poniedziałek, 30 marca 2015

Poznań literacki


Poznań może poszczycić się gronem młodych, utalentowanych poetów, w którym prym wiodą Magdalena Gałkowska, Aleksandra Zbierska, Edyta Kulczak, Maciej Raś, Patryk Nadolny, Beniamin Maria Bukowski, Jakub Sajkowski, Szczepan Kopyt (zdecydowany lider w tym gronie) i wielu innych, do których mogę zaliczyć młodziutkich poetów ze Stowarzyszenia Amici, zrzeszającego uczniów szkół poznańskich i wielkopolskich. Spośród debiutantów na uwagę zasługują Łucja Dudzińska, która wydała niedawno drugi tomik poezji, oraz poetka z Nowego Tomyśla, Dorota Nowak, współlaureatka "Nocy Poetów" w Krakowie. Z przyjemnością odnotowałem wybór wierszy Piotra Prokopiaka związanego z Poznaniem, oraz kolejny tom Teresy Rudowicz pt "Błędne ognie". Tyle w tej odsłonie poświęconej w pierwszej kolejności Paniom. 

Magdalena Gałkowska


Najbardziej utytułowana poznańska poetka w ostatnich latach, tuż za Krystyną Miłobędzką i Bogusławą Latawiec. Debiutowała w 2008 roku, opromieniona główną nagrodą na prestiżowym konkursie im. Jacka Bierezina w Łodzi. Debiut marzenie - tak można określić pojawienie się Gałkowskiej w gronie znaczących osobowości poetyckich. Nie przespała okresu po debiucie, kolejne jej książki: "Toca" wydana w Zeszytach Poetyckich, a przede wszystkim "Fantom" - tom poezji Tyskiej Zimy Poetyckiej 2014 r. Po drodze była jeszcze Czerwona Róża w Gdańsku, - jedna z najbardziej prestiżowych nagród w Polsce, przyznawana młodym poetom od wielu lat. Nic dodać nic ująć.


W krótkim biogramie Gałkowska pisze o sobie tak:

Rodowita poznanianka. Publikacje m.in. "Odra", "Tygiel Kultury", "ProArte", "Czas Kultury" oraz "Solistki"- Antologia poezji kobiet 1989-2009". Laureatka nagrody głównej XIV OKP im. Jacka Bierezina 2008r oraz XIV Tyskiej Zimy Poetyckiej 2014r. Autorka książek poetyckich: "Fabryka tanich butów" Wydawnictwo Kwadratura Łódź 2009r ,"Toca" Zeszyty Poetyckie Gniezno 2012r i "Fantom" Teatr Mały Tychy 2014. Współpracuje z pismem INTER, gdzie prowadzi rubrykę "pogotowie poetyckie" oraz portalem POEMA.PL, w którym zasiada przy Biurku Krytyków.


Poezja Magdaleny Gałkowskiej 

     Słona opłata za słowo, bardzo słona, za dotknięcie albo trochę krwi. Sylvia Plath nie jest duchową przywódczynią Gałkowskiej, co stwierdzam z pełną odpowiedzialnością. Raczej poznański poeta Andrzej Babiński, lecz nie we wszystkim, może tylko w pojmowaniu własnego losu, na który to sprzysięgły się wszystkie moce natury ludzkiej, tak dalece destrukcyjne, że nie ma punktu zaczepienia z czymś zbawiennym, normalnym- a już w słowach- bliskim ideałom, za które oboje są w stanie zapłacić najwyższą cenę. Babiński ma to za sobą, natomiast Gałkowska jest dopiero na początku tej drogi, Tak sadzę. Poetka ma jednak inne zdanie na ten temat, bo o to: przebiera myśli jak niepotrzebne ubrania, układa w stos i pilnuje ognisk zapalnych, zapisanych stron, w butelkach mieszka dżin, o c a l e n i e?  No właśnie, ocalenie w przepadłym, destrukcyjnym - uosobienie baśniowego dżina, tu na padole - wszystko, co zatruwa życie poetce jest szczególnym wzmocnieniem. Ale istnieje także granica tej odporności, w pobliżu jej egzystuje poezja, biorąca na siebie wszystkie słabości poetki. Jest też w pewnym sensie przeciwciałem uodparniającym, czego nie było u Babińskiego: czy jest jednak coś, co mnie nie oddziela od tej ziemi? Co wywalczę to stracę, u Gałkowskiej jest jak najbardziej pożądane, żeby nie powiedzieć -konieczne jak tlen przy łapaniu oddechu. I woda- koniec tego a nie innego oddechu- bo jeśli przymierzać tutaj "tocę" - posłużę się nieprzeźroczystą Andrzeja Ogrodowczyka,  którą Gałkowska dopiero musi zrozumieć jeszcze nie gotowa na takie rozwiązanie, a już w nieświadomości swojej- bliższa niż by to się mogło wydawać. Nie sugeruję tutaj niczego, raczej intuicyjnie próbuję rozważyć dalszy ciąg ziemskich tortur poetki (zamykania ust) a może czegoś więcej, w tym nieustannym kurczeniu się do rozmiarów drzazgi. W taki lub inny sposób: odpływam doskonale obca, pisze świadomie i ani myśli zrezygnować z roli zatraconej- lirycznej matki. Swoiste studium kobiety okaleczonej, pozbawionej niekiedy godności, co daje wyraz w wierszu wieża. To może być współczesna Wieża Babel, w której kobietę oprawia się jak rybę, nie potrzebuje głosu tylko ciała, dawno temu wyrwano jej język i wszystko co potrafi to przyjmować w siebie kolejne ostrza, symbole wycinane delikatną dłonią artysty. Nagrodzone piękno post factum, po wyrządzonej krzywdzie brzmi jak drwina czynowników w imię społecznego dobra, a może żarłocznego egoizmu, dla którego tylko ciało ma jakąś wartość a i tak po wykorzystaniu trafić musi na śmietnik fałszywie pojmowanej moralności.  Gałkowska myśli o stworzeniu świata bez słów, tak by istniał jedynie nieopisany kodeks poruszeń, tu nasuwa się pytanie czy możliwa jest poezja pozbawiona słów: nie napisałam wiersza byłam nim? Czyżby to była deklaracja akcesu do nurtu w którym życie i poezja to jedno? Możliwe ale trzeba jeszcze poczekać na kolejne sygnały ze strony poetki, potwierdzające to podejrzenie. Myślę, że "Fantom" w połowie to potwierdził.


Magdalena Gałkowska


Stygmaty


módl się — mówiła matka. dobry mąż,
zdrowe dzieci, wino własnej produkcji.
brałam do ust ściągany przez rurkę mętny płyn,
grzesząc, uczyłam się przełykać.

masz w sobie światło — szeptałeś, a we mnie
oszalałe ptaki biły skrzydłami o szyby.
mam obtarte nadgarstki i kocham
ten ból, wyssany z palca
nieznany smak.

nosimy w sobie boski pierwiastek, napisany
pod dyktando bezbłędny harmonogram zdarzeń,
bunt i sofię nabitą w butelkę. w naszym języku
gwoździe przemieniają metal w krew.




wróble

nie tracisz ostrości, bo to tylko film,
urwany jak historia nad Tamizą.
do piątku nie pijesz, obiecałeś żałobę
bardziej sobie niż tym, co nie będą wracać.

bez nocy na kwasie i balonów nad miastem,
z poranną kawą w tekturowym kubku,
parujesz wszystkie ciosy i opuszczasz miejsca,
które można zobaczyć z dachu kamienicy.

mógłbyś rzucić wszystko jak kostkę w tej grze,
zwiększyć dystans i czekać, aż zostanie za progiem
żar z papierosa, co podpali trawnik,
pospolite ruszenie szarych jak dym wróbli.








                           Edyta Kulczak


Utalentowana poetka, bardzo ciekawie zapowiadająca się prozaiczka, recenzentka poezji i prozy, felietonistka. W ostatnich latach dała się poznać z jak najlepszej strony, potrafi wykorzystać swoją wiedzę historyczną, jako polonistka z powodzeniem szturmuje Parnas nie tylko regionalny. Jest widoczna w większości pism literackich, ostatnio jako wnikliwa, utalentowana recenzentka i eseistka. W jednym z udzielonych wywiadów Edyta Kulczak wyznała, że wzorcem do naśladowania jest mistrzowska proza Myśliwskiego.  Czyta także polską prozę współczesną by wiedzieć co jest najbardziej cenione na rynku czytelniczym, Czyta także wielką poezję lecz ulubionego poety nie ma- poezja to nie tylko wiersz, przede wszystkim człowiek, który ją tworzy, "przemycając" siebie do strof z różnym skutkiem.
W ostatnich latach nawiązała współpracę z "Latarnią Morską", pisze szkice i eseje, recenzje, próbuje wkraczać w sferę historyczną literatury, Coraz bardziej oscyluje w kierunku prozy. Nie dziwi mnie to, poezja obecnie przypomina płynącą lawę, natomiast prozy jak na lekarstwo. Przy tak swobodnym i lekkim piórze, którym dysponuje - ma duże szanse zaistnieć jako ciekawa prozaiczka, Wypada mi tylko przyklasnąć i życzyć samozaparcia - sukcesy są w zasięgu ręki.



Kilka słów o najnowszej książce poetki.


    Kobieta wyzwolona i jednocześnie zniewalana przez podmiot liryczny, z którym prowadzi dialog zmierzając do uzyskania odpowiedzi na pytanie: czy warto podejmować walkę o to wszystko jawiące się w marzeniach, pragnieniach, jeśli brakuje pewności o szczęśliwe rozwiązanie, tak jak to było w przypadku Kopciuszka, czy wybudzonej ze snu Królewny Śnieżki.  Huśtawka nastrojów i uniesień prowadzi do punktu wyjścia wszelkich rozważań, bohaterka liryczna kokietuje w dialogu autorkę i na odwrót, obie mają podobne spojrzenie na rzeczywistość, ale znajdują się w innych okolicznościach, odbiegających od modelu jestestwa kobiety zbuntowanej, kobiety szczęśliwej i jednocześnie wątpiącej w barwy tego szczęścia, stąd bujająca się huśtawka nastrojów zarówno podmiotu jak i samej poetki.
    Edyta Kulczak w roli Szamanki, na zmianę z rolą kobiety opuszczonej, zakochanej, kapryśnej, podejrzliwej, nieufnej, wyciągającej wnioski z przeszłości, wreszcie oddanej do ostatniego słowa, oddechu. Dawno nie czytałem tak odkrytej poezji, ekshibicjonizmu podmiotu lirycznego, odwagi w pokazywaniu obrazów z lekkim zabarwieniem erotycznym, szamańskiej wręcz iluzji przy kreowaniu postaci kobiecej pozbawionej zahamowań, w sensie pozytywnym, czystym w odbiorze. Wiele wartości uniwersalnych zawiera ta poezja, mimo że pewne wywody wynikają z osobistych (niepowtarzalnych) doświadczeń autorki: "gdybym na krzyżu przypięta wisiała przez lata rozmyślałabym o tym, co dobre, bo nie sposób tak długo pamiętać o bólu". W odniesieniu do tego, co było w wymiarze porażki lub całkowitej klęski: "nikt by patrząc na twarz smutną i przymknięte oczy nie uwierzył, że myślę nie o ranach a o miłości, do każdego świata dopisano jakąś bajkę obok by można było wytrzymać".        
     Każdy osobisty świat ma dopisaną jakąś bajkę, aby można było w nim wytrzymać?  Poetka zafundowała czytelnikowi przeżycie czegoś, czego nie doświadczył albo w inny sposób próbuje znaleźć sobie azyl doświadczając coś podobnego. I to jest zaletą tej książki jak również język pozbawiony patosu i zawiłości.


Edyta Kulczak


impresja jesieni


dąb zajmuje więcej przestrzeni w myślach
niż jesion. możliwe że natura dała ci postać
drzewa. liście powoli chłoną rdzawość powietrza.
pień nosi worek pleców z głową wtuloną
w ramiona.

nie muszę patrzeć wysoko by zrozumieć
trwanie. tam razi słońce.
lubię siedzieć u stóp twojego głosu.
dotykać wilgotną szorstkość.
szukać dziwności w omszałych
szczelinach.
nie suszyć opadłych liści.






        Aleksandra Zbierska

Absolwentka poznańskiego Studium Piosenki, występowała na deskach kabaretu Warsztat w Warszawie na Nowym Świecie. Laureatka wielu konkursów literackich min. konkursu im. Jacka Bierezina Łódź 2008 (wyróżnienie honorowe), a także I KONKURS NA ZBÓR WIERSZY IMIENIA SCHERFFERA VON CHERFERSTEINA BRZEG 2008, którego pokłosiem jest debiutancki tomik pt.: Wibrujące ucho (wydawnictwa SZP, marzec/maj 2009). Jeszcze w 2009 roku wydała drugi tomik pt "Panoptikon" (Wyd. Black Unicorn). Publikowała min. w Wakacie, Odrze, Blizie, RitaBaum, Antologia Silistki ora Poeci dla Tybetu.
Debiut Zbierskiej został przyjęty tyleż entuzjastycznie, co nieprzychylnie. Powodem była odwaga poetki w operowaniu językiem, jego daleko posuniętej destrukcji. Mocne akcenty, rzucane wyzwania panującemu porządkowi, wreszcie nadrealizm, ale nie metafizyka ( często łączone w jedno pojęcie) przez poszukujących autentyzmu w lirycznych utworach. Zbierska nic sobie nie robi z utartych kanonów, język traktuje jako zbiór kodów i znaczeń, nadaje im swoje, niepowtarzalne wartości, niekiedy znaczenia, drwi z ogłady i tonacji adekwatnych do obserwowanego stanu, korzysta z aury jaką nas czytelników otoczył Charles Bukowski. Nie dając jednak powodu aby ją posądzić o epigonizm. zauważyłem to zaledwie w kilku wierszach. Bardzo żałuję, że poetka od kilku lat milczy, książki które dotąd wydała są bardzo znaczące. Szczególnie, stonowany w przekazie znakomity "Panoptikon",  Nie wątpię, że trzecia książka będzie dużym wydarzeniem, Nie tylko w Poznaniu?

w jednym z wywiadów Zbierska wypowiada sie o poezji:


    "Wszelkie „liryzmy”. Cała liryka jest poetycka, oczywiście ona jest piękna, natomiast ja nie bardzo gustuję w tego typu wierszach. Wspomniałabym tu o wierszach Teresy Radziewicz – to jest jedna z osób, która, jak wiele innych, stara się pisać klasycznie, lirycznie i pięknie zarazem, przenoszą w sobie wszelkie pozytywne wibracje, te wiersze nie niosą w sobie żadnej destrukcji psychicznej. Oczywiście, one również bywają smutne, ale smutek też może rozweselać – i smutek wynikający z tej poezji jest pozytywny. Można się nad nim zadumać, można sobie przypomnieć różne rzeczy w życiu – również te niefajne  - natomiast nie jest to destrukcja. Totalna destrukcja to jest to, co w mojej pierwszej książce. Ja miałam wtedy taki czas, gdzie chciałam tej destrukcji w poezji. Denerwowała mnie liryka, przenośnie, epitety, odrzucałam różnie porównania, metafory które zresztą przynależą do poezji i są jej częścią nierozerwalną, składową. Po tym poznajemy poezję, że język posługuje się różnymi formami przynależnymi do niej. A w mojej pierwszej książce, myślę, nie znajdziesz metafor, na przykład dopełniaczowych (śmiech). A w drugiej książce? Druga jest pisana bardziej prostym, myślę, językiem, to są wiersze dla mamy. Bardziej myślałam, by ten język był okrągły, niż kwadratowy. A czym jest dla mnie poezja? Myślę że wzruszeniem".



Aleksandra Zbierska

Wieszając psy


A gdybyś umarł dziś w nocy - zapytałam - to
co by ludzie o tobie pomyśleli? Uśmiechnął się
z niedowierzaniem, a potem spoważniał - to,
co widać: oszczędny, trzeźwy, sprytny, społecznie
przystosowany - trwający, jak kula na wpół
wygasłego żaru - ani zimny, ani gorący, w gruncie
rzeczy chory, bo ani jeden dzień mojego życia
nie był mój własny, lecz był jedynie tym,
co otoczenie dla mnie wybrało. Tylko śmierć
czyni wielkie miary i normy śmiesznymi,
więc ktoś nas wytresował, byśmy się bali -
światła, przestrzeni, górskiej ściany, morza.
I tak nie możemy wyobrazić sobie najgorszego,
bo to, co nas spotka, będzie gorsze od tego,
czego można by się spodziewać - zaśmiał się.
Więc gdybym umarł dziś w nocy, pomyśleliby -
biedny, mały skurwysyn, samobójca. Boga
się nie bał. Niech gnije w spokoju. Pies z nim.








                        Łucja Dudzińska


Absolwentka Akademii Ekonomicznej. Laureatka wielu ogólnopolskich konkursów literackich. Między innymi: O laur „Czerwonej Róży” Gdańsk 2009 i 2011, im W. Gombrowicza „Przeciw Poetom”, im W. Bąka „Struna Orficka”, im. J. Kozarzewskiego „Orzech”, im. Z. Jerzyny, im A. Babaryki. Zwyciężyła w VII OKP im. Michała Kajki 2011, w Slamie Poetyckim WARTAL 2010, w konkursie "O Pierścień Dąbrówki 2009". Wygrała Konkurs na „Letnie haiku” . Nominowana do finału na zestaw wierszy w OKP im. K. Ratonia oraz W. Iwaniuka.  Zadebiutowała na portalu poetyckim Poezja Polska oraz Portal Pisarski. Publikowała w około 30 almanachach, antologiach, zeszytach pokonkursowych oraz w periodykach literackich: Topos, Arkadia, Odra, Notatnik Satyryczny, Znaj, Nestor, Akant, Okolica Poetów, Protokół Kulturalny i innych pismach lokalnych. W 2013 roku ukazał sie jej debiutancki tomik "Z Mandragory" W roku bieżacym wydała drugą książkę poetycką: "MeMbrana, Cyrkuacje".  



  Gdyby debiut Łucji Dudzińskiej ukazał się pięć lat wcześniej, byłoby to wydarzenie literackie, przynajmniej w Poznaniu. Projekt książki poetka przedstawiła w Darłowie, poddany głębokiej analizie przez Kazimierza Rinka prezentował się okazale. Miał ukazać się w oficynie WB CAK w Poznaniu, w 2012 roku. Ostatecznie poetka zadebiutowała rok później w Łodzi. Miało to niewątpliwie wpływ na ocenę tomu w odniesieniu do innych debiutów, które ukazały się w tym samym okresie. Przypomnę rok 2013 był „obfity” w znakomite debiuty, dość powiedzieć, że do prestiżowej nagrody Silesiusa w kategorii debiutów kandydowało co najmniej dziesięć książek. Z poznańskich autorów w tej dziesiątce znalazł się Maciej Raś, Dudzińska była nominowana do nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny, jednak nagrodę tę otrzymała Karolina Kułakowska za tomik pt. „Puste muzea”. Nie znalazły się natomiast tomiki Szymona Słomczyńskiego „Nadieżdża” nominowany później do Nike, oraz tom Martyny Buliżańskiej "Moja jest ta ziemia" laureatki Silesiusa 2014. (?)

  Poezja rustykalna, ściślej- nowy rustykalizm, zdominowała konkursy poetyckie do tego stopnia, że większość wstępujących poetów prześcigało się w tej narracji nie szczędząc w swoich utworach tropów nacechowanych rustykalizmem. W początkowej fazie Dudzińska dała się ponieść tej „modzie” co nie stanowiło czegoś negatywnego w ocenie, przeciwnie, skoro przychodziły sukcesy- wygrała sporo konkursów, otrzymała wiele wyróżnień, sporo jej wierszy znalazło się w zbiorowych publikacjach – to wszystko miało wpływ na decyzję rychłego debiutu. I tak się stało. Tomik „Z mandragory” jest niejako pokłosiem konkursowych zmagań poetki ( co wcześniej oceniłem negatywnie)  jeśli chodzi o szczególny akcent narracji. Dopracowany jednak w kierunku krótkiej frazy, w większości utworów pomieszczonych w tym tomie. I dobrze, w ten sposób poetka uniknęła percepcji stadnej, co w kontynuacji zaowocowało „odrębnością” w następnej książce: „MeMbrana, Cyrkulacje” wydanej w Zaułku Wydawniczym Pomyłka w Szczecinie. Łucja Dudzińska otrzymała także nagrodę im. Milczewskiego Bruno podczas jubileuszu twórczego Jerzego Grupińskiego. Było to wyróżnienie „w duecie” ?
Poezja Łucji Dudzińskiej nie jest i nie będzie kwiatkiem do kożucha lecz wytrychem do pojmowania istoty”. Ja powiem za Żulińskim - kluczem, bo wytrych poetka zamieniła na klucz po zamknięciu obszaru „mandragory”. 


Łucja Dudzińska

Związane łańcuchem 

Zbyt przestrzennie w domu – nie chcę powiedzieć: pusto. 
Odcięcie pępowiny nie boli. Szyby jak pancerne tłumią 
odgłos miejskich ulic. Spacer od okna do okna 
(tępy tupot stóp). Zasłaniam, odsłaniam firankę – 

patrzą kwiaty i motyl w potrzasku. Mówię do ciebie, 
a echo jakby dopiero uczyło się mówić. Szukam 
złośliwości w zapalonej świecy, bo wabi ćmy, 
albo w sieci pająka – przecież nie jesteś głupią muchą! 

Uspokajam się gładząc fałdy spódnicy. W dzieciństwie 
śmiałaś się, gdy szedł rak, a strachy uciekały na lachy
Szukam kapsułek na migrenę, rozgryzam gorycz – uleczy 
nadwrażliwość i nie nazwiesz mnie wtedy wariatką. 








           Teresa Rudowicz

Niewiele wiem o tej skromnej dziewczynie, pisze wiersze, angażuje się w życie literackie Kalisza, odrodziła czytelnikom Wandę Karczewską, działa w fundacji Łyżka Mleka, animatorka kultury, pedagog, działaczka na rzecz środowiska.   Od urodzenia mieszka w Kaliszu, Wydała arkusz poetycki „Wiersze z pamięci: (2012), tom „Podobno jest taka rzeka” (2012) oraz „Korzeń werbeny” (2013) i „Błędne ognie” (2014) Wszystkie te tytuły ukazały się nakładem szczecińskiej oficyny Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”. O sobie napisała krótko i zwięźle: "Moje prawdziwe ja brzmi Aneta Kolańczyk. Mieszkam w Kaliszu, mieście moich przodków, które przez lata kształtowali Żydzi i Rosjanie. Może z tego powodu stoję między światami i z takim samym zachwytem chłonę judaizm i prawosławie. Może z tego powodu również mentalnie czuję się dziewiętnastowieczna. Nie pasuję do dzisiaj, więc chętniej patrzę za siebie i tam szukam swojego miejsca".

O debiucie poetki z Kalisza pisałem:


   Zawsze gdzieś jest jakaś „prywatna rzeka”, płynie sobie niezależnie od brzegów, to wzbiera, to opada bliżej dna, czasem skuta lodem jednak płynie dalej pod każdą skorupą. To jest żywot człowieka osobny, wyjęty z nurtu społeczności, tak samo zagadkowy jak wymowny w określonych momentach, kiedy na zakolach pojawiają się spiętrzenia wrażeń, przeżyć emocjonalnych i przysłowiowa manna, której w nadmiarze albo całkowity jej brak. Teresa Rudowicz alias Kolańczyk (albo na odwrót, to wiem od niedawna) pojawiła się w mojej głowie przypadkiem. Penetrując Internet natknąłem się na wiersze nieznanej mi osoby, początkowo sądziłem, że to wiersze zmarłej niedawno artystki, plastyczki, ale idąc tym tropem trafiłem nad Prosnę, i może dlatego debiutantka Rudowicz mówi o tej rzece, że podobno jest?
    Tyle wstępu- zabójczego- jeśli chodzi o mój refleks- ale może to i dobrze, bo inaczej zabrałem się do debiutanckiej książki, z wyższego poziomu moich patrzeń (rym w zdaniu zamierzony), jak z całą premedytacją- wgląd do poetyckiej rzeki debiutantki. Wiem, nie o rzekę tu chodzi, ale będę trzymał się tego tropu, a także tropów inspiracji zaczerpniętych od innej poetki, którą pamiętam, że była „szczęśliwa jak psi ogon”, a także drugiej, młodszej „samosiejki”, która korzenie swoje ma na Podlasiu. Ale to inspiracje w niewielkim stopniu umocowane w debiutanckim tomiku. Raczej kokieteria poetki, jakby chciała zaznaczyć swoją przynależność do nurtu rustykalnego. Wynika jednak, że tak nie jest, co stwierdzam po lekturze tomu. Zatem czy jest to jedynie wędrówka w przeszłość do okresu dzieciństwa, z czasem dorastający język, próby ujarzmienia tego języka neologizmami, a także wiwisekcja stanu świadomości, i na powrót układanka do pierwotnej postaci, ale już udoskonalonej przez dojrzałą kobietę. Zaiste (nazwijmy to delikatnie) debiuty dojrzałych poetek, nie tylko wiekiem, nacechowane są w większości przypadków swoistym studium osobowości dziecka, podlotka. Taka filozofia dorastania. Natomiast debiuty młodziutkich poetek, odsyłają nas w świat dorosłych, ba, nawet panuje tutaj syndrom starości, śmierci, co sprawia, że podmiot siłą rzeczy musi być kreatorem zdarzeń, patrzeń, osądów. Chwała, zatem Teresie Rudowicz, że stara się uderzać w autentyzm, za to, że przywołuje swój miniony świat do wierszy jak pedagog, wykładowca i żąda od swoich podmiotów wiarygodności, klarowności, a także osobnego przekazu pozwalając na parafrazowanie obrazów w taki sposób, że czas, miejsce są zawsze aktualne, a czytelnik uczestniczy w zdarzeniach, pozuje do obiektywu, mając często wrażenie, że sam jest bohaterem tej wędrówki. Nigdy nie byłem uważnym czytelnikiem poezji. Rutyna powoduje ogląd, jakby z góry zerkam na wersy, te najbardziej cenne zawsze świecą fosforycznie. Ideał przekazu, głębia obrazu. Czytanie poezji to szukanie szlachetnego pyłu, dlatego jeśli coś takiego znajduję, nigdy później nie doznaję zawodu biorąc do ręki kolejną porcję lirycznej materii. Jeśli poetka z Kalisza pisze: „światło nie spływa, światło się sączy z jednego miejsca na skórze, tuż pod lewą piersią. Kiedy zaczniesz się z niego tożsama, ale osobna? Usiądziesz po drugiej stronie stołu. Rozmowa sklei się z resztek, zawsze są stare grzechy i stare obietnice, Drogi kuszą skończonością. Toczysz swój kamień, w końcu i tak cię pokona, mała grudka ziemi, początek i koniec. Amen….” to można oczekiwać w przyszłości kolejnej, dobrej książki.


Teresa Rudowicz

psalm 128

Najdroższy

myślisz że sprzedawanie bielizny może być
sposobem na życie Wstyd nie okalecza
liczy się przetrwanie Jakoś trzeba oswoić
strach pisany innymi literami

Mieliśmy być tu razem od wylotu dzieliły nas
godziny Poszłam tylko do sklepu po mięso
na chinkali (Giorgi je uwielbiał) Wspólny posiłek
przed skokiem w przepaść

Bomby spadły na hotel obok naszej kamienicy
czasem słyszę serce Śnię że mnie dotykasz
jak wtedy w Siginachi Mówią że jestem piękna
mogę stać się szczepem winnym

W tym roku Giorgi poszedłby do szkoły
                          

Jerzy Beniamin Zimny

poniedziałek, 23 marca 2015

Wiersze dedykowane





arcyksiężyc

                            Jarkowi Jabrzemskiemu

Do wsi zmierza kondukt dmuchawców,
we wsi jest spokojnie od deszczu,
piasek zmienia postać trzy razy dziennie,
przechodzi pięć razy obok remizy kapral
abyśmy mogli pisać wiersze nieśmiertelne.

Do wsi zmierza korowód babiego lata,
we wsi jest mokro od kropidła,
piasek w trzecim stanie skupienia,
ostatni raz był przy remizie kapral
abyśmy mogli znaleźć temat podniebienia.

Sen jest kłębowiskiem węży,
przebudzenie rojem trzmieli,
trzeba nam miodu i dziegciu
a potem każdy sobie umrze.

Żyć jak przystało na miarę krawiecką
centymetr po centymetrze.




rzeczy pospolite

                                 Rafałowi Czachorowskiemu

Ulotka mówi o zbiórce rzeczy dla ubogich.
Rzeczy używane: siekiera, młotek i pogrzebacz, u mnie
każda coś pamięta - jeśli trafi w inne ręce zapomni do
czego służy. Mam więc problem z siekierą i młotkiem
w cudzych rękach, pogrzebacz rozgląda się za rusztem,
cała trójka w rozterce. U ludzi podobnie - wychodzą z obiegu
inna odmiana rdzy na rękach, nie wystarczy odśnieżać,
(tego roku było więcej wody), w sklepach coraz mniejsze
kolejki, chodzić za byle czym, wdychać powietrze, to nie
zabawa, raczej zabawna sytuacja w parku gdzie ławki
wypatrują młodych a muszla koncertowa już nie wypluje
perły, która trafi na winyl. Ulotka mówi o zbiórce rzeczy
pospolitych dla piekła lub nieba, z siekierą, młotkiem
i pogrzebaczem, rzeczami które miały największy wkład
w nasz rozwój, poetycki także - uwikłane w lirykę jak żaden
inny przedmiot.




fasolka po brytyjsku


                                    Konradowi Górze

Biedny bo uczciwy i znający miejskie bruki;
zbieramy żywność przeterminowaną, 
jak w poezji dystychy zakończone rymem:
jeść i płakać.  Biedny bo poeta prawdziwy,
biedna bo tańczyła nago przed światem,
biedne dzieci bo się urodziły. Świat biedny
ogrodzony dobrobytem - przebić jak ścianę
gmachu muzeum figur woskowych.



z tajemnic 


                                         Karolowi Samselowi

Obiecuję wam łomot, garstkę piasku wiślanego,
dam na drogę dmuchanego ryżu, abyście w glorii
pamiętali o fundamentach, choć nadwątlonych
jednak swoiskich. Urodzaj każe kosić aż do rżyska,
urodzaj wierszy pełnych zielska, pewnego dnia się
zachmurzy twarz społeczna, spłyną makijaże, los
jak włócznia wbita w mur cmentarza. Krzyż drodze
nie pomoże, krzyże brzozowe ani wrzosowiska.




niedziela, 22 marca 2015

Książki Miedzynarodowego Listopada Poetyckiego 2014

Antologia poezji polskiej  w przekładzie na język rosyjski. seria wydawnicza Libra nr 65, wydawca ZLP Oddz. w Poznaniu. 

Antologia poezji polskiej w przekładzie na język niemiecki, seria wydawnicza Libra nr 66. wydawca ZLP Oddz. w Poznaniu, 2014
Almanach poetycki, wydawca Libra nr 67, wydawca ZLP Oddz. w Poznaniu, 2014

poniedziałek, 9 marca 2015

Janusz Koniusz

Janusz Koniusz ukończył 80 lat. Na tę okoliczność ukazała się  kolejna książka pod wymownym tytułem "Na własne podobieństwo". W obszernym tomie poeta pomieścił swoje najlepsze wiersze, wiersze publikowane wcześniej a poprawiane, oraz wiersze nowe z ostatnich trzech lat. Bogactwo poetyckiego przekazu, skondensowane w mistrzowski sposób, prostotą przekazu, bez uciekania się do zawiłości językowych i metaforycznych,
Wykorzystanie archetypów religijnych, retrospekcje (powroty do miejsc dzieciństwa, do korzeni, i wspomnienie w formie rozmowy z matką. Odniosłem wrażenie jakby autor,(kolejny raz) w tej jednej książce, (kolejny raz dopracowanej do perfekcji) z determinacją godną podziwu, starał się pomieścić całe swoje życie, doświadczenia, nie tylko literackie, a także przekazać czytelnikowi to wszystko, co jego zdaniem jest najważniejsze. Stąd wiersze o życiu, o starości, o przemijaniu, a także o stworzeniu i końcu Ziemi. Są także wątki historyczne, rodzinna Niwka koło Sosnowca, w „trójkącie trzech cesarzy” gdzie zbiegały się granice trzech zaborów. Rozmowa tam z matką, są odwiedziny rodzinnego miasta, oraz bezwzględna samotność i rządząca starym człowiekiem- fizjologia.

Prawie w każdym wierszu można dostrzec pierwiastek rozrachunku, swoistego podsumowania a nawet próby poetyckiego testamentu, w którym literatura nie jest przedmiotem rozważań, z natury rzeczy niezależna, dla Koniusza znaczy tyle ile słowo, które się uchowa w świadomości dziedzictwa pokoleń, tak długo jak istnieć będzie ludzkość. A więc, choć jedno słowo doskonałe, ponadczasowe, warte całego pisania. To autor wielokrotnie powtarza w swoich wierszach, czerpiąc tropy i wywody z obszarów; religii, mitologii i rzeczywistości (tej minionej, historycznej już). .
Ostatnim słowem poety jest śmierć, nieunikniona, ostateczna:

Ziemia zapadnie się w ziemię
woda się utopi
ogień w ogniu spłonie
proch się w proch rozsypie
ukamienuje się kamień
strach umrze ze strachu

tylko śmierć się nie uśmierci.

(napis na murze)

Janusz Koniusz jest literacką ikoną Zielonej Góry, osiadł w tym mieście po ukończeniu studiów, tutaj tworzył i pełnił różne funkcje związane z kulturą. Wieloletni redaktor naczelny "Nadodrza". Prezes stowarzyszeń kulturalnych, mieszkaniec winnego grodu, jedna z najbardziej rozpoznawalnych osobowości.  Nie tylko utożsamiany z kulturą i literaturą, przede wszystkim jako człowiek powszechnie szanowany,  lubiany w środowisku, towarzyski, pełen poczucia humoru. Jubilatowi życzę sto lat w zdrowiu i szczęściu, kolejne książki niech się pojawią jak grzyby po deszczu - deszczu witalnym - albowiem nic tak poetę nie trzyma przy życiu jak pióro, nawet w buntującej się dłoni, dłoni do uściśnięcia.

Janusz Koniusz, Na własne podobieństwo, Wyd. Pro Libris-WiMBP im. Norwida, Zielona. Góra.


    foto, z jubileuszu poety, w Zielonej Górze. 


niedziela, 8 marca 2015

Wiersze nie tylko dla kobiet




Wciąż nie mogę pojąć zmienności kobiety.
Dwa fakultety kilka wyróżnień a zwykły kapeć
przy drzwiach ma więcej do powiedzenia
o domowniczce przed lustrem, w toalecie
albo przy drzwiach kiedy szuka kluczy a znajduje
kilka słów na określenie sytuacji lirycznej
z udziałem torebki, zamka yeti.

Nie pojmuję szminki na palecie barw
ani zapachu perfum, ona wie, że kwiecień
bardziej uwydatnia się w Vichy.
Zamykam się z wierszach przypominających
flakon, ale coraz trudniej zrozumieć mi kapeć
przy drzwiach, drugi pod kanapą dowodzi
że fruwała za pudrem a znalazła kredkę do oczu.





Moje miłości jak moje książki na regale;
swoje wiedzą o dzisiejszym balu.

Kotyliony i srebrne papierki w co drugim
wierszu, a przecież po północy wszyscy
na sali są pijani.  Niedziela się kończy,
orkiestra w futerałach, sen udaje
siostrę przełożoną, skrzypce i strzykawka 
w duecie, piano bar z pustymi półkami. 

Dobranoc wężowe pełzanie, ślimacze
myśli o miłości. Dobranoc krasnale.




Patrzę na kobietę i wyjmuję z niej swoje żebro, 
żebro jest przymiotnikiem resztek ciała,
ciało upadło, bo nie miało sumienia.

Patrzę na kobietę w sklepie z tanią jatką
jesienią rzeczowników wybranych przez podły nastrój.
Na niebie dialog chmur i wiatru,
przewija się temat dymu aż do wątków popiołu. 
Patrzę na kobietę i zwracam jej żebro.
Przymiotnikiem głodnego ciała jest Polska.