Do Stronia dotarliśmy w południe. Blaszek, miejscowy prywaciarz zajmował się produkcją grysu. Był na miejscu i bardzo się zdziwił naszym przyjazdem.
-Jesteście pierwsi. Jeszcze nikt ze stałych u mnie nie był.Wojna ludzi pozamykała w domach, a wy widzę, mimo wojny tutaj.
-Grysu nam potrzeba, panie Blaszek. Po sezonie boksy pustawe a wiosna tylko patrzeć. Jak się rzucą klienty to rękawy trzeba będzie zakasać? Mimo wojny, panie Blaszek.
-Oj, ty dobrze mówisz, poznaniak. Żeby tak wszyscy, to ja by z młynami nie stał. Kamienia u mnie dosyć, mimo że nie strzelają bo dynamit pod kontrolą wojennych. Jak długo to ja nie wiem, ale musi ta kontrola długo będzie?
-Pokaż pan te swoje kamyczki, byle były białe i nie za dużo mąki, bo potem w odlewach siwiuteńkie plamy zostają, a klient kręci nosem.
-O tej porze bez mąki? Wilgoć jak diabli, sita zatyka, poznaniak toż ty świadom tego, kamieniarz ty przecież?
Blaszek zaprosił nas do chaty. Zimno było tak stać na placu i jeszcze ktoś mógł podsłuchiwać i Blaszkowi pieniądze liczyć. A Blaszek targował sporo, chociaż tego nie było widać na zewnątrz. Chatę miał skromną, i jeździł starym autem. Pieniędzy do banku nie nosił, bo to mała miejscowość, za mała jak na tajemnicę. Nie trzeba ucha przykładać, wiatr sam roznosi i jeszcze po drodze dodaje. A ludzie uwielbiają słuchać.
-Chlapniecie mojego? - zaproponował po wejściu do chaty. Szwagier podziękował, ja nie odmówiłem.
-Jeszcze sprzed wojny, z czystego cukru.
-Nie obawia się rewizji?
-A pewnie, że się obawiam, podług dekretu mogę wszystko stracić i jeszcze dwa lata dostać?
-I co, mimo to pędzi?
-Muszę, bo taki tu zwyczaj. Teraz to nawet wojenni przychodzą, bo to prohibicja, czy jak ją zwali, przychodzą bo muszą się rozgrzać.
-Mocna ta brymucha.
-Ty poznaniak po naszemu gadasz. I zaciągasz po naszemu.
Blaszek nie mógł się nadziwić, że tak bez oporu zawodzę. Co chwilę wtrącał zwroty rodem wzięte zza Buga, obserwował moją reakcję, czy ja aby rozumiem, co on mówi. Nie zamierzałem tylko przytakiwać na ten jego monolog i do dialogu wstąpiłem, nie szczędząc słownictwa, którego nie powstydziłby się najbardziej zatwardziały Kresowiak. Nie mówiąc o tych, co nad Niemnem przodków mają. Kiedy bimber zapanował w naszych głowach, skończyły się przejrzyste tematy, ciemność taka przyszła nie wiadomo skąd. Podparłem głowę, której wiotka szyja nie potrafiła utrzymać, a jak i dłonie wiotkie się stały, poczułem zapach wilgotnego obrusa.
Przytomność przyszła mi pod wieczór, kiedym do Piławy zjechali. Tak mi się zdawało, że jesteśmy w Piławie, bo nic a nic na oczy nie widziałem tylko mgłę taką, co spotkać można nad bagnami. W Piławie bagien nie ma, chociaż gdyby dobrze się przyjrzeć to bagno jest wszędzie. Nie zawsze widoczne, nie zawsze głębokie, ale jest. Jak są ludzie to musi być bagno, bo nie byłoby komu do tego bagna leźć. Ojciec powtarza mi to codziennie, a ja ojcu nie za bardzo wierzę, potem choćbym uwierzył, zwykle jest za późno.
fragment powieści Gromnica
Jerzy Beniamin Zimny
fragment powieści Gromnica
Jerzy Beniamin Zimny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz