środa, 28 marca 2012

Wiosna nie lubi poetów

Kiedy kwitną krokusy, pisać o nich jest nie na miejscu. Czytam z kwiatów wszystko, więc to wystarczy, inaczej z trawą, trzeba dodać jej barw zanim uczyni to słońce, pierwsze wiosenne deszcze, i rozrzucony nawóz. Podobno w pierwszym wcieleniu byłem ogrodnikiem? Czasami mam wrażenie dalekich podróży, tu i tam, kiedyś już byłem chociaż jestem pierwszy raz. Taki, pływający ogrodnik ze mnie, nie wiem tylko, na czym? Krypa, galera, szkuner, a może tratwa. Gdyby mieć pewność środka, można określić w przybliżeniu czas pierwszego wcielenia, podróże hiszpańskich odkrywców są mi najbliższe. Prawdopodobnie uczestniczyłem w wyprawie na Karaiby. Tak sądzę. Ale bardziej retoryczne pytanie zadają mi moje myśli, gdzie teraz jestem, co będę robił jutro, kto niebawem umrze , i choroby- litania ich zbliża się - niechybnie- jak mawiał Bruno a Jerzy tylko kiwał głową- co ma być to będzie. Co ma być? A może kto ma być, i przy czym zaangażowany? Poezja? A kimże ona jest? Kobietą, mężczyzną, a może niemowlęciem, które wiecznie kwili. Słyszę popłakiwanie za ścianą- przyszły poeta ma mokro w łóżeczku, albo starzec w konflikcie już z fizjologią. Wersy płyną strugą i niosą ze sobą wszystko. Wielki bagaż tropów historycznych, archetypy, obrazy minione, obrazy konstruowane wyobraźnią, czy zwykła prozaiczność faktów, stanów i uczuć, inspirowanych codziennością. O wiośnie poeci wyrażali się różnie: piękna wiosna. Ale i ból. Jeszcze jestem. Tyle pisania mojego gdy nie mam nic pod ręką na trwałą ondulację. Obracam Wiry- pisał Bruno czternastego kwietnia 1967 roku do Jerzego Sz. Moje wiosny co roku przynoszą mi kolejny krzyżyk, nazbierało się tych krzyżyków, od magicznej liczy czterdzieści cztery jestem już daleko, rozpoczynam grę w której pula jest warta wzięcia, niezależnie od kart w ręku. Grałeś kiedyś w kopa dzisiaj nie masz co jeść- mawiał mój ojciec- i jeszcze dla akcentu dorzucał, torbę i kij. Jak w kinie, bo teatr nie znosi popcornu i coli, siedzę dzisiaj naładowany chemią, słońce rozdaje ciepło mirabelce, brzoskwinie jeszcze nie wierzą i kurczowo zaciskają pąki, lada moment zaczną pękać jak skorupy i wyłoni się piękno aby dać zalążek pod owoc. Rzadko czytam wiersze w których zamiast kwiatów jest pomarszczona kora, albo uschnięte gałęzie, które rodziły w ubiegłym roku. Przycięte, wypuszczą dwa  razy więcej, aby owocu było na posmakowanie, na radość pracy, zadowolenie z tego co się jeszcze posiada. A posiada się coraz mniej, ubywa nawet szczęścia, chociaż los sprzyja, dziwne, prawda? Zauważyłem pewną prawidłowość polegającą na tzw. wysychaniu dóbr. Niewidzialna ręka dobrobytu jest nienasycona, sięga po obce z niebywałą pazernością, nawet wiersze, książki są już pod obserwacją, tylko patrzeć jak pisanie stanie się działalnością gospodarczą. Żartuję, ale czyż nie jest możliwy taki wariant? Wszystko jest możliwe, i wszystko jest poezją, nawet więcej niż wszystko, bo oto poezja wchłania wszelkiej maści wulgaryzmy, wyuzdany seks i skrajne stany nie rzadko graniczące ze zbrodnią. Fałsz, zakłamanie, prowokacje są na porządku dziennym. I gdzie ta gałązka jabłoni,  gdzie Jaśkolube, albo gdzie się podziała mityczna arka? Płyną wersy od diabła do diabła, przerywane od czasu do czasu pęknięciami, pojawiają się samosiejki, słowa spopielone, i te dające nowe brzmienia, całkiem strawne, ludzkie. Jeśli wierzyć wiośnie, dzisiaj- że nie lubi poetów, to ja wcale a wcale się jej nie dziwię. Wystarczy mi zajrzeć na fejsbuka, poczytać na portalach wiersze, i mam obraz wrażliwości piszących, wklejających fotki, reklamy, bzdety. Wyścig tandeciarzy trwa, a są wśród nich także poeci, których cenię, i coraz bardziej skłaniam się ku deprecjacji, bo to już zakrawa na wirtualny stragan, na którym poeta sprzedaje badziewie z importu, sądząc że to przynosi mu rozgłos. A w rzeczywistości- wkłada sobie na plecy kostium klauna, w momentach kiedy reklamuje kosmetyki, albo zachęca do grona zwolenników pewnego operatora komórkowego. Kicz tak pazerny, a w rezultacie talerz zupy, ugotowanej z torebki, bo to nowość i nie wymaga czasu przy kuchni: czas goni, znikają posty w szybkim tempie, załapać się i przyklepać choć na pięć minut swój wizerunek. Wiosna nie lubi poetów, a przecież kiedyś kochała, po temat szedł poeta jarem, doliną rzeczną, dzisiaj tam chodzą zwierzęta, a łąki kwitną tak samo, a inaczej w wierszach. Poeci wędrowali, kopali rowy, czyścili stawy w parkach. Nie było budowy bez wiersza, i picie piwa było bardziej wiosenne. Bruno od czasu do czasu spluwał, dzisiaj pluł by częściej. Rzeka ma najwięcej w sobie zapomnienia, las gubi słowa tu napoczęte, ten sam las opiewany z użyciem petardy i naczepy śmieci.

Nie wybrzydzam, każdy widok jest dobry, nawet ten z dziewczyną przy drodze, jeśli błądzi dam jej pewność siebie, bo jej usta kiedyś ktoś ozłoci, zabierze stąd na zamek z fosą, i służbą. Bo w poezji są takie obszary, w których kochanie jest spontaniczne. Wierzę wiośnie, która dołoży mi krzyżyk. Modlę się w intencji poezji aby nie musiała eksponować swoją wielkość drapaniem w kroczu. To miejsce intymne, bardziej aniżeli łóżko, krzaki gdzie można cnotę stracić. A także dać poezji  szansę kolejnych wnucząt. Zanim ogarną alfabet, zmiany zewnętrzne zweryfikują to wszystko, co skrzeczy, tumani, ogłupia, wypędza do diabła. Wiosna nigdy nie będzie trupem, ani damą upadłą. Dlatego dzisiaj nie lubi poetów.

Jerzy Beniamin Zimny        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz