wtorek, 25 czerwca 2013

Gromnica (8)














Mój pierwszy Sylwester zapowiadał się tajemniczo. Miasto tonęło w świetle kolorowych żarówek. Na Marcinie było ich najwięcej. Poszliśmy z Mietkiem do „Gwarnej”, bo tam teraz była nasza meta. W takiej scenerii wypić kawę to prawdziwa rozkosz a jeszcze przy tej kawie pogadać i pomarzyć. I gadaliśmy dużo jak to koledzy i piliśmy kawę jakby wyborna była. Ale kawa jak kawa. Czarna i z posmakiem goryczki z ręki kelnerki podana na stół. Mietek mówi, że to od kelnerki zależy jak smakuje kawa. Jak ci poda jakaś flądra, to nie dopijesz do końca? Ja jestem innego zdania i zaczynam się z nim przekomarzać. Ty nic tylko o kobietach. Taka, owaka. Zawsze znajdujesz jakiś feler i zawsze ci nie pasuje do czegoś tam? Nieładnie Mieciu. Nieładnie. A on na to:
– A poszedłbyś z taką do łóżka?
– Z jaką, znaczy się?
– Przeciętną, bez wizerunku?
– To zależy – odpowiedziałem wymijająco.
Mietek ciągnął dalej ten temat aż do następnej kawy i nie zamierzał kończyć. Ja wtrącam inny temat, a on dalej drąży to samo i tak do trzeciej kawy aż wreszcie ustał, bo mu fantazji zabrakło.
– Jak będziesz tak przebierał, to nie wybierzesz nigdy – zaśmiałem się.
– Owoce też trzeba przebierać, inaczej się nie da.
Takie gadanie przychodziło nam z nudów. Zawsze, kiedy nic się nie działo. Co innego w szkole. Tam atrakcji nie trzeba było szukać. Pchały się same na widok i niekiedy do śmiechu nam było, aż do zrywania boków i chowania się po kątach, aby nie urazić, kogo i nie wyjść samemu na durnia. Mietek mówił:
–Patrz? Ta, co stoi oparta o poręcz? Widzi mi się, że ma się ku tobie.
Zwykle wybierał dziewczyny słusznej postury albo z dziwaczną fryzurą i takie z daleka, dojezdne i przejęte nauką. Bawiły go moje reakcje, a ja dawałem się sprowokować, ale nie miałem mu za złe, że tak mną pomiata. Odwzajemniałem się przy byle okazji, robiłem to podstępnie i z takim skutkiem, że zdarzały się nieprzyjemne sytuacje i już wkrótce krążyła o nas opinia, że w szkole nie ma większych kpiarzy od nas. 

 Sylwester odbył się w sali sportowej.  Poszliśmy całą paką. Oprócz Marka, alians Widok była z nami Danka ze swoim chłopakiem, od pędzla i plakatów, z przystojnością jak na Dankę dużą.  Poszliśmy, więc do sali sportowej potańczyć i Nowy Rok powitać. Ja na takim balu jeszcze nie byłem i wcale się z tym nie kryję, i docinki Widoka mam gdzieś. A on udaje, że na większych balach bywał a na tym to ustawi się z boku, bo z boku najlepiej widać, kto komu do kieliszka zagląda a kto zagląda gdzie indziej, kiedy mu widelec pod stół upada. Takie to żarty trzymały się Widoka, gdy wchodziliśmy do sali, przez wielkie drzwi z pałatką zawieszoną na pręcie stalowym, co to miała ziąb z dworu zatrzymywać. Wchodziliśmy pojedynczo a Widok trzymał tę pałatkę i każdemu wigoru dodawał pogwizdując jakąś ludowa piosenkę. A kiedy byliśmy już w sali, wybrał dla nas stolik, w sam raz na nasze tyłki i nie za blisko orkiestry.
– Panie po środku a panowie na wylocie – żartobliwie powiedział.
– Nie na wylocie tylko bliżej bufetu – sprostowałem.
Ten od pędzla i plakatów, Danusiny przystojniak postanowił się odezwać.
– Rozejrzyjcie się, samotni panowie, za samotnymi paniami.
– Ja tam się nie będę rozglądał – odpowiedziałem – A ty, Widok, widzisz coś?
– Widzę bufetową, ale nie mam kasy?
– Jak się uśmiechniesz to poleje  na krechę – zażartował ten od pędzla i plakatów.
Orkiestra zagrała pierwszy kawałek i co niektórzy poszli w tany. Ja zacząłem przyglądać się muzykantom i wsłuchiwać się w to, co każdy z nich wyprawiał na swoim instrumencie. Dobrze grali może za dobrze jak na tę budę, ale nie dziwota – muzykowi czas i miejsce zawsze przystoi, jak dobrze gra to nawet podnosi atrakcję lokalu. Ja pamiętam jak pod dworcem grałem, a ludzi było tam więcej niż w niejednej filharmonii. Nie powiem abym był lepszy od tych, co po szkołach. Nie, nie o to chodzi. Gra to gra. Każdy, kto gra jest kimś, nawet na wiejskim weselu i w jednej tonacji zasuwa, ten ktoś, i w jednym tempie, jeżeli dobrze to robi innym nic do tego. Jak nie chcą, to niech nie tańczą.
Widok wygrał sowieckiego szampana. Konkurs czy zgadywanka był, kiedy ja wyszedłem nieco się przewietrzyć. Wróciłem, a on z tym szampanem biega po sali. Nie wiem, czemu biega, więc podchodzę i pytam:
– Korkociągu szukasz?
– Nie korkociągu tylko tej, z którą tańczyłem. Razem wygraliśmy, więc musi napić się ze mną!
– Może ona też korkociągu szuka? Innego niż myślisz? – zażartowałem.
– Że też o tym nie pomyślałem? Poczekaj tutaj, ja jeszcze pobiegam.
Widok dziewczyny nie znalazł, ale odkrył coś za olbrzymią kotarą, która oddzielała salę od zaplecza. Przybiegł zdyszany i zgania nas z krzeseł nadal wymachując zdobycznym szampanem:
– Tam są przyrządy – wskazał na kotarę.
– Przyrządy? Do czego? – zapytałem - A gdzie dziewczyna?
– Dziewczyny nie ma, ale są przyrządy, gimnastyczne!
– Gimnastyki ci się zachciało? – wykrzyknął ten od pędzla i od plakatów – na balu jesteś!
Za przepierzeniem poustawiano sprzęt zgarnięty z sali. Materace tam były, dużo materaców i sztanga do podnoszenia ciężarów. Widok fiknął parę koziołków i nas do tego namawiał, potem wystawił na materac sztangę i sprawdził swoje możliwości. Potem ja dobrałem się do sztangi z większym ciężarem, i tak po kolei podnosiliśmy. Było przy tym sporo hałasu. Ktoś rozsunął kotarę, a mężczyźni na dopingu, po kilku głębszych pozostawiali swoje partnerki solo i szturmem ruszyli do sztangi. Jeden przez drugiego aż się zrobił taki harmider, że orkiestra przestała grać, bo zupełnie nie było jej słychać. I zawody trwały aż do rana. Świtało już kiedy rekordzista, gruby facet z czwartym kółkiem olimpijskim, podnosił ciężar wieczoru, jak to okrzyknięto. Facet podniósł i zgarnął całą pulę: skrzynkę wódki i jeszcze jakieś drobiazgi. Ja w tym czasie swoim mętnym wzrokiem penetrowałem salę i widziało mi się, że właściwie jest po balu, bo nie dostrzegłem muzyków ani ich instrumentów, a przy stolikach większość kobiet ucięła sobie drzemkę. Danusia też kimała na dobre, a ten jej od pędzla i od plakatów próbował przywrócić sobie równowagę przy pomocy ściany, a potem za krzesło się złapał. Krzesło nie ściana, więc w jednej komitywie znaleźli się na sprawiedliwej podłodze. I tam pozostali. U stóp Danusi.
Dopiero po balu kiedy wracaliśmy do domu Widok mi zdradził, że bez mojej wiedzy zapisał mnie na wczasy.
– Byłem w kadrach – mówi – i usłyszałem na boku, że mają dwa skierowania na wczasy zakładowe. Nie ma chętnych, ktoś tak mówił do kadrowej, a ja na to, że może się znajdą. Kadrowa powiedziała, że czemu nie, przynajmniej nie przepadną skierowania. Zapisałem się więc, a na te drugie miejsce zapisałem ciebie.
– Dobrze zrobiłeś. Ja na to jak na lato. Pierwszy w życiu Sylwester i pierwsze wczasy! Tyle dobrego na raz. Nie wiem tylko, czy dostanę urlop. Dopiero pół roku minęło jak z wami pracuję.
– Pomyślałem i o tym – rzekł z zadowoleniem – kadrowa kazała tylko napisać podanie o urlop i uzasadnić, że chodzi o wykorzystanie miejsca, które jest wolne.
– Gdzieś się tego nauczył? – wyraziłem swój podziw.

– Już mnie tak nie wychwalaj, sam miałem jechać na te wczasy? Pomyślałem, że z tobą  będzie ciekawiej Ot i wszystko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz