środa, 30 maja 2012

Droga na zachód








Każda wizyta w markecie jest jak wyprawa do wód,    
coca coli i fanty. Na regałach galilejski cud.
Do zmierzchu kręcą się drzwi. Nocą kartony i folie
rozgladają się za Ogińskim.

Nie sądzę aby księżyc na tym skorzystał.

Jedna z gwiazd może przypodobać się psu.
Mleczna droga od piersi dalej jest piwna.
Za kometą pójdzie każdy przecięty na pół.

Z piskiem mózgowych opon poeta zatrzymuje
wielki wóz. Uczy się szczekać na żywopłot.

A potem droga szalona do domu. Przez zasieki
świateł, aż dobiegnie końca tlący się lont,

poniedziałek, 28 maja 2012

Poetycka prokreacja

Poetka, moja dziewczyna postanowiła urodzić poetę. Ojcem ma być facet nadziany metaforami ale z rowerem górskim i zdrową wątrobą. Moje predyspozycje kończą się na wspinaczce po schodach na piętro. Co do metafor, jestem zawinięty w bluszcz i powojniki. Nasturcja mnie nie opuszcza od czasu pierwszego papierosa marki Silesia. Rzygałem jak portier w fabryce mebli, w której najwięcej produkowano trumien. Ten portier już nie żyje a ja nadal czuję odór tamtych papierosów. Bądź mi rada, mówię do poetki, nasz przyszły syn będzie abstynentem i wygra niejeden konkurs poetycki. W genach przekażę mu wszystkie cechy szczególne piszących wiersze na konkursy. A więc powielarkę, taki wykrojnik w którym można dowolnie przestawiać słowa a nawet frazy. szablony nagrodzonych wierszy i klasyczne typy budowania fraz, nie mówiąc o składni. Przekażę mu także geny poezji przeklętej, poniewieranej za żywota aby mógł żyć wiecznie. Będzie mógł jak kameleon w zależności od sytuacji żonglować wierszami, podbijać percepcje czytelniczą. Może nawet zostanie ogierem wyścigowym na konkursach, bo podobno klacz wyścigowa już jest. Świat idzie do przodu, metody i narzędzia sukcesów są doskonalone tak dalece, że jeszcze niedawno funkcjonowali jedynie malarze kopiści, mam w domu kilka płócien spod takiego pędzla,  i zaręczam są  wartościowe. I oto można już spokojnie mówić o poetach kopistach. Wykorzystują z zaskoczenia rynek konkursowy na zarabianie niemałych pieniędzy. 

Moja poetka jest ładna i utalentowana. Wyłuskała mnie z szeregu lirników, tych odpowiedzialnych za samego siebie. O miłości mówią wiersze, ja nie piszę o miłości, bo miłość nie wymaga słów, uczucie toczy się samozwańczo, dlatego kto daje upust swoim uczuciom w wierszu, kłamie. Kłamie jak najęty aby potwierdzić słownie to, w co sam wątpi. Panta rei, płynie i krew w żyłach, coraz szybciej na bezdechu kiedy zbliża się ciepło rozpoznawalne instynktem. Nie głowa i nie serce. Nie słowa i tasiemce wersowane, czysta chemia w naczyniu fizjologicznym. Wrze niezależnie od świadomości. Bądź tu mądry i pisz wiersze. Porzekadło wtrącane w momentach kiedy nie wiadomo o co chodzi, albo kiedy wydarzy się coś niespodziewanego, wbrew logice. Czyżby pisanie wierszy miało taki właśnie podtekst? Poezja na bakier z logiką, lub sztuka przecząca zdrowym zasadom? Wkładam kij w mrowisko a sam w mrowisku siedzę, minęło tyle lat a to pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Kij w ucho jak mawia Palony, im więcej rozmyślasz tym bardziej stajesz się dziwakiem. A przecież wystarczy poderwać dziewczynę, pójść do parku, i nie ględzić. Prokreacja kolego, żadne tam poematy przy księżycu. Ja, kocham życie i wariatów kocham i konną policję. I pałki zasmakowałem, a wierszy w głowie mam na kilka tomów, jeszcze je wypluję przy dobrym piwie i barwnej sukience.

Dzisiaj spotkałem Palonego na Malcie. Zdradziłem mu swoje zamiary. A on: lepiej późno niż wcale, trzymam cię za słowo. I mam nadzieję- mówi- że nie będzie to córeczka poezja, ani- wiersze dzieci.  Miał na myśli bezpotomność zrekompensowaną poetyckimi zabiegami. Na Malcie kajakarze walczyli o olimpijskie paszporty. Pogoda poetycka, wiaterek od strony parku wodnego, na stoku narciarskim amatorzy kąpieli słonecznej, a pod parasolami druga zmiana, jak zauważył Palony. Chyba trzecia poprawiłem, a może i czwarta- nie sądzisz? Tylko mi nie mów, że czwarta bo pójdę się utopić. Nic na to nie poradzisz, jesteśmy w odstawce, ale do prokreacji jeszcze pary trochę pozostało. Śmiech Palonego poszybował w kierunku dziewcząt siedzących przy lodach. Na moment spojrzały w naszym kierunku, po czym jedna pokazała środkowy palec. Palony wykonał gest strzelca bramki, potrójnie. Symbol prokreacji.              

niedziela, 27 maja 2012

Z kart historii (1)





Szukajcie mnie na Bukowinie pisze Bronek Kozieński z Obidzy. A mnie gdzie można dzisiaj szukać? Bronkowi łatwiej bo młodszy i obieżyświat z niego. Z obcych dachów podziwia obcą ziemię ale i własnej daje to, co ma najlepsze. Ja niegdyś swoje przemierzyłem i obce, podobnymi szlakami i też dachy były na  nich, mury i piętra. Dzisiaj jeśli gdzieś zaginę to będzie to las nadodrzański albo Puszcza Rzepińska. Trasa wiedzie od Cybinki do Torzymia, czterdzieści kilometrów lasem, co kawałek obiekty przeszłości, opuszczone budynki gospodarcze, stary młyn wodny w rozsypce i uroczyska z ciekami wodnymi. Słowem raj dla poety. Poetycka przeprawa przez głuszę niczym nie zmąconą. Jeszcze nie tak dawno przemierzałem wiele innych szlaków, jednym z ciekawszych jest szlak Gromnicy, bardzo kręty i wiele na nim tropów materialnych związanych z moją przeszłością. Dziwnie brzmi to określenie dla człowieka który jeszcze oddycha atmosferycznym powietrzem. Przeszłość nie zawsze jest minionym czasem, to coś więcej, materialnego utracone bezpowrotnie mimo, że jest namacalne, widoczne. I dziwnie brzmią wyznania typu: "panie szanowny jak tutaj grałem w piłkę, albo tutaj rosła brzoza a jeszcze tam za płotem była droga do szkoły". Rozmówca wyraża zdziwienie i o nic nie pyta, bo i o co ma pytać. Ano żyjemy, trzeba było  wykupić od kolei budynek, ogród, nie były to wielkie pieniądze, ale teraz na remonty grosz potrzebny, a budynek ma ponad sto lat. Po wojnie mieszkaliśmy tutaj jakiś czas, kojarzę tylko niektóre zdarzenia. Stacja kolejowa, drezyna na torach rozbujana przez nas wyrostków, noc w zbożu i stado kóz, oraz baran który mi złamał obojczyk. Budkę dróżnika rozebrano kilka lat temu, ale tory pozostały i czekają na pełny obrót koła historii. Wówczas na tej trasie znów pojawią się pociągi. Niepoprawny optymista, wizjoner ten kto wierzy w powrót dawnej świetności. Odrodzenie złomu czy kulturowa reinkarnacja, wszystko co dobrze służy jest lepsze od doskonałości, tej która  świeci jedynie oczami, zamiast służyć człowiekowi. 




Dom przy ulicy T. Kościuszki w Krośnie Odrzańskim. wybudowany w 1939 r. Tutaj bohaterowie Gromnicy dorastali w scenerii gruzów, tutaj doświadczali szczęścia  i goryczy porażek. Stąd ruszyli w Polskę, każdy w swoją stronę tam gdzie korzenie, albo zwyczajnie za chlebem i własnym dachem nad głową. 






Bohaterowie Gromnicy, w środku  Bogdan Ambrożewicz, na górze Leszek Zimny. W wejściu na posesję przy ulicy Kościuszki, w Krośnie Odrzańskim.








Piłka zawsze była po mojej stronie 



Bohaterowie Gromnicy- Benon  Garczyński.  Witek Peczyński.  Janek Świerbutowicz. Jerzy Zimny.






Pierwsze łyżwy kupione z sprzedane butelki








Pierwszy rękopis opowiadania (1971) dokument odnaleziony po latach, stał się inspiracją do napisania Gromnicy.\







Dom w którym bohater Gromnicy mieszkał w latach 1949-1952







 Stara droga z Okunina do Klępska, prowadziła do szkoły bohatera Gromnicy, klasy 1-4. łączone






Dzisiaj przed domem zboże, wtedy łąka z brzozą na której wisiał jastrząb ku przestrodze amatorów kur.






 Z tej stacji bohater Gromnicy wprowadził na tor drezynę i ruszył w swój mały świat.





Stacja pod specjalnym nadzorem "zawiadowcy niebieskiego". Obiekty pozostają, ludzie odchodzą na zawsze.  Gwizd parowozu słychać tylko w wierszach, pojawia się w książce, znika wraz z materią która wyzwala dźwięki. Przyroda wdziera się wszędzie tam gdzie ustępuje człowiek, Nawet groby skrywa zielenią, przed okiem teraźniejszości. 
JBZ.




          

czwartek, 24 maja 2012

gromnica (6)


Na Imperialu młotki grały aż miło. Wszyscy uwijali się żwawiej, bo to piątek dzisiaj, a jutro wolna sobota. Jak zauważyłem, nikogo nie brakowało i nikt nie zdradzał stanu odmiennego od tego, co przystoi robocie. Może dlatego, że to koniec miesiąca i kieszenie pustawe. Zauważyłem to wczoraj, zaglądając do Brixa. Naszych tam nie było a wedle wszystkich znaków być powinni. Choćby Hujaga i jego wierni kompani, gdzieś przepadli, nawet nie było ich słychać w hotelu.  
Na Imperialu młotki grały aż miło było słuchać. Przed południem zwykle, kiedy nic się nie dzieje pojawił się inspektor nadzoru. Majstra nie było, więc skinął w moim kierunku. Abym zszedł z rusztowania, tak to odebrałem. Zszedłem więc na dół i prosto do niego tak jak najlepiej potrafię zbliżać się do przełożonych. Ani odważnie ani z cykorą, po mojemu zbliżyłem się do niego wiedząc, że to człowiek wielce zasłużony narodowej gospodarce. Tak w istocie było. Wiem to od majstra, że ten starszy już człowiek wcale nie jest taki stary, tylko na takiego wygląda, bo onegdaj pracował w kopalni uranu i to nie wyszło mu na zdrowie. Jest teraz na rencie i dodatkowo, aby bezczynnie nie siedzieć w domu, pracuje na budowie jako inspektor i jest z tego bardzo rad.
– Dobrze pracujecie – zwrócił się do mnie podając swoją dłoń.
– Staramy się. 
– Obserwuję was codziennie i jestem bardzo zadowolony. Macie już prawie koniec, grubo przed terminem. Można by rzec, że nasze czeskie normy są dla was nie za bardzo wyśrubowane.
– Ja tam waszych norm nie znam. I polskich też nie znam. Znam tylko swoje.
– Zawsze tak pracujecie?
– Inaczej nie potrafimy – odpowiedziałem tonem nieco podniosłym.
Nadal nie wiedziałem, do czego zmierza mój rozmówca. Może miał ochotę z kimś pogadać, a może jednak ma coś w zanadrzu i zaraz to wyjawi. Czekałem, więc nie zdradzając zniecierpliwienia. Inspektor poruszył jeszcze parę tematów w końcu przeszedł do sedna sprawy. 
– Wy w Czechach pierwszy raz?
– Parę lat temu byłem w Litomierzycach. Odwiedziłem znajomego, który tam pracował. Budowali port na Łabie, a on tam montował przenośniki, całe ciągi transportowe. To duża inwestycja była. Siła ludzi na tej budowie zebrali. 
– A o Pruneżowie słyszeliście?
– O tej elektrowni? Słyszałem. To było w tym samym czasie, zdaje się?
– Ja tam pracowałem – pochwalił się inspektor – to była moja ostania robota przed pójściem na rentę. A Litomierzyce? Widziałem ten port, ale nie podczas budowy tylko później. Też kawał dobrej roboty. 
Po tej wyliczance z jego i mojej strony przez moment nie mieliśmy dalszego tematu. Ja nie musiałem się zastanawiać, a inspektor musiał, bo nie bez powodu zgonił mnie z rusztowania, a ten powód miał, o czym byłem przekonany, i nie miałem wątpliwości, że zaraz wszystko się wyjaśni.
– Jest taka propozycja, abyście to wy dokończyli ten korytarz. Jak zainstalują te nieszczęsne wagoniki. Kiedy to nastąpi, nie wiem, ale nie prędzej niż na jesieni.
– Do jesieni kawał czasu, ale nie powiem nie. 
Pomyślałem sobie, że jeszcze tak niedawno musieliśmy terminować u boku starych wyżeraczy, a teraz to nie do nich się zwracają tylko do nas. Jarek, który to słyszał, o mało nie spadł z rusztowania. W jego oczach dostrzegłem radość i nieodpartą chęć uświęcenia tej nagłej i ciekawej dla nas propozycji. 
Nie można powiedzieć, abym na fajrant nie wstąpił do baru. Nie można powiedzieć, abym nie zamówił parówek. Wstąpiłem i zamówiłem to samo, czyli libereckie parówki i zamierzałem dłużej przy nich posiedzieć. Z tą małą różnicą – dłużej. Już tak ze mną bywa, że jak mam ochotę posiedzieć to siedzę. I nie zerkam na zegarek, jak to czynią inni, nie bawię się serwetkami i nie dłubię w nosie. Właściwie to ja nic wtedy nie robię, tylko siedzę, bo mam na to ochotę i na nic innego. Bar owszem jest takim miejscem gdzie można posiedzieć i nikogo to nie dziwi. Może tylko na myśl takiemu przyjdzie, że ten oto tutaj na kogoś musi czekać. Ale ja dzisiaj na nikogo nie czekam. Zjadłem, co mi podano i nie prosiłem więcej o nic, chociaż była taka możliwość i ja miałem przy sobie pieniądze, za te zegarki, które nie bez trudu sprzedałem.
Zabierałem się do wyjścia, kiedy do baru weszła dziewczyna. Wysoka jak topola, ale nie smukła jak topola tylko w pniu obszerna jak wiekowa wierzba. Zamówiła jakąś miksturę i usiadła przy stoliku obok. Krzesło pod nią znikło jak kamfora, a nad stolikiem zawisły olbrzymich rozmiarów piersi. Pozostałem w barze, mimo że zbierałem się do wyjścia. Zamówiłem piwo i wracając od bufetu zagadnąłem nieznajomą:
– Pani pozwoli się przysiąść?
– Prosim was, prosim.
– Ładnie tu u was.
– A pan pewnie Polak? Z Imperialu?
– Ano Polak, z Imperialu.
– Długo tu jeszcze będziecie?
– Tydzień może dwa.
– Szkoda, pan taki miły.
– Gdzie tutaj można się zabawić? – skłamałem.
 - Tylko w Olimpii, bo tam jest elegancko. 
– A poszłaby pani z nami, to znaczy ze mną i z moim kolegą?
– Z przyjemnością. Jutro jest dancing. 
– To, o której się spotkamy?
– Przed siódmą pod lokalem.
– A ten lokal gdzie? – ponownie skłamałem.
– Tuż obok Imperialu, tak gdzie pracujecie.
– To do jutra. Na pewno będziemy. 
Wracając do hotelu, pomyślałem sobie, że Bronek pewnie się ucieszy. Marzył przecież o takiej dziewczynie, która nie zniknie w jego ramionach i będzie miała piersi, w których on swoją głowę całą schowa i nigdy nie wymaca żeber ani pod piersią ani na plecach, nie mówiąc o udach od bioder aż po kolana. Nie będę ukrywał, że chciałem Bronkowi przyjemność sprawić i dlatego zaczepiłem tą dziewczynę. Nie było to w moim stylu, ale jak na względzie jest kolega to, dlaczego nie? Wiele rzeczy człowiek robi, za które później musi się wstydzić, ale w tym przypadku nic takiego mi nie grozi, więcej, może nawet ktoś mi będzie wdzięczny, bo to przecież nie zbrodnia spełniać czyjeś marzenia i nie ważne czy ten ktoś będzie miał kaca, czy zazna szczęścia. Nie ważne. Co z tego wyniknie i co będzie dalej, to już nie moja sprawa. Nie ma przecież musu. 
Bronek rad, że jutro idziemy na dancing. A ja nie bardzo, bo wiem jak to się skończy. Dopiero teraz przemyślałem to wszystko, ale wycofać się nie można. Bronek nagrzany jak piec, już się oprawia, żelazko skądś wyszperał, i mówi, że chyba nie zaśnie tej nocy. Ja mu przygaduję, że jak jednak zaśnie, to noc będzie krótka, a o to chyba się rozchodzi żeby jak najprędzej było jutro i żeby do tego jutra dobrze się wyspać, bo to jutro dla nas skończy się pojutrze nad ranem a może nawet przed południem. Jak to mówią – komu w drogę temu kopa, komu do łóżka temu na sen. I zadałem koledze relanium.

(fragment powieści Gromnica)

Jerzy Beniamin Zimny

niedziela, 20 maja 2012

Gromnica (5)


Na święto wojska dostałem awans. Też mi wielka rzecz – belka na naramienniku? A jednak to stopień wyżej w tej kompanijnej hierarchii. Za co ten awans dostałem mogłem się tylko domyślać, bo komentarzy na ten temat nie było. Odczytano rozkaz dowódcy. Pogratulowano. A po defiladzie poszliśmy na przepustkę. Jedni trochę popić, inni podrywać dziewczęta, a ja nie wiem, po co poszedłem. Miałem tylko ochotę na kawę i trochę po paradować po mieście z belkami na ramionach. Zasmakować uczucia oddawania honoru tym wszystkim, którzy bez belek zjawiali się na mojej drodze. A takich dzisiaj na mieście było wielu. W towarzystwie Franka, górnika z Wałbrzycha, obelkowanego jak ja, ruszyłem włóczyć się po mieście. Najpierw poszliśmy na rynek, który znajdował się za mostem. Rynek swą świetność miał za sobą. Ruiny paru kamienic przeznaczone do rozbiórki wykorzystali filmowcy. Kręcono tu moment zdobywania prawobrzeżnej Warszawy. Nadarzyła się, więc okazja pozbycia się tych ruin w sposób spektakularny bez użycia spychaczy. Skutecznie zrobiły to czołgi, zwalając mury, oraz ładunki wybuchowe, detonowano podczas kręcenia zdjęć batalistycznych.
W „Piastowskiej” z Frankiem wypiliśmy po piwie.
– Dobra knajpa – mówię do kolegi – czysto tu i kelnerki przychodzą do stolika. Nawet są grzeczne. Franek mówi, że bywał w lepszych, a i kelnerki widywał ładniejsze od tych tutaj? Ja mu na to, żeby się lepiej przyjrzał, bo do końca służby innych nie ujrzy. Chyba, że zmienimy knajpę, ale w mieście lepszej nie ma, może w kasynie, ale tam inni je podziwiają, nie tacy jak my, z jedną belką i w dodatku ty, Franiu, z takim wzrostem?
Franek się żachnął na moje słowa, złości nie wyraził tylko spojrzał mi w oczy i z dumą odrzekł:
– To od chodzenia pod niskim stropem i pracy na kolanach. U nas są niskie złoża, węgiel koksujący, bracie. Inaczej nie da się fedrować, tylko po kolanach.
– To jakbyś się podczas pracy modlił? – zauważyłem.
– Żebyś wiedział. Ileż to razy podczas walenia kilofem odmawiałem zdrowaśki. Setki. Mówię ci. Setki razy. I cały wychodziłem na wierch. Czarny, bo czarny. Ale zdrów i cały.
– Powiedz mi Franiu – przyszła na myśl pewna wątpliwość – powiedz mi jak to jest? Jedni idą do kopalni, aby nie iść do wojska, a ty górnik, trafiłeś do wojska. Jak to możliwe?
– To proste, chociaż nikomu się nie zwierzam. Tobie powiem, ale zachowaj to dla siebie!
I Franek mówił, że służba w wojsku to wczasy w porównaniu z pracą w kopalni. Stres na każdym kroku. To ciągłe myślenie, że może to jutro. Może jutro to nastąpi.
– I tak dzień za dniem, zjazd, powrót. A na wierchu oddech, że jakoś dzisiaj się udało. Nie wytrzymałem – mówi prawie z płaczem – teraz wiem, że żyję i jutro też żyć będę!
– A po wojsku, co? – wtrąciłem się – nie wrócisz do kopalni?
– Na razie o tym nie myślę, ale trzeba będzie się zastanowić, trzeba będzie.
Z Frankiem byłem blisko, mimo że pochodził z innych stron. Łączyła nas miłość do muzyki. On grał na gitarze i ja grałem. On akordy, a ja solówkę. Jak grywaliśmy wieczorami to na kompani jakby święto było. A kawałki tośmy dobierali najlepsze. Za serce brały nawet naszych zatwardziałych zwierzchników. Przychodził taki z natury ze złością, ale jak mu do ucha weszło nasze granie, to pytał jak długo zamierzamy tak grać. My, że krótko. A on – nie krótko, tylko aż do capstrzyku. I ani minuty krócej! I graliśmy. Aż do snu, a niekiedy i dłużej.
Frankowi przyszło lepiej żyć. Tęsknił wprawdzie za swoją dziewczyną, która tam na Białym Kamieniu zostawił. Ale pisywał do niej. Często pisał i coraz rzadziej dostawał odpowiedzi. W końcu przestał pisywać i wcale się tym nie zmartwił. Mało tego chodzi po świecie? – Mówił. Ja mu przytakiwałem. Miał we mnie sojusznika i spowiednika zarazem. Masz farta- mówiłem – jak w tej komedii: „Szczęście Frania”. Graliśmy to w internacie. Pokrótce opowiedziałem Franiowi fabułę, a on już potem nic innego nie robił tylko za dziewczynami latał. Nie ta, to inna – mówił. Po każdym niepowodzeniu to mówił. I nigdy nie był już smutny. Ja zresztą też.
Udało się mnie, udało Franiowi. O filmowcach już wspomniałem. Franio za to, pojechał latem na wieś, na Pomorze Środkowe. Wojsko pomagało rolnikom przy żniwach. Potrzebna była łączność. Wypadło na radiostację, na której służył Franio. Pojechali. A w plutonie chłopaków zazdrość brała.
– Będą jak na wczasach – mówiono. Albo jeszcze lepiej. Tam pełno jezior, a w lasach grzyby jak kapusta na grządce. Co tam grzyby. Do lasu to Franio z jaką dziewuchą pójdzie?
– Na wsi mundur to nie to samo, co waciak i jeszcze w butach gumowych – dodałem – wiem, co mówię. Sam byłem na wsi i wiem jak to jest. Jak raz do lasu pójdziesz, to zawsze będziesz chodził. U was na Śląsku – zwróciłem się do Ewalda – takich lasów nie ma. Jak wy to mówicie? Dziouchy? No, więc z tymi, dziouchami synki na hałdy chodzą? W białych koszulach, mimo że tam sadzy tyle, co w piecu. Dobrze mówię? Ewald. Mom rację?
Ewald skinął głową i dodał jeszcze:
– Ja. Oblec biało koszula to rychtyk u nos. Kaj indziej to jo nie wiem jak jest. A o szczewikach toś zapomnioł? Glancujemy je jak lustro. Jak żech był bajtlem, to mi starzyk glancowali? Terozki, glancuje sam.
Ja tam rozumiałem śląską gwarę, bo z domu wiele niemczyzny wyniosłem, ale gorzej było z chłopakami, którzy pochodzili z kongresówki albo z terenów jeszcze dalej na wschód. Jaja były jak berety. Tak to określił Henio z Chwaliszewa. On to zawsze miał radochę jak taki np. Ewald zwracał się do kresowianka, z powagą, a ten usta otwierał, powietrze łapał i słów nie wypluwał tylko ślinę, na znak, że coś z nim nie tak, a to, co Ewald mówi, to on rozumie, ale nie będzie komentował, bo to święta prawda. Raz Ewald miał służbę na kompanii. Wieczór. Normalnie. Szedł taki jeden z młodszego rocznika do ubikacji. Ewald mówi do niego, żeby znalazł jakieś wiadro i przyniósł luftu. Chłopak stoi. Nie wie, o co chodzi, ale nie śmie zapytać, co to takiego ten luft? Rusza w poszukiwaniu wiadra. Mija parę minut, w końcu zasapany taszczy na górę węgiel. Jest luft! Melduje. Wedle rozkazu!
Siedzimy więc w tej „Piastowskiej” a Franio wraca do żniw.
– Na początku to fajnie było. Roboty na radiostacji tyle, co nic. Dwa razy dziennie seans. Wywołanie, odpowiedź. Czasem jakaś depesza do odbioru. Czasem coś do nadania. Takie tam potrzeby, z cyklu – przywieźcie albo zabrakło. Nic ważnego. Potem zaczęła się nuda. Chłopaki chodzili w pole a my – plaża, w gaciach z twarzą do słońca. Wieś jak wieś. Kołchoz. Naród z repatriacji, ale nie zbieranina. Mówili, że całą wsią ich wysiedlili. I obcych tutaj u nich nie ma, znaczy się sami swoi. Dobrze to i źle. Tak sobie pomyślałem. Bo to jak w rodzinie, najwięcej waśni. No, więc jak już mówiłem, nuda była, bo po pracy nie było gdzie wyjść. Jedna gospoda. Słowem – przestrzeń i horyzont nad polami. Nie nad lasami. A do jeziora parę kilometrów. Mówię ci, nie miałem pomysłu na ten czas, który tam niby wolny był. Może ta wolność tak mną wstrząsała, że zacząłem sobie popijać wino. Cichaczem, aby stary nie widział zachodziłem do sklepu i raz po drodze jak już z winem szedłem, taka jedna pasła krowy przy drodze. Jola jej było, jak tej w cywilu. Tej, co przestała pisać. Pamiętasz chyba? No, więc ta pasterka jakem tak szedł to mi ręką pomachała a ja do niej zboczyłem, z tym winem, z tym winem, do niej rozumiesz? Potem pytasz, co było? Potem to ja sam nie wiem, bo ona nie piła a ja ponoć sam to wino w siebie wlałem i spałem na miedzy, nie wiem jak długo, aż do jej odejścia, bo krowy od ciężkich wymion tak ryczały, że musiała je pognać do zagród, a mnie samego na miedzy nie śmiała pozostawić. Wyspałem się przy dziewczynie. Rozumiesz? Jaki ze mnie ciołek? Ale upał był, a to wino to jakby podwójnie mnie uderzyło a ja myślałem, że to na widok dziewczyny tak mnie serce zmogło.
Do sklepu przestałem chodzić, niby szedłem, bo po drodze ta pasterka codziennie była ze swoimi krowami a ja już przy niej nie spałem tylko takie wizje snułem, że ona miała ochotę oczy zamknąć i pojechać ze mną tam gdzie ja już byłem a ona dopiero ze mną tam będzie. Byliśmy tam każdego dnia, tu na tej miedzy a jakby naprawdę. Ona to już była przekonana, że my tam jesteśmy. I ja byłem przekonany, że tutaj nas nie ma. Nie widzą nas – mówiłem – bo tutaj nas nie ma. A jak tutaj nas nie ma i nikt nas nie widzi, to możemy robić wszystko co nam się rzewnie podobna. I tak robiliśmy. Mówię ci, tak robiliśmy.
Franek opowiadał a ja słuchałem. I widziałem to wszystko. Widziałem więcej. Widziałem dalej. On przestał opowiadać, a ja widziałem dalej. Potem ja mówiłem, ale Franek już nie słuchał. Zamyślony. Daleko był. Gdzieś na północy. A potem wrócił chyba do kopalni. I na Biały Kamień. Bo z oczu popłynęła mu łza. Nie wiedział, dokąd teraz wróci? Czy do kopalni, czy tam na północ, a może jeszcze gdzieś, gdzie nie wie na razie, co teraz ze sobą zrobić?
– Na północ nie pojadę – przerwał nasze milczenie – chociaż ta pasterka pisze?
– Nie pojedziesz do niej po wojsku?
– Nie. Chyba, że ona stamtąd się ruszy. Bo tam nie mogę się pokazać. Żaden wojak tam się nie pokaże. Mówię ci, przez parę lat oni tam nie wpuszczą do wsi wojska!
I Franek zaczął mi opowiadać jak to na wsi we żniwa było. A raczej jak się te żniwa skończyły. Dla nich, wojaków i dla mieszkańców tej malowniczej wioski.
Na zakończenie żniw urządzono w remizie zabawę. Ja z moją pastereczką nie mogliśmy się tam pokazać. Nikt nas nie widział razem, bo to jak wiesz, po kryjomu bywaliśmy i do wsi głupio a i ze strachu pójść nam było. Ona jeszcze taka młoda od nauk nie odeszła, do pełnoletności jesień i cała zima, dopiero na wiosnę panią będzie, tak jej to ojciec wbił do głowy i o chłopakach nie chce słyszeć. Nie byłem, więc na tej zabawie. Wszyscy poszli a ja zostałem na radiostacji. Trochę mi muzyka humor poprawiła, którą wyłapałem na jakiejś obcej stacji. Potem posłuchałem pajęczarzy, coś tam rozprawiali o lekach, że niby są potrzebne jakiemuś dziecku. Zgłosił się jakiś Anglik, nadał, że może pomóc, ale nie wiedział jak przesłać. Ktoś potem się włączył i skierował Anglika do placówki LOT-u. Stanęło chyba na tym, bo skończyli seans. Potem w eterze było tak tłoczno, że wróciłem do muzyki i przypomniałem sobie o winie, które przytaszczył w papierowym worku nasz kierowca. Było tego wina z dwadzieścia butelek. Nie ukradł. Przysięgał, że czyste to wino. Jak czyste to wypiłem sobie na pohybel tym, co na zabawie dylali? Wypiłem całą butelkę, ale nic mi w głowie nie było, więc wypiłem drugą. I co? I nic. Trzeciej nie wypiłem, bo trzeciej nie było, ale miałem swoją gitarę i ochotę na coś wielkiego. Tam w remizie grali i ja grałem, ale jak tam ci grajkowie robili przerwę na kielicha. Oni na ludowo pili i grali a ja po naszemu, wiesz te kawałki, co to za serce biorą. Naród wychodził z remizy. Wychodził i nie wracał, nie przez powietrze świeże, ale przez moje granie. A grałem do serca. Wiesz, że potrafię tak grać. Zrobiło się tłoczno wokół mnie, tak tłoczno, że przyszli ci grajkowie z sali i zaprosili do kwintetu, bo czwórka ich była. Co miałem robić? Poszedłem i grałem z nimi do samego rana. Franek jak to wspominał, widziałem wyraźnie, że jeszcze jest tam, na wsi, i że ten fragment to chyba najważniejszy w jego życiu jest. Tak. Byłem tego pewien. Rozumiałem nawet jego wzruszenie, bo sam to kiedyś przeżywałem grając przed dworcem kolejowym jakby z przypadku, jakby od niechcenia coś wielkiego, nie mając pojęcia, że to jest wielkie, choć z improwizacji dokonane.
(fragment powieści Gromnica)

Jerzy Beniamin Zimny

sobota, 19 maja 2012

Z notatnika (5)

Gablota pamięta niejedne zwłoki,  jeszcze kula się po mieście ale niedługo trafi na złom. Taryfiarz ma dwa lata do emerytury. Już nie łamie licznika, od tego łamania ma reumatyzm w nadgarstku. Panie- jestem królem miejskich dziur, co ciekawe- dawniej dziury znikały nocami, dzisiaj muszą swoje odstać, chyba że ktoś wystąpi o odszkodowanie za resor. A kręgosłup, a jaja? Choroba uliczna nie figuruje w spisie chorób zawodowych. Taryfiarz  nadal jest prywaciarzem, nic się zmieniło w tym względzie. Płacę co trzeba i jazda do Parku Wilsona, niegdyś Marcina Kasprzaka. Tam czeka na mnie dziewczyna z poezji. Pisze od dwóch lat i chce porady garmażeryjnej. Znaczy- przy wiktuałach pogadamy o wersach, z widokiem na Palmiarnię. Czuję głód na samą myśl o sałatce szopskiej. Taryfiarz otworzył mi oczy na poezję, mimo że ani słowa o niej nie wyraził. Ale licznik jakby rekwizyt poetyckich doznań- jedziesz, płacisz. Zdrowiem a to też pieniądze. Wracam do alejki w parku. Idę, zbliżam się do parasoli, kilka osób przepieprza przedpołudnie, mają swoje w głowach, i nie mniej w kieszeni. W południe kobiety są młodsze, jeszcze kosmetyki trzymają i słońce dopiero bierze się za skórę. Moja rozmówczyni ukryła kilka lat, ale mnie to nie rusza, bo to nie moje lata i nie mój wydatek. Dzisiaj dam jej godzinę, niech się streszcza, chyba że dwie kawy obrócimy białe. W Parku Wilsona kiedyś wyciąłem na ławce serce. Dzisiaj nikt serc nie eksponuje, jak chce ciepłego, bierze. Nie musi wystawać pod oknem, towar sam się pcha bez reklamy. Dosyć, bo się narażę odmiennej płci. Kroim temat delikatnie, dziewczyna w kozim rogu próbuje wyjść z czymś oryginalnym. Ja to mam już za sobą więc drążę zwyczajne, pospolite. Rozumie co drugie słowo ale przytakuje jak przy konfesjonale. Poezja, czym jest, pytam. Cisza, po chwili wywody z podręczników wzięte, kręcę głową, ani jednego punktu zaczepienia, nic wspólnego, chyba że stolik i inne myśli przychodzące do głowy. Gdybym miał respektować rozkazy idące z mojej głowy, dotyczące pewnych, delikatnych tematów, to już bym był u Brata Alberta, albo pod namiotem z folii. W każdym razie, moje klocki hamulcowe nie są jeszcze starte. A stolik nie jest duży, poezję jednak pomieścił mimo, że dziewczyna przytachała ze sobą sporej wielkości torbę.  Sądziłem, że ma w niej ciuchy. Nic z tego, same papierzyska w ilości kilku ryz. Na Boga, paniusiu, to wszystko tutaj mam przejrzeć? Zatrzęsło mną solidnie, lecz dziewczyna oddzieliła sporej ilości stosik i podsunęła mi pod nos. Te są najlepsze, tak sądzę, proszę jeśli łaska, ja na moment zajmę się czymś innym. Po kilkunastu kartkach nie wytrzymałem, szkoda mojego czasu, tutaj przy kawie, zabiorę do domu,  pogadajmy lepiej o czymś ciekawszym aniżeli poezja. Co pani porabia kiedy nie pisze wierszy? I tak od słowa do słowa znaleźliśmy się na wsi. To mnie ożywiło, podniosło na duchu, jako że wieś jest ostatnio modna, bardzo modna, nie tylko w budowaniu siedlisk zamożnych rodaków. Poeci, zwłaszcza poetki ją sobie upodobały, chociaż większość z nich wyciera od urodzenia miejskie kąty.  Dziewczyna wyniosła się do miasta po ukończeniu liceum. Ukończyła studia  i teraz pracuje w poważnej firmie. Od czasu kiedy posiada internet zaczęła na boku pisać wiersze. Wszyscy moi znajomi piszą, więc i ja zafundowałam sobie skrzynkę. Najgorsze jest to, że w godzinach pracy zaglądam na portale, to już zaczyna być niebezpieczne. Zdarza się że mam tyły w robocie, nawet w podróży klikam. Co pan o tym sądzi. Choroba, gorzej- pandemia nie do wyleczenia, można rzucić palenie, przestać pić wódkę, ale pozbyć się komputera? To niemożliwe, ale znam przypadki odwyku: dwa lata facet się leczy, odzwyczaił się od komputera ale skrzywienie pozostało, nie ten człowiek i nie ta osobowość znana dotąd rodzinie. Zawsze jest tak, że jak się z jakiejś czynności, zainteresowania rezygnuje, to w to miejsce trzeba sobie znaleźć co innego. I ten facet znalazł, ale to nowe traktuje równie poważnie jak niegdyś internet. Nowy rodzaj rozdwojenia jaźni? Nic tylko takiego zamknąć w odosobnieniu na kilka lat. Jedyna możliwość powrotu do realnej społeczności.

Wypiliśmy po trzy kawy,  w tym czasie pęczniała (tak sądzę) mejlowa skrzynka dziewczyny, a znana mi grafomanka wkleiła na pewnym portalu dwa teksty, kolega wkleił na fejsbuku kilkanaście reklam, nawet nie dojadł obiadu który mu podano pod nos, a pewien znajomy przeleciał kilkanaście portali, wszędzie ma przyjaciół i każdemu mówi dzień dobry. Posiadł już taki dryl, że dziennie pisze ponad setkę postów. Mój przerywnik dzisiaj trwał ponad cztery godziny. Przerywnik od wirtualnej rzeczywistości. Jedno spotkanie z dziewczyną w jednej osobie, młodą i uroczą, to więcej aniżeli dziesiątki kontaktów po łączach. Dokąd ten cyrk zmierza? Czym się zakończy dla dla większości, tej przyspawanej do kompów. Z każdym dniem ubywa czasu na kontakt z bliskimi, na spacery, posiłki, i pracę przy domu. Świr krzemowy kręci komórkami mózgu, niedługo zajmie wszystkie sploty, kłębki i nieszczęśnik zacznie się zachowywać jak procesor. Na nic się zdają zloty miłośników tematu, po każdym powrocie z takiego zlotu rosną kontakty wirtualne.  A że cieknie kran, i odpada tynk, tego się nie widzi bo to nie jest wirtualne. Dziewczyna z torbą stała się dla mnie jakby zwrotnicą kolejową. Skierowała mnie nieświadomie na utarty latami szlak. Wiem, że przez kilka lat poruszałem się po ślepym torze, który jak każdy tor ma swoje zakończenia. Albo odbojnicą, albo skarpą wysoką. Dalej próżnia w której nie ma już zwojów mózgowych, ani krzemowych komórek. Taka czarna dziura miażdżąca siły poetyckiej grawitacji. Alert trwa.

Jerzy Beniamin Zimny  

piątek, 18 maja 2012

Archiwum( prasa)



Miesięcznik Literacki   1-5/1982  ( Marek Hłasko,  Anna Janko, Janusz Styczeń)
Poezja  8/1984  (Babiński, Żernicki, Grochowiak nieznany)
Poezja  12/1980   (O natchnieniu)
Poezja  5/1989  (Rock, Wysocki, Krzyk Marsjasza)
Odra   3/1987  ( Sławomir Magala: O literaturze Feministek)
Poezja  3/1984  (Seria czterdziestolecia I, Ci którym sie udaje)
Miesięcznik Literacki  7/1980  (Kazimierz Ratoń, wiersze. Stanisław Brucz-zapomniany poeta nowe sztuki)
Poezja 4-5/1987  (Emigranci)
Poezja  2/1989  (Rózewicz, Jerzyna, WJP 88)
Poezja  1/1984  ( Śmierć clocharda, Kazimierz Ratoń)
Poezja  10/1987  ( Aleksander Błok)
Poezja  9/1976  ( Nowe dorzecza)
Poezja  9/1977  (Książka poetycka)
Poezja  9/1982  (Niemen,  Stachura, Chorążuk)
Poezja  7/1977  (STRUGA 77)
Poezja  10/1977  (LX, poeci rosyjscy, przekłady)
Poezja  9/1978  (Mój wiersz)
Poezja  1/1977  (Norma dnia i pasja nocy)
Poezja  2/1982  (Współczesność 25, Potęgowanie dramatu)
Poezja  10/1978
Poezja  3-4/1982  (Demony propagandy, Wstęp do opisu choroby)
Poezja  12/1977  (Suplementy)
Poezja  1/1981  ( Listy poetów)
Poezja  7/1982  (Zacząć krucjatę moralną od siebie)
Poezja  1/1983  (Warszawa-miejsce poezjotwórcze)
Poezja  1/1979  (Sztukmistrze)
Poezja  6/1976  (Konkretna)
Poezja  1/1982  (Bacz by poeci twoi nie kłamali, Finowie)
Poezja  8/1983  (Przefrunęło z Brzechwą)
Poezja  10/1988 (Żywioł poezji)
Poezja  9/1987  (Nobel 86)
Poezja  4/1976  (Uczestnictwo)
Poezja  11/1980 (Warszawianka 150)
Poezja  9/1981  (Poetes maudits)
Nowy Wyraz  12/1978  (Jan Rybowicz, jak zostałem pisarzem)
Odra  5/1977   (Rafał Wojaczek, Listy)
Poezja  1/1987  (Harasymowicz)
Poezja  2/1978  (Bez tematu)
Poezja  7/1983  (dzisiaj)
Poezja  7-8/1986  (Secesja)
Poezja  10/1982  (Ciemne światło, Wat i inni)
Odra   1/1977
Odra   4/1977
Odra   2/1978
Odra   12/1983
Odra   2/1977
Poezja  6/1980  (O wolności wiersza)
Poezja  3/1977  (Orientacje)
Poezja  12/1976  (Bez tytułu
Odra   10/1977
Odra    6/1977
Poezja  7-8/1976  (Pokolenie współczesności)
Poezja  11-12/1982  ( Od Iłły do Wojaczka, Antologia)
Miesięcznik Literacki   5/1979
Nowy Wyraz  1/1979   (Frank O Hara w przekładach Piotra Sommera)





wtorek, 15 maja 2012

Z notatnika (4)

Dzisiaj zaczepił mnie facet o papierosa. Często to się zdarza więc zwyczajnie bez oporów poczęstowałem gościa.. W rewanżu podarował mi pudełko blaszane, po wazelinie- podkreślił- kiedy ostatni raz pan takie pudełko miał w ręku? Zaskoczony zupełnie zbaraniałem, w istocie pamiętam takie pudełka i wazelinę też pamiętam, ale kiedy ostatni raz jej używałem?   Lata siedemdziesiąte- facet podpowiada- a wie do czego służyła ta maź? Zapomniał? Do wszystkiego, czego skóra się domaga. A dzisiaj zwróć pan uwagę jak  ludzie dają robić się w trąbę. Producenci latami dokładają funkcje mazidłom. Już każda część ciała wymaga odrębnych pudełek, poszli dalej, noc, dzień, południe. Tylko patrzeć pór roku. Wyobraź sobie pan mazidło na Wielkanoc, albo puder na Wigilię? Swego czasu, kiedy jeszcze byłem kimś,  jeździłem po świecie. Paryż, Wenecja, Monte Carlo, jednak największe wrażenia zrobiła na mnie perfumeria   w San Remo, stara manufaktura, produkująca perfumy na bazie olejku różanego. Całe koszów płatków róż, importowanych z Bułgarii. Pod prasy średniowieczne, zapach kręcił nozdrza, a flakony kusiły mimo wysokich cen. Do dziś pamiętam nazwę tej firmy, Fragonardi, czy jakoś tak. Pamiętam też, że zapachy te są trwałe, nawet po tygodniu mankiety koszuli pachniały, a nawet dłużej.
    Facet dopalił peta i udał się do siebie. W stronę bliżej nieokreśloną, bo do siebie można iść także w przeciwną stronę, nawet po drodze zmieniać kierunek. albo chodzić w kółko.  Jak z wazeliną, chodzić i bez wazeliny wchodzić tu i tam. Różnie to zwą, nawet są próby odejścia od starej pisowni, ale jak zwał tak zwał, wazelina chociaż już nie do kupienia, króluje wszędzie. Co ciekawe, poezja nie wspomina o niej, a powinna. Dlaczego? Pozostawiam odpowiedź każdemu z osobna, ku użytkowi własnemu. Wiosna nadal marudzi, poezja ma się po zimowemu, czyli odmarza powoli, przybiera co rusz to nowe szyldy. Czytam ze zdziwieniem, że może mieć "inną twarz" ? Inne oblicze poezji. Skąd ja to znam? Zachodzę w głowę i znajduję adres, bardzo zakurzony adres, i nie do końca zrozumiały, nie potwierdzony. Chyba na poste restante trafiały pisma, poczty ruchome lub polowe. Tam gdzie dym, tam owa poezja z sufitu wzięta. Bo jak inaczej ją posadowić, przed progiem, ponoć jest zawieszona między pięknem a innym pięknem, inaczej pokazanym, bardziej lirycznie, z przytupem, może z chochelką i wałkiem do ciasta. Ruszam kopce mrówek, a powinny być pod ochroną, przynajmniej królowa matka, ponieważ ruszyła w kraj nowa odmiana. Bez ironii losu może okazać się stadem wiodącym, nie na manowce ale na świecznik. W płomieniach jak wiadomo giną jedynie ćmy, tak czułe na światło, że natura pozbawiła je wzroku?
    Facet od wazeliny krąży codziennie przed marketem, ciekawe ile jeszcze ma blaszanych pudełek, może buteleczki po brylantynie, przydałaby się co niektórym, bo to mazidło przecież świeci, i jeszcze układa urodę jak żaden inny kosmetyk. Czuwaj stary- mówi facet- nie zginiesz, a i pisać będziesz lepiej, nastały czasy marketingowe, nie ważne czyś dobry poeta, ważne że potrafisz wciskać kit i jeszcze dymić jak komin elektrociepłowni. Kiedyś ludzie kierowali się słuchem, dzisiaj trzeba im po oczach. A wazelina, zmieniła postać. Jak u owadów, najpierw imago potem barwny motyl. czyż nie?
    Perfumeria w San Marino, byłem i ja tam swego czasu, nawet odwiedziłem kasyno i grób księżnej Grace. Perfumy, potwierdzam, mocne jak spirytus, trzymają zapach prawie miesiąc, a to dłużej aniżeli poezja inaczej nazwana. Może tylko mówi o zapachach, ale zapachów w niej tyle co na jedno czytanie. A może to i tak, jest dużo. W natłoku, ba- zawale totalnym. Wracając z Darłowa, rozmyślałem przy kierownicy, starałem się zapomnieć o poezji, pola i lasy wtłaczać do głowy, ludzi siedzących przy szosie. I nic. Nawet bociany były prozaiczne w przebłyskach metafor zaklinowanych w pamięci. Jaki to czort człowiekiem rządzi, zniewala do swoich zachcianek. Jak już wsiądziesz do pociągu to jedziesz aż do końcowej stacji, do ubikacji wchodzą licealistki, a wychodzą panie w średnim wieku. Na każdej ze stacji  wysiadają staruszki. A poeta na ostatniej stacji wysiada sam. Nie ma komu ocenić czy starcem wysiada czy już trupem. Rozumiem zatem Czesia Markiewicza, że w jednym z wierszy w swoim najnowszym tomie oddał cześć polskim kolejom. Czytałem od dechy do dechy i pewnie jeszcze będę czytał kilka razy bo to świetna książka, podobnie jak Przecieki z góry, i jeszcze kilka tytułów mniej widocznych, ale z własnym obliczem.

Jerzy Beniamin Zimny

poniedziałek, 14 maja 2012

Królewskie Darłowo.







Zamek Książąt Pomorskich w Darłowie




Czesław Markiewicz 





Młodzi aktorzy po spektaklu





Dominik Żyburtowicz odbiera "Trzos Króla Eryka"




Dominik Żyburtowicz czyta swoje wiersze







Czesław Markiewicz czyta swoje wiersze




Dyr. Darłowskiego Ośrodka Kultury Arkadiusz Sip i Elżbieta Tylenda









środa, 9 maja 2012

Archiwum poezji

Stanisław Piętak                    Poezje wybrane  LSW  1969 r.
Rafał Wojaczek                     Utwory zebrane  Ossolineum 1976 (subskrypcja)
Czesław Miłosz                      Zniewolony umysł  1981 Warszawa wydanie opozycyjne
Andrzej Ogrodowczyk           Nieprzeźroczysta Wyd Iskry 1989
Ryszard Milczewski-Bruno   Fragmenty Listów do Jerzego Szatkowskiego z lat 1962-1979
Jan Huszcza                            Pory czasu człowieczego  Wyd Łódzkie 1984
Henry Sekulski                         O cierpliwym wędrowaniu  Wyd Iskry  1979
Nikos Chadzinikolau                 Bezsenność  Wyd Poznański  1970
Łódzka Wiosna Poetów 1975   Instytut Wydawniczy PAX 1975
Marek Hłasko                        Opowiadania  KAW  1988
Zdzisław Morawski                  Wektory  Wyd Śląsk  1979
Maria Borkowska                     Dom. Śpiewnik  Wyd. Iskry  1978
Janusz Koniusz                          Próba samoobrony  Lubuskie Towarzystwo Kultury 1977
Waldemar Dras                         Nad stawem jasnowidzenia  Wyd Lubelskie  1979
Krzysztof Lisowski                    Drzewko szczęścia  Wyd Literackie 1980
Józef A. Grochowina                 Mortes   Wyd Iskry  1980 
Marian Yoph Żabiński              Starodrzew  Wyd Iskry  1980 
Jan Krzysztof Adamkiewicz      Sytuacja zastana  Wydawnictwo Poznańskie 1980 
Czesław M. Sczepaniak            Po naszej stronie  Młodzieżowe Centrum Kultury Gdynia  1988 
Tadeusz Wyrwa-Krzyżański     Dom Ust   Wyd Poznańskie 1977 
Andrzej Golec                          Jutro będzie niedziela  Wyd Iskry  1978 
Joanna Salamon                       Tu wzrusza tylko nietrwałość  Wyd Literackie 1979 
Aleksander Migo                  Ciemny pokój   Wyd Literackie 1985 
Iwan Bunin                               Zapomniana fontanna    Wyd Łódzkie  1986.
Zbigniew W. Śmigielski            Nieobecny nie będzie dziedziczył  Ossolineum  1977
Stefan Rusin                             Zamiast wieczoru autorskiego  Wyd Iskry  1981 
Ryszard Holzer                        Życiorys   Wyd Literackie  1982
Andrzej Turczyński                  Dialogi z lisem   Wyd Morskie 1983
Alina Biernacka                       Ziemie polarne     LSW  1977
Anna Pogonowska                Wiersze inne  Wyd Łódzkie  1980
Janusz Koniusz                        Z Kaina i Abla  Wyd Poznańskie  1988
Nikos Chadzinikolau               Amulet   Wyd Poznańskie  1980
Czesław M. Szczepaniak      Przerwane wiersze  Wyd Iskry  1981
Stefan Szczygłowski                Zasłony   Wyd Literackie  1981
Zygmunt Flis                           Chodzenie po linie Wyd Poznańskie 1978
Jan Kulka                               Spłoszyć sen    Ossolineum  1977
Andrzej Grabowski                 Zabielą się jeszcze nasze sadze śniegiem  KAW  1983
Aleksander Rybczyński       Przejście dla pieszych  Wyd Poznańskie  1986
Maria Wójcikiewicz                Spóźniony inicjał    Czytelnik   1986
Zofia Dormanowska                List do nikogo   Czytelnik  1982
Antologia Konińska                 Na fali czasu  Wydz Kultury Urzędu Wojewódzkiego 1979
Helena Gordziej                      Sercem przy ziemi   Wyd Poznańskie  1986
E. Kozłowska-Świątkowska   Niedosłowna    Czytelnik  1979 
Marek Obarski                    Kwiat płodu   Wyd  Poznańskie 1987
Jerzy Grupiński                       Stworzysz siebie albo świat  Wyd Poznańskie 1979
Aleksander Migo                 Monolog po sezonie   Wyd Literackie 1979
Janusz Koniusz                       Zamysł opisu     Wyd Poznańskie 1981
Mirosław Boruszewski           Krew i czekolada  Wyd Łódzkie   1977
Łucja Danielewska                 Z południa    ZLP Poznań  1991
Jerzy Grupiński                      Wiersze do miłości   Wyd. PIK  1991
Waldemar Dras                      Czatownik   ZLP Lublin  1978
Bronisław Maj                        Zmęczenie  SIW ZNAK Kraków  1986
Dagmara Zimna                      Turniczka-Dzwonniczka  Kamart  1990
Roman Chojnacki                   Z pozoru cisza    Wyd Poznańskie 1980
Romuald Skopowski              Ze słowem biegnę  Wyd Śląsk  1979
Władysław Zawistowski       Ptak w sieci dalekopisu   Wyd Morskie 1980
Mirosław Bochenek               Zasłonięty obłokiem   Wyd Śląsk 1979
Andrzej Kaliszewski               Paszcza   Czytelnik  1985
Czesław M. Szczepaniak        Na własny rachunek   Wyd Łódzkie  1986
Czesław Sobkowiak              Okolica słońca   Ossolineum  1979
Czesław Sobkowiak              Bezsenność  Ossolineum   1977
Konstanty Simonow             Z tobą i bez ciebie liryki wojenne   PIW  1970
Anna Winowiecka                  Kraina    PIW   1979
Ryszard Danecki                    Poemat piastowski  Wyd Poznańskie 1978
Juliusz Żuławski                      Kartki z drogi    Czytelnik  1975
Gustaw A. Łpszyński              Żywe drewno   MAW  1979
Helena Gordziej                      Między nowiem a pełnią   Wyd Poznańskie  1983
Stanisław Gola                      Sezon Hamleta   Wyd Literackie  1982
Mieczysław J. Warszawski     W otwarte karty   Ossolineum  1978
Tadeusz Zasadny                    Zazdroszczę nut   Ossolineum  1960
Mieczysław Machnicki            Podziemny zachód słońca  Ossolineum  1980
Jolanta Nowak-Węklarowa    Wstępuję w jesień   Wyd Poznańskie 1987
Zbigniew W. Śmigielski           Słowem ptakiem  Czytelnik  1982
Jerzy Piątkowski                   Skazani na osobność Wyd Literackie  1981
Sergiusz Sterna Wachowiak    Może usłyszysz   Wyd Poznańskie  1977
Tadeusz Wyrwa-Krzyżański    Drugi dom   Wyd Poznańskie  1981
Andrzej Saj                             Inny przechodzący   Ossolineum  1977
Maria Simonajtis Urbańska      Wiersze    Wyd Iskry   1967
Helena Gordziej                      Odchodzące pejzaże  Wyd Poznańskie  1979
Mieczysław Jastrun              Scena obrotowa   Wyd Literackie  1977
Wojciech Gawłowski             Zmienna losowa   Wyd Poznańskie   1985
Jolanta Nowak-Węklarowa     Trwająca chwila  Wyd Poznańskie  1980
Jan Twardowski                      Nie przyszedłem pana nawracać WAW   1991
Wojciech Burtowy                 Inaczej ponazywać kwiaty  Wyd Poznańskie  1975
Łucja Danielewska                  Czysta gra     Wyd Poznańskie   1986
Bernard Antochewicz              Pasjonał    Ossolineum  1980
Witold Tegnerowicz                Moja siostra ulica  Wyd Śląsk   1979
Ewa Kuryluk                           Kontur   Wyd Literackie    1979
Marek Obarski                       Ciało chmury    Wyd Poznańskie  1983
Krzysztof Lisowski               Wiersze   Wyd Literackie  1977
Janusz Adam Kobierski           Zza siódmej skóry   Wyd Poznańskie 1978
Jerzy Grupiński                        Waga i warga   Wyd Poznańskie    1984
Stanisław Gola                      Sen nocy leśnej   BTSK   1981
Jan Lechoń                            Srebrne i czarne   IGNIS   1924
Krystyna Rodowska                Stan posiadania    Czytelnik  1981
Jan P. Krasnodębski                Piszę kobiecie  Wyd Śląsk   1977
Urszula Benka                       Nic      Wyd Literackie   1983
Józef Baran                           W błysku zapałki  LSW   1979
Anna Kwietniewska                 Po tamtej stronie wiersza  Wyd Poznańskie  1979
Wojciech Jagielski                   Discantus Supra Librum   Wyd Literackie   1977
Tadeusz Wyrwa-Krzyżański Adoracja śmietnika   PAX   1987
Łucja Danielewska                  Kwiaty dla Sneżany   Wyd Poznańskie 1985
Małgorzata Gołąbek                Zjedz ślimaka   Wyd Literackie  1982
Marek Obarski                       Prześwietlenie lotu  Wyd Poznańskie 1978
Mieczysław Kurpisz                Dochodzenie do głosu   Wyd Poznańskie 1979
Wojciech Czerniawski          Dziennik z zapomnienia   Wyd Iskry  1980
Tadeusz Śliwiak                    Koń maści muzycznej   Wyd Literackie 1986
Tadeusz Śliwiak                      Dłużnicy nadziei    KAW   1978
Wojciech Jagielski                  Suplement     Czytelnik1980
Anna Tokarska                       Ból pozornie za duży   LTK  1976
Stanisław Czycz                      Wybór wierszy    Wyd Literackie   1979
Stanisław Gola                      Południe z Ikarem    Wyd Literackie  1978
Stanisław Gola                        Biblia lasu    Wyd  Śląsk   1979
Tomasz Rzepa                        Na początek   MAW  1981
Stanisław Neumert                  Popychane wiatrem   Wyd  Poznańskie  1980
Andrzej Grzyb                        Pejzaż okoliczny  Wyd Morskie 1979
Ewa Najwer                           Odlot ziół   Wyd Poznańskie  1968
Urszula Zybura                       Nieuleczalnie żywa   Wyd Literackie 1986
Zdzisław Jaskuła                     Maszyna do pisania   Wyd Łódzkie  1984
Paweł Soroka                         Oczyszczenie   Wyd Iskry   1979
Nikos Chadzinikolau               Niebieskooka Greczynka  Wyd Iskry  1987
Łucja Danielewska               Portrety godzin, o Kazimierze Iłłakowiczównie  Czytelnik  1987
Stanisław Neumert                  Pora odlotów   NSTK Piła  1989
Andrzej Sikorski                   Ślimaczy dzwonnik  Wyd Poznańskie 1985
Teresa Radziewicz                Lewa strona  Stowarzyszenie Literackie im KK Baczyńskiego 2007
Elżbieta Tylenda                   Kolekcja, ZPW M-DRUK  Wągrowiec 2010
Władysław Klępka                  Zielone światło, RCAK Zielona Góra  2011
Krzysztof Jeleń                        Trzy dekady wierszy, Graf Reklama Głogów, 2008
Arkadiusz Stosur                  Przejście podziemne, Firma NEON, Olkusz 2010
Piotr Gajda                           Hostel, SPP Oddz. Łódź i Biblioteka w Tomaszowie, 2008
J,Trześniewski-Kwiecień.    Casus mixtus, Związek Ziemi Zawkrzeńskiej, 2009










                  






  

wtorek, 8 maja 2012

Facet z graffiti


W podstawówce miałem swojego bohatera,
chodził z pepeszą po Pradze, tam gdzie przed
wojną jego dziadek był szewcem. Mój ojciec
też szewcował, ale nie chodził w bryczesach
matka prała nad rzeką, a brat biegał boso, bo
nie było skór bydlęcych, gumy na obcasy.

Skolko ugodno mawiał oficer rezerwy, a życie
miało swój cennik, jak u rzeźnika. Podroby
były najtańsze, co szlachetniejsza tusza, budziła
respekt służby bezpieczeństwa, funkcjonariuszy.

Wkładam mundur żołnierza rezerwy. Od święta, 
które muszę wymyśleć, przyklepać na murze, 
Znalazłem bunkier przy rondzie, choć to beton
 i nikomu już nie służy. Jedynie facetowi z grafitti 
(czyta jakiś żurnal). Nocami przechodniów straszy.
                                                                               

poniedziałek, 7 maja 2012

Łowca gołębi

Moje ustawienie psychiczne mógłbym określić mniej więcej tak: Skoczne bo w pałukach flety. W oknach rozpalona miedź. Poroniona chandra: oblatana szpakami. I kolędowanie o kulach niebieskie. Z lamą w oczach i kłem w piersi.

Czy można być wściekłym bez powodu? Słońce drażni- znalazło sobie szparę w zasłonie, wkurza woda kapiąca z kranu. Odgłosy zza ściany ogromnieją, jakby niewidoczny wzmacniacz ktoś zainstalował w uchu. Niedziela zeskrobana z mlecznej drogi, długo przemierzała przestrzeń bezimienną, aż wreszcie znalazła się pod powieką, kiedym rankiem poczuł własne wnętrzności. Wstawać lebiego, sprawy czekają, nie wszystko jest cierpliwe na zwłokę. I nie wszystko jest wyrozumiałe. Zbieram to wszystko do kupy, dużo tego nie ma: kilka zębów, ocalałe włosy, i piegi pamiętające pierwszy krok w chmurach. Przybyło za to brzucha, jeden nie wystarczył kalece, pojawił się drugi, a trzeci już się organizuje do marszu w okolicy pachwin. Jak się opędzić od zmarszczek, opanować tiki nerwowe, tylko wódka sobie radzi z zaparciem, a papierochy studzą głowę, napaloną widokiem kolorowej szmatki, na okrągłej pupie.  Dzwoń na majowe: słyszę pod uchem, pamiętaj o matce, tam w niebie widzi ciebie, odpowiada przed Piotrem za wychowanie syna. Syn coraz bardziej się ugina, a wszystkie ciężary dawno przeniósł i teraz sam jest ciężarem dla najbliższej pięciolatki. Może planu wyborczego jakiejś partii? Nie można wykluczyć rokoszu choć marginalny i w namiocie siedzi. Jeszcze przyzwyczajony do datków, ale marzy mu się dobry samochód, aby można było pokazać że jest postęp. Postępu szukają dziatki, te co czekały na ojca, który nie wracał ranki i wieczory. Zestarzały się bachory i teraz na nich trzeba czekać. Wrócą tatka latka, i tyle. Powoli, i nie spłycać tematów, nie po wierzchu, bo to bardziej boli. Głębiej iść łapami, do gardła już nie wystarczy, zresztą gardło we władaniu haseł i deklaracji samo się krztusi, i bez popitki nie ruszy się w kierunku zielonego światła, które już jest na wzgórzu, albo na wspinaczkowej ściance. To się nazywa mieć farta, bez grosza. Robota wybrzydza i patrzy na ręce, pieniądze wymagają kleju, krzesło nie chce przechodzić od dupy do dupy. Przyzwyczajone do jednego smrodu, podobnie stolik- nie toleruje obcego szkła, choćby to był kryształ. A zatem, rewolucja bezkrwawa, z przedmiotami codziennego użytku, poustawiać je w szyku do robótek. Ogród ma pierwszeństwo bo się zieleni, chodniki pod stopy wymagają miotły, a w głowie wersyfikacja kwiatów. Bez bzów- przekwitły niespodziewanie szybko, z różanecznikiem bo, nie chce otworzyć pyszczków, znaczy powietrze niesie ciała stałe z okolicy bunkrów, tam gdzie młódź zaczyna śmiało opróżniać szkła wszelakie. Jest mi obojętna ciecz i przyprawy na każdy dzień powrotny. Tak cofam licznik aż do momentu przełomu, kiedy lewa strona stała się prawą, a środek wypełniły ścieki. Lało tygodniami i teraz za oknem jezioro porośnięte trzciną, aby nie było dostępu do brzegów. Lud się topi, puszczają śluzy powszechne, cieknie nie jeden szkopuł, i armia głów na stepie, gdzie wiatry smakują solą, a deszcz jest batem wybiórczym. Kurhany wyrastają jak grzyby szlachetnego gatunku, ale komu do garnka wpadnie nagroda za trud zdewaluowany przez trutni"? Nadziejo gotuj strawę ale nie polewkę, noc przedłuża swoje ramiona paskudnie, tylko patrzeć  a pojawią się pazurki haczykowate. Było zawsze cudnie- pod zmory i lekko na waltornie w dłoniach młodych wilków. Na  widoku sznur i pętla- to zawsze podnieca poetów, a już im skóra cierpnie, już pot lodowacieje, kiedy idą czasy wierceń, i zaglądań. Po linie chybotliwa droga każdemu zjawi się pod stopami. Jeszcze smutna i  zapyziała. Kot wędrowny czuje więcej ciepła i pies, kiedy wyje na pełny księżyc. Lulaj w malinach chłopcze wierny smakom. Czerwień zawsze jest krwi pochodną, żaden ugier tu nie wszczepi brązu, a w formalinie rozpuści się nawet paznokieć, pod którym ostatni skrawek ziemi,  wolnej od ceł wszelakich. Jest jeszcze studnia niebieskookiej- zajrzeć i niebem się oturlać, zaobłoczyć wtórnie tak, aby gwiazdy myślały żeś smokiem bez skrzydeł, ale lotny pazurami. Chcesz słońcu zawidoczyć? Spróbuj popromiennie, może jego jądro wyrzuci kilka grudek złota, o wadze kapitolu. Póki co, sobota kroczy jakby szukała posesji, na której można ujrzeć człowieka. Z marmuru.