Janusz Drzewucki w Magazynie Literackim nr 4/2006 tak pisał o Mieczysławie Warszawskim: Powiem szczerze, lubię i cenie poetów, którzy funkcjonują na uboczu życia literackiego, z dala od centrum, w samotności, w pewnym sensie w zapomnieniu, którzy nie zabiegają o rozgłos, o nagrody i sławę. Zaliczam do nich (...) i Mieczysława J. Warszawskiego z Lasek Odrzańskich. Swoją drogą ciekawe, ilu krytyków warszawskich (nie mówiąc już o krakowskich) słyszało o poecie Warszawskim? (...) To poezja dojrzała i wyrazista, zdyscyplinowana intelektualnie i emocjonalnie, a mimo tego pełna pasji.
Warszawski od urodzenia mieszka w Laskach, debiutował wierszem, w wieku siedemnastu lat w "Nadodrzu". Wydał czternaście tomów poezji, oraz dwa tomy opowiadań: Codzienna podróż pociągiem (1986), Bezrobotny Syzyf (1997) Jest laureatem wielu nagród literackich, za twórczość nie tylko w regionie Środkowego Nadodrza. Jest poetą codziennym, dosłownie, mieszkańcy Lasek nie inaczej pojmują jego personalia, poeta- żaden tam Mietek czy Warszawski. Wczoraj nasze kolejne spotkanie, rozmawiamy o zimie, mrozach, o tym jak sobie radzi bez matki, którą niedawno pochował. I o poezji, która z nami przeżyła ponad czterdzieści lat. Jeszcze nie umarła póki my żyjemy, Mietek żartuje, ale z powagą. Nie umarła bo dajemy jej pożyć, dorzucam swoje. Gdybym mógł cofnąć czas, Mietek zastanawia się przez moment, i przypomina mi lata siedemdziesiąte, pamiętasz: Benka, Styczeń, Czerniawski. Więcej nazwisk nie pamięta, tyle czasu minęło, tyle razy wylała Odra, i tylu odeszło, a za nimi i my pójdziemy. To pewne.
Warszawskiego zaliczam do nurtu życiopisania, może trochę na wyrost, ale coś w tym życiu jest takiego, że trzyma poetę mocno za gardło i nic innego w jego pisaniu nie ma tak mocnego wyrazu:
Ta twarz nie przypomina już mojej
Przypomina twarz ojca brata może
I syna jeśli tylko syn zachował jakieś rysy
Z mojej twarzy którą czasami widuję
W lustrze albo w oczach zupełnie
Obcego mi człowieka jak gdyby
Zawsze miała być
Już po za mną
Ta twarz.
Nie poznajemy siebie, tamtych nie za dawno temu, jesteśmy inni a może ci sami, tylko osąd nie należy już do nas, a jeśli kto chce nas osądzić musi być z nami, nie jest to jednak możliwe. A więc trzeba z tym żyć, z samym sobą obok, tak obok, aż do konfliktu który przyniesie nowe poetyckie wartości:
Mogło być gorzej. Jeśli nie
inaczej. Życio-
pisanie przecież nie rości sobie praw do
żadnych bałwochwalstw. To fakt bez-
sporny. A nawet dość
banalny. jak świat
i zaświat, co
zawsze bywa
na wyciągniecie ręki
albo już
za plecami.
Poranne wygnania Warszawskiego, jak i rezygnacja z poszukiwania azylu, nieufność wobec samego siebie, świat i zaświat, które były na wyciągnięcie ręki -teraz już za plecami- i koniec wędrówki w poszukiwaniu liter, które złożą się na ostatni wers. A może zdarzy się taki dzień w którym persona non grata, zostanie przyjęta jak dawno oczekiwany gość.
Opuszczam winne miasto, w Cigacicach zerkam przez szybę na Odrę, płynie w stronę Krosna, przez Pomorsko, Nietków i pobliskie Laski. Niedaleko stąd jest położony Okunin, trzy domy, nieczynna stacja kolejowa i las za torami w którym zaiskrzyła moja poezja, wcześniej ojciec odprawiał eszelony, osobowe w kierunku Wolsztyna i Sulechowa. Uprawiał len na dzierżawie, pierwszy len na Ziemi Lubuskiej i jedwabniki. Była już noc kiedy minąłem Kargowę moje rodzinne miasteczko. Mietek w tym czasie podrzucał do pieca drewno, albo pisał swój kolejny wiersz z twarzą?
Jerzy Beniamin Zimny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz