wtorek, 25 czerwca 2013

Małe wielkości



Większość jest wielkie Nic i ma ambicje władcze, świat w wymiarze brudu pod paznokciem podaje trunki i wygłasza przy tym morały, o wielkości trutnia, o wezbranej rzece wartości niepodważalnych, które są jak chleb powszedni.  Czytam coraz więcej liryki, i coraz mniej tej liryki, spirala ambicji zbliża się do szczytu, stamtąd albo grób  albo szukanie innej spirali nacechowanej dogmatem, że teraz jestem bogiem, co najmniej wzorem do naśladowania, tylko przez kogo?  Piszących? Zatarła się granica pomiędzy autorem i czytelnikiem. Jedna wielka rozlana magma, w której nic nie wyrośnie, więc martwi idą dalej po trupach, po laury wyimaginowane, po sukces jak tkanka nowotworowa, która rozprzestrzenia się aby w końcu zjeść własny ogon.  Tak to wygląda, i tak to widzę, tak nie widzą inni   w galopie szalonym, w pędzie natchnionym, w przekonaniu wielkości, większej od wyobrażenia własnego. Zatracenie właściwego gruntu na gruncie własnym wyimaginowanym.
Przerost ambicji jak już wspomniałem jest jak tkanka nowotworowa, zżera powoli materię, w końcu sama siebie i pozostaje wydmuszka własnego ego, poeta staje po długiej wędrówce w punkcie wyjścia. W punkcie zerowym w którym odrodzenie jest praktycznie niemożliwe.
Panta Rhei, a także cofka podobna wezbranej rzece przy ujściu. Wyższa, większa woda przytłacza, wzbrania ujścia strudze, która miała być rzeką. Analogia znajdująca swoje potwierdzenie we wszystkich dziedzinach sztuki i nie tylko sztuki. Jakże mi doskwiera brak kontynuacji tego co zapoczątkowane a w realizacji gubione z niewiadomych powodów. Może epigonizm medialny, może ukierunkowanie wszechwiedzących, możnych określonej dziedziny?  Trudno wyrokować bo przecież każdy jest kowalem swojego losu, każdy ma swoją wizję sztuki pisanej, w każdym tkwi pierwiastek liryczny, którego nie wolno ruszać a już samemu decydować się na taki zabieg,  jest samobójstwem. To wiedzą poeci  tego nie wiedzą adepci tej sztuki, kształtujący swoją osobowość twórczą w warunkach  nieograniczonej komunikacji!  Do tego krytyka powszechnie hołubiąca bez miary wartościowania z powodów tolerancji wynikającej z nieograniczonych kontaktów? Najczęściej towarzyskich. Zguba ma wiele oblicz, miała jedno w przeszłości - brak predyspozycji artystycznych - dzisiaj można mówić o całej gamie dezinformacji wpływających na dobre samopoczucie autora.  Możliwości zaistnienia jest bardzo dużo, poza płaszczyzną wartościowania w obszarach nieformalnych windują się persony wierząc w drogę na skróty, w pobłażliwość autorytetów. I przybiera to rozmiar coraz większy, optymiści mówią o nieszkodliwości tego zjawiska zapominając o skutkach ubocznych, które przerodzą się prędzej czy później w stan powszechnej akceptacji, a stąd już tylko krok do upadku wartości ponieważ masowość jest jak potop, w którym trudno dostrzec cokolwiek żywego, nie mówiąc o powrocie do stanu wyjściowego.  Egocentryzm wypiera pokorę i dystans wobec otoczenia, oczywiście jeśli jest to postrzeganie świata  z własnego punktu widzenia przy jednoczesnym absolutyzowaniu własnych doświadczeń, obserwacji i wniosków definiowanych- to  jak najbardziej, ale jeśli do tego dochodzi marginalizowanie opinii innych osób, nie przyjmowanie do wiadomości nawet wtedy kiedy są uzasadnione – to mamy do czynienia z ignorancją, co powinno budzić sprzeciw opinii środowiska, ale tak nie jest? Jestem wielki a kto sądzi inaczej nie ma pojęcia, kieruje się niechęcią personalną, może się podobać lub nie, są gusta i guściki, zawsze można nie czytać, albo przekazać opinię w korespondencji prywatnej. Coraz częściej spotykam się z taką postawą i zastanawiam się czy warto wyrażać swoje zdanie.
Wezbrana fala pochlebstw zaczyna się rozlewać, skutki są coraz bardziej widoczne, bo oto czytam kolejne książki autorów i dostrzegam w nich równię pochyłą,  dostrzegam ingerencje obcych rąk, ogładę warsztatową, cyzelowanie tekstów z pominięciem  pierwiastka lirycznego typowego dla autora w przeszłości. Jeśli chodzi o debiuty najczęstszym grzechem jest epigonizm, opisowość, autorzy mają więcej do opowiedzenia aniżeli do powiedzenia. Retrospektywność bardzo widoczna zwłaszcza w debiutach tzw. spóźnionych. Czytam recenzję i zachodzę do głowy w czym rzecz?  Ołtarze czy wystawki komuś budowane, po takim zabiegu nie trudno nosić głowę wysoko, zastanawiam się co to będzie w niedalekiej przyszłości? Inny grzech dostrzegam u autorów zafascynowanych  rustykalizmem. Jeśli przebija u nich autentyzm,  to dobrze, ale jeśli jest to karykatura tego nurtu, zaczynam protestować.  Jak na lekarstwo poezji, która przeciwstawia się wymaganiom nowoczesności, bez łatwej metafizyki, ideologii, etyki czy polityki. I właśnie w tym tkwi sedno wszelkich rozważań nad wartością poezji współczesnej, dlatego tak mało poetów i jednocześnie tak dużo ich, z aspiracjami do wielkości.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz