wtorek, 2 października 2012

Z notatnika (12)


Nie mija cud przemijania

Wtorek, drugi dzień października- a więc dwudziesta rocznica śmierci Mamy. Wstałem wcześniej niż zwykle. To wcześniej może  niektórych rozśmieszyć, ale takiemu jak ja wszystko już wolno. Nawet wstawać z łózka bliżej południa? Dzisiaj słońce pomogło mi otworzyć oczy kilka minut po ósmej. Pomyślałem sobie o Tomaszu Pietrzaku, już trzy tygodnie jak miał wysłać mi swój drugi tomik. Po drodze tankuję paliwo, szkoda że wczoraj było zimno i padało- byłem na Garbarach z konieczności, wobec czego najlepszą rekompensatą byłby spacer po okolicy. Lubię tutaj bywać, zawsze coś nowego wyrośnie, zmieniają się punkty handlowe, no i rzut kamieniem do Starego Rynku, gdzie można spotkać Pióra, mówiąc językiem De-Klaracji? Swoją drogą, dziewczyna ma super pomysły, choćby grafiki do najnowszego tomu Samsela, oglądałem, mocne mimo że laleczki. O Piórach mus mi więcej pisać bo znikają jak plamy na słońcu. Nowe skrobią to i owo, tu i tam, coś błyśnie lecz nie na tyle żeby oślepić. Oślepionym został jedynie przez Rudowicz i Kulbacką, na jak długo, nie wiem. Do czasu kolejnych książek, więc muszą mieć się na baczności. Żart, bardzo poważny, jak to u mnie bywa w zależności od nasłonecznienia okna, przy którym mocno sfatygowanym piórem skrobię poetom po plecach. Większość z nich samozwańczo chodzi w glorii nie patrząc pod stopy. Nie każdy chodnik prowadzi do arkadii, najczęściej spacer kończy się na peryferiach, a stamtąd wracać do punktu wyjścia to zmienić przed tym buty?  Cytuję jednego z moich przyjaciół, nigdy za żywota nie zmieniał butów, pochowany bez glorii śpi spokojnie podczas gdy jego twory zbierają laury. Bądź sobą, tyle razy słyszałem z ust Mamy, Tato dodawał honor i odwagę cywilną. Nie muszę wracać do tych rad, są we krwi jak wszystko inne, nie wyłączając alkoholu w umiarze.  Dzisiaj będę pił napój frugo, kupię kilka zniczy, zmyję płytę nagrobną, przytnę tuję bo zakryła obelisk z napisami, no i kilka zdrowasiek za rodziców, odmówię, przekleństwa pozostawię na potem, albowiem do zachodu słońcu może coś wrednego wypalić znienacka. Jak to w życiu i na boku też, kiedy człek kima bo tak chce zbuntowane serce. 


Niby człowiek wolny ale zawsze jest coś do załatwienia. O pisaniu nie wspominam bo jest jak upierdliwy inspektor, zawsze czegoś chce, nie daje zasnąć, nawet w kiblu towarzyszy: a to komuś się spieszy, może by tak co nie co o napisać o mojej książce, mam pytane, itd. Dzisiaj jestem poza domem,  będę załatwiał sprawy przyziemne, nawet podziemne bo mija termin prolongacji grobu. Jutro malowanie czegoś tam, pojutrze może śmierć będzie miała pierwszeństwo ale jakoś się dogadamy co do terminu ostatniej wizyty? Jeszcze mam wiele do zrobienia przed zimą, tą kalendarzową i tą zwaną babim latem ale nie nitką. Nitka zawsze się rwie przy naciągu trzeba więc unikać nadmiernego wysiłku kiedy oczy pragną a dłonie swędzą przyzwyczajone do pracy.  Dawkuję wszelkie załatwianie jakby to był trunek szkodliwy dla zdrowia. W istocie, nic tak nie męczy jak gąszcz przepisów i procedur, które zmieniają się w tempie ekspresu. Wyśniłem Rekordy Pietrzaka bo po powrocie do domu, nie w skrzynce na listy ale na kuble do śmieci leżała koperta. Listonosz żartowniś nie docenił poety z Katowic, albo wkurzony zbyt częstymi przesyłkami o znacznej zawartości postanowił w ten sposób dać do zrozumienia że coś mu się należy. Pietrzak na tym nie ucierpi bo przyzwyczajony do hałd, w białym kołnierzyku na mnie patrzy z okładki, a w środku wiele wierszy żywcem wyjęte z labiryntu śląskich sag. To jakoś mi współgra z powagą listonosza. Jeszcze wczoraj był z pakunkiem od niejakiej Natalii Z. Podesłała mi nowy numer miesięcznika Śląsk, w którym znalazłem ciekawy artykuł pióra Aleksandry Zasępy o Annie Janko, mojej ulubionej poetce w latach siedemdziesiątych. W archiwum posiadam recenzję jej tomu: Wykluwa się staruszka. Recenzja miała się ukazać w Nurcie. Miała, szczegółów nie pamiętam tyle tylko, że pogłaskałem tom a powinienem trochę nim wstrząsnąć. Sporo czasu upłynęło a u mnie w głowie kilka cudownych fraz utkwiło, mimo sklerozy nigdy nie zapomnę, ba nawet we śnie przeplata się z koszmarami wyznanie poetki z Rybnika: urodziłam się w słonecznej plamie, w domu gdzie okna wybierają zdrowe krajobrazy. Wiele innych wierszy Anny Janko zapadło mi głęboko w pamięć. W najnowszym  numerze Śląska znalazłem także wiersze Natalii Zalesińskiej Poetka to wielce mnie intrygująca za niesubordynację. Rzekłem kiedyś, idź i nie zbaczaj, to co obok zawsze ma krótkie nogi, bo tłoczno tam, trudno wyłuskać najbardziej dorodne ziarna. Po serii eksperymentów Natalia wraca do swojego, przykładem jest ten wiersz:



Przesilenie


Wszystko jest inne? A może tylko się odbarwia

-patrzymy za cieniem, za drzewem.
Coś majaczy, oślepia i spada światło.
Musimy być zimni i nigdy nie mówić
-jest tak a tak, bo po co.

Otwieramy skórę ziemi i krzyczymy

-hej ty weź nas do siebie!
Pewnego skwarnego dnia 
przyjdą.

Codzienne wstrząsy i tamte

tajemne kolebania. Otwieranie szuflad
-nic nadzwyczajnego (chodzą chodniki
pod nasza dzielnicą?), umarli pukają od środka,
wkładają palce w usta śpiących.

Czujesz to czujesz?

Od rana ubijają ziemię z której jestem.

Natalia Zalesińska  poetes maudits nie będzie, nie będzie też egzystować w jakimkolwiek nurcie, taką mam nadzieję, Artur Sandauer odkrył Annę Janko, Natalię odkryto w Olkuszu. Kazio Ratoń pewnie się cieszy z tego wyboru i wkłada w usta śpiącej poetki swój wskazujący palec: rankiem zatrzęsą się chodniki na Nikiszowcu. 


Jerzy Beniamin Zimny   

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz