Faceta na zdjęciu już nie znam. Wiem kim był ale nie rozumiem kim jest dzisiaj, tyle z sobą rozprawialiśmy o tym, co powinniśmy robić, a on po swojemu prowokuje los. Byłem nad Bałtykiem, on wybrał stróżowanie przy roślinach, w pierwszym wcieleniu był ogrodnikiem, ja pod żaglami zdobywałem świat. Trzecich wcieleń nie będzie, wiele znaków o tym świadczy: mroźna wiosna, mokre lato, wczesny chłód i inwazja pająków, pozorna, albowiem da się zauważyć brak owadów, a nawet komarów i much. Siłą rzeczy ptaki zniknęły z ogrodu. Niższe formy życia gwarantują życie wyższym formom, za życiem trzeba wędrować. Migracje, emigracja, poszukiwanie chleba, wszystko jednak ma swoją cenę. Zróżnicowaną jak gatunki bytujące na Ziemi, nigdy nie wiadomo jaką cenę trzeba płacić, nawet śmierć kosztuje nie mówiąc o szklance wody i kamieniach. Tak, kamienie też kosztują, zwykłe polne otoczaki, i te bardziej szlachetne, i w worku foliowym ziemia, i kora sosnowa, a nawet pospolity nawóz. Niedługo procesem wartościowania objęte zostanie powietrze, woda z nieba już kosztuje w zależności od powierzchni dachu nad głową. Zatem za wszystko trzeba płacić, tylko wartości humanistyczne tanieją. Niektóre zbliżają się do wartości zerowej. Choćby poezja? facet na zdjęciu przewidywał ten proces, dawno temu będąc jeszcze w moim zamyśle. Wygodnie jest żyć w dwóch garniturach, być głodnym i zarazem sytym, spać i czuwać, kochać i szukać miłości, umrzeć nieraz i modlić się chwilowo przy zmarłym. Może to brednie wynikające z bujnej fantazji faceta ze zdjęcia? Gdyby tak było, ten drugi nie mógłby teraz o tym pisać, jeden potrzebny drugiemu, w określonych momentach, ale większość czasu przebywają każdy w swoim rewirze. Tydzień nad morzem zaowocował wędrówką w ciemności. Przy okazji odwiedziłem Sianów, znany niegdyś z produkcji zapałek, pracownik stacji benzynowej nie pamięta kiedy zamknięto zakład. Byłem szkrabem, nikt z rodziny tam nie pracował, mówi i lustruje mnie wnikliwie. W drodze do Polanowa rozmyślam nad historią produkcji zapałek w Polsce. Bystrzyca Kłodzka, Sianów, Czechowice, Częstochowa, Błonie i Gdańsk. Fabryka w Sianowie działała od 1845 roku, produkcja tam trwała nieprzerwanie do 1 marca 1945, kiedy to większość maszyn i urządzeń została zdemontowana i wywieziona przez Rosjan. Ponownie produkcję uruchomiono w 1947 roku, Zakład został zlikwidowany w 2007 r. Od tego czasu w obiektach pofabrycznych miały miejsce cztery pożary. Szkoda, bo można było obiekty zagospodarować w formie muzeum, tak jak to uczyniono w Bystrzycy Kłodzkiej i w Częstochowie. Produkcja zapałek w Bystrzycy ruszyła w 1897 r. dzisiaj jest tam Muzeum Filumenistyczne, gromadzące etykiety zapałczane oraz eksponaty związane z nieceniem ognia, zapałkami i zapalniczkami. Fabryka w Czechowicach powstała w 1921 r. W okresie okupacji zarządzana przez Niemców, od lutego 1945 r. przeszła w ręce Polaków, pierwsze wynagrodzenia pracownicy pobierali w formie ekwiwalentu zapałek. W 2007 r. została przekształcona w spółkę akcyjną Skarbu Państwa. Częstochowskie Zakłady Przemysłu Zapałczanego powstały w 1881 r. Znajduje się tam Muzeum Produkcji Zapałek z działającą linią produkcyjną z początku XX w. oraz galerią rzeźb z zapałek i wystawą filumenistyczną. Niestety w ostatnim czasie obiekt ten jest przedmiotem zainteresowań złomiarzy, częste włamania przynoszą niepowetowane straty w historycznym sprzęcie. Zapałki mają swoją bardzo ciekawą i burzliwą historię. Jako jeden z pierwszych produktów doczekał się jeszcze w socjalizmie statusu produktu reklamowego. Za sprawą filumenistyki produkowano pudełka z reklamami firm i innych produktów. Wielu znanych grafików i malarzy na czele z Mają Berezowską było zaangażowanych w projektowanie etykiet. Dlatego wystawy w muzeach są niezwykle bogate i zachęcają do odwiedzin licznych turystów i pasjonatów filumenistyki. Do dziś popularne i chodliwe są zapałki sztormowe. Ilekroć zapalam znicze na cmentarzu przypomina mi się okres świetności tego przemysłu. Tylko przypadek sprawił, że znalazłem się w Sianowie, a w konsekwencji garść danych i refleksji na ten temat, poczynionych za kierownicą, po wertepach i wybojach na drodze prowadzącej do Polanowa, z której musiałem zboczyć aby dotrzeć do Krągu.
Tylendowie mają to do siebie, że żyją w aliansie z dziką przyrodą. Nie przeszkadza im kuna, wydra czy klangorzący żuraw nad ranem, bójki gryzoni na łące a nawet aktywne krety znaczące łąkę kopcami, które nie zdobią terenu. Sasza codziennie rano sprawdza wybujałą posesję, potem zagłębia się w leśne ostępy, wraca z grzybkami lub bez, ale to nie ma znaczenia, poranny spacer działa lepiej aniżeli aspiryna lub inne medicanum. Ela w tym czasie kończy swój ostatni sen o Borejach, w którym pojawia się często walizka, i różne środki transportu, najbardziej wymowne rekwizyty życia poetki zanim osiadła tutaj w dolinie. Zielonej. Rozmawiamy o poetach, moja żona ucina temat, Sasza stosuje przerywniki nożne, tu i ówdzie się oddala, mając nadzieję, że za moment tematem będzie co innego. Kawa szybciej tutaj stygnie a wszelkie nalewki nie odpuszczają głowie aż do rana. Nasiadówkę u Heynów przerywa zmrok i gęsta mgła unosząca się warstwami nad łąką. Wędruje z jednego końca w drugi, momentami wydaje się, że gdzieś dymi ognisko tylko brak zapachu spalenizny dowodzi czego innego. Jesteśmy przecież w Zielonej Dolinie. Dorzucam do tej nazwy mgiełkę wieczorną, jakby nad trawą snuła się poezja, nasiąknięta wilgocią a także łezką, niejedną uronioną podczas rozmyślań nad przemijaniem wszystkiego. Tu jeszcze jesteśmy, jutro będziemy gdzie indziej, pojutrze- tylko Bóg raczy wiedzieć. Wszystko płynie, ale tak naprawdę, stoi w miejscu jeśli wziąć pod lupę kosmiczną cały ten wszechświat. Do Poznania prawie trzysta kilometrów, pod taką lupą jest to grubość włosa, który zawsze wypada z głowy. Może o tym właśnie klangorzą żurawie, a krety dają dowód, że pod ziemią też jest życie.
Jerzy Beniamin Zimny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz