poniedziałek, 27 lutego 2012

Poeci gwiezdnego szlaku

Andrzej Ogrodowczyk 
Mięło dziesięć lat od tragicznej śmierci Andrzeja Ogrodowczyka, poety, prozaika, krytyka literatury i sztuki. Pamiętam dokładnie ten dzień, początek września 2002 roku, odwiedziłem Witka Różańskiego, nie widzieliśmy się kilka tygodni, Witek z balkonu powiedział mi o tym wypadku, byłem wstrząśnięty podobnie jak on, przecież to był okres rozkwitu twórczości Andrzeja, rozchwytywany krytyk, współpracownik wielu tytułów, pisał dużo, wydawał mniej, ale to co się ukazywało, było dobre, zaskakujące w przekazie. Ogrodowczyk wydał pięć tomików poezji, ostatni w 2000 r. pt. Nazywałem się Franz Kafka, wcześniej w 1989 roku, w Iskrach ukazała się jego Nieprzeźroczysta, niesamowite studium śmierci, o której poeta często pisał, i która towarzyszyła mu nieustannie w twórczości.  Właśnie w tym tomie, jedynym jaki się uchował w moim archiwum, znajduję wiersz zatytułowany: My dzieci wody.

Znajdujemy swoje ciała na dnie
Przywiązane do kamienia
Warkocz krwi zjadają ryby
Opium księżyca podwaja skórę w welony piasku
On już tego nie widzi, mówią dzieci
Włosy przewrócone w wodorosty
Rozbite lustrem oczy
Muł zarasta pięść
Ostatnie krople jej światła chowamy pod oczy
Aby wiedzieć, jak będą na nas patrzyli, z pięścią serca
nie rozbitą o lustro krwi.


Chciało by się powiedzieć, my dzieci wody wracamy do wody. W oddech piekła w oddech nieba aby przetrwać krew. A śmierć jest pogodna i nie należy się jej obawiać, ponieważ można być martwym dla życia własnego:

Ile życia musiałeś przeżyć bez życia
Ile mięsa w sobie poznać zamiast ciała
Ilu słowom umrzeć
Teraz gdy jesteś już martwy za życia
Ona już niczego nie może zabić
A przecież jest jeszcze pokrzywa nieśmiertelna
I to jedyne co żywe- ból
W ciało zielone zagoi
W powietrze


Nieśmiertelna pokrzywa, woda od chrztu, woda w której śmierć czeka i nie zawsze znajduje żywego człowieka, bo umarł aby ją okpić, i dalej żyć po innemu, w słowach, czynach i w pamięci. Poeta siedzi na ramieniu krzyża, nie musi wiedzieć, po której stronie cienia rośnie Bóg. Jest z tego, czego nie ma. Topielcowi, który widzi do dna, nie da czarnego warkocza rzeki do ręki, nikt nie wie co jest jej antyświatem. Wyjąłem powyższe wersy z Nieśmiertelnej, dopiero dzisiaj nabierają znaczenia, a pisane były przecież trzynaście lat przed tragiczną śmiercią poety. Trudno mi cokolwiek wyrokować, bo jeśli wierzyć Andrzejowi, sam siedzę na ramieniu krzyża. I jedyne co żywe dla mnie, to ból.

Jerzy Beniamin Zimny









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz