaturę
( zachęcamy do czytania – warto! ) i wspaniały wieczór, który na długo zostanie w naszej pamięci.
Biblioteka Publiczna w Krośnie Odrzańskim
RZEŹBA W SŁOWIE I W KAMIENIU
Opasłą, liczącą 380 stron książkę „Gromnica”, poznańskiego poety, Jerzego Zimnego, czyta się z przyjemnością i z zainteresowaniem. Autor postawił na żywą akcję i dialogi. Dzięki temu nie brniemy przez długie opisy przyrody, jak u Orzeszkowej w „Nad Niemnem”, choć krajobraz i pory roku grają w tej opowieści niebagatelną rolę i po lekturze pozostają czytelnikowi pod powiekami barwne ich opisy. Ale też krajobraz i przyroda grają ważną rolę w tej opowieści, często wpływając na stan ducha narratora.
Właśnie, jaki gatunek literacki reprezentuje „Gromnica”? Narzuca się słowo „opowieść” jakiego już użyłem, ale można też mówić o prozie autobiograficznej, powieści z kluczem, zbeletryzowanej biografii itp. Jednak po zastanowieniu się powiedziałbym, że jest to powieść na motywach autobiograficznych, a to dlatego, że ma wszelkie cechy prozy artystycznej, a więc przede wszystkim piękny literacki język, świetną kompozycję, która porządkuje opowieść i nie nudzi, doskonałe, z wyczuciem napisane, zindywidualizowane dialogi, które charakteryzują występujące w powieści postacie i pchają akcję do przodu. W dialogach nie ma ani odrobiny fałszu, brzmią bardzo swobodnie, autentycznie, zgodnie z duchem czasu i można podziwiać doskonały słuch literacki autora, a może i jego własną inwencję twórczą oraz pamięć.
Jest to także niemały kawal historii Polski od czasu zakończenia wojny, a zaplanowany aż do dziś. Bohater powieści, jak na syna dróżnika kolejowego przystało, pisze: „Pierwsze lata mojego życia przebiegały pod znakiem parowozów Każdy gwizd z oddali podrywał mnie na nogi, podbiegałem do torów i starałem się liczyć przejeżdżające wagony. Z czasem pociągi jeździły coraz częściej, zwłaszcza transporty wojskowe, niekiedy zatrzymywały się na bocznym torze, na wprost naszego domu. Żołnierze rosyjscy wyskakiwali z wagonów za potrzebą, a że były ich setki, każdorazowo po takiej „wizycie” ojciec musiał zaorywać łąkę.”
Bohater powieści, od najmłodszych swoich lat, wie co to praca. Nawet jak w ich rodzinnym gospodarstwie pojawia się rzeźnik, aby ubić świnkę, wówczas wyznaje: „Najpierw z czystej ciekawości byłem jego pomocnikiem, potem już z dużym zaangażowaniem i nabytą wprawą wykonywałem prawie wszystkie czynności, naśladując mistrza. Była to praca ciężka i trudna, ale bardzo ciekawa,, przy której można było się wiele nauczyć”. Ojciec zabiera go też na zarobkową wycinkę drzew lesie.
W późniejszym życiu również wykazuje wiele talentów, gra na trąbce, występuje w kabarecie, cały czas pisze wiersze, w wojsku jest „złotą rączką”, a poza tym statystuje w filmie „Czterej pancerni i pies”, jakiś czas pracuje na kolei, a w dorosłym życiu porzuca prestiżową pracę w państwowym kombinacie, aby zająć się wykonywaniem nagrobków, jako pracą mniej stresującą, a dającą większe dochody. A przy tym facet, co tu dużo mówić, silny i z charakterem. W dodatku sportowiec, posiadacz „żółtego czepka” w pływaniu. Wiele rzeczy potrafi sam zrobić, nie ma dwóch lewych rąk. nietypowy poeta, można powiedzieć.
Jednym słowem narrator to chłop na schwał, do bitki i do wypitki, a przy tym w głowie ma dobrze poukładane, wie jak zarobić trochę grosza, a nie żyje tylko marzeniami. Również strzelec wyborowy, postrach peerelowskich strzelnic jarmarczno-odpustowych.
Podczas lektury na myśl przychodziła mi czasem „Pamiątka z Celulozy”, choć bohater powieści Zimnego za socjalizmem nie przepada, a także „Boso ale w ostrogach”, no i opowiadania Londona, bo Hłasko na Zimnego to chyba zbyt płaczliwy i liryczny.. Ale są tam też fragmenty poetyckie, jakby z Prousta. Na pewno nie należą do nich opisy przepustki z wojska, kiedy nasz bohater wysadza w powietrze na wsi kibel przy pomocy materiałów wybuchowych. I jak tu się dziwić, że chłopi wolą za stodołę biegać… Za karę weselnicy pili „na pohybel” temu, co kibel rozwalił. Wzruszające są opisy erotycznych i romansowych przygód z różnymi narzeczonymi w scenerii modnego sanatorium, kawał naszej obyczajowości rodem z PRL. Obraz czasów w lustrze literatury.
Kiedy bohater pracuje jako wykonawca nagrobków, spotyka barwną postać literackiego Poznania, Witka Różańskiego, przyjaciela Edwarda Stachury. Napisał o nim kiedyś Jerzy w internecie arcyciekawą notkę zamieszczoną na portalu Liternet, wspominając wizytę na cmentarzu:
„W narożnej kwaterze spoczywają rodzice Witka Różańskiego. Do dziś mam w pamięci historię tego nagrobka. W połowie lat osiemdziesiątych, latem spotkaliśmy się na ulicy. Witek o tym co się wydarzyło, kto u niego był, komu coś wyszło, kto dostał po uszach. Rozmowa zeszła na temat grobów, chwastów, i zasychającej gleby na mogiłach. Trza by postawić choć lastriko, mówię. Witek kręci głową- długo trzeba czekać, a ja już nie mogę patrzeć na glebę. Pracowałem wtedy w kamieniarce, w dwa tygodnie nagrobek był gotowy, napis wykułem własnoręcznie, dodatkowo do obelisku, dostawiliśmy pokaźny krzyż, dodając także napis informujący, że tu spoczywa Powstaniec Wielkopolski. Reakcja Witka była iście poetycka, w tłoku przed cmentarzem, nie zważając na społeczność rzucił dziękczynną wiąchę w swoim stylu. Potem wypiliśmy piwo rozważając zagadnienie własnego pochówku. W latach osiemdziesiątych zajmowałem się liternictwem, płaskorzeźbą, wszystkim co można zrobić z kamienia. Moje napisy zdobią tablice pamiątkowe, poświęcone znanym Wielkopolanom, widnieją na obeliskach w Wiedniu, Berlinie. Wykuwane w języku hebrajskim, wczesny i późny gotyk, także cyrylica. Jak dotąd wiersza nie uwieczniłem w kamieniu, poza cytatami z Biblii, i takie tam zachcianki wdów, i innych potomków umarlaków” (24 kwietnia, 2011). I dopisek kilka dni później: „Witek, leży w Alei Zasłużonych na Miłostowie”.
Powieściowa wersja tego zdarzenia jest bardziej zawoalowana, ale prawie wszystko się zgadza. Z postaci literackich, które mają odpowiednik w rzeczywistości, pojawia się też Andrzej Babiński, który w okresie „kartkowym” zaopatruje się w papierosy u naszego bohatera, no bo ten oczywiście potrafi wszystko załatwić. Epilogiem tej opowieści i pointą niech będzie, że Jerzy Zimny niedawno rzucił papierosy i jest z tego dumny.
O swoich pracach literackich, bohater „Gromnicy” pisze: ”Poezja mnie trapi codziennie za to moje kamieniarskie błoto, zmarnowany czas przy kamieniu. Kamień jest jak moje życie - chłodny i do tego twardy, i taki niespolegliwy. Już się na tym łapię, że zmiany jakowe we mnie zaszły i to bardzo daleko, i teraz już nie jestem ten sam chłopiec, o piwnych oczach, czuły i zawsze wrażliwy na piękno”.
Jakoś w tę ostatnią deklarację nie chce mi się wierzyć. Zimny jak kamień? - nie wierzę, jako poeta jest ciepły, choć analityczny.
O Jerzym Zimnym napisano na okładce jego książki: Urodzony w Kargowej (1946) uczęszczał do szkół: w Krośnie Odrzańskim, Sulechowie, Poznaniu, absolwent poznańskiej WSE. Poeta, prozaik, krytyk i recenzent, historyk poezji polskiej. Debiutował w 1970 r. w piśmie studenckim „Merkury”. Wyróżniany i nagradzany w konkursach poetyckich, nominowany do Lubuskiego Wawrzynu 2012, za tom poezji „Rubinosa”. Promotor młodej poezji polskiej (…)”.
Wracając do „Gromnicy”, to powieść napisana z dużą swadą, nerwem i talentem. Proza artystyczna przebierająca się za dokument, autobiografię, zapis pamiętnikarski. Zimny mówi wprost, zwraca się bezpośrednio do czytelnika. Książka doskonale kompozycyjnie przemyślana. Bilans jednostkowego życia i bilans epoki.
Rzeczywiście, imponująca gromnica, jako pomnik życia nienadaremnego. Symbol wiary, wiary w Chrystusa, w życie wieczne. Obrona przed złem. Podobno z gromnicą łatwiej umierać, ale ja czekam na drugi tom powieści, a Jerzemu życzę jeszcze wielu lat życia.
………………………………………………………
Jerzy Beniamin Zimny, Gromnica, Poznań 2015, ss. 380.
Zdzisław Antolski
16 czerwca gościliśmy poetę i prozaika Jerzego Beniamina Zimnego. Pretekstem do spotkania była powieść autobiograficzna pt. ,,Gromnica" wydana w 2015 roku. Ciekawostką jest to, że w książce pan Jerzy wspomina także nasze miasteczko, które poznał w latach siedemdziesiątych, odwiedzając mieszkających tu rodziców swojej żony - Państwa Szpaków. Pan Marian Szpak, teść autora, był w tym okresie dyrektorem Fabryki Maszyn Budowlanych ,,ZREMB". Ówcześni pracownicy jak i mieszkańcy zapamiętali pana Mariana Szpaka, jako bardzo dobrego dyrektora oraz osobę mającą duży wpływ na rozwój Jasienia w sferze: kultury, edukacji i sportu. Z tego powodu na spotkanie przyszło spore grono osób związanych wówczas z FMB ZREMB. Pan Jerzy przyjechał z żoną - Bożeną, oraz córką - Dagmarą. Miłą niespodzianką była również obecność pani Małgorzaty Szpak, wdowy po dyrektorze Marianie Szpaku. Mimo, że Jasień nie był miejscem zamieszkania autora, to pan Jerzy ma wiele wspomnień z nim związanych, o czym można przeczytać w powieści ,,Gromnica". Ciepła atmosfera towarzysząca spotkaniu bardziej przypominała odwiedziny dobrych znajomych niż spotkanie autorskie ale na zakończenie pan Jerzy długo musiał podpisywać swoje książki, a kolejka po autograf wydawała się nie mieć końca.
Z zaciekawieniem i prawdziwą przyjemnością w ciągu zaledwie cztery dni przeczytałem książkę pana Jerzego Beniamina Zimnego pt. „Gromnica”. Wyszło na to, że każdego dnia pochłaniałem około 95 stron tej autobiograficznej powieści. Mam ten przywilej i tą przyjemność znać osobiście Autora książki, do tego jesteśmy prawie, że rówieśnikami, także przygody i problemy z którymi zmaga się książkowy bohater „Gromnicy” są mi szczególnie bliskie i ciekawe. Powieściowy narrator jest człowiekiem z krwi i kości, jest on szlachetny, ambitnym i zdolnym młodzieńcem który doświadcza życiowych sukcesów, ale też i rozmaitych porażek. Napisanie takiej wspomnieniowej książki wymagało od Autora sporej odwagi. W każdym szczerym autobiograficznym opowiadaniu jest coś z ekshibicjonizmu, kiedy to autor śmiało ukazuje własne przeżycia i przygody. Nie jest łatwo opowiadać o sobie bez owijania w bawełnę, gdyż wszyscy mamy tą tendencje aby pokazywać innym tylko swoje jasne strony. Jak wiemy młodzi buntują się, bywają nierozważni, a czasami mimo braku doświadczania nazbyt pewni siebie. Tak było jest i będzie. Chyba każdemu z nas rodzice zadawali pytanie - co z ciebie wyrośnie? Jak widać wyrośliśmy nie marnując szansy jaką dało nam życie. Tak to jest, że każda miniona chwila staje się wspomnieniem. Takich wspomnień mamy w życiu bardzo wiele. Zapamiętujemy je lub zapominamy. Na ogół doskonale pamiętamy to, co wzbudziło w nas pozytywne, bądź negatywne emocje, nawet po latach potrafimy o tym opowiadać z przejęciem i szczegółami. Każdy z nas może być autorem powieści z własnego życia, tylko od naszych przeżyć zależy jej fabuła, a od talentu jakość biograficznego dzieła. Czytając książkę Pana Zimnego podziwiam Autora za Jego talent i wspomnianą szczerość. Pan Bóg obdarował nas wszystkich czasem, którym mogliśmy i możemy dysponować wedle własnej woli. Bohater „Gromnicy” nie zmarnował swojej młodości, zdobył wykształcenie i pozyskał serce szlachetnej i pięknej Kobiety, także jest to powieść z happy endem. Dziękuję, za „Gromnicę”, a teraz czekam na kolejną powieść, jak Bóg dał Autorowi talent, to musi z niego korzystać.
Kłaninem się nisko Autorowi GROMNICY - chapeau bas!
Leonard Jaworski
Ostrołęka, 15 marca 2016 roku
Drogi Jurku, autorze Gromnicy,
Drogi Macieju, Szanowny Panie
Jerzy Grupiński, Szanowni Państwo,
jest mi niewymownie żal, że nie mogę uczestniczyć w Twoim
święcie, Jurku, osobiście – tak jak pierwotnie to zaplanowałem – licząc na
poznański marzec w Twoim, Macieja, Państwa ciepłym towarzystwie. Tym bardziej,
że klękam przed Gromnicą i mówię o
niej bez zbędnych półsłówek: to opus
magnum Jurka, jego niekwestionowana powieść życia. Cieszy mnie widok tej
książki, bowiem potwierdza cum grano
salis prozotwórczą siłę poetów, prawdziwych poetów. Wiem, jak długo
powstawała książka, nieraz opowiadałeś mi o latach pracy, a przy kolejnych
latach, latach korekty byłem już świadkiem Twojego edytorskiego wysiłku. Tak,
pamiętam, jak potrzebowałeś do tego trudu pomocy, jak zaoferowałem Ci swój
własny namysł nad książką, ale niestety – ciężar obowiązków przeważył i Gromnicę musiałem odłożyć na skraj
stołu. Zadzwoniłem do Ciebie, przepraszając, mam nadzieję, że nie zdawkowo,
żarliwie. Żal mi, że czas zwyciężył nad nami, tak jak i dziś – czas i
okoliczności nad nami zwyciężają. Ale od tego nasze człowieczeństwo, aby temu,
co się opiera, samemu temu, co stawia opór – przeszkodom – swój własny opór
postawić. Stąd ów list-studium, który za chwilę prześlę na ręce Maćka Rasia i
Twoje, Jurku. Trochę za Norwidem, wybacz strojenie się w patetyczne pióra, ale
słowo jest po to, aby je brać, by je podjąć: „Pieśń Ci jak mewę posyłam, o! Janie”.
Wyobrażam sobie, Jurku, że siadasz po raz pierwszy do pracy nad Gromnicą właśnie wtedy, kiedy piszesz
tom wierszy Dystans. Czyli jeśli
dobrze odliczam lata – w 2008 roku. To oczywiście nieprawda, idea zapisu
książki życia, czy może książki z żywą mową życia nawiedziła Cię, napadła,
odebrała Ci domowy spokój – o wiele wcześniej. Sam pamiętam, jak wspominałeś
rok 2006 bądź 2007. Jednak niezależnie od rzeczywistych uwarunkowań, to Dystans jest dla mnie swego rodzaju
prolegomenami – zarówno do dalszych zbiorów Twoich wierszy, jak i do Gromnicy. W Dystansie bowiem, w tomie, od którego zacząłem Cię poznawać, w
tomie więc, którego nigdy nie przestanę wyróżniać, ustaliłeś formułę swojej
własnej literatury, pisarstwa, zarówno na jej skale poetyckie, jak i prozatorskie.
Jak to, Karolu? – zapytasz mnie zdziwiony. Wątpię w tę konsternację,
wiedziałbyś od razu, co mam na myśli, lecz mimo wszystko (pozwól)
zrekonstruujmy na potrzeby dzisiejszego wieczoru taki niemożliwy-możliwy
dialog. – Kiedy? W którym miejscu Dystansu?
– zapytałbyś więc. Ja odpowiedziałbym: – Choćby wówczas, tymi słowami: „Pomyśl
pomyśl głęboko aż / do wnętrzności swoich może nawet / głębiej tak jak
potrafisz i nic, że / na ciebie patrzą teraz te
wewnętrzne oczy”.
Bo Państwa obecnych w poznańskim bistro „Cezar”
na Osiedlu Bolesława Chrobrego 117, gdzie mocą owej poufnej korespondencji
dołączam do Was wszystkich, by świętować, możesz Jurku solennie, a nawet
szczerze i gorliwie przekonywać, że Gromnica
jest kwiatem wolnostojącym Twojego pisarstwa, że jej korzenie biegną w głąb
Twojego życia realnego, życia „syna ziemi”, jak powiedziałby Czesław Miłosz,
nie zaś – w głąb Twojej twórczości, choćby przeoranej we wszystkie strony:
aktywności poetyckiej. Pozwól, że nie uwierzę w to zapewnienie, nie przystanę
na dźwięk tych deklaracji. W literaturze nie ma kwiatów wolnostojących, są
jedynie marzenia o wolnym staniu w oparciu wobec burz, nawałnic i huraganów,
marzenia o staniu niezależnym i niezłomnym, staniu „gromnicznym” – niczym
gromnice w oknie. Ale nie powinniśmy owych marzeń podstawiać pod rzeczywistość
literacką, nie będą owe marzenia nigdy dziećmi naszej woli. Dla mnie Gromnica nie jest opowieścią o polskim
„Dzikim Zachodzie”, jak łaskawie ów bonmot odnotowała jedna z Twoich pierwszych
recenzentek. Niezwykle skądinąd chwytliwy, przyznasz? Tym znaczniejszą rezerwę
należałoby wobec niego pielęgnować. Nie jest też dla mnie Gromnica – czego określenia, jak się zdaje, bliska była Aneta
Kolańczyk – wielkopolsko-lubuską Sławą i
chwałą. Nie musisz się o to, Jurku, troszczyć – czy „sive Iwaszkiewicz”,
czy „ego-Iwaszkiewicz”, czy może (do kroćset, ile jeszcze się wymyśli!)
„anty-Iwaszkiewicz”. Gromnica dla
mnie to przede wszystkim sztuka wiwisekcji w kontemplacji, właściwie efekt
nastawienia medytacyjności przeciwko niej samej, tak aby nabrała charakteru,
agresji i przede wszystkim – zdobyła sobie dla siebie na zawsze przedmiot
swojego opisu. Nie ma w tym niczego z buńczucznej, niegabinetowej tromtadracji,
Jurku – jest tu za to Twój dystans. Gromnica
jest dla mnie bolesnym owocem „myślenia głęboko aż do wnętrzności swoich” pod
strażą „wewnętrznych oczu”, które nas zawstydzają, hamują nasze ruchy, usiłują
je poskromić. Gromnica przyszła z
cierpienia i jest cierpienia bezpośrednim, literackim skutkiem.
Czym wreszcie jest sam tytuł? Pamiętam, jak długo
rachowałeś, Jurku, nad jego wyborem, jak ów moment zaczarowywałeś,
odczarowywałeś, zaklinałeś i jak olśniewająca okazała się dla Ciebie chwila, w
której raczył nawiedzić Cię, zwiastować Ci się temat gromniczny, a Ty wykrzyknąłeś,
wykrzyknąłeś wtedy, że chciałbyś w ten sposób zatytułować całość. Tak, bardzo
dobrze się stało, że gromnica wszystko połączyła. Ma przecież w sobie coś i ze
słupa milowego, i z pomnikowych obelisków otwierających zabytkowe polskie
trasy. Ale jest przede wszystkim znakiem intymnym, wiem to, Jurku, nie
zapominam o tym. I wyróżniłbym z tego zaledwie dwa elementy, jeśli pozwolisz:
czuwanie przy zmarłym oraz zabezpieczenie domu i obejścia. Gromnica to z jednej strony opowieść o czuwaniu świata literatury przy
świecie życia, o podsumowywaniu, ostatecznym określaniu (nie odprawianiu!)
świata życia przez świat literatury. Z drugiej strony – to apel do wszystkich
instancji pozostających blisko tekstu. Apel o czujność: czuwacie bowiem przy
zmarłym, odpominacie czas, zanim jeszcze upadł berliński mur, i musicie ów czas
przeszukiwać z uwagą, ostrożnością i czułością. Ten sam nakaz czuwania został
skierowany do autora piszącego Gromnicę.
Do jego ostrożności, do powściągania jego majestatycznej wizji. Nie tajmy bowiem
już tego dłużej: "gromniczność to Jerzego Beniamina Zimnego nowa formuła
literatury. Nowa-stara, wiecznotrwała i wiecznoaktualna. Powiada ona właśnie o
tym, że historia pisarstwa, że historia książki to historia czuwania przy
zwłokach.
Ale powiedziałem także, że gromnica to sposób
zabezpieczenia domu i obejścia. Znów więc nie sposób uwolnić się od natrętnego
tematu literackiego. Pisarstwo Zimnego jest wzorcem pisarstwa zabezpieczonego.
Zabezpieczenie to nie tylko kunszt, cyzelatorstwo, gabinetowość. To także
określona praxis literacka, szereg
czynności poprzedzających akt twórczy, który aby nie ześlizgnął się w
degrengoladę, wymagać będzie przedustawnego wręcz bezpieczeństwa, zaopatrzenia,
zaopatrywania, zabezpieczenia zarówno od strony domu, jak i obejścia. Powiecie
Państwo: przedustawnego? Czy aby autor tego listu ten raz jeden co najmniej nie
przesadził w emfazie? Odpowiem: owszem, tak, przedustawnego. Któż bowiem ma być
dla dzieła literackiego bogiem, jeżeli nie sam jego twórca. Z całą świadomością
podkreślam jakkolwiek różnicę ontyczną: bóg-twórca, a nie Bóg – Stwórca. Dobrze
wiesz, Jurku, że w tym wypadku powinności Boga będą powinnościami gospodarza,
który musi swoje twory, jeszcze nie stworzenia zaopatrzyć, zabezpieczyć,
wyposażyć w formy przetrwania w czasach marnych, państwach mroków. Wzmocnić dom
swojej literatury i wzmocnić jego obejście. Z czułością równą czułości wobec
stworzeń, którą dzierży w sobie Bóg – Stwórca. To właśnie mam na myśli, kiedy
wyobrażam sobie Twój literacki awatar stawiający w noc nawałnicy w swoim
zapłotku płonącą, woskową świecę. To prawdziwa obrona własnej sztuki pisarskiej
w imię starych, niezawodzących mądrości. Choćby tych najprostszych, że
strzeżonego Pan Bóg strzeże. Poza jego własnym, czystym sumieniem, rzecz jasna.
Czystym zaś na ile się da, na ile dozwolą siły od nas przebieglejsze.
Karol Samsel
Przeczytałam ostatnio trzy książki: „Czas Beboka" Antoniusa, Klaśnięcie jednej dłoni" Flanagana i "Gromnicę" Jerzego Beniamina Zimnego. Wymieniam je razem, bo coś każe mi dopatrywać się cech wspólnych. Jest ich sporo: dzieciństwo głównych bohaterów przypadające na lata powojenne, trudne dorastanie, wybory, które bardzo często dokonują się same – ot, taki czy inny rzut dziejową kostką. Nieważne czy jest to Śląsk, Poznań, Wiedeń czy Tasmania. Historia to długi łańcuch wzajemnych powiązań, którego częścią jesteśmy my sami. To kim jesteśmy zależy w dużej mierze od tego kim byli nasi przodkowie. To nasze tu i teraz uwarunkowane jest tym, co gdzieś i kiedyś. Coś kończy się, coś zaczyna, a my wciąż zostajemy z otwartym pytaniem: Co dalej? Możemy próbować zaczarować rzeczywistość, przenieść ją w inny wymiar, oswoić, ale nawet wtedy nie pozbędziemy się lęków, przeżytych i przeżywanych traum.
Zburzenie berlińskiego muru zamknęło na zawsze pewną epokę. Dalej miał być nowy, lepszy świat. Jest coraz ciemniejsze niebo i coraz czarniejsze chmury.
Postawmy gromnicę w oknie, może ona ochroni nas przed burzą.
Aneta Kolańczyk
Zwiodła mnie muszę przyznać z początku - i okładka i tytuł. Okno otwarte w pejzaż nad rzeką, oplecione pruskim mostem drogowym. I to hasło pełgające płomykiem w otwartych ościeżach...gromnica. Jeszcze moja babcia wystawiała w oknie zapaloną świecę gdy miało się na burzę. Świecę poświęconą w dniu Matki Boskiej Gromnicznej. Tyle tradycji w jednym słowie – tytule i tyle znaczeń.
Ale ta gromnica w oknie otwartym na pejzaż polskiego „Dzikiego Zachodu” ma głębszy sens. Sens spowiedzi z życia dorastającego za tym oknem, na lubuskich łęgach chłopaka, któremu w głowie ta burza, ten cały napór dorosłego życia i ta gromnica w dłoni matki, za oknem która odda wszystko by to swoje niesforne dziecię między gromami poprowadzić w dorosłość.
Spowiedź mężczyzny z dorastania, bo to chyba najtrafniej określa początek „Gromnicy” przechodzi od tych lat bukolicznych na polach, łąkach i w pobliżu torów kolejowych na coraz szersze pola dorosłości, za których horyzont tak bardzo pragnie zajrzeć młody wówczas autor, na te tory, którymi drezynę swego życia popchnie w dorosłość. Pewnie nie raz nad linijkami swych wspomnień pochylił się ze smutnym do siebie samego pytaniem – dokąd ci było tak spieszno z tego świata? W świat?
Tak. W świat. W świat tego swojego dojrzewania do szkół, do zawodu, do miłości, do małżeństwa i do rodziny zabiera nas Jerzy Zimny. I idziemy za nim oczarowani przez te znane i nieznane nam kąty wielkopolskie i lubuskie, przez te Jego i nasze kochane krajobrazy, wprost w gonitwę Jego myśli, marzeń i pierwszych poważnych refleksji z życia wziętych.
To jest podróż przez życie. A życie, a właściwie Życie, pisze najlepsze scenariusze. Nie dorówna mu Eliot, nie doścignie go Balzac, nie sprosta Hitchcock, i wiedząc o tym doskonale autor się z tym Życiem nie spiera. Idzie mu jedynie w sukurs pisarski okraszając wspomnienia swym specyficznym poczuciem humoru.
Gromniczne światło na drogach Jerzego
Beniamina Zimnego
Uznany poeta,
autor wielu tomików wierszy, napisał powieść autobiograficzną pt. Gromnica.
Zapragnął
pozostawić po sobie ślad, poświęca tę książkę rodzicom. Autor urodził się w
Kargowej, na ,,terenach odzyskanych”, tuż po wojnie. Swoją powieść podzielił na ważne okresy, a mianowicie:
Dyktando
z rosyjskiego, Silentium, Powrót, Kwarantanna, Prince Polo, Dom, Warsztat,
Macewa.
Gromnica,
którą rozpaliła matka w latach młodzieńczych, pali się nadal, płomień życia
jest ciągle żywy, nie gaśnie. Myślę, że tytuł powieści trafny i niesie ze sobą symbolikę
życia. Przecież już na początku, na chrzcie, zapalają nam świecę, gdy dom
nawiedza jakieś zło, zapalamy gromnicę, ona daje światło, modlimy się przy
niej. Gromnica jest też pożegnaniem z czymś co przemija, a autor miał tych
pożegnań sporo, przemieszczał się z miejsca na miejsce, żegnał swoich kolegów i
swoje miłości, hartował się w samotności, nieraz gubił. W książce pokazuje
środowisko wiejskie lat powojennych, ludzi zamieszkałych na ,,ziemiach
odzyskanych”, ludzi wschodu, o innej kulturze i obyczajach, życie dzieci z
rodzin chłopskich i robotniczych.
To jest mu
bliskie. Dorastał na wsi, hartował się w tym otoczeniu, nabył kompleksów
pochodzenia, z tego powodu przerwał szkołę. Pierwsza miłość, upór, gonitwa za
lepszym życiem, poznawanie świata, dorównywanie innym, samodzielność,
odpowiedzialność. Opisuje słabości, nie ukrywa ich, jest postacią autentyczną,
wiarygodną. Myślę, że w jego przygodach, nie ma konfabulacji. W książce
występuje jednocześnie jako narrator i główny bohater. Pisze językiem
zrozumiałym dla szerokiego czytelnika, dialogi z osobami, z którymi się
spotyka, różnią się, w zależności od otoczenia w którym przebywa. Inaczej
rozmawia z kumplami, a inaczej z dziewczynami na randkach. Tu posługuje się
językiem ciepłym. Autor książki często przerywa akcje, przenosi w inne miejsce,
różnicuje napięcie, ucieka od monotonności jaka towarzyszy autobiografiom. Może
niektóre wątki są zbyt długie, ale na szczęście jest ich niewiele. Podoba mi
się opis młodzieńczych miłości, razi zbyt wiele wątków z alkoholem.
Ciekawy jest
wątek życia dorosłego, upór w dążeniu do celu, godzenie pracy z nauką. Później
kiedy założył rodzinę, odpowiedzialność, radość z otrzymania mieszkania, ciężka
praca w warsztacie i za granicą.
Nie wspomina
nic o swoich wrogach, (czyżby ich nie miał?). To wielka umiejętność współżycia
z otoczeniem i pozytywna cecha powieści. Autor przeszedł drogę życia,
poszukiwał dla siebie miejsca. Jego wrażliwość jest zrozumiała, ponieważ od
młodych lat pisał wiersze i przebywał w otoczeniu ludzi pióra, spotykał się między
innymi ze znanym poetą Andrzejem Babińskim. I jeszcze jedno, książka ma walor
historyczny, podaje bowiem dużo informacji o stosunkach społecznych, politycznych,
ludzkich. Polecam ją młodemu pokoleniu, które nie zna takich domowych
opowieści.
Może doczekamy
się dalszego światła z gromnicy autora, niech się pali.
Stanisław
Chutkowski
Jerzy Beniamin
Zimny
,,Gromnica”
ZLP Poznań
2015