poniedziałek, 24 października 2016

DZIECI NORWIDA




   DZIECI NORWIDA

    
   Zacząłem od Szatkowskiego skończyłem na Różańskim, wielkich poetyckich włóczęgach. Dzisiaj kiedy większość z nich nie żyje, nadałem im taki przydomek, chociaż rzadko ruszali się z miejsc zamieszkania.  Być może ten istotny szczegół miał na uwadze Stachura umieszczając Witka w Całej jaskrawości. I Bruno jeśli chodzi o Jurka Szatkowskiego, pozostawił u niego w Antoniewie wiele rekwizytów, które ubarwiały mu wojaże po Polsce. Drugi w kolejności Janusz Koniusz, wszechstronny pisarz rodem z Niwki, osiadły na zawsze w Zielonej Górze, ten sam, który kilka lat temu namówił mnie do napisania tej książki. Z pozytywnym skutkiem jak widać, chociaż musiałem zadać sobie wiele „wycieczek”do prywatnych archiwów aby sprostać wyzwaniu.  Książkę uświetnił swoim blaskiem Andrzej Babiński. Jednak wątpliwy to blask jeśli spojrzeć na dokumenty historyczne, zwłaszcza na materiały jakie dostarczył mi Janusz Taranienko, pierwszy recenzent jego debiutu pod koniec lat siedemdziesiątych. Tenże Taranienko przekazał mi kilka cennych dokumentów w postaci listów Babińskiego do redakcji miesięcznika „Poezja”. Dotąd sądziłem, że byłem pierwszym, który się odważył pisać o debiucie poety skazanego na zmowę milczenia. I dobrze, prace przy książce spowodowały wiele pozytywnych reakcji w różnych zakątkach kraju. Dzisiaj nie tylko mówi się o Babińskim, ale także czyta jego wiersze.  Akademicy na jego twórczości zdobywają stopnie naukowe.  A przecież Babiński  nie może się poszczycić okazałym dorobkiem literackim. Jest doceniany za poezję osobną, dającą się odróżnić od współczesnych mu autorów z kręgów kilku generacji poetów.  Jak jest mowa o Babińskim to nie może zabraknąć Wincentego Różańskiego.  Oddaleni od siebie warsztatem jednak zespoleni w geniuszu, kreowali każdy swój świat w cudowny, liryczny sposób wzbudzając powszechne uznanie kilku już pokoleń czytelników. Poeta z Ostrobramskiej był przyjacielem poety   z Kuźniczej, obaj rozumieli się bez słów, ale dalecy od pochlebstw wydeptywali swoje ścieżki do czytelników,  z różnym skutkiem.  Wśród poznańskich poetów  w książce znalazło się miejsce dla tych, którzy w jakiś sposób zaistnieli w moim życiu.  Na krótko  z mocnym przytupem i na dłuższą metę bez przytupu, jednak z dramatycznym podtekstem. Myślę o Obarskim, Ogrodowczyku, Gałkowskiej, Kuszczyńskim i Jerzym Grupińskim.  Byli też inni, jednak przy nich  było mnie mniej, fizycznie i piórem. Mam na uwadze  okres dłuższy niż dekada, lub kilka dekad jak w przypadku Jurka Grupińskiego, bo oto zbliża się pół wieku naszej znajomości. Od kilkunastu lat widujemy się coraz częściej.  Podobnie Paweł Kuszczyński,  najstarszy  w naszym środowisku, debiutant z początku lat sześćdziesiątych nadal aktywnie uczestniczący w życiu literackim.
   
    Mieczysław Stanclik, jego dramatyczna  historia jest rdzeniem tematycznym mojej książki. Rdzeniem wybranej przeze mnie do oceny poezji, którą tutaj przedstawiłem. Stanclik lider z mojego wyboru, Stanclik niemalże wieszcz, poeta zjawiskowy z bardzo ciekawą przeszłością znalazł się na początku lat siedemdziesiątych w niełasce krytyków.  Próba rewizji wyroku po latach to próba przywrócenia autorowi Kryształowej kuli należnego mu miejsca na polskim Parnasie.  Dzisiaj kiedy umilkły echa poetyckich sukcesów kolejnych generacji, sukces pośmiertny Stanclika przywróconego do łask, nabiera jedynie historycznego znaczenia.
   Inaczej prezentują się sylwetki Marka Obarskiego i Nikosa Chadzinikolau, poetów uwikłanych w kręgi kulturowe. Zwłaszcza Nikos wybitny tłumacz i poeta dwóch kultur, dramaturg i eseista, animator kultury w Polsce i Grecji.  Spośród plejady znakomitych nazwisk nieśmiało prezentują się sylwetki Andrzeja Ogrodowczyka i Mieczysława Jana Warszawskiego. Szczególna jest pozycja Andrzeja wśród znakomitych krytyków i recenzentów. I bardzo jaskrawa Mietka w gronie autsajderów na równi z innymi, którzy zapisali się w poezji złotą zgłoską. Mietka „ochrzczono" onegdaj poetą jednego wiersza, Andrzej bardziej niezależny od krytyki sam wymierzał „sprawiedliwość" swoim wierszom. Wiele mu zawdzięczają poeci wstępujący i malarze, bowiem zajmował się także pisaniem szkiców artystycznych i oceną wystaw malarskich.
   W książce wykorzystałem z niewielkimi poprawkami moje recenzje opublikowane w latach 1976-1989 na łamach pism literackich m.in. „Nurt”, „Nadodrze”. Współpracowałem z tymi pismami do momentu ich likwidacji. Wykorzystałem też swoje dzienniki i felietony pisane w latach 2005-2015, a także recenzje wartościowych książek i debiutów poetyckich jakie ukazały się w ostatnich latach.. Indeks nazwisk, które pojawiają się na łamach książki jest bardzo długi (od Adamkiewicza do Żernickiego),  Juliusz Wątroba, artysta estradowy poeta i prozaik z Bielska Białej przekazał mi swój artykuł wspominkowy o Mieczysławie Stancliku, oraz garść cennych informacji na jego temat, za co składam mu serdeczne podziękowanie. W szczególności dziękuję za wyrażenie zgody na publikację tego artykułu w mojej książce.  W książce znalazły się krótkie szkice Karola Samsela dotyczące mojej twórczości i twórczości Andrzeja Jopowicza. Współpracujemy od kilku lat, czego owocem jest m.in. niniejsza książka, wiele innych projektów mamy zamiar w przyszłości wspólnie realizować. 
   Oddając książkę do rąk czytelników spełniam tym samym złożone niegdyś przyrzeczenie moim starszym kolegom, którzy odeszli z tego świata. Jestem im winien nie tylko pamięci.  Literacka rodzina oprócz przywilejów ma także obowiązki, z których w miarę możliwości powinna się wywiązywać. Co niniejszym dla przykładu czynię.

 Jerzy Beniamin Zimny  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz