sobota, 14 lipca 2012

Niezwykłe sny ostrzarza noży

Wioska ma kościół, z wieżą. Kościół bez wieży widziałem we mgle, Olga rozlała mleko- lotne było, do tego gęste więc ten kościół znikał a źrenice otwierały się coraz bardziej, nie nadążały za znikaniem kościoła. Wypić mgłę i stać się lekkim dla ledwie podmuchu wiatru. Przyleciał, raczej wypadł z głowy w której dziura od północy, czyżby kometa zmieniła kurs? Miałem otwarte okno, co jeszcze otwarte było nad ranem? Kluczę w domysłach, otwieram pokoje, każdy z innej dekady, jest ich siedem, na razie z klamkami i twarde w nich ściany. Pająki, w którym to już pokoleniu zjadają muchy, nie martwią się o byt, odkurzacz tutaj nie chce wtłaczać przeszłości, szmaty się tu nie zeszmacą, a miotła nie straci włosów. Będzie czerwony deszcz i niebieski grad spadnie. Zanurzę się w wodzie królewskiej, wytrąci ze mnie srebro, symbol sztywnych stawów położonych na nizinie, w strefie ochronnej, ale ani to park krajobrazowy, ani niedostępne bagna,  zwykła osiedlowa wysepka zieleni, na którą lokatorzy zrobili zrzutę. Żadne tam wydatki na leki przeciw chorobie polegającej na nadmiernym wyglądaniu przez okno. Mój kraj jest plackiem ze śliwkami, coraz droższy i coraz cieńszy, na sucho można przełknąć i w brzuchu mieć cukiernię, dystrybucja za darmo, buntuje się jedynie odbyt, fatygowany procentowo przez związki chemiczne. I pestki owocu mango. Kobieta gotuje zupki, listonosz uwielbia stołek w przedpokoju, inkasent gubi się w przewodach, facet z pizzerii nie wydaje reszty, widząc podciętego beneficjenta, nie wie że przed chwilą beneficjent był w kosmosie, trudne chwile przeżywa sąsiadka wchodząc do zsypu. Nie jest weteranką, nie należy do żadnej grupy, nie pobiera zasiłku, na nic nie leci mimo, że wdowa. Spotykamy się w aptece, ona kupuje leki na kopy, ja przychodzę się napić wody, i trochę posiedzieć przy tej wodzie, posłuchać co mówią ludzie o swoich schorzeniach, porównuję do moich i wiem więcej od lekarza. No właśnie, mój lekarz przez dekadę podwoił się, kiedyś jedno skrzydło drzwi otwierał, dzisiaj oba, podobno żre czekoladę, uzależnił się od niej. Pacjentki już wiedzą co doktorowi trzeba, dałem mu kiedyś kopa i teraz po porady chodzę do apteki. Dawniej przesiadywałem u fryzjera, każda głowa była przedmiotem porównań, fryzjer rodem z Podola fizylierem był u Berlinga, pod Mirosławcem oberwał odłamkiem , więc w kółko te same historie opowiadał klientom, kiedy likwidował zakład dał na mszę proboszczowi w intencji tych których golił i umarli. Nie cierpię środy, w ogóle środków, środki czegoś to kurewska matnia, na ten przykład środek placu, człowiek na celowniku z każdej strony, albo w centrum uwagi, albo bójki, nie daj boże zawieruchy. Skraju trzeba szukać, obrzeży, kantów, zakończeń. Bliżej ucieczki trzeba się kręcić, nigdy nie wiadomo kto pierwszy a kto ostatni oberwie. Ten poza zasięgiem zmusza tego co chce skrócić dystans- do wysiłku, pokonania drogi, a wiadomo przy powszechnym lenistwie wiele człowiekowi uchodzi na sucho.  Lenistwo, błoga racja stanu, polityka niemalże, udaję że nie mam już sił,  pralka chodzi zabiera spokój, telewizor- przeciwnie- pragnie spokoju, woda kapiąca z kranu chce wykolegować zegar, a mucha nie siada, w przysłowiu jest jeszcze o duszy, ma hulać bo nie ma piekła. Racja, piekło jest na ziemi. Wybrukowane dobrymi chęciami decydentów i pojedynczych osobników, spowinowaconych, po sąsiedzku, i przygodnie w każdym miejscu nacechowanym dramatem, Każdy coś gra, przeciąga na swoją stronę. Czasem odpycha od siebie, podrzuca innemu, Mówi się, że są to kamyczki rzucane przez płot, a kwiaty i tak kwitną po swojemu, schronisz się w altanie i czekasz zachodu słońca, mrok może zapaść wcześniej, nawet w południe jednak nie wywiesisz białej flagi, ona jest w tobie od dawna, obce zastępy zbliżają się do głowy, ostatni bastion- mózg odpowie ostatnią salwą, świadomość uleci z dymem niespotykanej barwy. W koszyku dóbr wszelakich relanium i środki przeciwbólowe, zastrzyk powietrza, ale na jak długo? Mój przyjaciel zabrał ze sobą tajemnicę do grobu. na insulinie jechał, osobowym bez przesiadki, w żart obracał dramat, z balkonu puszczaliśmy dymki w kierunku Rataj, zawsze w grudniu, i zawsze naładowani planami na lato. Miał być Szlak Jakuba, a ostał się szlak sztywnych, przynajmniej dwa razy w roku oboje idziemy tym szlakiem, na ten czas on wstaje z grobu a ja, sposobie się do niego, na trzeźwo, zawsze na trzeźwo widzę wszystko za granicą wzroku, i to czego mózg nie pojmie tylko intuicja pojoną liryką- damą bezwzględną- kiedy chce przychodzi, kaprysy ma wielkie, wymagania księżnej, a nawet jest jak pompa, ssie wszystko co w człowieku. Jesteś ze mną plamo, na szczęście biel przyoblekasz, w mroku dajesz mi spokój, największym twoim wrogiem jest słońce, znaczy nie słońce pisane poecie, piaski na wydmach, a co będzie ze śniegiem? Na ostrzu noża odbija się światło, duże i małe ludzie znosili przed chaty, siekiery, bagnety rzeźnickie. Jaki charakter, taki nóż, jaki poeta takie rośliny w ogródku, przy domu, pod blokiem. I kurz na półkach, wycieranie, to zacieranie śladów, przedmioty niektóre nie ruszane od lat, w książkach karteczki, kwity. Kartki pocztowe, jedna z Żar, Kasia pisze że była w Sarbinowie na wczasach, pamięta i tęskni. Zachodzę w głowę, rachuję dziewczęta, ale Kasi nie pamiętam. Data: lipiec 1968 r. Wysiadywałem wtedy w kawiarni o wdzięcznej nazwie, Danusia. Pamiętam kiedyś zimą przeszedłem wpław Bóbr, od Bobru zaczęło się pisanie wierszy, w Danusi- dla Joli, później była Marysia,  Alicję zapamiętałem bo była jakby z krainy czarów, z tej krainy powędrowałem w świat wydarzeń bardziej dramatycznych. I oto jestem tu gdzie jestem, niby na wozie, ale ten wóz nie ma kół. Dyszel ktoś puścił z dymem w kominku, a dziewczęta konsekwentnie wyskakiwały podczas szalonej jazdy. Nawet konie miały dość, w tym momencie powożę taczką, okres wegetacji roślin trwa. Środkowy.

Jerzy Beniamin Zimny  

2 komentarze:

  1. Wzięło mnie to Twoje rozliczenie! Wciąż mi się wydaje, że jeszcze mam czas, ale tego nikt nie wie.

    OdpowiedzUsuń
  2. masz jeszcze czas przynajmniej pięć lat,

    OdpowiedzUsuń