środa, 25 lipca 2012

Miłość na schodach






Piąta nad ranem nie śpię, sąsiad kończy          
golenie, zaczyna się rozmyślanie
o miłości sprzed czterdziestu lat
na schodach. Muszę ją dokończyć pisaniem
tego wiersza. Najtrudniej wyrazić dotyk
dłonią chropawą, pocałunek ustami
papierowymi, ruch spowolniony
jest w genach, więc bez obawy
wsuwam język tam gdzie jest już tylko
ściana (dziewczyna w urnie) Ja na planie
w ostrzale promieni słonecznych,
spadnie deszcz pustynny, urodzi się późniak
ten wiersz. Ostatni strofa w rękach Pana.

25.06.2012

poniedziałek, 23 lipca 2012

Z notatnika (8)

Pada i pada, deszczowy lipiec powtarza się co jakiś czas. Tego roku, zda się, płacze dzień i noc. Jakby aniołowie mieli w nadmiarze łez, jakby niebo przepełnione było smutkiem. Radość- towar reglamentowany, nie dla wszystkich wystarczy uśmiechu na co dzień, za to rośliny mają w sobie najintensywniejszą zieleń. Gleba jędrna sposobi się aby rodzić, drzewa wymarzły wiosną, bezlistne stoją w ogrodzie jak szubienice, bez ptaków i owadów. Tylko iglaki ratują atmosferę i nastrój. I po trosze oleandry, kwitną lecz deszcz kwiecie niweczy, jedynie palma puszcza i puszcza młode odnogi. Niedziela, kierunek Zielona Góra, po drodze Stęszew, miasto dwóch browarów i teatru ale przed wojną. Największa rogatka Poznania po drodze na zachód. Tutaj krzyżowały się drogi, konne transporty z piwem, żwirem i węglem. Z Grodziska w beczkowozach wożono słynne piwo. Legenda mówi, że była to zasługa pewnego wozaka, który podbierał z beczkowozu piwo i dolewał wodę z przydrożnego źródła o wysokim stopniu nasycenia Co2. Odbiorca zauważył zmiany w piwie, udał się do warzelni aby pogratulować nowego gatunku. Odtąd Piwo Grodziskie zasłynęło w całej ówczesnej Europie. Tyle legenda. Warto zaznaczyć, że piwo to warzono od średniowiecza (wiek szesnasty) do 1993 roku, kiedy to podjęto decyzję o likwidacji produkcji ze względu na wysoki koszt wytworzenia?  Nie wzięto pod uwagę tego, że wszystko co dobre i niepowtarzalne musi kosztować. Takie przykłady można mnożyć, dlatego jak na ironię losu tak dużo się mówi i pisze o tradycjach regionów, produkty są przedmiotem zainteresowania biznesu, a wielki biznes powinien się od nich trzymać z daleka. Mijam Grodzisk i na chwilę zatrzymuję się w Ruchocicach. Wieś zadbana pracowita, większość mieszkańców pracuje przy pieczarkach. Od lat jest to grzybne zagłębie. We wsi drewniany kościółek, pamiętne miejsce dla mojego ojca, tutaj stał pod lufami najeźdźców w 1939 roku. Cudem ocalał. Przed Rakoniewicami, po prawej znajduje się centrum logistyczne, dawniej była tu łąka z oczkiem wodnym, a przy oczku rosła typowa polska wierzba. Napis na kamieniu głosił, że w tym miejscu Michał Drzymała postawił swój wóz mieszkalny, po tym jak władze pruskie odmówiły mu zezwolenia na budowę domu. Miejsce to było dobrze oznakowane, często odwiedzane przez przejezdnych. Dzisiaj nie wiem czy ktokolwiek tutaj zagląda, Drzymała bohater bardzo odległy, starzy pomarli, młodzi mają swoich nowych idoli. Smutne.        Wolsztyn jest miastem rubieżnym, ma się dobrze, przechodził z rąk do rąk administracyjnych, mimo to, nic nie stracił z uroku, pozycję gospodarczą miasto zachowało i rozwija się nadal. Położone między dwoma jeziorami , posiada wiele atrakcji o znaczeniu historycznym. W skansen parowozów, każdego roku odbywa się festyn kolejowy, z całej Europy przybywają sympatycy parowozów, miasto zyskuje na popularności. W Wolsztynie znajduje się Muzeum Regionalne, posiada trzy placówki: Muzeum Marcina Rożka, wybitnego malarza i rzeźbiarza, który za odmowę namalowania portretu Hitlera dla Gestapo w Poznaniu, został osadzony w Auschwitz i tam pozbawiony życia. Wiele rzeźb Marcina Rożka stoi do dziś, choćby słynny Siewca i popiersie Chopina, w Luboniu i Poznaniu. Druga placówka, to Muzeum Roberta Kocha, odkrywcy prątków gruźlicy, tu w Wolsztynie Koch ujarzmił bakterie wąglika. W Wolsztynie urodził się znany polski aktor Cezary Julski. Zapędziłem się w tej wyliczance, a jeszcze przede mną kilka miejscowości wymagających paru zdań, uchwycenia tego czego nie widać gołym okiem. Kopanica, ostatnia miejscowość w granicach II Rzeczpospolitej, za kanałem Obry była już Rzesza. Dwa kilometry dalej na zachód, leży Kargowa, słodkie miasto jak mawiał mój ojciec, w dosłowności, bo była tutaj fabryka cukierków Dąbrówka, obecnie Nestle produkuje tutaj słodkości. Dla mnie najważniejsza jest ulica Dworcowa. W parterowym budynku nieopodal stacji kolejowej przyszedłem na świat. Może stąd mój sentyment do dróg żelaznych? Łza się w oku kręci jak widzę porośnięte brzozami tory prowadzące do Okunina i dalej do Sulechowa. Bilbordy i tablice przy drodze, barwne przystanki autobusowe z podobizną Macieja Kozłowskiego, nie żyjącego już aktora, kargowianina z urodzenia. No i logo święta czekolady, które od niedawna odbywa się  w Kargowej. Podobnie w pobliskim Siedlcu, od wielu lat organizowane jest święto świni, ten pożyteczny zwierzak ma w Siedlcu swój pomnik. W towarzystwie znanej w kraju wódki dębowej, też rodem z Siedlca. Gastronomiczne kółko zamyka miejscowość Trzebiechów, teren znany z drobiarstwa.

W Okuninie zawsze dłuższy postój, budki dróżnika już nie ma, dla mnie jest, stoi w tym samym miejscu porośniętym trawą i chwastami. Obok drogi kilka mórg, jeszcze widzę kołyszący się len, zamkniętą rogatkę przed przejazdem eszelonu. Czerwona czapka ojca majaczy wśród zardzewiałego toru, na rampie sterta żerdzi, a pod magazynem rupiecie, też symbol czasu w którym żyjemy obecnie. Nie wybrzydzam widząc rosnący skrzyp, i kolorowe zioła przy drodze do lasu, nostalgia przechodzi pod wpływem łez, jakże innych od tych wylanych w zaciszu domowym. Poecie trudniej opanować wzruszenie, obrazy nakładają się bardzo brutalnie, na coś co kwitło i służyło ludziom, nakłada się bezczynność, marazm, porażająca cisza, której nie zmącą przejeżdżające samochody nawet klasowych marek. Do Sulechowa rzut kamieniem, nie korzystam z obwodnicy, miasta nie da się wyjąć z mojego życiorysu, chociaż szkoły już nie ma, jest inna, a internat rozebrano, chociaż to był zabytek wysokiej klasy. Tutaj Chopin mazurki swe grał, stąd wiele pokoleń pedagogów wyszło. Dzisiaj Sulechów jest inny, nie wiem jak to określić porównując to miasto do Wolsztyna, czyżby uwarunkowania historyczne miały aż tak duże znaczenie? Mimo wszystko Sulechów da się lubić, a rynek należy do najpiękniejszych w regionie.

Moja droga na zachód  nie jest drogą przypadkową. Jedna z tych, które człowiek nosi w sobie, piasek i asfalt, przydrożne trawy, uliczki w miasteczkach, ludzie? Za kółkiem człowiek płynie, słońce ma w lusterku przed południem, i po południu w drodze powrotnej. Wyjazdy i powroty, nie liczę już ile ich było, mam jednak świadomość, że kiedyś będzie wyjazd ostatni, z powrotem lub bez. Ale to nie ma znaczenia póki człowiek wierzy w to, co robi.

Jerzy Beniamin Zimny


      

środa, 18 lipca 2012

Tytuł znajduje się na końcu




                                                                 
W moich wierszach nie ma             
drzwi ani okien, za młodu
używałem drabiny i sznura
dlatego kiedy czytacie smutek
między pierwszym i ostatnim
progiem, wejdźcie mimo to,
powita was radość. I moja żona.

O mnie mówi się, że niedługo
wyjedzie, albo wyjechał i nie
pozostawił adresu, lub jest
lecz go nie widać, może przyjdzie
tylko nie wiadomo kiedy.
Bo dzisiaj nic nie jest pewnego

i wszystko ma wiele adresów
i imion. Zamykam drzwi, okna
przeżyją od biedy, zawsze ktoś
w nie zajrzy, ciekawy życia
za szybą kolorową. Jest nią poezja.

Odkryłem to wczoraj w Chyba(ch)

17.07.2012









wtorek, 17 lipca 2012

Poezja, wino i miód


W Ochli pod Zieloną Gorą, w Skansenie Etnograficznym  wyznaczyli sobie spotkanie amatorzy miodu i wina a także poeci związani z kulturą Łużyc. Przyjechali z Bautzen (Budziszyn), z Usti na Łabą, Opola i Zielonej Góry. Przy ludowej muzyce w wykonaniu zespołu dudziarzy :Szprewianie z Bautzen, liczna publiczność miała możliwość posłuchać poezji w kilku językach: czeskim, serbo-łużyckim, niemieckim  i polskim. Pogoda dopisała, miodem i winem nie gardzono, a poezja w niezwykłej scenerii nabrała wdzięku. Zebrani w amfiteatrze nie szczędzili braw wykonawcom, a niektórzy z poetów wysłuchali z uwagą przekładu swoich tekstów. Panowało przekonanie, że w języku serbsko-łużyckim poezja polska nabiera dźwiękowych walorów, a także językowych. W czasie spotkania Janusz Koniusz wspomniał Marię Młynkową, pisarkę która urodziła się Thommendorf (Gęstowice koło Krosna Odrzańskiego) autorkę zbiorów opowiadań "Kostrjanc a czerwjeny mak" (1965) i  "Za płotem" oraz powieść "Dny w dalinje" (1967)  Maria Młynkowa pisała w języku górnołużyckim. Zmarła w 1971 roku, mając zaledwie 37 lat, pochowano ją na cmentarzu w Bautzen. Prezes Związku Serbskich Artystów w Bautzen, Benedikt Dyrlich zapoznał uczestników spotkania z dorobkiem pisarzy, poetów i artystów tworzących w regionie, wyrażając na koniec opinię o konieczności kontynuowania kontaktów, zwłaszcza w zakresie przekładów i publicystki, a także wymiany doświadczeń.        
















sobota, 14 lipca 2012

Niezwykłe sny ostrzarza noży

Wioska ma kościół, z wieżą. Kościół bez wieży widziałem we mgle, Olga rozlała mleko- lotne było, do tego gęste więc ten kościół znikał a źrenice otwierały się coraz bardziej, nie nadążały za znikaniem kościoła. Wypić mgłę i stać się lekkim dla ledwie podmuchu wiatru. Przyleciał, raczej wypadł z głowy w której dziura od północy, czyżby kometa zmieniła kurs? Miałem otwarte okno, co jeszcze otwarte było nad ranem? Kluczę w domysłach, otwieram pokoje, każdy z innej dekady, jest ich siedem, na razie z klamkami i twarde w nich ściany. Pająki, w którym to już pokoleniu zjadają muchy, nie martwią się o byt, odkurzacz tutaj nie chce wtłaczać przeszłości, szmaty się tu nie zeszmacą, a miotła nie straci włosów. Będzie czerwony deszcz i niebieski grad spadnie. Zanurzę się w wodzie królewskiej, wytrąci ze mnie srebro, symbol sztywnych stawów położonych na nizinie, w strefie ochronnej, ale ani to park krajobrazowy, ani niedostępne bagna,  zwykła osiedlowa wysepka zieleni, na którą lokatorzy zrobili zrzutę. Żadne tam wydatki na leki przeciw chorobie polegającej na nadmiernym wyglądaniu przez okno. Mój kraj jest plackiem ze śliwkami, coraz droższy i coraz cieńszy, na sucho można przełknąć i w brzuchu mieć cukiernię, dystrybucja za darmo, buntuje się jedynie odbyt, fatygowany procentowo przez związki chemiczne. I pestki owocu mango. Kobieta gotuje zupki, listonosz uwielbia stołek w przedpokoju, inkasent gubi się w przewodach, facet z pizzerii nie wydaje reszty, widząc podciętego beneficjenta, nie wie że przed chwilą beneficjent był w kosmosie, trudne chwile przeżywa sąsiadka wchodząc do zsypu. Nie jest weteranką, nie należy do żadnej grupy, nie pobiera zasiłku, na nic nie leci mimo, że wdowa. Spotykamy się w aptece, ona kupuje leki na kopy, ja przychodzę się napić wody, i trochę posiedzieć przy tej wodzie, posłuchać co mówią ludzie o swoich schorzeniach, porównuję do moich i wiem więcej od lekarza. No właśnie, mój lekarz przez dekadę podwoił się, kiedyś jedno skrzydło drzwi otwierał, dzisiaj oba, podobno żre czekoladę, uzależnił się od niej. Pacjentki już wiedzą co doktorowi trzeba, dałem mu kiedyś kopa i teraz po porady chodzę do apteki. Dawniej przesiadywałem u fryzjera, każda głowa była przedmiotem porównań, fryzjer rodem z Podola fizylierem był u Berlinga, pod Mirosławcem oberwał odłamkiem , więc w kółko te same historie opowiadał klientom, kiedy likwidował zakład dał na mszę proboszczowi w intencji tych których golił i umarli. Nie cierpię środy, w ogóle środków, środki czegoś to kurewska matnia, na ten przykład środek placu, człowiek na celowniku z każdej strony, albo w centrum uwagi, albo bójki, nie daj boże zawieruchy. Skraju trzeba szukać, obrzeży, kantów, zakończeń. Bliżej ucieczki trzeba się kręcić, nigdy nie wiadomo kto pierwszy a kto ostatni oberwie. Ten poza zasięgiem zmusza tego co chce skrócić dystans- do wysiłku, pokonania drogi, a wiadomo przy powszechnym lenistwie wiele człowiekowi uchodzi na sucho.  Lenistwo, błoga racja stanu, polityka niemalże, udaję że nie mam już sił,  pralka chodzi zabiera spokój, telewizor- przeciwnie- pragnie spokoju, woda kapiąca z kranu chce wykolegować zegar, a mucha nie siada, w przysłowiu jest jeszcze o duszy, ma hulać bo nie ma piekła. Racja, piekło jest na ziemi. Wybrukowane dobrymi chęciami decydentów i pojedynczych osobników, spowinowaconych, po sąsiedzku, i przygodnie w każdym miejscu nacechowanym dramatem, Każdy coś gra, przeciąga na swoją stronę. Czasem odpycha od siebie, podrzuca innemu, Mówi się, że są to kamyczki rzucane przez płot, a kwiaty i tak kwitną po swojemu, schronisz się w altanie i czekasz zachodu słońca, mrok może zapaść wcześniej, nawet w południe jednak nie wywiesisz białej flagi, ona jest w tobie od dawna, obce zastępy zbliżają się do głowy, ostatni bastion- mózg odpowie ostatnią salwą, świadomość uleci z dymem niespotykanej barwy. W koszyku dóbr wszelakich relanium i środki przeciwbólowe, zastrzyk powietrza, ale na jak długo? Mój przyjaciel zabrał ze sobą tajemnicę do grobu. na insulinie jechał, osobowym bez przesiadki, w żart obracał dramat, z balkonu puszczaliśmy dymki w kierunku Rataj, zawsze w grudniu, i zawsze naładowani planami na lato. Miał być Szlak Jakuba, a ostał się szlak sztywnych, przynajmniej dwa razy w roku oboje idziemy tym szlakiem, na ten czas on wstaje z grobu a ja, sposobie się do niego, na trzeźwo, zawsze na trzeźwo widzę wszystko za granicą wzroku, i to czego mózg nie pojmie tylko intuicja pojoną liryką- damą bezwzględną- kiedy chce przychodzi, kaprysy ma wielkie, wymagania księżnej, a nawet jest jak pompa, ssie wszystko co w człowieku. Jesteś ze mną plamo, na szczęście biel przyoblekasz, w mroku dajesz mi spokój, największym twoim wrogiem jest słońce, znaczy nie słońce pisane poecie, piaski na wydmach, a co będzie ze śniegiem? Na ostrzu noża odbija się światło, duże i małe ludzie znosili przed chaty, siekiery, bagnety rzeźnickie. Jaki charakter, taki nóż, jaki poeta takie rośliny w ogródku, przy domu, pod blokiem. I kurz na półkach, wycieranie, to zacieranie śladów, przedmioty niektóre nie ruszane od lat, w książkach karteczki, kwity. Kartki pocztowe, jedna z Żar, Kasia pisze że była w Sarbinowie na wczasach, pamięta i tęskni. Zachodzę w głowę, rachuję dziewczęta, ale Kasi nie pamiętam. Data: lipiec 1968 r. Wysiadywałem wtedy w kawiarni o wdzięcznej nazwie, Danusia. Pamiętam kiedyś zimą przeszedłem wpław Bóbr, od Bobru zaczęło się pisanie wierszy, w Danusi- dla Joli, później była Marysia,  Alicję zapamiętałem bo była jakby z krainy czarów, z tej krainy powędrowałem w świat wydarzeń bardziej dramatycznych. I oto jestem tu gdzie jestem, niby na wozie, ale ten wóz nie ma kół. Dyszel ktoś puścił z dymem w kominku, a dziewczęta konsekwentnie wyskakiwały podczas szalonej jazdy. Nawet konie miały dość, w tym momencie powożę taczką, okres wegetacji roślin trwa. Środkowy.

Jerzy Beniamin Zimny  

środa, 11 lipca 2012

z notatnika (7)

Trzykolne młyny. Bardzo często bywamy na terenie Rogalińskiego Parku Krajobrazowego,  a dopiero dzisiaj przyszło mi natknąć się na tą wieś. Kilka domów, nieopodal pradolina Warty, pola i lasy, kierunek Śrem z Rogalina i Kórnika. W dziewiętnastym wieku była to osada olęderska. Jakich wiele na terenie Wielkopolski. Przybywali osadnicy z Niemiec i Holandii, zasiedlać tereny wymagające kultywacji, tzw nieużytki i tereny bagniste. Słynni poznańscy Bambrzy, wiele wnieśli do kultury rolnej. Tyle wstępu. wymuszonego jakby za sprawą Trzykolnych młynów. W drodze telefon od Gabrysi, akurat staliśmy na skraju lasu, nieco odsapnąć od duchoty - Jesteśmy dzisiaj w Szklarskiej Porębie, bazę mamy w Sokołowcu, urlop iście kamieniarski, mąż zafundował mi wakacje pośród kamieni szlachetnych.- Gabrysia podniecona opowiada o opalach, chryzolitach, młotkiem je wydłubuje ze skał, których mnóstwo na posesji kamieniarza. Zazdroszczę Gabrysi wakacji w takiej scenerii. Znam te tereny doskonale,  do Piławy Dolnej jeździłem po sjenit przedborowski- niewiele ustępujący jakością granitom szwedzkim, sławniowice złociste- najpiękniejszy polski marmur, strukturą przebija trawertyny alpejskie. W latach osiemdziesiątych w całości szedł na eksport, i na krajowe zabytki. Dostać kilka metrów na posadzkę, to była sztuka nie lada. Dzisiaj rynek jest zawalony importem z Chin i Afryki. Kamień piękny ale z przewagą piaskowców, kruchy nie trzyma polerki. Ludzie kupują bo ładny? 


Dokąd można uciec aby zapomnieć, ukoić ból, zacząć żyć normalnie? Próbowałem wszystkiego, i nic, pustka wlecze się za mną z prędkością widoczną na liczniku pojazdu. Tempo nic nie znaczy, nie przynosi efektu, otoczenie nic nowego nie wnosi, a głowy w piasek schować się nie da. Nawet poezja jest nasiąknięta  dramatem ostatnich dni. Chyba pójdę w modlitwę. Czas rozliczeń, analiz wszelakich, czy cokolwiek było możliwe skutecznego, obraz końcowy pozostaje w oczach nawet we śnie dalej się toczy i trzeba wstrząsu psychicznego aby utrzymać się na nogach. Tomek Pułka dołączył do chłopaków z Gwiezdnego Szlaku, życie toczy się  dalej, poezja pozostaje na nogach, nieśmiertelna i wyniosła ponad wszelkie dobra. Duma czasem przebija wszelkie instynkty i zmysły, to co wynika ze słów znajduje potwierdzenie w rzeczywistości prędzej czy później, jest dokończeniem dzieła zniszczenia, któremu to jedynie poezja potrafi się oprzeć. mam w sobie tyle uszczerbku sił ile oddałem poezji, nie wiadomo na jak długo wystarczy, może przerwy, może jakaś odskocznia będzie tamą, jak by nie patrzeć, człowiek dostaje do ręki rachunek i musi płacić. Wtorek nieludzki, południe wyprostowane na baczność przed marudnym słońcem, wilgoć bo ziemia nie nadąża z poborem wody z nieba, na pozór zachwianie równowagi ale przyroda wyrównuje bilans, koryguje raczej, co jakiś czas niedobór składników krążących w mikrokosmosie, bo wymagają tego wszelkie formy życia. 


Jakby mało dramatu, kolejna smutna wiadomość: odszedł Andrzej Krzysztof Waśkiewicz, poeta, krytyk poezji, historyk literatury, wielki człowiek. Rozmawialiśmy niedawno o młodej poezji podczas obchodów pięćdziesiątej rocznicy Oddziału ZLP w Zielonej Górze, z uwagą wysłuchałem referatu na temat poezji powojennej. Wiele Mu  zawdzięczam, zwłaszcza kiedy stawiałem pierwsze kroki mając kontakt z Nadodrzem, w którym  pracował . Współczuję rodzinie, niech spoczywa w spokoju. 


Jerzy Beniamin Zimny  






wtorek, 3 lipca 2012

Psi pazur


Bocella






Opuszczona głowa, rozlany atrament             
wszędzie. Czarny. Dokąd droga, do kuchni
na balkon. W pokoju kilka ścieżek martwych
trzeba obszukać, znaleźć tą śmiertelną
ale jej tu nie ma, jest w głowie, może w tym

wierszu. Mondo cane. Albo pieski świat
obwąchu. Bliski poecie za biurkiem, kiedy
oczy bezużyteczne, szukam miejsca aby
umieścić wers statecznik. Prowadzi tam
gdzie skóra jest zmysłem. Jeszcze czuje

ale jutro? Może pazur- broń ostateczna.



Sobota, ostatni dzień czerwca. Duchota ducha, skóry i gardła. Pozamykane żaluzje, w pokoju półmrok, w oczach jeszcze większy. Nie próbuję protestować, ten który kieruje wszystkim ma świadomość początku i kresu. I nie wyznacza terminu, w każdym momencie taki punkt może się pojawić. I to jest sedno życia, nie inne wartości, bo wszystko jest względne, dobro i zło, radość i smutek. Uniesienie i rozpacz. Poszukiwanie wieczne, ucieczka od czegoś, czasem nie dopuszczanie do siebie myśli. Pozytywne podejście do tego co wokół. Tak nas nauczają, ale najważniejszym nauczycielem jest życie, zrozumieć siebie, to zrozumieć innych. Pojąć to co się nie mieści w głowie. wszystko musi się zmieścić. Wybiórczość jest pozorem, w istocie to niewidzialna siła wybiera za nas, a nam się wydaje, że jesteśmy niezależni. Sobota kotwica, niedziela czy coś zmieni. Trzeba ufać intuicji, kiedy już tylko ona pozostaje. Jak psi pazur kiedy już zawodzą wszystkie zmysły. 

30. czerwca 2012







Musimy się rozstać ale nie na długo;
najpierw miseczka, poduszka, smycz i karma.
Nie wiem co zrobię dnia następnego.
Dni będą długie noce jeszcze dłuższe.

Dlaczego wszystko jest takie kruche,
I może jedynie ostać się w wierszu.
Będę szukał śladów w ogrodzie, świeżych
z łaski Boga, zatartych przez deszcze.
I tych jak zadra bo już są w pamięci.

Jutro pójdę na spacer drogą najdłuższą.


03.07.2012






Tadeusz Stirmer

Pamięci Rokiego


Jerzemu Beniaminowi Zimnemu


Jesień za oknem jak Paryż
znowu rozkwitły drzewa
zdurniałe pindrzą się w środku miasta
jak kapelusze pań u pobliskich wód
gdy krwi recitativo
i mroczny zapach korzeni
rodzą czuły zmierzch

Wrzesień -
przepływają ludzie i ptaki
już dwie przeszłe wiosny
smycz waruje u progu
zabliźnia się miejsce w domu
i pamięć jak ząb mądrości

Psy jak poeci
idą wprost do nieba
Bóg jest rodzaju ludzkiego;
wrócił i merda ogonem

Ciechocinek



Puste miejsce pod cisem


Trzy tygodnie minęło, a obraz jest wczorajszy
świeża rana, nie wiem czy się zabliźni.
Nie było słów tylko gesty, bardziej wymowne
od poezji, dlatego będę milczał, w dłoniach
nosił ciężar nawet we śnie 
i na ulicy, jakby zamkniętej od trzech tygodni.

Mówią minie, uleci może przepadnie.
Nie każdemu to samo słońce, 
wiatr warkoczem a deszcz ulgą.
Przyjdzie jesień i jeszcze to wzmocni.
Zima nawet bielą nie okryje tej czerni.

23.07.2012





Tuje do nieba



Po pięciu tygodniach nic się nie zmieniło
wysychają tylko gałęzie na stercie
dwa razy kosiłem trawę
ani razu nie byłem w mieście

W wierszach coraz zimniej,
nie można domknąć drzwi
pozamykać okien, klucze wiszą na kołku.

Świat jakby w słoiku 
na wierzchu z pleśnią.

Szukam piątego kąta w pokoju
Nic nie jest już takie proste.

07.08.2012




siedem letnich tygodni już


Wtorek, oczko sierpnia rzucone dłonią

z kości. Pierwszy raz szczęście; 
można tak nazwać uśmiech na twarzy
albo pierwsze oznaki wiosny w wierszu.

To dobrze bo jesienią będzie dużo 

deszczu, mniej ptaków i liści,
chociaż mirabela nie zgubi już żadnego.

Wyciąć nie tylko gałęzie, coś mi podpowiada

ale tuje niech stoją, pamiętają jeszcze.

21.08.2012







133 dni

Śniłem zęby, ruszały się aż wypadły,
kilka dni później mętną wodę.

Dużo znaków jak na jedną śmierć
także w wierszu lutowym
czaiła się wiedźma, pisałem w notesie
że będą straty tego roku.

Jest teraz jesień pozbawiona liści
z mirabeli. I wiatr nie roznosi sierści
a pewnie chciałby się przytulić, do
mnie lgnie jedynie tęsknota
wiedziona instynktem  mojego psa,
jeszcze jej ogon nie znieruchomiał,
a ja wiecznie skulony jakbym  się
obawiał, że mój pan mnie opuścił.