poniedziałek, 25 lutego 2019

JKA w Poemie.



                                                     

Dwie dekady na Helu


Nowa prywatność jak powiew nowej fali.
Trudno określić - gorącej czy chłodnej, może
niektórym tylko się zdawało, że jest to
odejście od wspólnoty socjalistycznej,
stąd brak należytej reakcji cenzury.

Krótko potem weszli do salonu inni
z brulionami pod pachą, ale w pojedynkę
już bez fali weszli i zaraz potem runął
mur, nic nie pozostało z przeszłości godnego
dalszej uwagi. Kilka nazwisk musiało
złożyć pokłon poecie, który wrócił z Kanady
z własnym brulionem wierszy napisanych
jeszcze w komunie. Ale tchnących zachodem
od Korei po Hel. I nie przez jeden sezon,
lecz dwie dekady trwały pielgrzymki
do gorących słów, źródeł nowej mowy.


W czwartek, w salonie im. Wincentego Różańskiego w Poznaniu, zostanie podważony kolejny mit. Marek Słomiak, Tadeusz Żukowski, postanowili zmusić mnie do nadludzkiego wysiłku jakim  będzie przedstawienie sylwetki twórczej Jana Krzysztofa Adamkiewicza. Poety zaliczanego do plejady twórców Nowej Prywatności, nurtu, który skupiał poetów zamieszkałych w Gdańsku. W gronie tym znalazło się dwóch poetów z Poznania, nie mających wiele wspólnego z wyzwaniami rzuconym przez inicjatorów tego nurtu? Dzisiaj po latach zastanawiam się nad znaczeniem tego nurtu, trwał krótko, a poeci wyróżniali się każdy na swój sposób odbiegając od założeń deklarowanych przez grupę. W założeniach tak miało być, indywidulane postrzeganie świata, zagadnień i zjawisk. Wpływy polityczne przestały oddziaływać na twórców, nie były inspiracją ani imperatywem pomimo cenzury, która w połowie lat osiemdziesiątych była szczególnie aktywna. Dlatego w drugiej połowie tej dekady indywidualne postrzeganie świata zostało wzbogacone przez poetów Brulionu, wzywających do mówienia wprost, językiem odmetaforyzowanym, językiem takim jakim jest w użytkowaniu ulicznym, środowiskowym, w konflikcie z pięknem i artyzmem, płynącym z przeszłości, nawet bardzo odległej. 

JKA, powraca na Wildę po 33 latach chrystusowych swojej nieobecności. U Witka zagości duchem, pośród ostatnich kolegów chodzących o własnych siłach. Duchem poezji, która już się nie powtórzy, bo kto z młodych zechce tak władać językiem, szlifowanym w szkole Karpowicza, w szkole poznańskich lingwistów, z daleka od awangardy krakowskiej. Ale blisko kogo i czego? Tutaj nie dostrzegam czyjejkolwiek bliskości jego językowym dokonaniom. Nie jestem w stanie wymienić choć jednego nazwiska, zbliżonego do składni i dykcji poety z Wildy. Konia z wozem temu kto się podejmie gruntownej oceny poezji JKA. Czy komukolwiek się zechce to zrobić po tylu latach? Młodzi poeci prą do przodu, Krzysztof też parł z prędkością lukstorpedy i odskoczył prawie o sto lat. Może kiedy nas, jego kolegów już nie będzie, ktoś wnikliwy odkryje tę poezję dla kosmicznego pokolenia. W co nie wątpię.

JBZ
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz