czwartek, 27 września 2012

podobno jest już poetką

Zawsze gdzieś jest jakaś prywatna rzeka, płynie sobie niezależnie od brzegów, to wzbiera, to opada bliżej dna, czasem skuta lodem jednak płynie dalej pod każdą skorupą. To jest żywot człowieka osobny, wyjęty z nurtu społeczności, tak samo zagadkowy jak wymowny w określonych momentach, kiedy na zakolach pojawiają się spiętrzenia wrażeń, przeżyć emocjonalnych i potoczna manna, której w nadmiarze albo całkowity jej brak. Teresa Rudowicz alias Kolańczyk (albo na odwrót, to wiem od niedawna) pojawiła się w mojej głowie przypadkiem. Penetrując internet natknąłem się na wiersze nieznanej mi osoby, początkowo sądziłem, że to wiersze zmarłej niedawno artystki, plastyczki, ale idąc tym tropem trafiłem nad Prosnę, i może dlatego debiutantka Rudowicz mówi o tej rzece, że podobno jest? Tyle wstępu- zabójczego- jeśli chodzi o mój refleks- ale może to i dobrze, bo inaczej zabrałem się do debiutanckiej książki, z wyższego poziomu moich patrzeń (rym w zdaniu zamierzony), jak z całą premedytacją- wgląd do poetyckiej rzeki debiutantki. Wiem, nie o rzekę tu chodzi, ale będę trzymał się tego tropu, a także tropów inspiracji zaczerpniętych od poetki, którą pamiętam, że była szczęśliwa jak psi ogon, a także drugiej, młodszej samosiejki, która korzenie swoje ma na Podlasiu. Ale to inspiracje w niewielkim stopniu umocowane w debiutanckim tomiku. Raczej kokieteria poetki, jakby chciała zaznaczyć swoją przynależność do nurtu rustykalnego. Wynika jednak, że tak nie jest co stwierdzam po lekturze tomu. Zatem  czy jest tu li tylko wędrówka w przeszłość do okresu dzieciństwa, później dorastający język, próby ujarzmienia tego języka neologizmami, a także wiwisekcja stanu świadomości, i na powrót układanka do pierwotnej postaci ale już udoskonalonej przez dojrzałą kobietę. Zaiste (nazwijmy to delikatnie) debiuty dojrzałych poetek, nie tylko wiekiem, nacechowane są przeważnie swoistym studium osobowości dziecka, podlotka, taka filozofia dorastania. Natomiast debiuty młodziutkich poetek, odsyłają nas w świat dorosłych, ba, nawet panuje tutaj syndrom starości, śmierci co sprawia że podmiot siłą rzeczy musi być kreatorem zdarzeń, patrzeń, osądów. Chwała zatem Rudowicz, że stara się uderzać w autentyzm, za to że przywołuje swój miniony świat do wierszy jak pedagog, wykładowca i żąda od swoich podmiotów wiarygodności, klarowności, a także osobnego przekazu pozwalając na parafrazowanie obrazów w  taki sposób, że czas, miejsce są zawsze aktualne, a czytelnik uczestniczy w zdarzeniach, pozuje do obiektywu, mając często wrażenie, że sam jest bohaterem tej wędrówki. Nigdy nie byłem uważnym czytelnikiem poezji. Rutyna powoduje ogląd, jakby z góry zerkam na wersy, te najbardziej cenne zawsze świecą fosforycznie, ideał przekazu, głębia obrazu, bo czytanie poezji to szukanie szlachetnego pyłu, dlatego jeśli coś takiego znajduję, nigdy później nie doznaję zawodu biorąc do ręki kolejną porcję lirycznej materii. Jeśli poetka z Kalisza pisze: światło nie spływa, światło się sączy z jednego miejsca na skórze, tuż pod lewą piersią. Kiedy zaczniesz się z niego tożsama, ale osobna. Usiądziesz po drugiej stronie stołu. Rozmowa sklei się z resztek, zawsze są stare grzechy i stare obietnice, Drogi kuszą skończonością. Toczysz swój kamień, w końcu i tak cię pokona, mała grudka ziemi, początek i koniec. Amen.... to można oczekiwać w przyszłości kolejnej, dobrej książki. Na koniec o samej książce jako produkcie. Wydawnictwo Zaułek Wydawniczy Pomyłka w Szczecinie urasta do miana lidera jakości na rynku książki poetyckiej.. Wydawane tam wolumeny wyróżniają się szatą graficzną, dużym formatem, jakością papieru i druku. Co dzisiaj należy do rzadkości.  

Teresa Rudowicz, Podobno jest taka rzeka, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2012

wtorek, 25 września 2012

Z notatnika (11)


Burza gradowa



Gorące metafory stygną jak moje śniadanie z samego rana. Powrócić do równowagi w moim wieku jest zabiegiem wymagającym amnezji. Zapomnieć stress, wyzbyć się tremy nie jest łatwo. Wyładowania atmosferyczne, takich mi trzeba, całą niedzielę świeciło słońce lecz ślady burzy na mojej twarzy pozostaną chyba do jutra. Podanin, tam nas dopadł wiatr i błyskawice, zanim lunęło z nieba zdążyliśmy swoje głowy schronić w barze. Postój był przewidziany ale burzy tu nie kalkulowałem, prędzej w Darłowie gdzie szkwał jest czymś normalnym nawet w słoneczne południe. No więc woda z nieba była doprawiona gradem, a wiatr tłukł tym gradem po dachach samochodów. Na horyzoncie jakby ktoś miał czarne myśli, w chwili zwątpienia po nieudanym spacerze, czarność wielka panowała- królowa wszystkich piekieł na ziemi, do których samochodom było tak spieszno, ze pióropusze wody ciągnęły za sobą. Wrąbałem hot doga stojąc za szklanymi drzwiami, mój wczorajszy adwersarz wrąbał dwa, mając nadzieję że w tym czasie niebo się rozchmurzy i pośmigamy dalej. Niestety, jak na zawołanie kilka razy rąbnęło nad nami, potem jeszcze w oddali światło zygzakami schodziło z nieba na pola, jakby stojące tam drzewa miały coś na sumieniu. Na sumieniu my mieliśmy tych wszystkich co zasiedli wczoraj wieczorem w Karczmie. Zasiać niepokój jest łatwo, zmusić do słuchania trudniej, i jeszcze wytrwać do końca w stanie koncentracji- to nie lada sztuka, zwłaszcza w piątek, dzień nacechowany trudami tygodnia. Gorące metafory stygną. Który to już rok, w jakim stopniu ostygły, czy jeszcze są ciepłe? Nie wyczuwam aby były już letnie ponieważ jak dotąd mało kto się odważył wyłuskiwać je dla siebie. Jakby były trądem zżerane, albo już zbyt odległe w czasie, co nie znaczy przedawnione, śmieszne swoim pochodzeniem. Tak, wszystko co stare jest śmieszne, cytuję dzisiejszych dojrzewających na samotnie stojącym drzewie, i tych w sadzie dorodnym gdzie trwa wyścig do nieba, wyżej jak najwyżej bo jest mus być widocznym z daleka, niekoniecznie w słońcu, bo jest też blask  własnej aureoli wystarczająco oślepiający przynajmniej dzisiaj. A jutro? Jutro święto, jedni będą odpoczywać innym za mało tygodnia, a jeszcze inni sposobią się do wieczności, tam jest lżej i nie trzeba myśleć o tym co będzie dalej. Zawsze przegrywam wyścig z czasem, tym razem burzy nie odpuściłem i w porę znaleźliśmy się przed dworcem kolejowym.  Mój adwersarz spokojnie udał się na właściwy peron. No właśnie, udać się na właściwy peron w określonym czasie. Wejść bez pośpiechu do wagonu, w którym podobni zamiarem- żywią nadzieję, że dotrą tam gdzie chcą. Zasłużony odpoczynek należy się takiemu jak ja. Ale nie można nazwać odpoczynkiem wieczne zmaganie się z wsiadaniem i wysiadaniem. Już sądziłem, że dobiegł kres mojej podróży, że wszystko jest na swoim miejscu mocno osadzonym w realiach. Niestety, realia się zmieniają, i aby nie być zakurzonym  trzeba ruszać się za wyzwaniem czasu, który jest coraz bardziej wybiórczy i nie cierpi spaceru. Gonitwa wielka trwa. Ileż to razy pasowałem, zarzekałem się, że już nigdy więcej. A tu- minęło lato, jesień już dyszy, rośnie sterta spraw o które przecież nie zabiegam, same się schodzą jakbym był z cukru albo jaki przylepiec, z daleka pachnący magazyn różnorodnych chęci, które można wykorzystać w sposób egoistyczny dla siebie. Burza gradowa w sobotę stała się symbolem piątkowego spotkania w Darłowie. Mieszkańcy Zielonej Doliny w liczbie trzech domostw stawili się bez wyjątku. Nic, że bliżej im do natury,  nasturcja to nie to samo co kartka papieru. Równie dobrze można dyskutować o walce ze szkodnikami, ale taki przerywnik jest wskazany, jak deser po obiedzie zamknięty nalewką z czarnego bzu. Bez czarny leczył ludzi w Grzybowie nad morzem- pisał Wojciech Czerniawski, a ze szpar w stodole płynęło mleko. Stary kościółek na wzgórzu jest już chyba kobietą, wersy te przyniosła burza nad Podaninem, i jeszcze kilka fraz aż do Obornik. Jesteśmy w domu, zawsze w domu, u siebie - bywając tu i tam, atmosfera dziedzicznych komnat podąża za nami, wyzwolić się z tego, to popełnić samobójstwo. Po lekturze kroniki Darłowskiej Parafii jestem podbudowany jak nigdy. To miasto jeszcze nie jest do końca odkryte, gdyby wgłębić się w życie tutejszej społeczności na przestrzeni wieków, okazałoby się, że jego wartość dzisiejsza jest znacznie wyższa, mając na względzie nie tylko materialne dobra jakie zdołały się uchować, także te które wynikają z prestiżu jakie to miasto miało w przeszłości. Do tego należy wrócić, tak jak się wraca do dobrej poezji. Pierwszy konkurs poetycki o Trzos króla Eryka odbył się w sześćsetną rocznicę powierzenia przywództwa w Unii Kalmarskiej, władcy Darłowa. Król Eryk nosił też miano rycerza grobu pańskiego, jakie otrzymał po pielgrzymce do Ziemi Świętej w 1424 roku. Święta Gertruda jest patronką żeglarzy. Od wczoraj- mam nadzieję- jest także patronką poetów, którzy chętnie zaglądają do Darłowa. Takie miałem odczucie podczas gradowej burzy.

Jerzy Beniamin Zimny

czwartek, 20 września 2012

Portrety trumienne maleńkich cywilizacji

Co można powiedzieć o młodziutkiej poetce, która wygrała prestiżowy konkurs na debiut i została okrzyknięta mianem wschodzącej planety poetyckiej  w Ełku, na Mazurach? Ano tylko tyle, że nie jest to ocena na wyrost. I ta ocena nie jest zachętą na przyszłość, raczej dyrektywą od której poetka nie może odejść. Fakt, dojrzałość widzenia podmiotu lirycznego mimo, iż jest dzieckiem, podlotkiem- przerasta widzenie dojrzałego człowieka, przy czym Kulbacka nie bawi się w kreacje, mówi tak jakby wszystkiego doświadczyła, ujrzała w wiadomym jej świetle, jakże innym od powszechnej akceptacji.../od najmłodszego uczono, że z niektórymi darami nie wolno się obnosić, bo skrzypią w cudzych oczach, dlatego w tej ziemi siedzi się cicho, tu stróżuje język./  Tak, język Kulbackiej jest czujnym stróżem, w dodatku dozgonnym  Zda się, nigdy nie zasypia, penetruje każdy rewir gdzie coś zaskrzypi, upadnie prawie bezgłośnie, a nawet śmierć w nim dobrze ukryta - nie ma szans na anonimowość./... nasze ciała- kołyski mrozu, to tu wylęga się śnieg, po którym można pisać popiołem ze spalonych koników, błyskotek, przez tę zimę mamy wieczne zakłócenia w dostawach, a w kanałach komunikacyjnych zalega gruz: tony gruzu, którego wywózka pochłonie kilkuset bogów.../  Te kilka fraz pozwolę sobie określić mianem creda poetki. I w takim przeświadczeniu będę czekał na Jej kolejny tom. Zachęcam do lektury tej książki choćby dlatego, że nie często zdarza się tak dojrzały debiut, autora który dopiero wkracza w świat dorosłych.

Urszula Kulbacka, "rdzenni mieszkańcy" SPP Oddz..w Łodzi, SFK-Dom Literatury w Łodzi, 2012

poniedziałek, 17 września 2012

Nadwyżka wrażliwości


Człowiek który popadł w zależność od języka nazywa się poetą. To nie kwestia wyboru, raczej specyficzne wyczulenie na egzystencjalne drgania, jakiś sposób postrzegania świata , jakaś obłędna pikseliada w jego oglądzie. Przez poezję próbuje się w języku wyrazić niewyrażalne, przeskakuje się więc w nowe wymiary , przy tym opuszcza oswojone. Coś więc można zyskać ale coś się traci.. Taki faustowski handel. Ale upieram się, że poezja nie jest kwestią wyboru, to nie woluntaryzm tu panuje.  Choćbyś chciał zatrzymać ruch źrenic światło już nie wpadło. Sądzę, że nie ma odwrotu. A samo bycie poetą? To jednak coś innego niż pisanie wierszy, które są wartością dodaną, efektem ubocznym , które przecież zaczyna się w niewidocznym epicentrum. Bycie poetą to raczej potrzeba zindywidualizowania metody balansu nad krawędzią, to ogranicza skłonność do stawiania pytań, podważania oczywistości , outsideryzm na wszystkich piętrach funkcjonowania między ludźmi, niedopasowanie do świata i nieustanny dyskomfort , brak skóry, która uwrażliwia na bodźce niewyczuwalne przez zwykłych ludzi. Konsekwencja takiej konstrukcji psychicznej mogą być różne abstrakcje , między innymi poezja. A ta z kolei przemnaża nadwrażliwość, wyostrza zmysły, wspiera ów specyficzny sposób wąchania świata, wzmacnia rezonans. Działa tu sprzężenie zwrotnie , dlatego wpadając w poezję, nabywamy one way ticket, jeśli niezgoda na świat i ze światem implikuje pisanie, to pisanie następnie utwierdza w niezgodzie. I tak zamyka się Teufelskreis.
Tak oto wyznaje Izabela Fietkiewicz-Paszek w wywiadzie udzielonym Beacie Patrycji Klary. Trudno się nie zgodzić z oceną i jakby wartościowaniem instytucji poety jako, że jest on człowiekiem a wiersze przez niego pisane jedynie produktem ubocznym. Nie często obserwuję tak wyważone ego, filozoficzne sformułowania czynione z dystansu na chłodno, udane próby definicji procesów psychofizycznych przez które przechodzi twórca operujący językiem. Tak, poeta to jedno, poezja zaś drugie. Czy egzystują razem? Czy próba oglądu rzeczywistości wynika z emocji, nakazu chwili. Czy jest tu jakaś kontrolą, czy są zahamowania, i czy proces tworzenia wynika z potrzeb emocjonalnych, czy jest przemyślanym nurtem w którym jawi się dzieło oczyszczone z tego co już oswojone ale oparte na tym samym gruncie tylko w innej pozie lub całkiem odmienne. Wspomniany balans nad krawędzią to nic innego jak wędrówką w ciemności, labirynt bez wyjścia skąd zaledwie kilka kroków do samounicestwienia, w najlepszym wypadku outsideryzm, świadomy lub nie. Aż się prosi tutaj przywołanie terminu życiopisanie, który Stefan Chwin określił swego czasu jako utajony nurt odnosząc się do poetów, dla których poezja była wypadkową dwóch czynników, mięsa czyli przeżycia, dotknięcia istotnego, upraszczając, tego co mamy do powiedzenia, i języka, czyli tego jak mówimy.  Dodam do tego samselowską wędrówkę w ciemnościach, w jakimś stopniu zainspirowaną Brodskim. Czy poezja jest abstrakcją, jako skutek balansowania na krawędzi, wyalienowania ze świata potocznie postrzeganego. Czy niedopasowanie i nieustanny dyskomfort to niezbędne czynniki egzystencji poety w konsekwencji których powstaje dzieło osobne, ponadczasowe, albo wyróżniające się współcześnie. Tak, historia tego dowiodła, ale inaczej, innym tempem chodzą zegary zjawisk artystycznych,  być zrozumiałym, termin to rozciągający się w czasie, podobnie jak ewolucja języka, kres tego procesu z pewnością będzie styczną z krzywą upadku cywilizacji a tym samym rozumu. Przykładem niezgody na świat i ze światem jest twórczość Andrzeja Babińskiego: samym wyzwaniem wiem nie zwyciężę, przeciąży mnie Ziemi jedno ramię .Czy jest jednak sztuka z którą nie rozdzielał by mnie czas, po utracie wszystkiego jednak można pisać własną ręką, absurdem jest iść dalej niż Ziemia sięga, wiem że można ale zabraknie sprawdzalności czytelniczej, zostanie po mnie twórcze serce Ziemi, lecz czyste.  Absurdem jest iść dalej niż Ziemia sięga? Doświadczenia fizyczne, emocjonalne, kontakt bezpośredni z przedmiotem, kontakt duchowy z ideą, widzenie materii, interpretowanie czegoś co wymaga wysiłku rozumu, wszystkich zmysłów. To miał na uwadze Babiński. Jedynie czas ujął jako pojęcie abstrakcyjne w wartościowaniu sztuki i dzieła materialnego. Czas nie powinien rozdzielać autora z jego dziełem, albowiem zabraknie sprawdzalności czytelniczej? Innego zdania był Peiper: piszemy także dla przyszłych pokoleń, a więc uniwersalizm, albo eksperyment co do którego nie ma pewności czy będzie użyteczny.  W wypowiedziach Samsela i Fietkiewicz-Paszek znajduję wiele wspólnego. Samsel ani na krok nie odchodzi od przyjętej linii programowej, jest konsekwentny w swojej ciemnej wędrówce. Natomiast Fietkiewicz-Paszek jeśli podobnie kroczy, to muszę zadać pytanie: jak w tej wędrówce  znaleźć uzasadnienie, usprawiedliwienie dla zainteresowania ekfrazą? Jak by nie było jest to inspiracja wkraczająca w czyjąś materię rozumowania, widzenia, prezentowania obrazu, tematu. Jeśli wiersz jest produktem ubocznym poety, to czym jest konieczność interpretacji, lub innego sformułowania obcego dzieła. Sama wyobraźnia, sam stan uniesienia podczas aktu twórczego, nie wystarczą. Poeta musi "zboczyć" jako, że bierze pod lupę powierzony mu materiał, a to już jest w jakimś stopniu deprawowanie własnego ducha twórczego. Tak sądzę. Może jestem w błędzie. Dlatego dyskurs uważam za przyczynek do dalszych rozważań. Co by nie mówić, rozmowy z piórami dopiero się zaczęły.

Jerzy Beniamin Zimny