czwartek, 24 maja 2012

gromnica (6)


Na Imperialu młotki grały aż miło. Wszyscy uwijali się żwawiej, bo to piątek dzisiaj, a jutro wolna sobota. Jak zauważyłem, nikogo nie brakowało i nikt nie zdradzał stanu odmiennego od tego, co przystoi robocie. Może dlatego, że to koniec miesiąca i kieszenie pustawe. Zauważyłem to wczoraj, zaglądając do Brixa. Naszych tam nie było a wedle wszystkich znaków być powinni. Choćby Hujaga i jego wierni kompani, gdzieś przepadli, nawet nie było ich słychać w hotelu.  
Na Imperialu młotki grały aż miło było słuchać. Przed południem zwykle, kiedy nic się nie dzieje pojawił się inspektor nadzoru. Majstra nie było, więc skinął w moim kierunku. Abym zszedł z rusztowania, tak to odebrałem. Zszedłem więc na dół i prosto do niego tak jak najlepiej potrafię zbliżać się do przełożonych. Ani odważnie ani z cykorą, po mojemu zbliżyłem się do niego wiedząc, że to człowiek wielce zasłużony narodowej gospodarce. Tak w istocie było. Wiem to od majstra, że ten starszy już człowiek wcale nie jest taki stary, tylko na takiego wygląda, bo onegdaj pracował w kopalni uranu i to nie wyszło mu na zdrowie. Jest teraz na rencie i dodatkowo, aby bezczynnie nie siedzieć w domu, pracuje na budowie jako inspektor i jest z tego bardzo rad.
– Dobrze pracujecie – zwrócił się do mnie podając swoją dłoń.
– Staramy się. 
– Obserwuję was codziennie i jestem bardzo zadowolony. Macie już prawie koniec, grubo przed terminem. Można by rzec, że nasze czeskie normy są dla was nie za bardzo wyśrubowane.
– Ja tam waszych norm nie znam. I polskich też nie znam. Znam tylko swoje.
– Zawsze tak pracujecie?
– Inaczej nie potrafimy – odpowiedziałem tonem nieco podniosłym.
Nadal nie wiedziałem, do czego zmierza mój rozmówca. Może miał ochotę z kimś pogadać, a może jednak ma coś w zanadrzu i zaraz to wyjawi. Czekałem, więc nie zdradzając zniecierpliwienia. Inspektor poruszył jeszcze parę tematów w końcu przeszedł do sedna sprawy. 
– Wy w Czechach pierwszy raz?
– Parę lat temu byłem w Litomierzycach. Odwiedziłem znajomego, który tam pracował. Budowali port na Łabie, a on tam montował przenośniki, całe ciągi transportowe. To duża inwestycja była. Siła ludzi na tej budowie zebrali. 
– A o Pruneżowie słyszeliście?
– O tej elektrowni? Słyszałem. To było w tym samym czasie, zdaje się?
– Ja tam pracowałem – pochwalił się inspektor – to była moja ostania robota przed pójściem na rentę. A Litomierzyce? Widziałem ten port, ale nie podczas budowy tylko później. Też kawał dobrej roboty. 
Po tej wyliczance z jego i mojej strony przez moment nie mieliśmy dalszego tematu. Ja nie musiałem się zastanawiać, a inspektor musiał, bo nie bez powodu zgonił mnie z rusztowania, a ten powód miał, o czym byłem przekonany, i nie miałem wątpliwości, że zaraz wszystko się wyjaśni.
– Jest taka propozycja, abyście to wy dokończyli ten korytarz. Jak zainstalują te nieszczęsne wagoniki. Kiedy to nastąpi, nie wiem, ale nie prędzej niż na jesieni.
– Do jesieni kawał czasu, ale nie powiem nie. 
Pomyślałem sobie, że jeszcze tak niedawno musieliśmy terminować u boku starych wyżeraczy, a teraz to nie do nich się zwracają tylko do nas. Jarek, który to słyszał, o mało nie spadł z rusztowania. W jego oczach dostrzegłem radość i nieodpartą chęć uświęcenia tej nagłej i ciekawej dla nas propozycji. 
Nie można powiedzieć, abym na fajrant nie wstąpił do baru. Nie można powiedzieć, abym nie zamówił parówek. Wstąpiłem i zamówiłem to samo, czyli libereckie parówki i zamierzałem dłużej przy nich posiedzieć. Z tą małą różnicą – dłużej. Już tak ze mną bywa, że jak mam ochotę posiedzieć to siedzę. I nie zerkam na zegarek, jak to czynią inni, nie bawię się serwetkami i nie dłubię w nosie. Właściwie to ja nic wtedy nie robię, tylko siedzę, bo mam na to ochotę i na nic innego. Bar owszem jest takim miejscem gdzie można posiedzieć i nikogo to nie dziwi. Może tylko na myśl takiemu przyjdzie, że ten oto tutaj na kogoś musi czekać. Ale ja dzisiaj na nikogo nie czekam. Zjadłem, co mi podano i nie prosiłem więcej o nic, chociaż była taka możliwość i ja miałem przy sobie pieniądze, za te zegarki, które nie bez trudu sprzedałem.
Zabierałem się do wyjścia, kiedy do baru weszła dziewczyna. Wysoka jak topola, ale nie smukła jak topola tylko w pniu obszerna jak wiekowa wierzba. Zamówiła jakąś miksturę i usiadła przy stoliku obok. Krzesło pod nią znikło jak kamfora, a nad stolikiem zawisły olbrzymich rozmiarów piersi. Pozostałem w barze, mimo że zbierałem się do wyjścia. Zamówiłem piwo i wracając od bufetu zagadnąłem nieznajomą:
– Pani pozwoli się przysiąść?
– Prosim was, prosim.
– Ładnie tu u was.
– A pan pewnie Polak? Z Imperialu?
– Ano Polak, z Imperialu.
– Długo tu jeszcze będziecie?
– Tydzień może dwa.
– Szkoda, pan taki miły.
– Gdzie tutaj można się zabawić? – skłamałem.
 - Tylko w Olimpii, bo tam jest elegancko. 
– A poszłaby pani z nami, to znaczy ze mną i z moim kolegą?
– Z przyjemnością. Jutro jest dancing. 
– To, o której się spotkamy?
– Przed siódmą pod lokalem.
– A ten lokal gdzie? – ponownie skłamałem.
– Tuż obok Imperialu, tak gdzie pracujecie.
– To do jutra. Na pewno będziemy. 
Wracając do hotelu, pomyślałem sobie, że Bronek pewnie się ucieszy. Marzył przecież o takiej dziewczynie, która nie zniknie w jego ramionach i będzie miała piersi, w których on swoją głowę całą schowa i nigdy nie wymaca żeber ani pod piersią ani na plecach, nie mówiąc o udach od bioder aż po kolana. Nie będę ukrywał, że chciałem Bronkowi przyjemność sprawić i dlatego zaczepiłem tą dziewczynę. Nie było to w moim stylu, ale jak na względzie jest kolega to, dlaczego nie? Wiele rzeczy człowiek robi, za które później musi się wstydzić, ale w tym przypadku nic takiego mi nie grozi, więcej, może nawet ktoś mi będzie wdzięczny, bo to przecież nie zbrodnia spełniać czyjeś marzenia i nie ważne czy ten ktoś będzie miał kaca, czy zazna szczęścia. Nie ważne. Co z tego wyniknie i co będzie dalej, to już nie moja sprawa. Nie ma przecież musu. 
Bronek rad, że jutro idziemy na dancing. A ja nie bardzo, bo wiem jak to się skończy. Dopiero teraz przemyślałem to wszystko, ale wycofać się nie można. Bronek nagrzany jak piec, już się oprawia, żelazko skądś wyszperał, i mówi, że chyba nie zaśnie tej nocy. Ja mu przygaduję, że jak jednak zaśnie, to noc będzie krótka, a o to chyba się rozchodzi żeby jak najprędzej było jutro i żeby do tego jutra dobrze się wyspać, bo to jutro dla nas skończy się pojutrze nad ranem a może nawet przed południem. Jak to mówią – komu w drogę temu kopa, komu do łóżka temu na sen. I zadałem koledze relanium.

(fragment powieści Gromnica)

Jerzy Beniamin Zimny

1 komentarz:

  1. Nieźle się to czyta. Wciąga, a realia znajome. Zawsze mówię, żeby pisać o tym, co się zna! Więc piszesz-opowiadasz zajmująco.

    OdpowiedzUsuń