sobota, 14 lipca 2018

Dzienniki wieczorne









Za oknem zacina i przeklina

Koniec ciepła, dzisiaj po raz pierwszy od kwietnia włączyłem ogrzewanie w samochodzie. Od rana zacina deszczem, ruszyłem się z domu za potrzebą, nie wszystko da się załatwić przez Internet. Po wysiedzeniu kilku szkiców dla prasy literackiej, wracam do swojej poezji. Czekała trzy lata oddając pola prozie, niebawem ukaże się moja powieść pt. "Róże z Montreux", bardzo poznańska, lubuska i europejska. Moje częste wojaże do kraju Wilhelma Tella znalazły swoje reminiscencje w powieści. 

Jaka poezja? Ostatnio co zaobserwowałem, poeci zastanawiają się nad sensem wydawania swoich kolejnych książek.  Dotyczy to zwłaszcza zawiedzionych brakiem należytego odzewu otoczenia, środowiska literackiego, względem ich ostatnich  książek.  W tej grupie zauważyłem znane nazwiska laureatów prestiżowych konkursów na debiut, laureatów krajowych, ważnych nagród. Nie wynika to z poziomu artystycznego książek, lecz jest skutkiem bardzo płytkiego rynku poezji. Miłośników poezji po stronie czytelniczej jest coraz mniej, piszących coraz więcej, nadmiar informacji jest źródłem dezinformacji. Do tego, kto ma potencjalnemu czytelnikowi, nabywcy powiedzieć, kogo warto czytać a kogo nie? Komercja? Nic błędnego, jej środek ciężkości przesunął się z rynku nabywcy w kierunku rynku producentów książek, niekoniecznie oficyn wydawniczym, bo udział drukarni jest coraz większy. Komercyjność producentów nie wynika z potrzeb rynku czytelnika,  wynika z dużego zapotrzebowania na wydawnictwa (druk) wszystkich gatunków literackich, poezja amatorska wiedzie tutaj prym. I w większości przypadków rości sobie prawo do największych laurów. 
Nie jestem gołosłowny, wystarczy się dobrze rozejrzeć  jak znakomicie rozwija się rynek równoległy "poezji amatorskiej", delikatnie ujmując to zjawisko, często przy materialnym współudziale, także propagandowym, samorządów.  Trudno się dziwić, skoro dobrych, uznanych poetów jest garstka, a ci, którzy piszą amatorsko, są już społecznym zjawiskiem na miarę ruchu obywatelskiego.   Inicjatywy trzeba wspierać, bo tego wymaga demokracja. 

Demokracja objęła swoją pieczą poezję. Każdy może, każdy orze, na ugorze orzą poeci, inni idą na łatwiznę bo inaczej nie potrafią, i mają liczniejszą rzeszę sympatyków. Są obrotni, potrafią poruszać się w terenie, rozmawiać z bibliotekami i czytelniami, potrafią dotrzeć do źródeł finansowania kultury, potrafią zauroczyć prowincjonalnego czytelnika. Czyż nie o to chodzi dzisiaj? Można się sprzeczać o sens takiego działania, ale jak to mówią, "cel uświęca środki".    To prawda, niestety albo stety, pojęcie "strzechy" gdzie ma trafiać książka przestało obowiązywać, w szklanych domach pojawiły się nowe preferencje, nie pomogą performance, happeningi, sznury do bielizny, rekwizyty w postaci tarek do prania, tudzież ciacha z kremem i kawa rozpuszczalna. Chylę czoła przed wydawcami pism literackich, jeszcze mają pasję i trochę grosza aby regularnie wydawać swoje pisma.  Wyrażam uznanie wydawnictwom, które potrafią pozyskiwać klientów chcących wydawać swoje dzieła.  To nowa forma rekrutacji, z której należy korzystać, bo rynek ma dwie strony, można być jednocześnie dostawcą i klientem, odbiorcą własnego produktu.   I tutaj jest przysłowiowy pies pogrzebany. Na jak długo? Trudno cokolwiek wyrokować.  A może wcale nie jest pogrzebany. Bo jak pokazuje życie, najwięcej się dzieje właśnie tam, gdzie dobra poezja nie zagląda. Na dobrą poezję przychodzą poeci, spotkania odbywają się w zamkniętym gronie chociaż są imprezą otwartą dla wszystkich.  Zatem co jest powodem?  Czy ktoś zadał sobie trud rozkminienia tego zjawiska?  Daremnie, bo wszystko ma swoje imię, zależy kto je nosi, i co potrafi oprócz wierszowania. Czy ma pojęcie kto go czyta? Czy potrafi zdefiniować swojego czytelnika?  Z moich obserwacji wynika zgoła inny profil poety, poety ograniczonego do własnego środowiska, najczęściej w sieci,  liczącego się z opinią kolegów i koleżanek po piórze, tkwiącego w swoim ego, gdzie czytelnik czuje się intruzem, albo przyczyną obciachu?  Więcej na ten temat w moim artykule opublikowanym w najnowszym numerze, eleWatora, pt. "Cena debiutu". 
Za oknem bez zmian, zacina i przeklina, Przyroda też tak potrafi.






















Piwny Poeta


Fot. Andrzej Walter

Nie jestem amatorem piwa, piję wyłącznie z kolegami poetami, więc rzadko mam ku temu okazję. W przeszłości piłem z Andrzejem Babińskim, spotykaliśmy się w przytulnej (tak nam się wydawało) pijalni u zbiegu ulic Dąbrowskiego i Kościelnej. Schodzili się tam wszyscy niemożni dzielnicy Jeżyce, z długim stażem butelkowym, każdy nowicjusz traktowany był jak wtyczka bezpieczeństwa (podejrzliwość Andrzeja miała swoje uzasadnienie).

Przy ulicy Kuźniczej, gdzie mieszkałem, nie było baru ani innego miejsca do wypitki, spragnieni spotykali się w pobliżu torów kolejowych, gdzie pracował pełną parą skład złomu, nieopodal domu Witka Różańskiego. Niestety, tam nigdy się nie zapuszczałem, ponieważ hałas ładowanego szmelcu na wagony, był nie na moje uszy, przyzwyczajone do czułych, pięknych dźwięków. Uszy byłego multiinstrumentalisty (skrzypce, mandolina, gitara, trąbka) ze stażem: w orkiestrze dętej, w zespołach rozrywkowych, w kabarecie, a nawet w teatrze. Jak w tym wszystkim znalazła się moja poezja, i dlaczego musi obecnie konkurować z prozą? Tego nie jestem w stanie wytłumaczyć, może to przychodzi z wiekiem . Jak długo można pisać wierszyki?

Z kim dzisiaj chodzę na piwo? Jak w przeszłości - z poetą, wprawdzie nie pierwszej wielkości i bez takiego dorobku jak moi dawni koledzy, ale z charyzmą dobrego ducha , który zawsze się uśmiecha, zawsze mówi coś miłego i nigdy mnie nie zanudza. Fakt, lubię się spotykać z Zygmuntem Dekiertem w centrum Poznania, w lokalach z przypadku wybieranych, przytulnych, i zawsze ma to miejsce w godzinach południowych. Zygmunt przypomina mi kolegę z Żagania, też Zygmunta, mają wiele wspólnego, podobnej postury jedyne co ich różni, to papierosy. Zygmunt poznański niczego nie może sobie odmówić. Uwielbiam jego wyjścia na dymka pod chmurkę, bo wtedy mogę go obserwować i rozbierać jego myśli. Poezję „przemyśla” jak kobietę, kobiety porównuje do poezji, uwielbia czytać swoje wiersze, i nikt mu nie ma tego za złe, ponieważ potrafi wspaniale recytować, na scenie zachowuje się jak aktor. Jak się rozpędzi, to trudno go zatrzymać.

Dziwne, dopiero teraz zauważyłem, że nigdy nie piłem piwa z Jurkiem Grupińskim, a minęło już pół wieku naszej znajomości. Wychodzi na to, że piwo nie jest nam potrzebne jako spoiwo rozmów wszelakich. Jesteśmy kleiście wierni swoim gustom, mających swój początek na winnicy, czerwonej winnicy, w zachodzie naszego słońca.


30.09.2018



Samsel i Białoszewski 


Kolejny środek tygodnia. Nie odczuwam jakiegokolwiek środka, zawsze na skraju czegoś egzystuję niczym eksponat przeznaczony do wysyłki.  Adresy z imionami kobiet, tytułami książek, męskie ślady pobytu w postaci butelki, niedomyty garnek po bigosie. Rekwizyty bynajmniej polskie, i jak na obecne czasy, całkiem modne, jeśli brać pod rozwagę jej brak. Moja widoczność zasnuta chmurą gradową – brak wyładowań poetyckich, żadna metafora nie zjawia się nawet po deszczu, grzyb nie grzyb, kurka lub maślak - zachwytu nie zdobędzie, smak gorzki nie różni się od innych smaków, jeśli w ustach tyle uwięzło zaniechanych pocałunków.

Siedzę na fotelu, raczej w nim uwięziony i rozmyślam nad losem na loterii, ślepy albo łaskawy, na jedno wyjdzie w sytuacji jednoznacznej, bo inne możliwości bytowania trzeba odłożyć między bajki. Czym się różni pies od kota, sierścią - może ktoś o mnie teraz myśli futerkiem, nie sądzę, aby to były pazury, gdzieś daleko trwają igrzyska, oczekiwane są rekordy - coś, co może zmienić radykalnie sytuację podmiotu, jak wiersz poprawiany przez lata, uzyskuje nagle chęć do cudownego życia.  I nie zależy mu na poklasku, czas w tym przypadku działa wstecz, wracamy do centrum tam skąd kiedyś wyszliśmy po kwiaty!

Samsel przywołał Sandauera w obronie swojego „Autodafe”. Dawno temu, kiedy Miron Białoszewski popełnił grzech "grafomanii", korona z głowy mu nie spadła. Sandauer potraktował to, jako wypadek przy pracy. I tak też należy potraktować poemat Samsela. Jednak nie wiem kto ma to zrobić? Moje zdanie może się liczyć jedynie w chórze, lub w dialogu. Ma nadzieję, że ktoś zechce zgłębić tajniki poematu „Autodafe” i pokusi się o ocenę, może nawet zechce polemizować. Bo coś takiego nie zdarza się często.  Recenzja moja ukaże się niebawem na łamach toruńskiego Interu.  

29.08.2018




Żniwne dziewczęta





Po pracy jak zwykle wstąpiłem do baru. Jak zwykle zamówiłem parówki i dodatkowo, nie jak zwykle, a wyjątkowo dzisiaj, zamówiłem śledzia w oleju z cebulką. Siedzę przy kolacji, rozmyślam o tym i owym. Minuty płyną, kwadrans, zeszło pół godziny. Mógłbym już wyjść, ale było mi dobrze w tym lokalu, jakoś dziwnie dobrze, jak nigdy dobrze. Nieraz człowiek wokół własnej głowy zawiązuje niewidzialny supeł i nie próbuje go rozwiązać. Jest mu tak dobrze i coraz ciaśniej zawiązuje ten supeł, aż traci oddech i wtedy wie, że istnieje, że żyje tak jak tego pragnie. Tak właśnie jest ze mną i nie próbuję tego zmienić, i pewnie nigdy nie zmienię, chociaż powinienem. 
Pora na mnie? Takie pytanie do siebie może nie jest na miejscu, ale czy można mówić o odpowiedniej porze, kiedy człowiek jest sam i nic go nie goni, do nikogo nie zmierza i wielkie nic jest przed nim? A jednak pora na mnie, nie ta właściwa jeszcze i ta najważniejsza, ale jedna z tych małych pór, które prowadzą do ostatecznej, która musi nastąpić mimo zwątpienia i przeciwności na przekór niewidocznego muru, który nas otacza.

Powyższy fragment Gromnicy jak ulał pasuje do ostatniej soboty sierpnia. Wprawdzie nie byłem dzisiaj w barze, parówki zjadłem na śniadanie, śledzi nie jadam od dawna, a co do dogodnej pory na pisanie czegokolwiek - odpowiem ze złością, że taka szybko nie nastąpi. Fragment Gromnicy jest skutkiem mojego wczorajszego pobytu w Strykowie, w  zamku Von Treskov, gdzie bardzo dawno temu pracowała moja mama w charakterze kucharki, "na pańskim" jak się wtedy mówiło, Dzisiaj zamek nadal skrywa srogie tajemnice, wybudowany w stylu  neoromańskim w roku 1900, jest obecnie w rękach prywatnych. Wszystko tutaj ładne i zadbane, jak z bajki wyjęte.

Spaceruję brzegiem jeziora i wspominam sianokosy, żniwa, dziewczęta biegnące z pól i łąk  w kierunku wody. Ich wysmukłe sylwetki brodzące jak cudowne ptaki rajskie. Tego żadna poezja nie odda, piękne słowa toną w pięknie bez efektów treści. Ciało nigdy nie stanie się słowem, jedynie wspomnienie w pewnym stopniu pobudza we mnie zatraconą młodość. Gdzie jesteście dziewczęta, Gdzie wasze złociste wianki? Na jeziorze ani jednej łódki, nikt nie stoi w trzcinie, wszyscy moi stąd pomarli. Jedynie daleko za horyzontem jest coś, co pobudza do myślenia twórczego, żywe i piękne, staje się słowem po dotknięciu.

26.08.2018




Przyciąganie poetyckie

Niedzielny wieczór nie jest czymś szczególnym, każdy następny dzień może mieć dla mnie dowolną nazwę. Już nie mam tego kalendarzyka zajęć, nic nie notuję, wszystko będzie albo nie, świat się nie zawali od braku reakcji pojedynczego osobnika, który w swoim życiu odbył tyle spotkań i narad, że już mu się nie chce zabierać głosu, nawet w sprawach najważniejszych. Bo co może być ważniejszego prócz zdrowia? Poezja. Książka kolejna, kolejny dyplom lub medal? Kolejna miłość nadziana czekaniem na rozkosz. Rozkosz w ustach powoduje niesmak tego wszystkiego, co czytam na forach, wszędzie przechwałki, grad sukcesów wątpliwych jak wygranie miliona w totka. Amok ogarnął kilka osób z branży poetyckiej, co rusz wklejają jakieś bzdurne dyplomy i figury z brązu. Nazwy tych nagród wyszukane jak trunki, tylko brak organizatora rzeczowego, urzędowego, osoby fizyczne szukają w ten sposób podmiotowości, jeśli ich twórczość nie znajduje należytego uznania.

Kolejna książka w mojej skrzynce listowej. Tym razem dobra, jak poprzednia z Kłodzka.  Krystyna Mazur, której recenzowałem kiedyś kilka książek, nasza koleżanka ze stowarzyszenia, wydała swoją kolejną książkę pt. „Przyciąganie nieziemskie”. Najlepsza jak dotąd w jej dorobku. Książka pięknie wydana, ilustrowana,  z przednią zawartością. Artystycznie pod każdym względem - ekstraklasa. Warto ją mieć na półce, jestem mile zaskoczony tak dużym skokiem Krysi do przodu.  

19. 08.2018








Wtorkowe przedpołudnie spędziłem w Parku Wilsona. Nie byłem tutaj od czasów „panowania” Marcina Kasprzaka, który stał sobie zaklęty w kamieniu i witał każdego wchodzącego do parku. Boże, jak to było dawno: czasy studenckie, czasy randek zielonych, z obowiązkowym wyznaniem wiary w umiłowany majestat, wierszem a jakże!. Zaczynam rozumieć, że pewne miejsca i zakątki w mieście mają swoją pokoleniową przydatność. Wracanie do przeszłości należy już do rzadkości, człowiek porusza się obecnie po kilku utartych ścieżkach, z których każda ma egzystencjalne znaczenie, aż do bólu. Dzisiaj przywiódł mnie tutaj kolega szkolny tylko dlatego, że znajduje się w parku urocza kawiarnia o wyjątkowej nazwie: „Siedem Kontynentów”. Ósmym kontynentem jak wiadomo, jest poezja, przez ten kontynent przebiega „Zwrotnik Skorpiona”, wymyślony przez mnie dekadę temu, w książce poświęconej pewnej geografce. Niewątpliwie ciekawy to temat wśród egzotycznych roślin prowadzony na dwa odmienne głosy.

Grypa Literyczna NA KRECHĘ jest, albo jej nie ma? Są na pewno w tej grupie pojedyncze osobowości czerpiące z własnego doświadczenia, bądź w totalnej konfabulacji odnajdujące siebie na prawach poetyckiego azylu. Zarówno jedni jak i drudzy zmuszeni są konkurować z poetycką resztą kraju, zwłaszcza debiutanci, albowiem obszar poszukiwawczy talentów poetyckich, znacznie się poszerzył, dzisiaj jest to swoisty skauting, w którym prym wiodą najmożniejsi wydawcy na tym rynku.

Mam przed sobą debiutancką książkę Dagmary Kacperowskiej pt. „Martwy sezon”, wydaną niedawno przez poznańską oficynę FONT. Po ubiegłorocznych, przeciętnych debiutach tejże oficyny, książka autorstwa poetki z Kłodzka wzbudziła moje zainteresowanie ze względu na urok i moc słowa - poszukującego zaskakujących znaczeń dla sytuacji, które od pokoleń się powtarzają i na pierwszy rzut oka, nie powinny być przypominane, w poezji szczególnie. Młoda autorka bazująca na własnych doświadczeniach, może będąca pod wpływem poezji zaangażowanej ostatnich lat, próbuje wyrazić swój sceptyczny stosunek do pewnych zjawisk, które obecnie determinują ludzkość zmierzającą do totalnego wyzwolenia z wszelkich historycznych nawarstwień w wielu dziedzinach życia. Poetka jak malarka posługuje się obrazową metaforą unikając zderzeń rzeczowników, naiwnych prównań, banalnych sugestii. Każdy przedstawiany obraz jawi się w składnej frazie, co uruchamia służalczą rolę języka wobec autora. Ale nie we wszystkich wierszach. Wkradło się trochę patosu, banału, pozerstwa podmiotu wygórowanego, niekiedy schodzącego do roli autsajdera, cierpiętnika. W sumie jednak bardzo udany debiut. Gratuluję.       
   

15.08.2018





Jerzy Grupiński skończył 80 lat. Gołym okiem tego nie widać, bo gołość jest symbolem poety z ulicy Malinowej.  Dla niewtajemniczonych podpowiem, że chodzi o Promno, letniskową miejscowość pod Poznaniem, gdzie wybudował sobie coś w rodzaju daczy z tamtej epoki politycznej, własnymi rękami metodą gospodarczą. Z kominkiem i zapleczem kuchennym, miejscem do patroszenia ryb, bo trzeba wiedzieć, że poeta z Wronek, jest zamiłowanym wędkarzem. Jednak niczego na siłę nie robi, w kalendarzu imprez od dziesięcioleci celebruje z dokładnością zegarka pewne czynności związane z wypoczynkiem połączonym z pracą literacka. Można poetę spotkać nie tylko w Promnie latem, także na poznańskiej Wildzie, kiedy udaje się do Poema Cafe lub na Piątkowo do Dąbrówki, prawie w każdy wtorek miesiąca. Tyle o nim z przymrużeniem oka.  

Na serio - to Grupiński pisze poezję, sam już nie wie jak się w tym wszystkim utrzymuje, tyle lat na liczniku -  pamięć jest skubana a archiwum odmawia przyjęć. Gdybym chciał odtworzyć rok po roku nasz wspólny życiorys, miałbym duży problem, bo im dłużej człowiek żyje, tym pamięć jego się buntuje, Jerzy ma prawo nic nie wiedzieć, ja trochę więcej, a razem - to wiemy tyle, ile w poznańskim półświatku literackim kostucha zamknęła rozdziałów.

Szykuje się benefis we Wronkach, mam tam wygłosić laudację na cześć Jubilata. Z góry współczuję publiczności i oficjelom, bo będą musieli się wykazać cierpliwością. Grupiński należy do najbardziej udokumentowanych przeze mnie poetów. Karol Samsel też puchnie w moich folderach. Będzie we Wronkach, jakżeby inaczej, bo nie wyobrażam sobie takiej uroczystości bez uśmiechu Karola, kiedy ujrzy Jerzego spuszczanego na linie z balkonu Urzędu Miejskiego, wprost na osiołka - symbol ruchu oporu podczas okupacji hitlerowskiej tego miasta, położonego w otulinie Puszczy Noteckiej. Będziemy się razem pastwić nad Jubilatem, a jak komuś przyjdzie ochota na wtórowanie, z góry dziękujemy. Impreza we wrześniu, jakby co?  


13.08 2018




Długa bessa wielkich deformacji




Od rana mocno popadało przy akompaniamencie łagodnych grzmotów. Pomyślałem sobie – dzień oczyszczenia - po kilkutygodniowych zaduszkach w scenerii potu ikurzu. Po śniadaniu skok z Babcią do przychodni w celu przeczyszczenia uszu,, potem poczta i złożone tam do wysyłki listy, na koniec zakupy i powrót do portu ulicznego – gdzie ma miejsce rozładunek siatek  z produktami - słowem domowe cargo drobnicy, latami tak, aż do znudzenia.

Lektura Okolicy Poetów jest coraz bardziej fascynująca, to już pismo z wybitną poezją,  najnowszy numer otwiera Tkaczyszyn-Dycki,  w środku numeru - Babiński, Barańczak, Urszula M. Benka, Marianna Bocian, Jerzy Ficowski, Bogusława latawiec, Jan Leończuk, Papusza, Pietryk, Julian Przyboś, i na koniec zaskakujący wiersz Karola Samsela pt. „Rozdrobnienie albumu”.
Po lekturze „Autodafe” nastąpiło oczyszczenie atmosfery wokół poety z Ostrołęki.   Jeden wiersz to sprawił, tak doskonały jak jego, poety kruche momenty, jak konstrukcje jego poematu nie wytrzymujące naporu percepcji. I ni stąd ni zowąd czytam to samo pióro, głębiej penetrujące martwą skorupę doczesnej materii. Tutaj też dostrzegam intencje będące podwaliną wspomnianego poematu, nawet nieśmiałe próby dociekań genealogii, z której przecież jest nie tylko ciało poety, przede wszystkim jego artystyczna osobowość, uwikłana w wewnętrzne spory będące wynikiem empirycznych doświadczeń i poszukiwań filozoficznego kamienia? Zacytuję fragment omawianego wiersza:
 /…/Postrzega wówczas zagubiony talent odszukany po latach w dalekim członku Rodziny. Czy w mistycznej głębi wszelakiej amputacji jest także przepaść złamania? Czy to Panie rozmowa, czy wyłącznie pogwarek, pogwarek z samym sobą, pogwarek pisany nocą, palenie tysięcy opon, nim nadejdzie świt?
 Jak na jeden dzień to za dużo, a tu jeszcze Papuszę mi przypomniano?

 10.08.2018




Jubileusz poetki Heleny Gordziej wypadł okazale, postarali się o to, młodsi koledzy i koleżanki, którzy tłumnie przybyli do Biblioteki Uniwersyteckiej mimo dokuczliwego upału. Jubilatkę znam od ponad czterdziestu lat, miałem tę przyjemność poprosić ją o dedykację w debiutanckim tomiku, który leży na mojej półce od 1979 r. Mam taki zwyczaj zbierać debiutanckie dedykacje po latach. Kolekcja debiutów w moim archiwum jest okazała, posiadam wszystkie debiuty, jakie się ukazały w latach 1970-1989. Wygląda to niekiedy zabawnie, kiedy proszę znanego poetę o wpis do jego debiutu. Tak było i we wtorek, tym razem Helenka zrobiła mi tę przyjemność, zaskoczona jak wszyscy inni, których o to prosiłem.

Helena Gordziej – „Matka Poetów” - mianowana tym tytułem przez Witka Różańskiego, szczyci się okazałym dorobkiem - ponad pięćdziesiąt tytułów. Trudno zliczyć jej publikacje, wielu młodych poznańskich poetów pukało do jej drzwi z prośbą o poradę, dwoje z nich - Barbara Tylman i  Krzysztof Galas, zabrali we wtorek podczas licznych wystąpień głos, składając jubilatce serdeczne podziękowania. Na sali podczas uroczystości nie zabrakło przedstawicieli Urzędu Miasta i Urzędu Marszałka. Prezes Paweł Kuszczyński wygłosił laudację w swoim stylu a Krzysztof Galas wręczył Jubilatce ufundowaną przez siebie „Statuetkę Władysława”. Podziękowaniom nie było końca.

Rozmawiałem dzisiaj z Jurkiem Szatkowskim prosił mnie o nagrodzone książki Agaty Jabłońskiej i Daniela Madeja, ma zamiar opublikować ich wiersze w  „Okolicy Poetów”. W najnowszym numerze ukazały się m. in. wiersze Samsela z tomu wydanego przez Topos w ubiegłym roku. Nowy numer „Okolicy Poetów” bardzo zainteresował Marka Słomiaka i Zygmunta Dekierta. Słomiak zachwycał się wierszami Agaty Wawrzyniak, dzisiaj złożył jej wizytę w Poema Cafe, oboje stanęli przed obiektywem z numerem pisma w dłoniach. Jak widać upał nie straszny poetom? Czym zachwycał się kolega Zygmunt podczas luktury kwartalnika, tego nie zdradził, to bardzo wymagający czytelnik, potrafi każdemu bez ogródek wypunktować to wszystko, co jego zdaniem jest do bani. Lubię takich facetów, a jeszcze bardziej doceniam tych, którzy są krytyczni wobec siebie, tego co piszą zwłaszcza.


 9. 08. 2018


Spotkałem dzisiaj na ulicy w samo południe, młodego człowieka odzianego w długi czarny zimowy płaszcz z kapturem, na stopach miał zimowe buty z wysokimi cholewami, spodnie tego samego koloru, a na głowie chustę, jakie się nosi na pustyni. Szedł szybkim krokiem w sobie tylko wiadomym kierunku. Po południu w centrum miasta naprzeciwko "Arkadii" dwoje młodych ludzi uprawiało seks na przystanku tramwajowym w ograniczonym wymiarze, czekałem na tramwaj dość długo, mógłbym powiedzieć: na długość ich pocałunku.

Zastanawiam się, jakiej inspiracji dzisiaj doświadczyłem na powyższych przykładach wizualnych. Gość odziany na zimowo zakpił z upału, dał wyraz swojej niechęci do wszystkiego, co zmusza człowieka do określonego odreagowania, jego odreagowanie było osobne, zaprzeczające logice, natomiast para młodych kochanków podobnie - była zaprzeczeniem związku Romea i Julii.

Oryginalność, która nie idzie w parze z rozsądkiem jest w efekcie przykładem jej braku. Ale, coś mi zaświtało – facet w długim zimowym płaszczu mógłby być „mrocznym gospodarzem” pewnego poematu? Natomiast para na przystanku jest symbolem tramwajowego kursu, od pętli do pętli. Dziewczyna wysiadła na „Kaponierze” już bez adoratora, podeszła do rozkładu jazdy, nie bardzo wiedząc dokąd się udać dalej? 
Na koniec uderzenie w czerep: „Martwy sezon” tegoroczny debiut poetycki dziewczyny z Kłodzka, kustosza Muzeum Przemysłu Papierniczego.

Środa 8 sierpnia 2018








       Wakacje, wciąż tych wakacji mało a tu jeszcze tyle pracy do wykonania bez pomocy młotka, piły i siekiery, także bez pióra, z fatalną klawiaturą i procesorem startującym na popularny w przeszłości, "popych". Tego wyrazu nie ma w słowniku Google, "popych" jest niezrozumiały dla autorów oprogramowania, niektórzy kiedy jest o tym mowa, rozglądają się za motocyklem. Pamiętacie wszystkie marki jednośladów? Wracając do upału - tramwaje są  obecnie wyposażone w klimę i niskie podesty ułatwiające wsiadanie i wysiadanie, w taki upał jak dzisiaj, poznańskie tramwaje są jak zbawienie. Pamiętam, kiedyś - jeździliśmy po Palma de Majorca autobusami, bo w hotelu siadła klimatyzacja, a panowały okropne upały. Dzisiaj też mogę w ten sposób szukać sposobu na znalezienie chłodu, zaszyłem się jednak w domu za żaluzjami i czekam cierpliwie do wieczora na normalność klimatyczną.

Sobota, urodziny autora poematu „Autodafe”, trzydzieste drugie, tak jak rocznica  dramatu załogi Challengera - wahadłowca amerykańskiego, na którego Karol się powołuje w swoim biogramie. Słusznie, bo dramat jest scenerią życia każdego poety poszukującego prawdy absolutnej. W tym poszukiwaniu, siłą rzeczy musi błądzić. I z tego żyje, jak z potrawki do codziennych dań. Karol ma jednak cichych i wiernych  naśladowców o czym zapewne nie wie? Znalazłem ten trop, podobieństwo w wierszu pt. „Przebłyski” Katarzyny Fabisiewicz z Ostrołęki, ubiegłorocznej debiutantki. Polecam czytelnikom jej książkę, wydaną przez Towarzystwo Przyjaciół  Ostrołęki. A Karlowi życzę sto lat życia w zdrowiu, i setkę pozycji wydawniczych, w tym literackiego Nobla, co jest w zasięgu jego możliwości twórczych.  


4, sierpnia 2018






Wysogotowo i Skórzewo, niegdyś rolnicze tereny w aglomeracji Poznania, dzisiaj stanowią małe miejscowości gęsto zabudowane, tętniące życiem rodzinnym. Nie mogę się połapać w rozwiązaniach komunikacyjnych, znane mi punkty odniesienia to: budynek starej szkoły czteroklasowej, który ocalał dzięki walorom zabytkowym, i budynek hurtowni zabawek kolegi Sławka, z końca lat osiemdziesiątych, okresu kiedy wszystko sprowadzone z importu szło jak woda. Hurtownia to już przeszłość, w międzyczasie prowadził wiele biznesów, miał lekką rękę do pieniędzy, plajtował bardzo często, więc się wzbogacił. Czym dzisiaj się zajmuje tego nie wiem, wiem natomiast, co robi inny mój kolega - kamieniarz, Andrzej K. Ano robi to samo od ponad czterdziestu lat. Odwiedziłem go dzisiaj po prawie ćwierć wieku niewidzenia, niewiele się postarzał, bardziej ukrzesłowił, ponieważ wózek ciągną synowie, a on z rozpędu ogarnia wszystko, co stworzył i doprowadził do rozkwitu.  Rozmawiamy:
   - Technika dotarła wszędzie, jeszcze nadążam, ale coraz trudniej mi to przychodzi, czy wiesz ile dni trwa dostawa zamówionych materiałów technologicznych z Ameryki?  Trzy dni, wszystko bez wychodzenia z warsztatu, już nawet skarbówkę obsługujemy przez Internet, deklaracje podatkowe, emerytalne składki i wiele innych spraw urzędowych. Byliśmy i jesteśmy świadkami największego postępu w dziejach ludzkości, nasze pokolenie, nie inne, doświadcza niesamowitego tempa rozwoju techniki. Jak sobie porównam tamten okres z teraźniejszością, to nie potrafię odtworzyć w szczegółach, rok po roku mojej działalności, jedynie mury i tynki pozostały takie, jakie były.
   - Obejrzałem twój warsztat, maszyny masz wielofunkcyjne, a narzędzia? Dwóch pracowników potrafi zastąpić kilkunastu, nic dziwnego, przy takim poziomie uzbrojenia pracy.
Rozmawiamy o ludziach, wielu z nich już nie żyje, ostatnio wczesną wiosną chciałem odwiedzić Marcela S. człowieka do wszystkiego - nie było dla niego żadnych przeszkód, świetny organizator, znał się na mechanice, potrafił naprawić silnik lub skrzynię biegów na szosie, niezależnie od pory roku. Pod koniec kwietnia zginął w wypadku drogowym, o północy, w centrum miasta na dużym skrzyżowaniu. Był jednym z bohaterów mojej Gromnicy, podobnie jak Zenon, pierwszy górnik w Krośnie nad Odrą - odszedł w lutym tego roku.

Wieczór refleksji i zrezygnowania, poezja nie sprzyja poecie, proza przytłacza prawdą, jedynie podlewanie kwiatów ma jakiś sens, reszta skrzypi i skrzeczy, zgrzyta jak stary zamek u drzwi, za którymi pajęczy świat.  

   





Środa, wieczorem rozmawiam przez telefon z Karolem Samselem, obok w kawiarni  imieninowy benefis poety, barda. Zostałem zaproszony więc jestem, jednak niespodziewanie wywołany sygnałem komórki, wypadam na korytarz. Nie wiem, co się wewnątrz kawiarni odbywa w tym czasie. Dowiem się po wyjściu, ale to już nie będzie miało dla mnie znaczenia, ponieważ udajemy się z żoną do kliniki, złożyć jakiś ważny, obowiązkowy wniosek upoważniający do odbioru zdjęć rentgenowskich, złamanej ręki teściowej.

Wszystko się zmienia, procedury, zasady kontaktów z białymi kitlami, struktury urzędowe w służbie zdrowia, zmieniają się ludzie, zwłaszcza poeci i artyści, z merytoryki przechodzą na spektakle widowiskowe, poezja jest już tylko pretekstem do wszystkich spotkań. Dlatego tak niechętnie wychodzę z domu, mojego domu poezji i muzyki, kwiatów i wspomnień rodzinnych. Nic nie jest w stanie mi zastąpić tego, co przeżyłem w przeszłości w "Sali Kominkowej", w klubie  "Nurt", "Od Nowie", w "Klubie Bankowym". Działo się tam dużo, emocji było jeszcze więcej, a dzisiaj – też się dzieje, ale na piedestale. W przeszłości takich piedestałów było niewiele, a jak już jakiś był, to środowisko go wznosiło,  dla nielicznych. Inna sprawa, że tych nielicznych potem władza gnębiła.

Poeci czytali wiersze, po kolei zgodnie z terminarzem spotkań jakie miały miejsce w ostatnich pięciu latach w klubie "Estella". I to mi pasowało, bo lubię słuchać  i wyłuskiwać perełki, w każdym wierszu w każdym czytaniu. Od kilku miesięcy szukam w sieci tekstów Brygidy Mielcarek, tu i ówdzie i coraz bardziej jestem urzeczony jej przekazem, krótkie formy plastycznie budowane z niebywale genialną prostotą. Poetka poznańska zauważa, to czego dotąd nikt nie zauważył, grą barw, pozorów, słów i ukrytych dźwięków, narzuca słuchaczowi percepcję rodem z najlepszych obszarów poezji.  Robi to odrębnie, przyznam sam jestem zdumiony tym odkryciem, ponieważ mam w pamięci zakodowane jej dokonania z przeszłości - nie zawsze udane. Chylę czoła przed jej wysublimowaną wyobraźnią. Kto zna Brygidę ten wie, że żyje w cieniu koleżanek i kolegów, nie zabiega o laury, robi po prostu swoje, ze znakomitymi rezultatami.

W czwartek wypad do Lusowa, niegdyś posiadłości Dowbora - Muśnickiego, zaproszeni na obiad przez kuzynkę jedziemy porozmawiać o tym, co w rodzinie. Rodzinie, która jest coraz  mniej liczna. Młodzież ma swój świat nieśmiertelny, więc podchodzi do naszego jak do zmurszałej stodoły, ostrożnie, aby się nie skalać przeszłością. I dobrze, trzeba patrzeć w przyszłość, nowoczesne narzędzia służą komunikacji, bez wyjątku na wiek, wszyscy wyłuskują z ekraników to, co zaspokaja ciekawość.   Ja czytam podczas spożywania lodów, fragmenty drugiej części poematu „Autodafe”. Na razie próbuję znaleźć punkt zaczepienia. Podczas wczorajszej telefonicznej rozmowy, postanowiliśmy z Karolem mimo wszystko opublikować moją recenzję poematu Autodafe, bez względu na to, co powiedzą komentatorzy dotychczas publikowanych  wątków.  Nie jest tak, jak niektórym się wydaje.

26 lipca 2018



Wtorek, wybrałem się na Jeżyce, do dzielnicy miasta, z którą łączy mnie wiele wspomnień związanych z wydarzeniami rodzinnymi. Przy ulicy Jackowskiego, Maksymiliana stoi okazała kamienica z „domami ludzi” właśnie dzisiaj postanowiłem zbadać, co się tam dzieje, porozmawiać z kimś, kto może pamięta byłych sąsiadów? Liczyłem na cud będąc świeżo po lekturze pewnej książki.
Domy ludzi - jak to zagadkowo brzmi - a jeszcze z nimi, domami brzmi bardzo dostojnie, dzisiaj w rocznicę śmierci dwóch wielkich poetów, uświadomiłem sobie, że ich domy stoją puste, jak mieszkanie moich rodziców przy Jackowskiego, puste brakiem matki i ojca. Wiele pustych domów i mieszkań na gwieździstym szlaku, od Grudziądza przez Aleksandrów po Poznań, jest jeszcze Ostrołęka z domem dla Bruna, którego nie doczekał:
                    „ wylądowałem na Kurpiach./…/ A jest dużo do obgadania./…/ „Byłem u Prezydenta m. Ostrołęki. Za miesiąc – gdzieś – mogę tu dostać mieszkanie./…/ Czyli postanowiłem się tu osiedlić na jakiś czas. Do W-wy blisko, Natura naobok./…/  Czas takoż ruszyć z pisaniem, bo trochę się tzw. materiału nazbierało - - /…/”  /24.2.79/
(z listu do Jerzego Szatkowskiego)

Nie mam pojęcia, czy w Ostrołęce o tym fakcie wiedzą, Bruno miał sentyment do takich miejsc, poetyckich uroczysk, jeszcze w marcu pisał, że jest bardzo zmęczony i raz na zawsze zrzuciłby z siebie plecak. W maju 1979 r. odszedł na zawsze.

Wracając do kamienicy przy Jackowskiego - starszy gość siedzący na ławce przyjął moją przy nim obecność za dobry znak dla niego. Odpowiadał na moje pytania bardzo chętnie, kiedy zapytałem, co wie o „domach ludzi”, długo się zastanawiał nad odpowiedzią, wtedy pomogłem mu cytując fragment z książki, pod takim samym tytułem:
„Moja wulgarność. Niech będzie przedmiotem twojego namysłu. Mój strach. Niech wydaje ci się zasiłkiem, który pobieram na moją dziecinność, na moją mgłę, by jak korek niekapek banknotów polskich, zawsze na powierzchni i zawsze w środku, marzyć o złocie Karpat”/…/   
     - A ja marzę o kilku złotówkach, marzę o szczęśliwej śmierci, i wspominam dzieciństwo, które za szybko dorosło do wojny.  Niby zawiłe a tak przejrzyste, lubi pan poezję jak widzę, ja też od czasu do czasu czytuję Miłosza i Szymborską, a ten z książki jak się nazywa?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, zaskoczył mnie staruszek swoją postawą liryczną, po chwili zastanowienia, odpowiedziałem:
     - „Mroczny Gospodarz Labiryntu", jak pan - gospodarz „Domu ludzi”, których już nie ma.

Na Ogrodach dopadła mnie nostalgia i coś jakby motyle w brzuchu, głodne niczym wilki -  to miłość odżyła na widok tramwaju linii nr dwa.
  
24 lipca 2018





Tydzień warszawski, a więc męczący, ponieważ podróż przez Inowrocław do stolicy trwa godzinę dłużej.  Powrót natomiast był w środę przyjemniejszy, bo urozmaicony dyskusją z nasileniem decybeli autorstwa kilku Hiszpanów, którzy wypowiadali się o wrażeniach z Polski w rodzimym języku, przeplatanym różnorodną angielszczyzną, przy piwie z Okocimia. A ja, cóż łacinnik - wysłuchiwałem uważnie, co mieli do powiedzenia, trochę zawodu, trochę zdumienia, z powodu komiksowej, obrazkowej wizji naszej ojczyzny, przedstawianej przez młodych Europejczyków. Przez ponad trzy godziny bez przerwy trwał ten jednorodny spektakl, często odwiedzam stolicę, lecz tym razem nie było w pociągu rzeszy młodych ludzi wpatrujących się bez przerwy w ekran.
Połowa lata, ograniczone pole manewru działań, w głowie wiele pomysłów, ale brakuje wsparcia ze strony młodszego pokolenia. Moja wiedza i doświadczenie już nie procentują, nie są przez nikogo dyskontowane, czytając ogłoszenia zatrudnieniowe mam wrażenie, że poszukują takich jak ja, ile dobrego w biznesie mógłbym jeszcze zrobić.  Mieć taką świadomość w wieku poprodukcyjnym, to prawdziwy dramat.

Nieszczęsny poemat „Autodafe” poprzedzony opuszczonymi „Domami ludzi” nie tylko na mnie zrobił negatywne wrażenie, jedna z czytelniczek (domowniczek) określiła ten tom „przepustką do piekła” Jeśli „krowie łajno jest w Norwidzie, krowi kał w głębiach Lalki” to, co siedzi w Samselu? „Coś z wielkich błaznów chcących zmienić nazwisko”. Żądny krwi „Wąpierz”, co sam sugeruje czytelnikowi?

23 lipca 2018




Niedziela jak każdy inny dzień. Wiele się wydarzyło niespodziewanego, chociaż wczoraj jedynym moim zmartwieniem było moje zdrowie. Dzisiejsza dyskusja wywołana przez wczorajszy dziennik niczego nie wniosła, nadal jestem w tym samym miejscu, chociaż dowiedziałem się, że podmiotowości poematu ” Autodafe” nie należy utożsamiać z autorem. Zatem „mroczny gospodarz poematu” postanowił z nas czytelników zakpić, i z samego autora. W takim razie, autor jest w moich oczach usprawiedliwiony. Nie wszystko w utworze poetyckim należy brać na karb samego autora.

Zainteresowanie dziennikami przeszło moje oczekiwania, wychodzi na to, że warto nawet w „obiegu zamkniętym” w jakim znajduje się poezja, wychodzić do ludzi z tym, co człowieka boli, bulwersuje, zastanawia, sprowadza do parteru. chociaż na to nie zasługuje. Gdzie mogą znajdować się granice poetyckiego języka, tego nikt nie wie. Kiedyś powiedziałem, że w okolicach Łodzi, dzisiaj wskażę na kosmos, symbol nieograniczonych możliwości. Wszelkie próby dotarcia do Mlecznej Drogi kończą się na lokalnej trasie i zahaczają ledwie o trasy średnicowe.

Teściowa przed poludniem złamała rękę w nadgarstku po wyjściu z kościoła, obejrzałem finał piłki, byłem nad jeziorem i wypiłem dwa drinki, to wszystko czym mogę poszczycić się w niedzielny wieczór. Niech mi ktoś powie, przekona do aktu wiary nad aktem niewiary złożonym przez kolegę, bo do rana wyzionę ducha.


15 lipca 2018 




Prowadzenie dziennika to banalna czynność. Bo kto jest zainteresowany czyjąś codziennością. Chyba, że piszący jest typem spod ciemnej gwiazdy albo postradał zmysły i próbuje się wypróżnić w taki sposób. Ani jedno ani drugie mnie nie dotyczy, jest jednak coś takiego, jak skłonności do zdawania egzaminów. Zdaję je, co trzecią noc od trzydziestu lat i oblewam spektakularnie, lecz krótko potem zrywam się z łóżka "oblany potem". Oblewanie pod każdą postacią towarzyszy mi bez przerwy, w realu to się powoli kończy, bo nie mam zamiaru oblewać kolejnych nagrobków, wystarczy tej zabawy na czarno. Pierwszy wpis poświęcę poezji, od której notorycznie uciekam. jaka więc ona jest? Nijaka, przegadana, wulgarna, w powijakach, na haju i po kielichu, wyrokująca, pouczająca, podsumowująca, wysokomineralizowana jak "Autodafe" Samsela. Krótka i długa w przekazie, i na pewno nie osobna, jak się niektórym pisakom wydaje. 
Wczoraj odebrałem tomik poezji Stanisława C. późnego debiutanta, niepokornego emeryta bez nałogów, ale za to z nadmiernym parciem na licznik wierszy w kompletowanej książce. Zastopowałem ten licznik na amen, i wyszło mu to na zdrowie, książka jest całkiem, całkiem, poeta dostał "mapę poetyckich terenów" które może opuszczać pod warunkiem posiadania kompletnego wyposażenia. Przechodzi obecnie rehabilitację po poważnym zabiegu, stąpa już pewnie i wypuszcza się coraz dalej od domu. 
W czwartek z innym poetą emerytem, byliśmy w pubie na Starym Rynku. Inny poeta, też emerytowany - płuca ma jeszcze całe, więc kopci za na dwóch,.Twierdzi, że jego wiersze są najlepsze, a Stanisław jest w siódmym niebie, lecz coraz częściej spogląda na ziemię. I ja ich muszę znosić przy gorzkim, ciepłym piwie?
Jeszcze raz wrócę do "Autodafe" zachęcam do zapoznania się z "Prowokacją Samsela" bo warto, bo jest to "ostatni podjazd w krainie poezji" po nim ma pozostać jedynie pustynia, Bertold Brecht - jego dorobek, to małe piwo przy stosie, jaki proponuje Karol Samsel. Spalono w przeszlości dzieła autora "Opery za trzy grosze" : kopię "Kredowego koła", spalić trzeba wszystko, bo "polska poezja jest obecnie w okresie Średniowiecza" Jak pisze poeta rodem z Ostrołęki. 
Zdesperowany, wstrząśnięty napisałem dość obszerny materiał na ten temat. Równie kontrowersyjny jak wspomiany poemat.


Sobota 14 lipca 2018.  
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz