czwartek, 31 października 2013

Zaduszki 2013


Jesień obrazuje pokolenie Kolumbów, siedzą przy piwie
zdmuchują pianę a wiatr poprawia im czapki. Kiedy nadejdzie
zima będą u siebie przy ogniu wspominać, jak to było
z miłością, honorem i prawdą.  W rozmowach szczeliny
w pieśni odzywa się podrzynane gardło, refren bardzo daleko
dociera, tam gdzie czubki syberyjskich świerków, tam gdzie
bezimienne mogiły pielęgnuje wiatr. Jesień obrazuje lata
na stepach i w sztolniach. Idziemy z tym ciężarem nie wiadomo
dokąd, świat zabudowany szkłem i aluminium, nasze okna
z plastyku, a wnętrza przemeblowane.  Stolik z wazonem,
biurko przepełnione słowami. Sól i cukier, jak zawsze.

Ale nie ma już płócien i matek, które je tkały przez wieki.



sobota, 12 października 2013

Jacek M. Hohensee

Podróże i dystans

Ukazał się kolejny tomik poezji Jacka Marii Hohensee, znanego malarza, scenografa, reżysera, poety, pisarza, satyryka i grafika. Absolwenta Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, autora kilkuset scenografii dla Teatru Telewizji programów rozrywkowych, widowisk poetyckich, programów publicystycznych i filmów. Autora wielu scenariuszy audycji radiowych, filmów i programów telewizyjnych, wielu publikacji prasowych, w tym ilustracji i karykatur. Jacek M. Hohensee brał udział w wielu wystawach malarstwa i pokazach sztuki wideo w Polsce i za granicą. Jest laureatem wielu nagród za twórczość telewizyjną, plastyczną i poetycką (I nagrody w Łódzkiej Wiośnie Poetów (1965), Czerwonej Róży (1967), wydał tomy poezji: Podróże, PAX 1965, Dystans, Iskry 1971, oraz prozę: Opowieści globtrotera, Iskry 1971, Paranoja picture, Iskry 1978, Teatr nonsensacji, Iskry 1980, Imagen sekundaria, Iskry 1981, Po drugiej stronie, Twój Styl 2004. Pisane w hotelu jest powrotem po latach do poezji, pierwszej ze sztuk uprawianych przez poetę (pozostanę przy tej wizytówce), którą podporządkował całemu swojemu życiu artystycznemu, mimo że jako debiutant odniósł spektakularne sukcesy. Na talentach poety zyskał Teatr, zyskało malarstwo, tematyczna proza, film i wiele innych dziedzin wizualnych, poezja była mocnym wejściem i teraz będzie, (w co nie wątpię) równie okazałym zakończeniem zmagań twórczych artysty. Można by rzec ozdobną klamrą spinającą bogaty dorobek. 
Pisane w hotelach, w poczekalniach, niekiedy w windzie z dala od domu, w atmosferze obcych wigilii - to płaszczyzna, na której bohater liryczny poety porusza się w sposób elegancki, płaszczyzna, na której pojawiają się retrospektywne obrazy, znamionujące przenikanie się wzajemne obrazu i słowa. Poeta tworzy jakby ekfrazy do zapamiętanych zdarzeń, ekfrazy do obrazów, które nie istnieją, ponieważ nie da się cofnąć czasu ani usprawiedliwić nieobecności w chwilach, kiedy tak bardzo potrzebny jest kontakt, a nie jest możliwe pokonanie przestrzeni:

Coraz bliżsi bardziej potrzebni
moi zmarli rodzice/.../

Myśli, które mnie opuszczają
myśli bezpowrotne
znajdują mieszkanie w ich milczącym domu.

W milczącym domu udomowiają się myśli, jakby odzyskiwanie straconych dni nieobecności wśród swoich, w sposób transgresyjny:

/.../ Czego nie słychać, co już po za nami
upartym szeptem puka do mieszkania.


Przystań na każdą chwilę, która odchodzi, każdą chwilę traktuj jak przystań, przystań w znaczeniu zatrzymania się, tożsama z jedną z wielu przystani aż do momentu, kiedy wskażesz środek ziemi? Czyli centrum, do którego zmierza twój żywot, z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, dlatego chwal, bierz i doceniaj każdą chwilę, traktuj ją jak przystań, bo może być ostatnią lub, w co wierzysz, może trwać wiecznie niezależnie od świadomości nieuchronnego końca. Bohater liryczny poety zda się mówić prawdę oczywistą, jednakże w odniesieniu do przeszłości, prawda ta ulega weryfikacji o miejsca i zdarzenia, które w jakiś sposób nie dopełniły aspiracji bohatera wierszy. Pisane w hotelu, miejsca - etykiety niemalże, pojmowanego po latach, jako czas niespełniony, stracony, bądź wyrzuty sumienia w kontekście świadomości, że mogło być inaczej, albo taki los był i jest pisany w sposób niezależny od człowieka. Powroty do rodzinnego domu, odnowienie kontaktów z rodzicami, swoisty kontakt dwóch światów poprzez poezję - wszystko zmusza do zadania pytania:, co dalej, jakimi zagadnieniami zajmie się bohater liryczny poety w najbliższej przyszłości. Czym zaowocuje dalej jego twórczość i czy będzie to słowo, zwycięski atrybut artysty, który w przeszłości dokonał wyboru i ma w jakimś sensie dług do spłacenia wobec własnego lirycznego pióra:
Jeśli zostało ci już niewiele słów zamilcz Leżały długo na dnie są gorzkie i nieufne Musiały być cięższe od innych skoro nie ujrzały światła.
Sądzę, że wiele z tych zalegających słów właśnie ujrzało światło. Może, dlatego, że były i są gorzkie i nieufne, i niezbędne do zbilansowania zysków i strat artysty, przez dziesięciolecia. Złożoność aktywów artystycznych jest tak obszerna, że poezja, jako jeden z nich znalazła się jakby rzutem na taśmę bilansując cały dorobek artysty?
Musiałem długo wracać, bo potknąłem się o własną kołyskę. Czuję na plecach nieznane jak tornister, Musiałem coś zrobić, czego nie potrafię.
 Powrót do korzeni, mityczny, nadrealny, poeta sugeruje, że tylko w taki sposób jest możliwy, powrót ten trwa całe życie, aż do śmierci i trzeba się potknąć o własną kołyskę i zawsze człowiek czuje na plecach tornister. Wyjaśnieniem takiego stanu jest świadomość dokonania czegoś ponad siły, ponad możliwości. Niekoniecznie przy pomocy sztuki w każdym z jej obszarów. Jeśli dojrzałość przemawia to zawsze oscyluje w kierunku przebytej drogi. I nie jest to klasyczny rozrachunek, czy nostalgia za minionym. U Jacka Hohensee jest to próba wyłowienia, podsumowania tego, co można było jeszcze w przeszłości dokonać, stąd na plecach czuje tornister, symbol zdobywania wiedzy, doświadczenia. Jest to bieg chłopca z pochodnią, coraz dalej ode mnie, pisze poeta, zanurza się w ciemność i dalej a jednocześnie bliżej, bieg starca ze zwęgloną pochodnią. Nieuchronny koniec w ciemności, wygasające życie, ale zawsze w biegu, aż do wygaśnięcia tlącego się płomienia.

Poetycki debiut Jacka Hohensee przypadł na koniec okresu Orientacji Hybrydy i początek Nowej Fali.  Zrówno tom Podróże jak i wydany pięć lat później Dystans, nie dają odpowiedzi na pytanie o przynależność pokoleniową poety. Jestem skłonny nadać mu miano poety bezgeneracyjnego? Czyli przynależność (zaszufladkowanie) praktycznie żadna. Ale nie można też zaryzykować miana klasyka? Nawet długa przerwa pomiędzy drugim a trzecim tomem (dwadzieścia lat) nie spowodowała jakichkolwiek zmian w ocenie jego twórczości poetyckiej. Najnowszy tom ukazał się w sporym oddaleniu od Dystansu, co jeszcze bardziej utrudnia ocenę warsztatu Jacka Hohensee. Nie mniej jednak po raz drugi zaryzykuję stwierdzenie, że proces klasycyzacji dokonał się samoistnie, o czym świadczą niektóre wiersze pomieszczone w najnowszym tomie. Jedno nie ulega wątpliwości, mianowicie- to, że poeta Dystansem zasygnalizował swoją obecność w nurcie Nowej fali, „oddając" Podróże na półkę Orientacji. Lecz ani tam, ani tutaj, nie zaistniał w społecznościach poetyckich, pojmowanych jako wspólny mianownik. Egzystencja poza nurtami? Nie. Nie sądzę, zważywszy na szerokie spektrum twórcze poety. Powroty do liryki świadczą o jej (mimo wszystko) preferencjach u poety, Zastanawiam się, co już wspominałem wyżej, nad dalszymi krokami autora. Cykliczność wydań? Czy poświecenie reszty życia poezji? Nie ucierpi na tym proza, jedno i drugie można uprawiać równolegle. A może szkice lub esej? Tom Dystans pisany w Hotelu po odbytych Podróżach?   Podsumowanie twórczości lirycznej Jacka Hohensee, w moim przeświadczeniu. Tak to mniej więcej wygląda. Zachęcam do lektury wierszy pisanych w hotelu.

Jacek M. Hohensee, Pisane w hotelu, Poeci Polscy.pl/RTC AG. Wydawnicza, Warszawa 2013








wtorek, 1 października 2013

Skarpetki


Umarł Janek Palony. Kto będzie dla nas kupował na krechę, kto sprowadzi dziewczyny na nocne rozmowy kończące się nad ranem? Janek u Boga a my na łasce losu, teraz to tylko plaża nam pozostanie i nawoływanie echa rozbawionych stad. Jeszcze wczoraj z Jankiem byliśmy na bazarze, jak zwykle ci, co nie umarli byli z nami, na migi, bo nikt już nie gada głupot po tym jak Jankowi przypisali ojcostwo a mnie posądzono o łupież, którego nabawiła się handlująca skarpetami Andzia. Kiedyś nawet miałem ją w notesie, każdy piątek tygodnia, później była to środa, dzień dla Andzi wolny od wizyty pewnego domokrążcy z miasta Łodzi. I w taki sposób nabawiła się syfa, odtąd milczymy jak grób, bo w środowisku najważniejsza jest sztama, choćby kosztowało to języka, sporego wydatku na zastrzyki albo kwiaty.

 Jest lipiec, jakiego nie pamiętam. Cmentarz jak cmentarz z grobami, przepych i nędza. Stroje barwne i łachy nad grobem Janka, jak w Zagłobie w dniu wypłaty fizycznym z wydziału profilowania blach i antykorozyjnych powłok, stoimy i nie możemy doczekać się na stypę. Kapłan marudzi coś o wieczności, nie dociera do mnie taki szmat czasu, każda minuta tutaj jest dłuższa od sznura, na którym można się powiesić albo wykorzystać do wiązania worków z surowcami wtórnymi, to też jest rodzaj podtrzymywania na duchu. Janek milczy na amen, płaczek nie ma, bo nikt już nie płaci za udawanie rozpaczy, może tylko gołębie byłyby skłonne zagruchać chrypliwie, ale na cmentarzu są tylko kruki i wrony, bez wysilania się wydumałem oprawę z ptactwa dla Janka. Najwłaściwsze to gatunki do przeżycia - nie muszą wojować o kawałek ścierwa. My zebrani przy Janku- przeciwnie - nawet o ochłapy walczymy godnie, jakby, komu coś lepszego spadło zaraz goni z tym do ludu, sam nie potrafi się cieszyć, sam nie może spojrzeć sumieniu w oczy, bo na osiedlu jeszcze wiele lat będzie trwała posucha miłosierdzia, zanim nas zrozumieją pozostali z wiernych, teraz nieobecni przy pochówku Janka.

W sobotę Andzia ustawiła stragan pod bukiem, handel nie szedł w upale, więc przystała na moje - pójdziemy nad rzekę. Przystała na kilka butelek chmielu i jedno wino z zapłatą po połowie, wyraziła też chęć na poleżenie w trawie. Byle nie było mrówek i bylem się za bardzo nie przymilał, i miał przy sobie scyzoryk. Jakby, co można kogoś poszczypać, zbyt ciekawskiego, bo nie wiadomo, co będziemy ze sobą robić nad rzeką, w krzakach albo całkiem jawnie, jeśli chmiel zmieszany z upałem poprzestawia nam w głowach. No i namieszał i jeszcze odebrał nadzieję na powrót do domu, do tego doszło ciemno i komary. Gdyby nie dzwon kościelny strona, w którą należało podążyć byłaby inna, wprost na mokradła prowadząca, w których Janek zapuszczał korzenie ilekroć szukała go milicja. Andzia marudzi, że nie było tak jak być powinno, bo i jak być mogło po jej myśli skoro zapodział się korkociąg. Musiałem odbijać dłonią korek, płyn wzburzony w połowie wyleciał, bez należytego podkładu nie było porządnego kochania. A potem to już kostki domina, waliło się wszystko, nie było nic do zbierania.

W niedzielę byłem u Janka, o czymś wcześniej zapomniałem mu powiedzieć, to coś jest na tyle aktualne, że tyczy także zmarłych. Zwłaszcza poetów, którzy nie zabierają do grobu swojego dorobku, miałem nadzieję, że poprzez liście, mowę wiatru, zachowanie się ptaków uzyskam zgodę od Janka na publikację jego dorobku. Wiatr nie pojawił się, liście zwinięte od upału, a ptaków jak na lekarstwo. To też był znak od Janka, że mogę robić z jego wierszami wszystko, co mi się rzewnie podobna. No i tak postanowiłem, jeszcze niedzielnego wieczoru namówiłem Andzię do akcji na rzecz niedojadających, w imieniu koczujących w piwnicy naszego bloku. Będziemy sprzedawać ostatni wiersz Palonego, po dysze jak leci w nieograniczonym nakładzie, dopóki będą chętni i włączą się do akcji sklepikarze, zainteresowani pieniędzmi, które trafią do nich za towary najbardziej potrzebne. Z kilkunastu tekstów wybrałem najbardziej mówiący o sprawach wagi osiedlowej, jako że Janek stał na czele rady piwnicznej, inaczej nie dało się nazwać tego społecznego ciała, wtrącenie całego osiedla do piwnic byłoby nie na miejscu. Wiersz zaczął krążyć po osiedlu i zataczał coraz to szersze kręgi, ludzie chętni rzucali groszem, co łaska. Zebraliśmy całkiem niemałą sumkę, ponieważ hasłem reklamowym była śmierć autora. Wzruszone kobiety nie szczędziły banknotów, między straganami zawsze jest najwięcej grosza, Andzia żartowała, że od każdego kilograma owoców dziesięć groszy, czyli jeden wers, to i tak za mało jak na wartość zmarłego poety. Był przecież figurą w mieście i do tego prześladowany za działalność polityczną. Trzeba było ludziskom przypominać jak to Jankiem wstrząsały prądy, jak go wodą zmywano pod ciśnieniem, ganiano po schodach tam i z powrotem. Coś niecoś dramatycznego dorzucono do życiorysu i tak po śmierci Janek rósł w siłę, jakiej nie miał za żywota. Jeden z gości dając do kapelusza dychę pytał czy to na pomnik zbieramy, bo może dać więcej, ale dopiero w sobotę, bo dzisiaj wydał stówkę na jakiś zbożny cel. I tak przez tydzień Janek był przedmiotem wszelakich dywagacji a nawet obiektem umiłowania przez najbardziej kruche niewiasty na osiedlu.

Straciłem ostatniego kumpla z czasów szkolnych ci, co jeszcze żyją zaszyli się w swoich włościach. Od czasu do czasu docierają do mnie informacje różnego kalibru. A to, że ktoś ma trzecią babę, komuś komornik zabrał wszystko, a jeszcze innego dopadło jakieś choróbsko i porusza się na wózku. Życie niby jednakie a przypadki różnorodne, Janek nie wierzył w przypadki mówił, że chodzą po ludziach, więc ludzie powinni chodzić zygzakiem, czasem na skróty, nierzadko nadkładać drogi zwłaszcza po ciemku. Nikt nie rodzi się z przypadku, więc i żyje podług jakiś zasad, mechanizmów, mechanizmy trzeba sobie dobierać, aby wszystko funkcjonowało jak najdłużej.  Masz dom, po co tobie pałac, masz zdrowe nogi po diabła ci blacha na kółkach. Schody pokonujesz jesteś zdrów, wozisz swój tyłek będziesz miał zakwasy i takie tam paskudztwa, z których cieszy się licho. Zdrowa filozofia Janka nie znalazła zbyt dużo naśladowców. Taki Józek, handlował szmatami na Głównym Targu jeszcze za komuny, potem już w kapitalizmie zbił trochę kasy i poszedł w materiał.  Nie nacieszył się zbyt długo, ponieważ wszystko, co człowiek posiada wymaga utrzymania. Utrzymać izbę, stół i krzesło to jakby na wieczność odciąć się od różnej maści krwiopijców, płacisz za to, co masz, Janek miał niewiele, więc mógł wydawać kasę podług własnej woli, a nie podług kwitów i rachunków, których coraz więcej i coraz wyższe na nich kwoty. Gdyby babcia była dziadkiem? Porzekadło, z którego Janek wyciągnął daleko idące wnioski. Gdybać potrafią wszyscy nieudacznicy, Janek gdybającym rozdawał kuksańce, idź tam gdzie cię oskubali, postaraj się odebrać to, co ci zabrano albo wstąp do klasztoru, pouczał aż do zasranej śmierci, i skutkowało, do tego stopnia, że nikt na bazarze nie podejmował decyzji bez konsultacji z Jankiem. Dzięki temu Andzia do dziś handluje skarpetami rodzimej produkcji, obroty rosną po tym jak rzuciła za radą Janka hasło, że stopy to największy skarb. Będziesz kupował za bezcen skarpety to, co oszczędzisz wydasz na wózek inwalidzki. Poskutkowało, jeszcze jak. Od kilku lat Andzia nie może odpuścić ani jednego dnia na bazarze.

Zbliżał się okrągły jubileusz Andzi na bazarze. Komitet piwniczny postanowił to uczcić. Tylko gdzie, zastanawiano się. Zagłoby już nie ma. W barze mlecznym rezyduje jakaś firma ubezpieczeniowa, nad rzeką można zarobić mandat. Osiedlowe puby takich gości jak my nie tolerują. Więc gdzie? Andzia wpadła na pomysł, aby uderzyć do Proboszcza, mają tam salkę, jest młodzieżowa kapela, tylko problem z prohibicją. Dziewczyny od warzyw podsunęły pomysł, aby butelki z winem umieścić na dziedzińcu w jałowcach. Będziemy wychodzić na fajki, każdy coś sobie pociągnie.  I tak uczyniono. Proboszcz przystał na jubileusz parafianki po tym jak w kopercie znalazła się zrzutka poczyniona na bazarze. Nie powiem, udało się bez zgrzytu, chłopaki pociągali po ciemku z jałowców, jak leci, na jaką trafił butelczynę, ale po kilku godzinach w jałowcach zabrakło butelek. No i się zaczęło gardłowanie. Kto komu podpijał, kto nie mógł znaleźć swojej butelki, najbardziej dostało się tym, co mieli najwięcej w czubie? Znaczy podpijali innym.  Doszło do przepychanek, wtedy gromkim głosem zaznaczyłem swoją obecność powołując się na Janka. On tam z nieba na nas patrzy. Kto chce spać spokojnie niechaj zamilknie? Nie wiecie, że jest On teraz jednym z patronów naszej parafii?  Kobiety od warzyw popadły w płacz, chłopom na spokój przyszło, uklękli jak przystało na wiernych i zerkając w niebo modlili się o zbawienie kolegi. Proboszcz zamykając świetlicę, pobłogosławił nas wszystkich. Gdybym miał więcej takich owieczek? Powiedział na dobranoc.

Jerzy Beniamin Zimny