poniedziałek, 28 lipca 2025

Z notatnika recenzenta

 


Wartościowanie instytucji poety

 

jako, że jest on człowiekiem, a wiersze przez niego pisane jedynie produktem ubocznym, to proces bardzo złożony, nie rzadko kończący się niepowodzeniem.  Nie często obserwuję w taki sposób wyważone ego, filozoficzne sformułowania czynione z dystansu na chłodno, udane próby definicji procesów psychofizycznych przez które przechodzi twórca operujący językiem. Tak, poeta to jedno, poezja zaś drugie. Czy egzystują razem? Czy próba oglądu rzeczywistości wynika z emocji, nakazu chwili. Czy jest tu jakaś kontrola, czy są zahamowania, i czy proces tworzenia wynika z potrzeb emocjonalnych, czy jest przemyślanym nurtem w którym jawi się dzieło oczyszczone z tego, co już oswojone ale oparte na tym samym gruncie, tylko w innej pozie lub całkiem odmienne. Wspomniany balans nad krawędzią to nic innego jak wędrówka  w ciemności, labirynt bez wyjścia skąd zaledwie kilka kroków do samounicestwienia, w najlepszym wypadku outsideryzm, świadomy, akceptowany lub nie. Aż się prosi tutaj przywołanie terminu życiopisanie, który Stefan Chwin określił swego czasu jako utajony nurt odnosząc się do poetów, dla których poezja była wypadkową dwóch czynników, mięsa – czyli przeżycia, dotknięcia istotnego, upraszczaniem tego co mamy do powiedzenia, i języka, czyli tego, jak mówimy.  Dodam do tego samselowską wędrówkę w ciemnościach, w jakimś stopniu zainspirowaną Brodskim.

             Czy poezja jest abstrakcją, jako skutek balansowania na krawędzi, wyalienowania ze świata potocznie postrzeganego. Czy niedopasowanie i nieustanny dyskomfort to niezbędne czynniki egzystencji poety w konsekwencji których powstaje dzieło osobne, ponadczasowe, albo wyróżniające się współcześnie. Tak, historia tego dowiodła, ale inaczej, innym tempem chodzą zegary zjawisk artystycznych,  być zrozumiałym, termin to rozciągający się w czasie, podobnie jak ewolucja języka, kres tego procesu z pewnością będzie styczną z krzywą upadku cywilizacji a tym samym rozumu. Przykładem niezgody na świat i ze światem jest twórczość Andrzeja Babińskiego: samym wyzwaniem wiem nie zwyciężę, przeciąży mnie Ziemi jedno ramię. Czy jest jednak sztuka z którą nie rozdzielał by mnie czas, po utracie wszystkiego jednak można pisać własną ręką, absurdem jest iść dalej niż Ziemia sięga, wiem że można ale zabraknie sprawdzalności czytelniczej, zostanie po mnie twórcze serce Ziemi, lecz czyste.

              Absurdem jest iść dalej niż Ziemia sięga? Doświadczenia fizyczne, emocjonalne, kontakt bezpośredni z przedmiotem, kontakt duchowy z ideą, widzenie materii, interpretowanie czegoś co wymaga wysiłku rozumu, wszystkich zmysłów. To miał na uwadze Babiński. Jedynie czas ujął jako pojęcie abstrakcyjne w wartościowaniu sztuki i dzieła materialnego. Czas nie powinien rozdzielać autora z jego dziełem, albowiem zabraknie sprawdzalności czytelniczej? Innego zdania był Peiper: piszemy także dla przyszłych pokoleń, a więc uniwersalizm, albo eksperyment, co do którego nie ma pewności czy będzie użyteczny.  Jakby nie było, jest to inspiracja wkraczająca w czyjąś materię rozumowania, widzenia, prezentowania obrazu, tematu. Jeśli wiersz jest produktem ubocznym poety, to czym jest konieczność interpretacji, lub innego sformułowania obcego dzieła. Sama wyobraźnia, sam stan uniesienia podczas aktu twórczego, nie wystarczą. Poeta musi „zboczyć jako, że bierze pod lupę powierzony mu materiał, a to już jest w jakimś stopniu deprawowanie własnego ducha twórczego. Tak sądzę. Może jestem w błędzie. Dlatego ewentualny dyskurs uważam za przyczynek do dalszych rozważań. /…/

 

Z nawigacją języka


               Tytuł szkicu może zadziwić czytelnika i samą autorkę tomu wierszy, który nieoczekiwanie zaskoczył mnie wysokim poziomem artystycznym, przede wszystkim językowym. Bez nawigacji można zabłądzić ale błądzenie jest powinnością poety, jeśli pragnie coś swojego dorzucić do spuścizny literackiej wielu pokoleń. Język – pierwszorzędna wartość utworu poetyckiego, musi mieć charakter osobisty, w jakimś stopniu odkrywczy, jeśli poeta pragnie swojego twórczego rozwoju. Dialektyka języka, tak bym to określił, musi mieć charakter indywidualny, chyba że mówimy o zbiorowej świadomości, charakterystycznej dla nurtu bądź grupy poetyckiej.

              W przypadku Anny Landzwójczak, a ściślej, jej ostatniego tomu, można już mówić  o indywidualności, takiej, co to nie da się zaszufladkować, ująć pod jednym wspólnym mianownikiem, można tylko dokonać porównań z tym, co w okresie dwóch ostatnich dekad,  wydarzyło się na rynku poezji, z uwzględnieniem nowych zjawisk, deklaracji lub manifestów grupowych. Tych akurat było bardzo mało, jako że czas zbiorowych postaw twórczych minął bezpowrotnie.

             Niewiele wynika z takiego porównania, ponieważ Anna Landzwójczak omawianym tomem udowodniła, że jej poetycki język zaczyna być rozpoznawalny, i nie chodzi tu o dykcję, lecz o umiejętność budowania fraz  z delikatnie skrywanymi przerzutniami, więc figury stylistyczne mają charakter nowatorski, i nie chodzi tu o bardzo popularną ostatnio wśród młodego pokolenia, tzw. nowomowę.  Wprawdzie nie jest to łatwa lektura  i nie jest też trudna w zrozumieniu, bo poetka pozostawia czytelnikowi duży margines dla interpretacji, a że są to zagadnienia natury egzystencjalnej, więc z percepcją czytelnik sobie poradzi.

        Jak zawsze wyłowiłem z tomu kilka lirycznych perełek, są to głównie metafory sytuacyjne składające się z dość długich fraz: /…/ a gdyby słów nie gromadzić w skrzyni/ zabezpieczonej kłódką warg / wyrzucać rozważnie i uważnie /celnie uderzać w skorupy serc /aż popękają /a szczeliny treścią wypełni deszcz. /…/ wyciągam dorosłe hartowane dłonie /chwytam ogień za tren płomienia /przesadzam bliżej serca żeby ogrzał /tę małą dziewczynkę. Niepotrzebnie zginam palec wskazujący /by zapukać w niebieskie sklepienie /by zapytać /jaką tutaj gram rolę /w jakiej występuję dramie/…/

Takich wersów i fraz w tomie jest bardzo dużo, nie sposób wymienić wszystkie, dlatego zachęcam do lektury tej książki, jednej z ciekawszych jakie ukazały się w bieżącym roku, nie tylko w naszym środowisku.


Anna Landzwójczak, Bez nawigacji, Wydawnictwo Miejskie Posnania str. 77

 

Sztywny kołnierzyk przeszłości

 

      Próżno dziś znaleźć sztywne kołnierzyki w środowisku poetyckim. Jest to pewien symbol odnoszący się także do języka, a i zasady moralne kiedyś nie wymagały tylu komentarzy, co obecnie. Anna Landzwójczak, spokojna, niezwykle ułożona jak przystało na matematyczkę, dla której poezja jest jakby nowym działem, tej ścisłej dyscypliny naukowej – udowodniła nam, że wyobraźnia jest jedną z podstaw naszego bytu. Natomiast granica pomiędzy matematyką a poezją jest prawie niewidoczna. Wyobraźnia to, umiejętność dostrzegania związków: np. między stadem gołębi na rynku a szkieletem wiersza i jego formy. Wyobraźnia wspomaga też logiczne wyrażanie opinii, definiowanie zależności między podmiotami i przedmiotami. Dostrzeganie nowych zależności i tego, czego inni nie dostrzegają.  Poetka z Pniew wszystkie te walory posiadła w genach. Ostatnie wydane książki podniosły ją do rangi znaczących obecnie twórców poezji.

     W poezji precyzyjnej, wyrachowanej, nie pozbawionej moralitetów, znakomicie się prezentują odkrywcze metafory sytuacyjne, a nawet genialne obrazowanie, niczym korzystanie z barw adekwatnych do tematu, z którym obcuje czytelnik. Wyobraźnia poetki zmusza czytelnika do wytężenia własnej wyobraźni, razem pospołu biorą udział w odtwórczym akcie. Przykłady genialnych metafor: dama kier zahaczyła o oczko/ w pracowicie wydzier- ganym obrusie /wysnuła srebrną nić /z opuszczonej głowy…./…/ Za oknami świat  pogania  zmęczone  renifery /a tu czas  zamknięty  w  kokonie  domu/opleciony zapachem cynamonu /czas w kolorze miodu i goździkowej woni/ najpiękniejszy czas / oczekiwania.

Bez nawigacji w sztywnym kołnierzyku – dwie ostatnio wydane książki Anny Landzwójczak w dużym stopniu korespondują z sobą. Polecam lekturę „Sztywnego kołnierzyka”.

 

 Anna Landzwójczak, Sztywny kołnierzyk, Wydawnictwo TAWA Chełm, 2025

 

 

Odłamki sumienia i wiary

 

         Pierwiastek liryczny Małgorzaty Borzeszkowskiej potrafi znaleźć się  w każdej sytuacji, potrafi zachować swoją rozpoznawalną twarz, znajduje odpowiedni język do tematu, który musi określić, przedstawić lirycznie. Napisanie tomu poetyckiego na określony temat, to karkołomne wyzwanie, zwykle poeta zatraca przy tym swoją utrwaloną wcześniej osobowość, popada w potoczność i patos. Czytałem dużo tomów poświęconych wojnie na Ukrainie, „Odłamki” Borzeszkowskiej, zdecydowanie wysunęły się na czoło w tej szerokiej stawce.

         Poetka potrafi zobrazować tragedię wojny nie zatracając przy tym własnego języka, wszystko tutaj zaskakuje innością, nowością przekazu. Wcześniejsze jej tomy, wprowadziły mnie na zupełnie nowy tor czytelniczej percepcji, zastanawiam się skąd taki impuls w niemrawym nurcie współczesnej poezji, niby zwiastującej jakoweś zmiany związane z dialektyką języka.

A już powoli traciłem wiarę w atrakcyjność współczesnej liryki.

 

 

Summa epoki Grupińskiego

 

To tylko fragment jak sądzę, a Poeta z Doliny Malinowej zasługuje na Diariusz osobny, podzielony na cztery sfery literackie – poezja, proza, publicystyka i działalność klubowa z uwzględnieniem wszystkich miejsc kulturotwórczych w Poznaniu, począwszy od młodzieżowych, skończywszy na senioralnych. Epoka Grupińskiego trwa na dobre, czas jest bezradny wobec Jerzego nad którym czuwają duchy kolegów i koleżanek, którym udzielił wiele miejsca na  mapie kulturalnej Poznania. Wrócę jeszcze do tematu bogatej przeszłości artystycznej Jerzego, bo  na  to zasługuje. Ileż  jubileuszy ma  po  drodze, ileż wydarzeń, które kształtowały nasze środowisko literackie przez kilka pokoleń. Chwała koledze i wielkie dzięki, za wszystko i jeszcze za jeszcze!

PS. Historia rodziny Grupińskich jest społecznym dokumentem historii Wielkopolski. W rodzinnym pryzmacie ogniskują się dzieje naszej małej ojczyzny, niemalże wszystkie stany, od szlachectwa poprzez mieszczaństwo aż do chłopstwa. Z dramatycznym finałem przesiedleńczym w 1939 r. po wkroczeniu wojsk niemieckich. 

     „Chleb od Zająca” w moim przekonaniu jest chlebem naszym wspólnym, pokoleniami dzielonym sprawiedliwie. Czasem niesprawiedliwie, ale zawsze był to polski chleb.

Książkę Jerzego Grupińskiego przeczytałem jednym tchem, i często do niej wracam i zawsze znajduję w niej cząstkę siebie, moich przodków, i pobratymców. Podziwiam pamięć Jerzego, oddać ze szczegółami taką sagę rodzinną, na przestrzeni prawie trzech wieków, to karkołomne wyzwanie. Polecam wszystkim tę magiczną książkę z przekonaniem jej olbrzymiej wartości, zarówno historycznej jak i literackiej.

 

Wiersze zebrane Pawła Kuszczyńskiego

 

     (...) Słowo czynem się stanie, wciąż się łudzę, że wszystko, co nazwę będzie, choć trochę moje (...) wyznaje poeta w tomiku: Spotkanie pragnień, nagrodzonym podczas Listopada Poetyckiego, w 2009 roku. Cytowane frazy brzmią jak deklaracja kontynuowania klasycznej poetyki przy jednoczesnym respektowaniu dokonań wszystkich powojennych pokoleń poetów.

      Kuszczyński debiutował w okresie rozkwitu Orientacji, początek lat sześćdziesiątych - okres zdominowany jeszcze przez Współczesność, dlatego - podobnie jak wielu innych poetów nie zaistniał w żadnym z nurtów, szczególnie w latach siedemdziesiątych, kiedy nowe głosy deklaracji wprost zdominowały poezję na całą dekadę, aż do nowej prywatności, i później w dziewiątej dekadzie, w której to nastąpiło kolejne przewartościowanie liryki na rzecz zerwania z wszelkimi jej kanonami.  Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych po debiucie Andrzeja Sosnowskiego mogli powrócić do gry tacy poeci jak Paweł Kuszczyński? Chociaż jeśli wziąć pod uwagę publikacje w pierwszych poznańskich almanachach, Morwa redagowany przez Bogusława Koguta, oraz Akcenty, przez Wojciecha Burtowego do którego wstęp napisał Edwarda Balcerzan- jawi się Kuszczyński  jako poeta dojrzały, uksztaltowany, i jak się później okazało- odporny na manifesty nurtów poetyckich, egzystując po za nimi. Podobnie jak większość młodych poznańskich poetów w tamtych latach, z Babińskim, Różańskim i Obarskim na czele. Kuszczyński w ten sposób, przetrwał wszystkie awangardy i na początku lat dziewięćdziesiątych zaistniał jakby ponownie ze swoją poezją w pełni sklasycyzowaną. W poezji  zawsze  dokonuje  się  artystyczny i świadomościowy przełom, jednak obrona osobistego punktu widzenia, prowadzi do jego utrzymania, umocnienia swojej pozycji. Nie pozwoli się zredukować do sytuacji lub koncepcji? Wtedy poezja zyskuje prawdziwego poetę. Zagadnienie to zdefiniował swego czasu Andrzej K. Waśkiewicz. Sądzę, że z Kuszczyńskim było podobnie, Jego plan indywidualny, zawsze przecinał się z planem uniwersalizmów o charakterze ponadczasowym i historycznym. 

       Poeta ma siłę się uśmiechać, poeta  który pyta dlaczego szczęście ucieka, który patrzy pragnąc koloru, który odkrywa, że świat nie jest tak piękny jak się spodziewałem, którego zawstydza zegar, który pyta gdzie jest moja uschnięta jabłoń, który odkrywa, że duch znajduje się w spełnieniu? Poeta Kuszczyński, poeta zmagający się ze spuścizną dwóch kultur, w których do końca jeszcze się nie odnalazł, za sprawą poezji, w której ręka ojca, jest jego ręką,  Tutaj metafizyczny exodus Kuszczyńskiego pokrywa się z moim? U niego jabłoń, u mnie mirabela posadzona przez ojca. Też widuję codziennie jej kikut, I ta sama szkoła, kolidująca z humanizmem chociaż służąca społeczeństwu. Ekonomia poezji oddana, i na odwrót poezja poświęcona ekonomii? Teraz, kiedy już nie chodzimy korytarzami szkół, fabryk, urasta w nas do drzewa - liryka dnia powszedniego, nieufni barwom, nieufni materii. W takim stanie dokona się młodzieńcze zamierzenie - całkowitego oddania się poezji. Albowiem światło za chwilę zgaśnie. Niech ta chwila trwa jak najdłużej? 

 Jerzy Beniamin Zimny

                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz